poniedziałek, 29 lutego 2016

Hershey's Cookies 'n' Chocolate mleczna z kakaowymi ciasteczkami

Czeka Was parę recenzji czekolad z USA - lepszych i tych, powiedzmy sobie, "pospolitych", z którymi, przyznaję się, dość długo zwlekałam. Mam w niektórych już pewne rozeznanie i średni mi się do nich spieszy.
O czystej czekoladzie mlecznej Hershey's nie mogę powiedzieć, że jest bardzo niesmaczna (o tym może kiedy indziej, bo teraz to już słabo pamiętam), ale jej zapach... powala i to w najgorszym możliwym tego słowa znaczeniu.

Zastanawiałam się, czy z czekoladą mleczną, ale dodatkowo z kakaowymi ciasteczkami, Hershey's Cookies 'n' Chocolate, będzie to samo. Czekolada ta wydaje się być bardzo podobna do Bellarom z ciasteczkami, która straszliwie mi smakowała, więc dochodzi kwestia tego, czy amerykański twór podoła wyzwaniu. 


Kiedy otwierałam opakowanie, bałam się najgorszego. Rozerwałam je, wyjęłam tabliczkę i... pierwsze pociągnięcie nosem było niemal neutralne. Zapach skojarzył mi się z mlekiem w proszku, czymś odrobinę stęchłym, ale po chwili przeszło to w zwyczajny zapach mleka i rozpuszczalnego kakao, średniej jakości. Smrodu, który odnotował się w mojej pamięci przy mlecznej Hershey's, tu nie wyczułam, chyba, że to na początku, to było właśnie to, tysiące razy osłabione. 

Mile zaskoczona, połamałam prostokątne kostki, których spód był bogato udekorowany wypustkami, sugerującymi, że ciasteczek w środku jest całkiem sporo, i pierwsze z nich powędrowały do ust. 
Nie musiałam zbyt wiele czekać, by czekolada zaczęła się rozpuszczać. Była maślano-tłustawa, toteż przyszło jej to z łatwością. W tym, całkiem przyjemnym tłuszczyku, znalazło się także miejsce dla odrobiny proszkowatości, która na szczęście, po chwili się jakoś ulotniła. 
Jeśli chodzi o smak to... czekolada jest bardzo słodka. Przy drugiej kostce miałam wrażenie, że za słodka, ale nie wydała mi się tylko z cukru zrobiona. Czułam mleko i to bardzo wyraźnie, ale... zabrakło mi tu pewnej świeżości, albo po prostu większej intensywności. 
Całość skojarzyła mi się z trochę lepszą niemiecką Milką - czuć, że to czekolada (mimo że z niższej półki), ale żadnej goryczki, czy kakaowej wytrawności, chociaż wiadomo - tego się nie szuka w czekoladach z tej kategorii.

Silna słodycz byłaby minusem, gdyby nie fakt ją neutralizujący.
Kakaowych ciasteczek, w formie małych kulek, znalazło się w czekoladzie całkiem sporo. Rozpływały się zdecydowanie wolniej niż czekolada; gdy im się na to pozwoliło - rozmiękały i przypominały wręcz kawałki ciasta, a gdy zęby szły w ruch - należycie chrupały. Osiągnięto złoty środek, czyli: konsument może jeść na różne sposoby i każdy powinien być zadowolony.
Ze smaku również, ponieważ nie były słodkie, a zdecydowanie bardziej minimalnie gorzkawe, przypieczone i... ze słonawą nutką, pojawiającą się na samym końcu.

Kakaowe ciasteczka, jako równoważnik do słodkiej czekolady, wyszły bardzo dobrze. Cała Cookies 'n' Chocolate wyszła bardzo dobrze, zwłaszcza, jak na mleczną Hershey's. Nie było straszliwie słodko, chociaż wiem, że większej ilości nie chciałabym zjeść. W kwestii samej czekolady fajerwerków nie ma (niby nie jest źle, ale najlepiej też nie), ale ciasteczka przyjemnie ją urozmaiciły. Do Bellarom nie ma nawet porównania, aczkolwiek tabliczka jest łatwa i przyjemna, chociaż dla mnie mimo wszystko nieco za słodka.


ocena: 8/10
kupiłam: USA, nie kojarzę gdzie dokładniej
cena: nie pamiętam, coś koło 1 $
kaloryczność: 477 kcal / 100 g, 43 g - 205 kcal
czy znów kupię: nie

Skład: czekolada mleczna 84 % (cukier, pełne mleko w proszku, tłuszcz kakaowy, masa kakaowa, tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa, naturalny aromat waniliowy), ciasteczka 16 % (mąka pszenna, cukier, częściowo utwardzony olej roślinny (z soi i/lub nasion bawełny), kakao przetworzone z alkali ?, serwatka w proszku, masa kakaowa, wysoko fruktozowy syrop kukurydziany, środek spulchniający, E500, sól, lecytyna sojowa, E476, naturalny i przetworzony aromat waniliowy, karmel (E150d)

niedziela, 28 lutego 2016

Dolfin mleczna z cynamonem z Cejlonu

Są takie dodatki, z którymi rzeczy kuszą mnie tak bardzo, że nie potrafię im się oprzeć. Jednym z tych dodatków jest cynamon, czyli jedna z korzennych przypraw, które w ogóle uwielbiam. Kiedyś odżałowałam i zakupiłam cynamon cejloński i wiecie co? Każdy wielbiciel cynamonu powinien spróbować! Trochę delikatniejszy, ale wciąż charakterny jest warty uwagi, chociaż ten zwykły na co dzień w pełni mnie zadowala.

Po pozytywnych doświadczeniach z czekoladami marki Dolfin, z ogromną ochotą sięgnęłam po kolejną tabliczkę, zakupioną razem z poprzednimi.
Co więcej, ta miała być preludium do pikantnego korzennego świata, do którego (na to liczę w momencie pisania recenzji) przeniesie mnie następna tabliczka.

