sobota, 30 kwietnia 2016

Zotter Labooko Ecuador "Arriba - Los Rios" 75 % ciemna z Ekwadoru

Ostatnio dostałam cudowną niespodziankę w postaci Pacari Los Rios z Ekwadoru od Piotra z Sekretów Czekolady, przy okazji recenzji której wspomniałam coś o małym porównaniu. Otóż jedną z nowości Zottera jest czekolada właśnie z ekwadorskiego regionu Los Rios otoczonego przez liczne rzeki spływające z And, a tak się składa, że była ona jedną z tabliczek, których przegapić nie mogłam. Ma ona co prawda trochę więcej kakao, ale mogę się założyć, że różnic znajdzie się tu więcej, w końcu... nie ma dwóch takich samych tabliczek.

Zotter Labooko Ecuador "Arriba - Los Rios" 75 % to czekolada ciemna, o zawartości 75 % kakao odmiany Arriba, która konszowała 20 godzin, czyli tyle samo, co inne czyste Labooko próbowane ostatnio przeze mnie (Ghana i Papua - Nowa Gwinea),

Po rozchyleniu złotego papierka dobiegł mnie intensywny zapach, pełen kontrastów doskonale łączących się ze sobą. Czułam tu głównie kwiaty i razowy chleb. Jakkolwiek dziwnie to brzmi, były one wkomponowane w woń kwitnących drzew wiśni, z rześkim akcentem soku z porzeczek oraz leciutką, ziołową słodyczą. 

Ciemna tabliczka o smakowicie czerwonawo-fioletowym połysku chrupnęła przy przełamaniu, a gdy tylko kawałek znalazł się w moich ustach, zaczęła się rozpuszczać gładko i kremowo. 

Smak od początku był kontynuacją zapachu: najpierw tej nuty chlebowej, co wykazało się w mocnym, gorzkim smaku o lekkim kwasku (przypieczona skórka razowca na zakwasie) z ewidentnie, silnie palonym motywem. Tutaj bezwarunkowo na myśl przychodziła kawa - zmielone pozostałości na dnie filiżanki. Zrobiło się trochę cierpko, lekko ściągnęło. Oczami wyobraźni zobaczyłam wilgotną ziemię...

...którą porastała młoda, zielona trawa, uginająca się od rosy. Nagle czekolada zrobiła się niewyobrażalnie lekka i rześka, pełna kwasku i słodyczy w 100 %-ach kojarzących się ze świeżymi owocami, albo tylko co wyciśniętym sokiem. Taka multiwitamina zrobiona samemu z np. ... bo ja wiem? Kiwi, cytrusów, bananów... Było tu trochę egzotyki, ale i takiego "naszego" polsko owocowego akcentu, jednak określenie bliżej jakie to były owoce graniczyły z cudem. Osobno może mignęły mi tam jakieś wiśnie i soczysty, chłodzący arbuz. 

Przed moimi oczami ciągle malował się obraz kwitnących wiśni, a na języku czułam maślany sposób w jaki rozpuszczała się czekolada i... natrafiłam na jakieś drobinki. Tu nadszedł smaczek nieco wytrawniejszy, przez maślaność skojarzył mi się z tłustawymi, mięciutkimi naleśnikami popijanymi szklanką mleka. Nagle, nie wiadomo skąd, przyszedł wyraziście orzechowy smak. Tak jakby te naleśniki posmarować grubą warstwą kremu orzechowo-czekoladowego z kakaowo goryczkowatym akcentem.
Kwasek zaczął zanikać, łagodnieć a w gardle poczułam ciepełko. Bliżej nieokreślone uczucie stworzone jakby przez przyprawy bądź odrobinkę alkoholu.
W ustach trochę ściągnęło, zrobiło się sucho, czułam już tylko kwiatowo-orzechowy, goryczkowaty, posmak znikającej czekolady...

Ta czekolada świetnie łączy w sobie mocno paloną goryczkę kakao i kwiatowo-owocowe rześkie nuty. Jest wyrazista, silna i zarazem przynosi orzeźwienie... podobnie jak Pacari, ale w zupełnie innym wydaniu. To dwie różne czekolady o pewnych podobieństwach. Obie mają lekko przyprawione-lekkie nuty i specyficzną maślaność, ale konkretniejsze porównanie graniczy z cudem.
Jest trochę podobnie palono-orzechowa, co Ghana Zottera, a z Nową Gwineą łączy ją nuta soku owocowego, ale tutaj podobieństwa się kończą - to tylko potwierdza moją tezę o tym, że każda czekolada jest inna, ale... prawda, podobieństwa zawsze i wszędzie można się doszukać, jeśli tylko komuś na tym zależy.


ocena: 10/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 545 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym

Skład: masa kakaowa, surowy cukier trzcinowy, masło kakaowe, sól

piątek, 29 kwietnia 2016

Pacari Los Rios Ecuador 72 % ciemna z Ekwadoru

Na czekolady Pacari czaję się już od dłuższego czasu. Kiedyś zamówienie ich odkładałam w czasie, a później... nie miałam skąd zamówić choćby jednej tabliczki. Niezwykle kuszą mnie swoją surowością czy dodatkami, zwłaszcza, że czekolady tej marki są często nagradzane rozmaitymi nagrodami. Pacari to rodzinna firma założona w 2002 roku robiąca czekolady w Ekwadorze z tylko ekwadorskich ziaren Arriba Nacional, zachowując ekologiczne standardy. Można by rzecz, że przemycają w swoich produktach smaki ekwadorskich Północnych And.

Tego, że akurat ta tabliczka do mnie trafi, zupełnie się nie spodziewałam. Raz, że marzyła mi się jakaś Pacari, a dwa... że nadarzyła mi się doskonała okazja do małego porównania (o tym na dniach). Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że na początek przygody mogę poznać właśnie taką najprostszą i najzwyklejszą odsłonę Pacari.

Pacari Los Rios Ecuador 72 % to ciemna czekolada o zawartości 72 % składników kakaowych z ekwadorskich ziaren z regionu Los Rios.

Z prostej, czarnej tekturki wyjęłam elegancką "folię" z połyskującym nadrukiem, a z niej... równie elegancką i niemal równie czarną, tylko że z czerwonawym akcentem, tabliczkę. Podzielona na proste kostki, wyglądała skromnie, ale jej zapach był niezwykle bogaty. Walczyły tu surowo-prażone nuty, między którymi przewijał się zapach wina, mahoniu, czarnych i czerwonych porzeczek, a może nawet i wiśni.
Obracając tabliczkę w rękach doszłam do wniosku, że w zapachu ma w sobie coś z rdzy, a jej struktura wskazuje na coś suchego.

Głośny trzask, a kawałek już znalazł się w moich ustach. Zaskoczenie. Od razu zaczęła się łagodnie rozpuszczać, w bardzo maślany sposób, mający jednak w sobie szorstko-chropowaty element.

Smak już od pierwszej chwili był wyraźnie ziemisty, gorzki, ale stosunkowo łagodny. Zaczął przybierać na sile, a ja doszukałam się tu... posmaku pieczarek.
Ziemiste nuty przeszły w taninę wina. Wino półsłodkie czy półwytrawne? Oto jest pytanie. Może oba? Zaczęło robić się coraz bardziej wytrwanie... 
Do tego dołączyły owoce, bliżej nieokreślone... porzeczki? Trochę słodkawe... kwaśne jabłka!

Od nich rozeszły się dwie drogi smakowe: jedna lekko słodkawa, kojarząca się z orzeźwiającą i niepełną słodyczą melasy i mięty, a druga bardziej kwaśna, cytrusowa. 
Postawiłabym tu na skórkę limonki i sok z niej wyciśnięty.

Tutaj wzmocniło się poczucie suchości, a czekolada zaczęła ściągać. (Za sprawą wyżej wspomnianych nut skojarzyło mi się to z efektem, jaki wywołał Morin 70 % z Kuby.) Znowu nasilił się ziemisto-winny akcent. Goryczka przyniosła odrobinę kawy, a słodko-kwaśna owocowa część z jabłek przeszła do... pieczonych w ognisku bananów i motywu, który skojarzył mi się z zimną bitą śmietaną (której nie cierpię), ale na szczęście jedno i drugie zatonęło w głęboko ziemisto-winnym smaku.

Niezwykle podoba mi się tu ten wyraziście winny smak. Nasilenie i moc smaków wraz z lekko szorstką konsystencją są jak dla mnie ideałem, a kwasek i słodycz są orzeźwiające, ale idealnie byłoby dopiero, gdyby maślaność była trochę słabsza.


ocena: 9/10
kupiłam: dostałam z Sekretów Czekolady
cena: -
kaloryczność: 700 kcal / 100 g (na opakowaniu jest, że w porcji 10g jest 70 kcal)
czy znów kupię: mogłabym do niej wrócić

Skład: masa kakaowa (66,8%), cukier trzcinowy (27,45%), tłuszcz kakaowy (5,38%), lecytyna słonecznikowa (0,37%)

środa, 27 kwietnia 2016

Dolfin Hot Masala mleczna z przyprawami: imbirem, czarnym pieprzem, goździkami, kardamonem i cynamonem

Bardzo posmakowały mi czekolady marki Dolfin, a po tabliczce z cynamonem, już w ogóle zaczęłam Dolfin'a ubóstwiać - wcisnął się na miejsce obok Lindt'a. Już dawno temu śliniłam się do ekrnu komputera, czytając recenzję czekolady Hot Masala na blogu Posypana Cukrem, a dłuższy czas później dowaliła mi jeszcze Zofija. Znając smak cynamonowego cuda i widząc dwie dziesiątki, wiedziałam już, że to czekolada na jakiś wyjątkowy dzień, któremu przyda się doza pikanterii.