Dolfin Chocolat au Lait a la Cannelle de Ceylan to czekolada mleczna z cynamonem z Cejlonu o zawartości kakao 32%. Niby niedużo, ale minimalnie więcej niż przeciętna czekolada ma. 70-gramowa (chyba moja ulubiona wielkość tabliczki, bo mogę zjeść na raz) czekolada jest zapakowana w przepiękna kopertę, która kojarzy mi się z zamożnymi salonami z XVIII wieku.

Otworzyłam kopertę, rozerwałam jeszcze jedno zabezpieczenie i poczułam niezwykle smakowity zapach słodkiego, subtelnie ostrego cynamonu i świeżego mleka.
Czekolada, która zobaczyłam była ciemniejsza, niż się spodziewałam i dość twarda.

Po pierwszym kęsie, poczułam równie dobry jak zapach smak czekolady i, od pierwszych chwil, cynamonu.

Czekolada jest głęboko mleczna. Czułam tu naturalne tłuste, niemalże gęstawe mleko. Żaden proszek, żadna odtłuszczone niby-mleko. Te pełnię smaku można porównać do Lindt'a.
Czuć tu wyraźnie smak kakao, chociaż może nie gorączkę.
Słodycz jest na bardzo dobrym poziomie, nie ma tu mowy o przesłodzeniu, mimo ze niewątpliwie słodko jest.

Przejdę wreszcie od gwoździa programu, czyli cynamonu.
Ten daje o sobie znać dosłownie od razu. Jego smak nie jest przesadzony, a idealnie wyważony. Intensywnie słodko-pikantna nuta oplata resztę wokół siebie, stając się centrum wszystkiego. Rozgrzewa, co daje efekt takiego... Ciepłego mleka z cynamonem, co jest wybitnie dobrym połączeniem.
To smak wyrafinowany i bardzo wytrawnie słodko-ostry w sposób charakterystyczny dla cejlońskiego cynamonu.

Cynamon czuć także w postaci drobinek. Które wiele wnoszą nie tylko do sfery smaku, ale także do konsystencji czekolady. Maślane tłustawa tabliczka jest zarazem chropowata, lekko proszkowa i właśnie za sprawą cynamonu głównie - niegładka. Wzmocniło to tutaj poczucie naturalności.

Ogólnie jestem po prostu zakochana, nawet po wszystkich czekoladach z wyższej półki, jakie miałam okazję próbować.

To połączenie ogromnej ilości mleka, wyrazistego i subtelnego cynamonu, który niezwykle napędza tu efekt lekko pikantnego rozgrzewania z odrobiną kakao i słodyczy. Właściwie, to chyba właśnie cynamon tak zręcznie tę słodycz tu pochłania i podporządkowuje ją sobie.
Chyba znalazłam towarzysza dla Lindt'a, jako drugiego faworyta w kategorii sklepowych czekolad dostępnych w marketach i... trzeba przeprowadzić się do miasta, gdzie jest Alma.


ocena: 10/10
kupiłam: Alma
cena: 9.99 zł (za 70 g)
kaloryczność: 560 kcal / 100 g
czy kupię znów: tak

Skład: cukier, pełne mleko w proszku, tłuszcz kakaowy, masa kakaowa, cynamon, naturalna wanilia, lecytyna sojowa
zawartość kakao min. 32 %, zawartość mleka min. 20%

sobota, 27 lutego 2016

Zotter Chestnut in & out mleczna kasztanowa z kasztanowym puree i nugatem migdałowym z rumem, miodem i wanilią

Jedną kasztanowa czekoladę (Zotter A Piece of Forest) mam już za sobą i muszę przyznać, że sama czekolada mi smakowała, ale... bez szału. Może to dlatego, że samych kasztanów nie uważam za jakiś cud. Co mnie w takim razie przyciągnęło do tej czekolady? Kasztanowość do potęgi. Czy to ma sens? Ani trochę - w końcu jestem kobietą. ;)


Zotter Chestnut in & out to mleczna kasztanowa czekolada z kasztanowym nadzieniem. Proste, prawda? Nie do końca. Nadzienie to połączenie puree z kasztanów z nugatem z migdałów z rumem, miodem i wanilią.

Gdy rozchyliłam złoty papierek poczułam słodką i smakowitą fuzję. Niewątpliwie czułam czekoladę z dużą ilością mleka, pieczone kasztany i alkoholową nutę. Rozpoznałam rum, chociaż nie wiem czy to zapach był tak wyraźny, czy ja wiedziałam, z czym mam do czynienia.

Przełamałam tabliczkę, przy czym odkryłam ze jest bardzo twarda, jak na nadziewańca...

A potem zobaczyłam dlaczego. Ta gruba warstwa czekolady! Myślałam, że zaraz zwariuję - gdyby w każdym Zotterze taka była! Rozmarzyłam się.

To oczywiste, że najpierw spróbowałam samej czekolady. O tak, rozpoznałam ją. Była taka sama jak w A Piece of Forest - akcent kakao zarysowany na ziemniaczano-orzechowej płaszczyźnie, jaką tworzyły kasztany oraz ogromna ilość tłustego mleka, w słodkiej kompozycji.

Nadzienie jest słodkie, ale motywem przewodnim jest tu ten ''ziemniaczano-orzechowy'' smak pieczonych kasztanów.
Wmieszały się one w delikatny smak migdałów, które wchodziły tu w rolę nugatu (a nie np. marcepanu). Wyczulam tu lekko kwaksowaty akcent, tonący w smaku rumu, który jednak nie był tu zwykłym ordynarnym smakiem alkoholu. Wydał mi się przyprawiony malutką szczyptą cynamonu i przyjemne rozgrzewał w gardle.
Z czasem słodycz nadzienia się nasiliła. Była wyraziście miodowa i leciutko waniliowa. Smak naturalnego miodu był niemal tak silny, jak w mlecznej Cortez z miodem, śliwkami i cynamonem. Całość była bardzo słodka, ale reszta dodatków równoważyła to dla lepszego odbioru. To nie była zwykła silna słodycz: była wręcz... ambitna - za sprawą dobrej jakości składników.
 W głębokiej słodyczy kryła się pewna kwiatowa nuta.

Nadzienie to miało interesująca konsystencję: gładką i zarazem złożoną z miękkich grudek - kojarzyło mi się z twarogiem.

Przegryzać się przez całość było cudownie. Czekolada z ogromną ilością kasztanów i mleka w ciepłym wydaniu za sprawą rumu o migdałowych akcentach. Miód i wanilia tworzyły świetny, uroczo i głęboko słodki, duet.

Po czekoladzie czułam się, jakbym zjadła łyżeczkę miodu - nie było tak słodko, ale pozostawiał miodowy posmak. W towarzystwie posmaku czekolady oczywiście.


ocena: 9/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 486 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, puree z kasztanów (12%), pełna śmietanka z mleka w proszku, miód, kasztany w proszku (5%), masa kakaowa, rum, odtłuszczone mleko w proszku, słodka serwatka w proszku, migdały, syrop fruktozowo-glukozowy, pełen cukier trzcinowy, wanilia, sól, lecytyna sojowa, cynamon, płatki róży, proszek cytrynowy (cytryny, mąka kukurydziana)

piątek, 26 lutego 2016

Lindt Les Grandes 32 % Mandeln biała z migdałami

Niby zwykłe czekolady z dodatkami w stylu orzechy, migdały nie pociągają mnie w kwestii blogowo-degustacyjnej, a raczej tylko jako "dopalacz" (czy to na przepracowanie, czy na szlaki), ale... zawsze musi być jakieś "ale", wyjątek potwierdzający regułę. W tym konkretnym temacie myślę o tabliczkach niedostępnych w Polsce, a konkretniej o połączeniu dobrej białej czekolady z całymi migdałami. Nie wiem, co w tym jest takiego, że wyobrażam sobie to jako coś nadzwyczaj pysznego. U nas oczywiście nie kupimy takiego duetu, a szkoda... wydaje się wręcz banalny, ale... jaki smakowity! Ciągle z zachwytem wspominam Mount Momami białą z migdałami, solą i wanilią, która zdobyła zasłużone miejsce na liście moich czekoladowych ulubieńców, a felerne migdały w białym nugacie Lindt'a staram się wymazać z pamięci (mimo że nie aż tak paskudne).

Lindt Les Grandes 32 % Mandeln jest 150-gramową białą czekoladę z całymi migdałami, które stanowią 32 % (łącznie z tymi karmelizowanymi) tabliczki, i kawałkami karmelizowanych migdałów. Jest to duża i bardzo gruba tabliczka, zapakowana w niepozorny papier, przez którą nie raz się śliniłam, widząc jej zdjęcia w internecie. Już pod papierkiem czuć wypukłe bakalie. 

Raz, dwa i papier opadł, sreberko zostało rozerwane, a ja poczułam najsmakowitszy zapach, jaki ostatnimi czasy czułam przy białej czekoladzie! Do moich nozdrzy doleciała niezwykle smakowita woń biszkoptów i śmietanki. Czuło się tu nuty maślane, podobne do ciasteczek maślanych, a także słodką mleczność i karmelowy akcent. 

Czym prędzej wgryzłam się w wielką kostkę i... ogarnęła mnie słodycz, bardzo silna, jednak przyjemna, ponieważ wymieszana ze świeżą śmietanką. Tak, w tej czekoladzie nie uświadczymy zbyt wiele smaku mleka, a właśnie najprawdziwszej śmietanki.

Do tego, dodać można niezwykle intensywny, maślany smak - taki, o którym nawet przeciętne ciasteczka, czy bułeczki maślane mogą pomarzyć. Nie wiem dlaczego, z taką właśnie delikatną, słodziutką bułeczką maślaną kojarzyła mi się ta czekolada. Z bułeczką, popitą mlekiem... ale przede wszystkim z samą bułeczką.

Maślany i mleczny tłuszcz sprawił, że czekolada miała lekką konsystencję, mimo sporej zawartości owych tłuszczy. Rozpuszczała się z łatwością, w kremowy sposób. 

Silna słodycz była łatwa w odbiorze, nie powodowała mdłości. Wydaje mi się, że to dzięki dużej ilości migdałów (zaszczytne pierwsze miejsce w składzie), które miały naprawdę wyrazisty smak. Został on wydobyty poprzez silne podprażenie, a dodatkowo, dzięki temu procesowi, był to dodatek barrdzo chrupiący.

Jeszcze bardziej chrupiące, ale i bardziej kruche, były kawałki karmelizowanych migdałów. Od nich rozchodził się lekko wręcz przypalony, smak karmelu. Nie muszę chyba mówić, jak cudownie wypadł on w białej czekoladzie, prawda? Wydaje mi się, że w niektórych miejscach czekolada lekko nim przesiąkła, to samo zresztą tyczy się także migdałów. 

Sama biała czekolada jest niewątpliwie przepyszna, aczkolwiek jadłam lepsze, jak chociażby nieprzesłodzona biała Vivani. Z kolei Lindt z białym mousse'em była już nieco gorsza, ale może to być kwestia mojej miłości do migdałów, co sprawia, że ta, dziś opisana, jest na wygranej pozycji.