Dolfin Hot Masala to czekolada mleczna o zawartości 32 % kakao z mieszanką przypraw hot masala, na którą składają się: imbir, czarny pieprz, goździki, kardamon, cynamon.
Składniki mleczne to 22%.

Otworzyłam jak zwykle piękną "kopertę" z elegancką i oszczędną grafiką, po czym wydobyłam tabliczkę w papierku, który to szybko rozerwałam. Niemal od razu poczułam całą paletę przypraw korzennych wtopionych w mleko i kakao. Ciężko było zaciągać się tym zapachem i nie myśleć o wgryzieniu się w tabliczkę, więc ciężko było mi tu dokładnie wszystko wyodrębnić, ale byłam zupełnie pewna, że czułam imbir i, trochę słabiej, cynamon i goździki.

Przełamałam, czemu towarzyszył przyzwoity trzask. W ogóle w tym momencie zorientowałam się, że czekolada jest dość ciemna, jak na swoją zawartość kakao.

Nadeszła chwila na pierwszy kęs. Kawałek czekolady zaczął po chwili powoli się rozpuszczać, w sposób jedynie lekko tłustawy, bardziej mleczny. W ustach rozszedł się smak kakao otulony lekką, stonowaną słodyczą i mlekiem, a tuż obok niego pojawił się przytępiony, charakterystycznie ostrawy smak... pieprzu. Jednoznaczny i intensywny. Po chwili dołączył do niego ciężki kardamon, także w nieprzesadzonej ilości.

Następnie, razem z mlecznoczekoladowym smakiem, na przód wysunął się rozgrzewający cynamon, który jednak nie wybił się ponad tamte przyprawy.
Imbir nagle zakuł w język swoją ostrością, co po chwili troszeczkę osłodziły goździki.
Imbir jednak cały czas działał, rozlewając swoją pikanterię w całych ustach. On był tutaj główną przyprawą. Jego ostrość zmieszała się z akcentem kakao, tworząc coś niewiarygodnie pysznego.

Po pewnym czasie, językiem zaczynałam natrafiać na większe i mniejsze kawałeczki przemielonych przypraw. Kiedy je rozgryzałam... wtedy trafiałam na malutkie eksplozje korzennej ostrości. Coś pysznego! Tutaj, gdy ostry imbir już złączył się z czekoladą niemal na stałe, raz po raz wyskakiwał smak goździków.

Przypraw w tej czekoladzie jest wiele; doskonale można się delektować ich solidną ostrością przy prostym i smacznym, nieprzesłodzonym, duecie mleka i kakao.

Wraz z tym, jak kawałek się rozpuszczał, odkrywałam, że najważniejsze są tu przyprawy, mleko (którego swoją drogą mamy tu pełny smak) jest dla nich jedynie polem, na którym mogą eksponować swoje bogactwo.
Kakao z kolei... jest jego akcent, nie gorycz czy coś, ale ono wydaje się wydobywać pojedyncze smaczki z przypraw.
A może to one wydobywają charakterek kakao?

Jak już pisałam, sama czekolada jest dość prosta, chociaż to dzięki nieprzyćmionemu w niej posmakowi kakao, smak przypraw mógł się tak ładnie wyeksponować. Najpierw czułam pieprzno-kardamonowe smaki, które po czasie przechodziły w imbirową ostrość z dodatkiem goździków i odrobinką cynamonu. To ostatnie jest tu jedynie drobnym dodatkiem, czyli... właściwie mamy czekoladę zupełnie inną od tej z samym cynamonem.
Inną, ale równie pyszną.
Mi, jako wielbicielce ostrych smaków, ta smakowała bardziej, ale obie zasługują na pełne dziesiątki!


ocena: 10/10
kupiłam: Alma
cena: 9.99 zł (za 70 g)
kaloryczność: 560 kcal / 100 g
czy kupię znów: tak

Skład: cukier, pełne mleko w proszku, masło kakaowe, masa kakaowe, hot masala (imbir, czarny pieprz, goździki, kardamon, cynamon), naturalna wanilia, lecytyna sojowa

wtorek, 26 kwietnia 2016

Domori Apurimac Peru 70 % ciemna

Odległa i egzotyczna Ameryka Południowa zawsze mnie na swój sposób pociągała. W różnych kwestiach... a konkretniej w dwóch. Regiony uprawy kakao i malownicze, zupełnie nieodkryte jeszcze przeze mnie, Andy - obie te rzeczy odnajdziemy w Peru, a być może, załapiemy się jeszcze na jakąś rozmowę z Bogiem? W końcu dysponuję malutką tabliczką prosto z regionu Apurimac, którego nazwa oznacza "ziemię Boga, który mówi", a o którym parę ciekawych rzeczy przeczytać można tutaj.