Oprócz smaku samej czekolady, na plus jest także dodatek, w końcu... migdały są dobre zawsze i wszędzie, a szczególnie te silnie prażone, czy karmelizowane. Od tych jednak mogło by iść jeszcze więcej palonych nut.
Tak, czy inaczej, ta czekolada jest niezwykle smaczna!


ocena: 9.5/10
kupiłam: specjalne zamówienie z Niemiec
cena: 15 zł
kaloryczność: 606 kcal / 100 g
czy kupię znów: z chęcią

Skład: migdały (32 %), cukier, masło kakaowe, pełne mleko w proszku, odtłuszczone mleko w proszku, lecytyna sojowa, aromat

środa, 24 lutego 2016

Willie's Cacao Venezuelan Gold Rio Caribe 72 % ciemna z Wenezueli

Po bardzo przyjemnej degustacji Willie's Cacao Venezuelan Gold Las Trincheras 72, tylko utwierdziłam się, że tak, William Harcourt-Cooze rzeczywiście potrafi zrobić rewelacyjną czekoladę. O jego firmie pisałam trochę przy okazji białej czekolady. Przede mną została jeszcze jedna tabliczka o tej samej zawartości kakao, także z Wenezueli, ale z innego regionu, bo z okolic małego rybackiego miasteczka Rio Caribe.

Willie's Cacao Venezuelan Gold Rio Caribe 72 to ciemna czekolada o zawartości wenezuelskiego kakao 72 %.

Z kartonika, tak jak poprzednio, wydobyłam tabliczkę w złotku, które to po chwili rozerwałam.
Poczułam bardzo delikatny zapach, w którym przewijały się orzechy, migdały, słodycz masy makowej z bakaliami i coś trochę kojarzącego się z produktami "o smaku bananowym". Oczywiście wszystko to wydawało się być zatopione w bezkresną głębię kakao, jednak, jak pisałam na początku, było bardzo subtelne.
Kolor tabliczki był brązowy, ale wpadający w nieco szarawy odcień.

Przełamałam i tak jak poprzednio udało mi się to dopiero po użyciu siły, ale w końcu... tak! głośny trzask i pierwszy kawałek spoczął w ustach. 
Wraz z nim rozlała się gorzkość, bo konsystencja była bardziej przyjazna od Las Trincheras 72 - taka bardziej tłustawo-kremowa, aczkolwiek wciąż nieco smolista i minimalnie chropowata, albo raczej jedynie proszkowa.
Gorzkość ta przypominała bardzo silnie pieczone orzechy i migdały. Takie zbyt długo trzymane w piekarniku, które zdążyły już nabrać miejscami czarnego koloru. Był to smak bardzo ordynarny, który po chwili przeobraził się w motyw, kojarzący mi się najpierw ze starą drewnianą chatą, albo i skansenem, a potem ze spalonymi deskami. Węgiel, popiół. Nad tym wszystkim zawisła zapowiedź kwasku, który jednak nie nadszedł.

Znów wyłoniły się orzechy i zbyt długo prażone ziarna kawy - ale nie sama zaparzona kawa. W ich towarzystwie też nasiliła się słodycz, która na początku gdzieś tam w tle zanikała. 

"Spalona" nuta poszła w kierunku papierosów i tabaki z takim lekkim kwaskiem niedojrzałych śliwek i czegoś, czego niestety nie udało mi się nazwać. 

Ta czekolada na pewno jest silniejsza w smaku od Las Trincheras 72, ale... nie znaczy to, że była bardziej gorzko-głęboka w smaku. Właściwie można ją porównać do czegoś spalonego - smak niknie w posmaku wywołanym zbyt długą obróbką. Czuć siłę, ordynarność, ale wydaje mi się, że bogactwo kakao trochę się tu zagubiło. Nie mówię jednak, że mi nie smakowała! Po prostu wolę tamtą, bo mimo że delikatniejsza, była... wyraźniejsza.
Do głowy przyszło mi coś takiego: to tak, jakby porównywać wódkę i whisky: to pierwsze, podobnie jak Rio Caribe, wydaje się bardziej jednoznaczne i ordynarne, niż drugie, co wcale nie przekłada się na odbiór.
(porównanie - Rio Caribe oczywiście po prawej)


ocena: 8/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 12 zł (za 50 g)
kaloryczność: 537 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: masa kakaowa, cukier trzcinowy, masło kakaowe

wtorek, 23 lutego 2016

Willie's Cacao Venezuelan Gold Las Trincheras 72 % ciemna z Wenezueli

Ostatnio tak sobie pomyślałam, że skoro dana marka potrafi zrobić białą czekoladę, którą można nie tylko z czystym sumieniem nazwać czekoladą, ale nawet pyszną czekoladą, to na pewno ich ciemna czekolada będzie przynajmniej równie dobra. Nie mogę powiedzieć, że teza ta jest prawdziwa w 100 %-ach przypadków, ale powiedzmy, że w większości owszem.

Po cudnie śmietankowej białej Willie's Cacao, wiedziałam, że zakup dwóch ciemnych był dobrą decyzją. Właściwie... miałam je spróbować jako pierwsze, ale... miały dłuższą datę.
Obie pochodzą z Wenezueli, o czym przypomina napis "Złoto Wenezueli" na środku estetycznego i eleganckiego opakowania. Zawartość kakao jest taka sama, różnią się jedynie szczegółowym pochodzeniem, plantacją.
Co przesądziło o kolejności testowania? Nic. Wzięłam pierwszą z brzegu.

Willie's Cacao Venezuelan Gold Las Trincheras 72 to ciemna czekolada o zawartości kakao równej 72 %, którego ziarna trinitario (bo takie zostały tu użyte) pochodzą z Wenezueli, a dokładniej z plantacji Las Trincheras.

Otworzyłam kwadratowy kartonik i wyjęłam złotko, które to rozerwałam, by w moich rękach znalazł się 50-gramowy czekoladowy kwadracik o intensywnie brązowym kolorze, który ma w sobie przebłyski oberżyny. 
Zapach wydał mi się jeszcze intensywniejszy od barwy. Przede wszystkim, znalazł się tu ogrom gorzkawego zapachu kakao, któremu towarzyszyły lekko słodkie nuty. Wyraziste były tu pieczone orzechy - laskowe i może trochę włoskich, zapach brązowego cukru, czyli taki przyćmiony cukrowo-karmelowy motyw i coś, co skojarzyło mi się z dżemem pomarańczowym, bądź porzeczkowym (z czerwonych porzeczek), na tostach, które tylko co wyskoczyły z tostera i topi się na nich odrobinka masła. 

Aby przełamać czekoladę, musiałam użyć siły. Głośny trzask, pierwszy kęs i w końcu, po chwili oczekiwania, kawałek zacząć się leniwie rozpuszczać. Najpierw wydał mi się nieco tłustawo-kremowy, potem przeobraziło się to w smolisty, gęsty sposób, w którym nie zabrakło chropowatości, nadającej nieco surowego oblicza.

Siła kakao rozlała się w ustach o wiele szybciej, niż kawałek zaczął się rozpuszczać. Dominowały tu orzechowe nuty z lekkim akcentem... owsianki gotowanej na mleku w garnku, który nieco się przypalił (nie wpadłabym chyba na to skojarzenie, gdyby nie zapominalstwo przy gotowaniu owsianki parę dni wcześniej).  Taka gorzkawa i odrobinkę zbożowa nuta - dość ciekawa.
Przy tej gorzkawości nasilił się smak orzechów laskowych... tak jakby "obserwować" orzechy laskowe, które właśnie są prażone.
To była gorzkawość, nie ordynarna i silna gorzkość, ozdobiona subtelną słodyczą, która jakby szukała drogi ujścia przez cały początek. W końcu udało jej się, a delikatna owocowa (jagody?) nuta przeniknęła do tej mieszanki smaków wraz z nią.

Wtedy jednak wszystko zostało zalane bardziej stanowczą gorzkością espresso, która pozostała na dłużej, niemal do samego końca, przy którym znów wyłoniła się owocowa nuta.
Tym razem z większą siłą... Coś kwaskawego... na pewno nie cytryna... ananas! To skojarzenie w końcu wpadło do głowy, a kawałek zniknął, pozostawiając przyjemny posmak, jak po wypiciu kawy i uczucie lekkiej suchości w ustach.

Ta czekolada była bogata w rozmaite nuty, ale względnie spokojna. Wyrazistość orzechów, espresso i ananasowa nuta nie potrzebowały niczego innego. Konsystencja także mi pasowała, więc zaliczam tę tabliczkę do bardzo udanych. 

Porównując ją do Rio Caribe (recenzja dopiero jutro) jest łagodniejsza, ale paradoksalnie wyrazistsza od niej.
(porównanie obu - Las Trincheras oczywiście po lewej) 


ocena: 9/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 12 zł (za 50 g)
kaloryczność: 535 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym kiedyś do niej wrócić

Skład: masa kakaowa, cukier trzcinowy, masło kakaowe

poniedziałek, 22 lutego 2016

Zotter Black & White biała z kremem z ciemnej czekolady z chili i brandy

Mówi się, żeby nie oceniać książki po okładce. Po części się z tym zgodzę, ale... cóż, ja jestem wzrokowcem i wiele ładnych rzeczy mnie po prostu przyciąga. Jedną z tych rzeczy jest dzisiaj opisywana czekolada - bardzo zwyczajna jak na Zottera, ale jaka piękna!
Jej czarno-biały przekrój i grafika czarnej pantery trafiły prosto w moje serce, mimo że ostatnio jakoś mniej ciągnie mnie do białej czekolady (pewnie dlatego, że muszę wyjadać te, które kupiłam parę miesięcy temu). Sięgając po nią, myślałam, że sięgam po klasyczny smak.

Nic bardziej mylnego! Zotter Black & White to biała czekolada o zawartości 40 % składników kakaowych (tłuszczu kakaowego) z kremem z ciemnej czekolady o zawartości 72 % kakao z chili i brandy z trzciny cukrowej.


Musze przyznać, że wyobrażenie takiego kontrastu wzmocnionego o pikanterię w wykonaniu Zottera jest bardzo pociągające.

Otworzyłam opakowanie i zobaczyłam niemal złocistą tabliczkę, spod której nieco przebijał się ciemny kolor nadzienia. Zapach był ładny: taki słodko-śmietankowy z nutą czegoś silniejszego (kakao).
Przełamałam, do czego musiałam użyć nieco siły. Nie była specjalnie twarda, nie trzasnęła, ale okazała się bardzo zbita. Mimo to, odebrałam ją jako miękką.

Przy pomocy noża (o ile się nie mylę, jest to pierwszy Zotter do którego go użyłam), oddzieliłam nieco grubej warstwy białej czekolady. Szybko zaczęła się rozpuszczać, ujawniając swoją maślano-śmietankową tłustość i wyraziście śmietankowy smak o oczywiście słodkim obliczu, w którym to jawnie łączyły się karmel i wanilia. To pierwsze z pewnością jest zasługą cukru trzcinowego. Nie jest przesłodzona, ale ogromnego zachwytu nie wzbudza.

Ciemny mousse "na oko" spodobał mi się w kwestii konsystencji, ale kiedy umieściłam w ustach spory kawałek, rozczarowałam się. Tłuste, zbite nadzienie po chwili przemieniło się w grudkę, co skojarzyło mi się z nieszczęsnym mousse'em z serii Lindt Creation. Ten zotterowski na szczęście wynagrodził to niebanalnym smakiem. Oprócz słodkawych i maślanych nut, mousse smakował właściwie jak... porządna ciemna czekolada. Lekko cierpki, gorzki, wywołujący poczucie suchości.
Wytrawność została wzmocniona dzięki brandy, która przyjemnie rozgrzewała.
Cierpkość świetnie złączyła się z ostrością chili - dość silną, lecz także stonowaną przez całą resztę.