Domori Apurimac Peru 70 % to czekolada o zawartości kakao równej 70 %. Do jej produkcji użyto peruwiańskich ziaren Trinitario. Na opakowaniu widnieje obietnica nut karmelu, śmietanki i kwiatów.

Po rozerwaniu czerwonego papierka, poczułam zdecydowany zapach będący mieszaniną czysto gorzkiego kakao i lasu iglastego, sosen. Oprócz tego, nad bardzo ciemną i elegancko połyskującą piękna tafla  (której kolor później, po spróbowaniu, skojarzył mi się z octem winnym balsamicznym) uniósł się zapach kwiatowych perfum i.. czegoś jeszcze. Swoistego kwasku.

Czekolada chrupnęła, zamiast głośno trzasnąć, kiedy ją przełamałam. Kawałek spoczął w ustach i od razu poczułam głęboką goryczkę z drzewnym, suchym zatarciem. Czekolada rozpuszczała się w gładki i kremowy sposób, ale sprawiała wrażenie suchej, a poczucie to nasilała lekka cierpkość.
Z drzewnych klimatów wyłoniła się goryczkowata surowa słodycz niektórych miodów (np. kasztanowego - jest gorzkawy). Miodu, albo raczej karmelu... palonego. I to bardzo mocno palonego, już lekko gorzkawego. Towarzyszyła temu słodkawa śmietanka z duszno-ciężkim, jakby perfumowanym, smaczkiem.
Czekolada zaczęła coraz bardziej ściągać i zalepiać usta. Pojawił się tu kwasek... octu. Zaskoczył mnie zupełnie, bo był to akcent dość jednoznaczny.
Cierpkość przeniosła go w słodowo-piwne klimaty, ale wtedy nadeszło więcej słodyczy. Początkowo była ściągająco-orzeźwiająca, kojarząca się z miodowym melonem (tym żółtym).

Później wolno weszło to w klimaty jagodowe-wiśniowo-jeżynowe, ale nagle zrobiło się bardzo karmelowo-kajmakowo, a dla równowagi pojawiła się goryczka... skórek orzechów.
Ta czekolada rzeczywiście miała w sobie nuty obiecane przez producenta, ale miały one zupełnie inny wydźwięk,  niż się spodziewałam.

Myślałam, że czekolada będzie łagodna,  a jest gorzko-ściągająca, zdecydowana i intensywna, z charakterną słodyczą. Zupełnie nie spodziewałam się tu octowego motywu, ale muszę przyznać, że patrząc na to z perspektywy czasu, nie jest to aż tak szokujące. To tak jakby połączenie dwóch próbowanych przeze mnie peruwiańskich tabliczek: mocnego, kwasowatego Zottera 100 % i kajmakowo-śmietankowego Morina.

Basia porównała tę czekoladę do kobiety, a jako, że napisałam tę recenzję jeszcze zanim opublikowała swoją (zwlekałam chcąc opędzić gorsze czekolady, by potem zająć się prawie tylko prawdziwymi), sprostuję jedynie, że ja widzę Domori Apurimac jako groźną tajną agentkę wciśniętą w elegancką suknię na potrzeby misji, która przy pasku od pończoch cały czas skrywa pistolet.


ocena: 10/10
kupiłam: wybrałam sobie na prezent od kogoś
cena: -
kaloryczność: 577,5 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym!

Skład: masa kakaowa, cukier trzcinowy

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Zotter Red Wine Umathum ciemna 70 % z czerwonym winem i rodzynkami

Burgenland to jedyny region w Austrii, gdzie winnice są zdominowane przez czerwone odmiany. Jedna z najlepszych winiarni w Austrii, Umathum, szczególnie upodobała sobie subregion Neusiedlersee. Tam z kolei najpopularniejsze są szczepy o lekkich, kwaśno owocowych i jednocześnie pikantnych nutach. Jak wiecie, albo i nie, kwasek i pikanteria to bardzo lubiane przeze mnie połączenie, a czerwone stawiam wysoko ponad białym.
Bardzo chciałabym spróbować wariację na temat szczepu Blaufrankisch jednej z najlepszych w wykonaniu Umathum, bo z tego, co znalazłam w internecie ma ono łagodne nuty wiśni i truskawek jakby "doprawione" pikanterią, a na razie... muszę zadowolić się tym, co mam.
Dlatego chwała Zotterowi, że wpadł na genialny pomysł połączenia wina tejże winiarni ze swoją czekoladą. I jak tu go nie uwielbiać?