Jak to wypada w połączeniu? Bardzo różnie. W zależności, czy gryzłam kawałek z brzegu (więcej białej czekolady), czy ze środka, czy swobodnie się rozpuszczał, czy w trakcie rozgryzałam na pół. 

Raz wyraźnie czułam słodycz mleka i śmietankę, do których docierała wytrawność i cierpki posmak, a następnie całość zalewała cudowna ostrość chili i alkoholu. 
Gdy brałam się za kawałek brzegowy, najpierw dominowała śmietankowa słodycz, a następnie przeszywała ją ostrość chili i po chwili docierał smak ciemnej czekolady z alkoholem. 

Cały czas jednak przeszkadzała mi konsystencja. Całość bardzo szybko zmieniała się w tłustą, maślaną, grudkę, co niespecjalnie mi się podobało. W sumie... w pewnym momencie miałam skojarzenie z jakimś deserem pokroju panna cotta. 

To była smaczna czekolada, ale... w odbiorze przeszkadzała mi jej konsystencja. Wszystko było dość spójne, kompozycja była słodko-ostra, ale właściwie... po zaznajomieniu się z rozmaitymi kompozycjami Zottera, ta wypada tak sobie - wbrew pozorom jednolicie, bez jakiegoś kontrastu czy wbijającego w ziemię uderzenia (np. chili albo alkoholu).


ocena: 8/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 470 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: masa kakaowa, surowy cukier trzcinowy, masło kakaowe, śmietanka z pełnego mleka w proszku, mleko, syrop glukozowy z cukru inwertowanego, brandy z trzciny cukrowej, sól, wanilia, lecytyna sojowa, cynamon, chili bird's eye

sobota, 20 lutego 2016

Lindt Creation Amarettini mleczna z kremem Amarettini i kawałkami ciasteczek zwykłych i Amarettini

Może i Lindt zawiódł mnie parę razy, może i niektóre smaki nie dają mi tego, czego od nich oczekuję, ale wiecie co? Ja Lindt'a uwielbiam. Za 70%-owe ciemne, za smaczne "zwyklaki" z dodatkami, za cudowne słodko-mleczne tabliczki dostarczające lekkich i smacznych chwil. W końcu: z sentymentu. To od Lindt'a zaczęła się moja poważniejsza przygoda z czekoladami.

To właśnie w serii Creation znalazły się jedne z moich ulubionych Lindt'ów i z pełną świadomością, że seria zawiera również kilka niewypałów, jestem niezwykle ciekawa każdej nowości.
Gdy tylko dowiedziałam się o czekoladzie z włoskimi ciasteczkami Amarettini, wiedziałam, że musi być moja.

Warto chyba wspomnieć, czym owe Amaretti są. To typowe dla Lombardii kruche i dość twarde ciasteczka z cukru, białek jaj i migdałów (oraz / lub pestek moreli), do których często dodawany jest likier amaretto (ale niekoniecznie). Przyznam, że są to, zaraz po ciastkach korzennych, jedne z moich ulubionych.
Z tego, co można znaleźć, Włosi mają też kremy Amarettini, wiadomo, na bazie podobnych produktów.

Lindt Creation Amarettini mit feinen Gebackstuckchen to mleczna czekolada z kremem Amarettini (28%), kawałkami ciasteczek zwykłych (2%) i Amarettini (2%).

Ta czekolada długo nie czekała na wyjęcie jej z szuflady ze słodkościami.
Rozerwałam sreberko. Zobaczyłam i poczułam ją. Wiedziałam, że się stęskniłam. Wielka, gruba tabliczka o jasnobrązowym, ciepłym kolorze z silnym i smakowitym zapachem mieszaniny ogromnej ilości mleka, cukru i przyzwoitym akcentem kakao. 
Spod tego, wyłaniał się wyraźny migdałowy zapach i nuta, która wręcz ocierała się o coś "likierowatego" (dzięki aromatom zapewne). Mmm, ten zapach nieźle podziałał na moją wyobraźnię!

Najpierw odgryzłam kawałek samej czekolady, by się upewnić, że w tej kwestii nic nie zostało zmienione. Oczywiście poczułam to, co zawsze przy mlecznym Lindt'cie, czyli solidną dawkę mleka, silną słodycz i sugestię kakao w lekko zaklejającej, tłustawej formie. Przy okazji odkryłam, że jest jej dość dużo w stosunku do nadzienia. 

Wgryzłam się w kostkę i pozwoliłam jej się rozpuszczać. Najpierw oczywiście miał miejsce debiut tej przepysznie słodkiej fuzji mleka i kakao. Albo już zapomniałam jak to jest w Lindt'ach, albo ta czekolada była niezwykle silnie mleczna. Takie pełne i prawdziwe mleko.

W ustach rozeszło się bagienko, ujawniając wnętrze, czyli dość tłusty biały krem, który wreszcie się Lindt'owi udał. Owszem, był tłustszy, a przy tym gładszy, od czekolady i, wydaje mi się, że także słodszy od niej, ale przy nim smak mleka jeszcze bardziej się nasilił. To samo ze słodyczą, jednak wraz z mlekiem... dało to efekt pożądanego zasłodzenia. W tym wszystkim znalazł się też smak migdałów, co bardzo pozytywnie pokierowało drogą, jaką podążał smak tej czekolady.