Zotter Red Wine Umathum to ciemna czekolada, o zawartości 70 % kakao, z kremem z czerwonym winem z winiarni Umathum i rodzynkami.

Po rozchyleniu złotego papierka, od bardzo ciemnej tabliczki ze zdrowym połyskiem, rozchodzi się intensywny i niezwykle smakowity zapach o wytrawnym wyrazie. Był to splot lekko kwaskowatego wina i gorzkawej czekolady, przy czym z jednego i drugiego wręcz wylewała się woń wiśni podkreślona alkoholem.

Odłamałam kawałeczek samej czekolady. Była gruba, ale nie jakoś wyjątkowo. Twardy kawałek od razu po znalezieniu się w ustach zaczęła się kremowo rozpływać.

Pierwsze, co do mnie dotarło to to, jak dobre są tu proporcje między słodyczą i gorzkością. Ta druga, głęboko kakaowa ma nieco kawowo-orzechowy wydźwięk i nie ma w niej za dużo goryczy, za to pojawia się leciutka tanina. Jest to spowodowane tym, że całość przesiąkła winem i sprawia wrażenie ciekawie przyprawionej. Ogólnie jednak czekoladę odebrałam jako świeżą i soczystą za sprawą tej lekkie, ale wyraźnej, słodyczy pochodzącej także z wina.
To sprawia, że jest to czekolada, którą po prostu trzeba jeść w całości, nie dzieląc.

Tak też, gdy z odgryzionego kawałka rozpłyną się te pierwsze, opisane wyżej nuty, wzmacnia się cierpkość, uładzona owocową słodyczą. Sprawia wrażenie lekko surowej, a wtedy robi się gorzko i ponad wszystko wyłania się mocna nuta wina. Dzieje się to szybko, a gdy tylko mózg odnotuje zapowiedź alkoholu, w całych ustach czuje się już wyraziście winny smak. Po raz pierwszy spotkałam w czekoladzie tak jednoznaczny smak wina. Czyste wino, ale alkohol nie jest mocny jako alkohol sam w sobie. To wyrafinowany smak dobrego czerwonego wina, zamknięty w kremowym i tłustym na przyjemny śmietankowo-maślany sposób.

Smak wina wybija się ponad czekoladę, ale ją też czułam jako tło. Wychwyciłam kwasek truskawek, który przeszedł w dojrzałe, soczyste wiśnie. Motyw powideł się gdzieś tu zaplątał i mignęło mi skojarzenie z nadgniłymi jeżynami, albo miękkimi już truskawkami. Ciężka winna, oczywiście alkoholowa, ale nie ordynarnie, zasłona rzucała na to wszystko cień. Czułam tu też akcent "lżejszego alkoholu" (grappy?) i... lekko goryczkowaty smaczek skórek granatowych winogron.

Kiedy nadzienie wychodziło spod wierzchniej warstwy, trafiałam także na lekko ciągnące i całkiem jędrne rodzynki: zarówno skórki jak i soczyste owoce. Jedne i drugie były właściwie bardziej wilgotne, jakby nasączone alkoholem, aniżeli świeże i soczyste. W całej czekoladzie było ich kilka, co jednak uważam za dobry dodatek, którego więcej nie powinno być. On ma tylko coś dodać, nie narzucając zbytnio swojego smaku.

Całość wciąż otaczała drzewno-kawowa, wiśniowa otoczka wina i czekolady, które były na najwyższym poziomie. Smak wina na podstawie tej czekolady można opisać niezwykle szczegółowo, czułam się, jakby dane mi było spróbować łyczek... Cudo. Chyba najlepsza czekolada z alkoholem, jaką jadłam. Ten alkohol jest niezwykle wyrazisty i czytelny, ale nie jest przesadnie silny. Nie zabija czekolady, ale doskonale rozrysowuje na niej swoje wdzięki.


ocena: 10/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 498 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym

Skład: masa kakaowa, surowy cukier trzcinowy, czerwone wino Umathum (10 %), tłuszcz kakaowy, rodzynki, śmietanka z pełnego mleka w proszku, masło, syrop fruktozowo-glukozowy, grappa, sól, wanilia

niedziela, 24 kwietnia 2016

Menakao Dark Chocolate 100 % Bold & Punchy ciemna z Madagaskaru

Kolejność, według której degustuję kolejne tabliczki Menakao, może wydać się komuś chaotyczna, ale wierzcie mi, że zgodnie z moją pokrętną logiką, wszystko jest dobrze przemyślane i ma głębszy (oczywiście dla mnie) sens. Wiele czynników zdecydowało o tym, że właśnie dopiero teraz sięgam po... chyba najbardziej ekstremalną i zarazem najprostszą tabliczkę tej uwielbianej przeze mnie marki.
Menakao Dark Chocolate 100 % Bold & Punchy to czekolada, której skład ogranicza się jedynie do składników kakaowych (oczywiście z Madagaskaru).

Po otwarciu czarnego papierka, poczułam... twaróg. W towarzystwie łagodnej słodyczy dojrzałych jeżyn, porzeczek i całej gamy innych dzikich, leśnych owoców. Zaplątało się tu trochę cytryny i oczywiście zapach kakao sam w sobie, co przełożyło się na efekt sernika na kakaowym spodzie (w przenośni i dosłownie na kakaowym spodzie-bazie). 

Tabliczka wydaje się o wiele jaśniejsza, niż można by się po setce spodziewać. Sprawiała wrażenie suchej, jednak głośne (ale nie nadzwyczajnie głośne) trzaśnięcie na to nie wskazywało.
Spróbowałam, trochę niepewna tego, co mnie czekało.

Najpierw poczułam przebłysk cytryn-grejpfrutów, co przy powolnym rozpuszczaniu się kawałka w charakterystyczny, szorstki sposób, przeszło w kwasek typowy dla jogurtu i kefiru. Taki troszeczkę goryczkowaty jogurt grecki i... czysty kefir. Dużo kefiru. Kwasek rośnie, zmieniając się lekko w kwach, co skojarzyło mi się z węglem (zapewne przez suchość czekolady), nasila się goryczka, ale zanim zaczyna dziać się "coś poważnego", czekolada łagodnieje.

Kwasek przynosi słodycz. Tym razem jest to kwasek tylko i wyłącznie twarogu, słodycz w sumie także. (Warto zauważyć jedną rzecz: mam tu na myśli Twaróg Zambrowski - jedyny jaki jem, właściwie dzień w dzień, ale ja uwielbiam go przez charakterystyczny posmak, być może trochę kefirowy, a że kefiru samego w sobie za często nie jadam, to nuta ta jest dla mnie czysto twarogowa, chociaż Basia pisze tu o czystym kefirze, tak czy inaczej, zakładam, że chodzi nam o tę samą nutę.).

Po kolei pokazują się także soczyste owoce.
Ogrom słodkich jeżyn, porzeczek i innych tego typu owoców niosących przede wszystkim naturalną słodycz. To przełożyło się na nutę owocowego sernika, którego nie posłodzono, ale w którym "słodzidłem" okazały się owoce.

Tutaj ośmielają się także te niosące "kwaski" o różnych charakterze. Zarówno lekko goryczkowate grejpfruty, słodkie pomarańcze, kwaśne cytryny, ale nad tym wszystkim wciąż dominuje słodycz tamtych. 

Czekolada ma konsystencję szorstką, jak inne Menakao. Przypomina piasek, chociaż później staje się bardziej wilgotna i łatwa w rozpuszczaniu. 

Z każdym kęsem czekolada łagodnieje i znika jej dynamika (i tak mała, jak na Menakao), jednak nie traci charakteru. Po prostu przy czwartej kostce uznałam, że właściwie... jest delikatna i wbrew pozorom słodka, w życiu nie powiedziałabym, że to 100 %. 

Głównymi nutami są tu nabiał i owoce: od dzikich, leśnych, aż po cytrusy. Nie ma przeraźliwego kwachu, goryczy, cierpkości. Bardzo mi smakowała, bo w sumie urzekła mnie takim słodkim i subtelnym wydaniem kakao (jest to czekolada, której można naprawdę dużo zjeść i dostarczyć sobie co nieco), jednak zgodzę się z Basią z Sex, Coffee & Chocolate że nie jest to dobra czekolada na rozpoczęcie przygody z Menakao, a od siebie dodam, że na pewno jest doskonała na rozpoczęcie przygody z 100 %-owymi, bo nie przeraża.
Ocenę wystawiam, żeby specjalnie wyróżnić Menakao 80 % Robust & Bold - według mnie - najlepszą.


ocena: 9/10
kupiłam: dostałam z Sekretów Czekolady
cena: 8 zł (za 25 g)
kaloryczność: 635,74 kcal / 100 g
czy znów kupię: możliwe

Skład: ziarna kakao z Madagaskaru, czysty tłuszcz kakaowy

sobota, 23 kwietnia 2016

Chocolove xoxox Ginger Crystallized in Dark Chocolate 65 % ciemna z imbirem

Będąc w Stanach, zgadałam się z jedną osobą o czekoladach. Nie ukrywam, że je uwielbiam, a jako, że ciężko trafić na kogoś, kto ich nie lubi... rozmowa jakoś poszła, mimo, że jestem istotą aspołeczną. Usłyszałam, że muszę spróbować czekolady z imbirem, skoro jeszcze takowej nie jadłam. Na co moja reakcja była oczywista: "imbir?! MUSZĘ!". Uwielbiam jego pikanterię, jako dodatek do czegokolwiek. 
Tak też, gdy moja ciotka kupiła sobie czekoladę, dość popularnej firmy w USA, właśnie z imbirem... Wybłagałam chociaż rządzik, a później, tłumacząc na skróty po co, urządziłam całą sesję. 