W kremie zatopione były kawałki, większe i mniejsze, ciasteczek w dwóch kolorach: jasnobeżowym i takim prawie karmelowym. Te drugie wydają mi się twardsze, jednak nie skupiałam się zbytnio na podziale ciastek. Przyjemnie chrupały i dodawały rewelacyjnego efektu. Migdałowy akcent nieco nasilał się przy nich, a czasem to goryczka rozlewała się w ustach. Goryczka długo pieczonych ciastek (wzmocniona pestkami moreli) czasem przynosiła ze sobą szczyptę soli.
Były także bardzo słodkie, ale gorycz zmieszana z migdałami okazała się dominującym smakiem. To był właśnie smak włoskich ciasteczek amarettini, chociaż zabrakło mi w nich likieru.

Nie dość, że ciastka silnie podbijały tytułowy smak, to jeszcze urozmaicały konsystencję i przełamywały zasłodzenie wywoływane przez czekoladę i krem, które w sumie także nie były cukrem w cukrze, a słodkim i przyjemnym połączeniem.

Całość odebrałam bardzo pozytywnie. Wiele oczekiwałam od tej tabliczki i właściwie... wiele otrzymałam. Fakt, nastawiłam się na silną słodycz, ale to była smaczna słodycz. Nie zabiła właściwego, ciasteczkowo-migdałowego smaku. 
Ma też wady, nie przeczę. Jest nieco za tłusta, ale na to można przymknąć oko. Dla niektórych może być za słodka... ja też wolałabym, by słodycz była słabsza, ale... nie mogę narzekać, bo i tak bardzo mi smakowała.


ocena: 8/10
kupiłam: Allegro
cena: 17 zł
kaloryczność: 558 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, masło kakaowe, pełne mleko w proszku, olej palmowy, masa kakaowa, odtłuszczone mleko w proszku, laktoza, śmietanka w proszku, mąka pszenna, lecytyna sojowa, ekstrakt słodu jęczmiennego, białka jaj, migdały, pestki moreli, aromaty, syrop glukozowo-fruktozowy, sól

piątek, 19 lutego 2016

Zotter Scotch Whisky "Highland Harvest" ciemna z kremem czekoladowym z whisky

Tak samo jak uwielbiam ryzykowne i nowatorskie smaki, uwielbiam także klasykę w najprostszym wydaniu. Nie powinno to chyba nikogo dziwić, w końcu niecodziennie mamy ochotę i ambicję góry przenosić (bo wędrować po nich to mam ochotę zawsze ;) ), czasem potrzebujemy czy to leniwego popołudnia, czy prostej czekolady. Prostej, ale wciąż smacznej, bo po co psuć sobie humor i marnować życie na złą czekoladę?


Zotter Scotch Whisky "Highland Harvest" to po prostu ciemna czekolada 70 % z kremem z ciemnej czekolady ze szkocką whisky Highland Harvest, której znalazło się w niej aż 10 %. 

Niezwykle podoba mi się rysunek na opakowaniu: jest taki prosty i... zachęcający do próbowania. Jak tu nie skorzystać, kiedy tak wszystko podtykają nam pod nos, jak mężczyźnie w kapeluszu na obrazku?

Gdy tylko spod złotego papierka wyjrzała do mnie ciemna, lśniąca tabliczka, poczułam intensywny zapach kakao i whisky - prosty przekaz skierowany do konsumenta. Było to niezwykle jednoznaczne i zarazem głębokie. Takie gorzkawe nuty, które skojarzyły mi się z tytoniem.

Przełamałam czekoladę i ze zdziwieniem odkryłam, że nie była tak twarda, jak na to liczyłam, mimo że warstwa samej czekolady jest dość gruba. Poczułam subtelną woń kojarzącą mi się z ubraniami ze skóry.

Wreszcie nadszedł moment, w którym bez problemu oddzieliłam kawałek samej czekolady i spróbowałam. Zaczął się szybko rozpuszczać w sposób odrobinę tłusty i bardzo kremowy. Po ustach rozszedł się smak typowo ciemnoczekoladowy. Gorzkość z domieszką słodyczy ukazała się w nieco cierpkim wydaniu. Przewijała się tu lekka nuta spalenizny i... właściwie tyle, bo ewidentnie przesiąkła smakiem nadzienia: czułam ten lekko alkoholowy motyw.

Przyznam, że nie spodziewałam się aż tak pospolitego smaku samej czekolady, ale nie zmienia to faktu, że i tak była bardzo smaczna, tylko że... dość zwykła - na tyle, by jako czysta tabliczka nie zainteresowała mnie szczególnie.

W takim razie przejdźmy do dość miękkiego, ale niezbyt plastycznego nadzienia. Jest ono po prostu czekoladowe, ale słodsze i bardziej maślano-mleczne niż wierzchnia warstwa. Przypomina trufle czekoladowe i ma wiele cech typowych dla zwykłych kremów, czyli tłustość i gładkość.
To, co tutaj niezwykłe, to dodatek whisky, który jednak nie zrobił na mnie większego wrażenia.

Kiedy kawałek rozpuszcza się w ustach, najpierw mamy przyjemną gorzkawą czekoladę, która rozpuszcza się, aż w końcu zaczyna się zespajać z nadzieniem. Przejście objawia się nieco mniej wykwintnym smakiem (słodycz i mleko) i jeszcze bardziej kremową konsystencją. W pewnej chwili, posmak alkoholu zaczyna się nasilać, aż w końcu wgryza się w słodką czekoladę, co do złudzenia przypomina wszelkie alkoholowe trufle.

W smaku czuć głównie "alkoholowość", przy zastanowieniu się nad nią idzie sprecyzować, że to whisky i właściwie na tym można zakończyć. Nie jest to nic uderzającego do głowy, właściwie wyszło w miarę delikatnie.
Wydawało mi się, że gdzieś przewinęło się mgliste wspomnienie skóry i drewna, albo nawet jakieś tytoniowe nuty, ale były bardzo, bardzo słabe. 
Raz i drugi poczułam przyjemne ciepłe pieczenie w gardle.