O co chodzi, czyżby jakaś kolejna odważna amerykańska firma? Z tego, co zdążyłam wyczytać, czekoladnikiem i założycielem Chocolove jest Timothy Moley, który rzekomo przypomina Willy'ego Wonkę ("chudy, ekscentryczny i z krzywym uśmiechem")... od 18 lat jedzący dwie tabliczki czekolady każdego dnia. Nie wnikam w to, ale przejrzałam ofertę czekolad na stronie Chocolove i przyznam, że większość mignęła mi gdzieś w sklepach w Stanach, ale... jakoś do mnie nie wołały. Smaki ciekawe, lecz w tej cenie... nie byłam do nich przekonana. Czy był to mój największy błąd w życiu, czy słuszna decyzja, miałam okazję sprawdzić przy okazji Chocolove xoxox Ginger Crystallized in Dark Chocolate 65 % Cocoa Content, czyli czekolady ciemnej, z zawartością kakao równą 65 % , z kandyzowanym imbirem. 


Po otwarciu opakowania, odkryłam, że w środku rzeczywiście czai się wiersz, a także, co chyba oczywiste, czekolada owinięta w sreberko. Kiedy się go już pozbyłam, zobaczyłam bardzo ciemną, wręcz czarną, tabliczkę. Kostki wyglądały, według mnie, tanio i badziewnie. Zapach był po prostu zwyczajny. Przeciętna czekolada deserowa. 

Pierwszą kostkę umieściłam w ustach i... uderzyły mnie dwie rzeczy: słodycz i gorzkość. Wraz z procesem rozpuszczania się, tylko przybierały na sile. Słodycz rozchodziła się w ustach, dochodziła aż do gardła i drapała je lekko. Nie cierpię tego uczucia w ciemnych tabliczkach. 
Wydało mi się, że pod tym cukrem coś starało się ukryć. Czyżby to była...? Tak, gorzkość - na szczęście jakaś tam w końcu też się pojawiła. Ona zajęła się zalepianiem ust, chociaż w zasadzie kiepsko jej to szło - było dość tłustawo, za sprawą tłuszczu kakaowego na szczęście.
W pewnym momencie zrobiło się nawet trochę cierpko. Była to prosta, przyjemna kakaowa nuta. Przez moment wybiła się ponad słodycz.

Zaczęłam właśnie rozmyślać nad tym, że i w słodyczy czai się też pewien przyjemny szczegół, gdy znów stała się po prostu cukrowa, a na języku wyczułam jakiś kawałek. Było to coś słodkiego, chrupiącego. Miałam wrażenie, że gryzę cukier, ale... przy tym gryzieniu właśnie wyszła na jaw mgiełka czegoś ostrzejszego. 
Gdy schrupałam kawałki, w ustach pozostał tylko suchawo gorzkawy posmak.

Gdybym miała oceniać samą czekoladę... dałabym jej 7, ponieważ była całkiem smaczna, mimo, że momentami robiło się za słodko. W tej późniejszej gorzkości po prostu było coś naprawdę dobrego, a słodycz... porównując nasze sklepowe deserówki, czy "gorzkie" tabliczki - wypadła zaskakująco dobrze. 
Ogromnym minusem jest jednak dla mnie rzekomy imbir. W życiu nie powiedziałabym, że on tam jest, gdybym nie wiedziała co jem. Jakaś mgiełka, nutka, której nie wyłapałabym, nie skupiając całej uwagi na czekoladzie. W dodatku te kawałki były jakieś zacukrzone, co dodatkowo wzmocniło słodycz, osłabiając wszystko, co w tej czekoladzie smaczne.
Od czekolady w tej cenie, oczekiwałam o wiele więcej.