Uwielbiam połączenie czekolady i alkoholu, ale tutaj... mam wrażenie, że wykorzystano całkiem przeciętną (jak na Zottera) czekoladę, przez co brak jej głębi, a whisky nieco zanika w tym wszystkim, pozostawiając głównie typowo alkoholowy smak. Nie było tu nic, co by trwale zapisało się w sercu i pamięci. Smaczna czekolada, aby zjeść delektując się i nie wracać do niej. Zabrakło mi tu konkretów, ale zjadłam ze smakiem.


ocena: 8/10
kupiłam: Scrummy
cena: 12,75 zł (dostałam zniżkę)
kaloryczność: 532 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: masa kakaowa, surowy cukier trzcinowy, whisky (10%), masło kakaowe, pełne mleko w proszku, syrop fruktozowo-glukozowy, masło, mleko, sól, wanilia

czwartek, 18 lutego 2016

Domori Cacao Criollo 70 % Guasare ciemna z Wenezueli

Na rzecz rzeczy z krótszą datą ważności, zrobiłam sobie przerwę od Domori. Przyszło mi to z pewnym trudem, ale pomyślałam, że skoro i tak nie mogę znaleźć dnia spokoju, bez ogromu spraw, to mogę te czekolady zostawić sobie na czas, kiedy to moje myśli nie będą zajęte przez nic innego.
W końcu nadszedł taki jeden dzień, w którym mogłam sobie na lepszą tabliczkę pozwolić. Jak zwykle miałam problem: którą wybrać?
Postawiłam na coś wyjątkowo ciekawego; mianowicie na archetyp kakao criollo, nazwany "matką wszystkich criollo", rosnący nieopodal rzeki Guasare. Od razu w mojej głowie powstał obraz czegoś pierwotnego, nie przerabianego... Czyżby ta degustacja miała być małą historią rodzinną criollo?

Domori Cacao Criollo 70 % Guasare to czekolada zawierająca 70 % kakao criollo z wenezuelskiej plantacji Hacienda San Jose i cukier trzcinowy. Tak, jej skład to jedynie dwa składniki. Już wiedziałam, że będzie dobrze.

Piękny kartonik z delikatnym i uroczym rysunkiem szybko został przeze mnie otwarty. Tradycyjnie rozerwałam złoto-bordowy papierek i poczułam bardzo silny zapach. Drzewa z suchą, miejscami odstającą wręcz, korą, nieopodal nich polana pełna kwiatów z ich lekko drażniącym pyłkiem - to właśnie wyrysowało się na idealnie kakaowej bazie o obliczu nieco surowym, a już na pewno gorzkim. To właśnie na gorzkość wskazywał mi zapach bardzo ciemnej tabliczki o przebłyskach mahoniu i czerni. Słodkie nuty zdecydowanie trzymały się z dala, ale było w nich coś... ja wiem? Miodowego? Jakby kajmakowego.

Przełamałam cienką i lśniącą taflę. Głośny trzask, pierwszy kęs.
Pierwsze, co mi przyszło do głowy to: delikatna w swej surowości.

Oto kawałek zaczął się rozpuszczać w idealnie kremowy sposób, typowy dla Domori. Czekolada wydała mi się tłustawa, trochę jak sernik z nieco "przedobrzoną" ilością masła, co w serniku uznałabym za wadę, a w czekoladzie... zrobiło się przyjemnie: tłusto, później trochę bardziej zalepiająco i bagniście.

W momencie rozpoczęcia rozpuszczania się, doszedł mnie niemal siarczysty kwasek, który w ciągu kolejnych sekund poszedł w owocową stronę. Czarne porzeczki i maliny? To pierwsze rozpłynęło się na rzecz drugiego.

Już w momencie wychwycenia "siarkowości" czułam słodycz - była jednak na drugim planie i wydała się... niejednoznaczna. Coś się w niej kryło. Jakby nuta ogniska, drzewa... W końcu pojawiła się minimalna goryczka - również przy słodyczy właśnie. Skojarzyła mi się z miodem lipowym, który ma nieco goryczkowaty smak.

Były tu więc dwie nuty: ta miodowo-drzewna i owocowa, dwie rozwijające się jednocześnie. Nadawało to pewnej harmonii.
Przy kwasku pojawiło się lekkie ściąganie, co skojarzyło mi się z aronią, a jak tylko pomyślałam o jej ciemnych owocach, to i przybył smak jagód, przy których kwasek kompletnie zniknął na rzecz owocowej słodyczy. Kiedy zeszła się ona z tą bardziej drzewno-miodową, poczułam, jakbym próbowała czegoś lekko korzennego: rozgrzewającego.
Tu przyszły skojarzenia ze śmietanką i słodkim maślanym karmelem i... po prostu czekoladą.
Spiorunowało mnie skojarzenie z czekoladowym cappuccino (którego w sumie nigdy nie piłam). Ta tabliczka wydała mi się... ciepła.

Na koniec znów pojawiło się lekkie ściągnięcie, szczypta goryczki i długi finisz, w którym pozostał już tylko ten lekki i przyjemny efelt.

Jak podsumować całość? Jako skąpo gorzką, bardziej słodką, ale nie całkiem słodką. Nuty drzew, miodu i owoców z kategorii "jagodowej". Mimo, że samej gorzkości zbyt wiele tu nie uświadczyłam, to jest to raczej wytrawna czekolada, chociaż przystępna dla każdego.
"Cud, miód i maliny" - to powiedzonko pasuje tu, jak nigdzie indziej. :D
Chcąc porównać ją do Ocumare 77, mogę powiedzieć tylko tyle, że mimo że nuty brzmią podobnie, Guasare ma to "coś", a pewne (z pozoru może nic nie znaczące) szczegóły bardzo je różnią.


ocena: 9/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 15,73 zł (za 25 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 554 kcal / 100 g
czy kupię znów: kiedyś chciałabym

Skład: masa kakaowa, cukier trzcinowy