ocena: 5/10
kupiłam: Graul's (została tam zakupiona; ja się tylko poczęstowałam)
cena: około 6.5 $ (za 90 g... no i nie ja płaciłam)
kaloryczność: 533 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: ciemna czekolada (miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, wanilia), kandyzowany imbir (imbir, cukier)

piątek, 22 kwietnia 2016

Olimp Matrix Pro 32 Coconut

Lubię zdrową kuchnię i w miarę aktywny tryb życia, ale nigdy nie byłam psycho-fanką zdrowego odżywiania, ani pakerką z sześciopakiem. Nie krytykuję uwielbienia do siłowni, inwestowania w odżywki białkowe, zamawiania superfoods, od nazw których połamałabym sobie język, za to jestem przeciwniczką przesady i popadania w skrajności (ale to w każdej dziedzinie). Z tym wszystkim kiedyś się spotkałam z racji chodzenia na siłownię (kiedy miałam przerwę od gór, trenowałam trochę dla kondycji), ale do pewnych rzeczy mnie jednak nigdy nie ciągnęło.
Po dwóch (?) latach przerwy, w mieście spotkałam dawnego znajomego z tamtej siłowni, który jak dzieciak cieszył się z zakupów, które poczynił dla swojej dziewczyny (równie napakowanej, co on). Była to cała reklamówka batonów białkowych, z których swoje dwa ulubione smaki podarował mi.

Od razu więc mówię, że nie mam pojęcia, o czym właściwie jest ta recenzja, ani czy jestem mu za to wdzięczna. :P


Olimp Matrix Pro 32 Coconut flavour + white chocolate coating to białkowy baton (32,9 g białka / 100 g) o smaku kokosowym w białej czekoladzie.

Po otwarciu, podejrzliwie zbliżyłam nos do opakowania. Poczułam coś o wiele intensywniejszego i o wiele bardziej znanego, niż się spodziewałam. Była to strasznie słodka kokosowa woń zmieszana ze śmietanką i odrobinką wanilii oraz nutą czegoś, co najpierw wydało mi się starym wafelkiem. Toż to Princessa kokosowa! Nawet to na razie całkiem smakowite.
Wyjęłam gruby i ciężki baton. Niewątpliwie był to zapach Princessy, jednak miałam w pamięci jej smak sprzed roku - zmienionej: suchej, cukrowo-tłustej i wydawało mi się, że tu też to jest. Dodatkowo wyłapałam "nutę czegoś"... sztucznego (?), co wcale nie było przyjemne.

Jako, że nie wiedziałam, jak do tego podejść, z jednej strony przełamałam i baton przerwał się z oporem, odpadło trochę "przemielonych okruszków". Gdy z drugiej strony użyłam noża, wydał mi się straszliwie twardy, jak zimna plastelina.

Oddzielenie samej czekolady graniczy z cudem. Jest strasznie miękka, przypomina kokosową polewę, a nie czekoladę - niestety także w smaku. To zdecydowanie za silna słodycz o lekko chłodzącym, specyficznym charakterze słodziku. Jest sztucznawa, chociaż znalazło się w niej też trochę maślaności oraz waniliowo-śmietankowego posmaku.

Gdy przegryzałam się przez całość, najpierw atakował mnie kokosowo-słodki smak Princessy (nie ten wyidealizowany, tylko zwykły), potem polewa zasładzała, chociaż nie rozpuszczała się prawie w ogóle, by po chwili wodniście zniknąć i ujawnić środek. 
Twarde i gumowe wnętrze jest lekko tłustawe i bardzo przemielone; także lekko proszkowe przez co sprawia wrażenie dość suchego. 
W smaku jest... trochę mleczne, nijako słodkie i... ogólnie, żując, miałam problem z wyłowieniem konkretnego smaku. To jest po prostu jałowe, aczkolwiek o takim mleczno-kokosowym zabarwieniu, z czego to drugie to aromaty, bo wiórki... to mi się tu miękkie może ze trzy zaplątały. 

Dziwny posmak słodziku, do pary z podejrzaną nutą "czegoś", kojarzącą mi się ze starym, bladym wafelkiem... wypadł kiepsko. Coś, co podchodzi pod jakiś sztuczny proszek, masę... właściwie nie wiadomo co... taka "niesłodkość", jakby... chlor z basenu? 
W pewnym momencie (pod koniec żucia) znów zrobiło się bardziej Princessowo, pod czym tym razem skrywał się... mglisty przebłysk kwasku cytrynowego.
W ustach pozostał posmak słodziku.

Połowa batona to było... dość. Za słodko, za nijako-dziwnie. Strasznie syci, co pewnie niektórym bardzo przypadnie do gustu. To chyba po prostu zupełnie nie mój typ słodyczy, aczkolwiek jak najbardziej zjadliwe. 
Próbując porównać go do jedynego białkowego batona, jakiego w życiu jadłam (Quest Bar Cinnamon Roll), stwierdzam, że... także jest przesłodzony, ale ma zdecydowanie lepszą konsystencję. Zbita, solidna - to mi się nawet podobało, ale reszta... W Quest'ie wszystkie możliwe dziwne posmaki przykryła naprawdę spora ilość cynamonu, a tu... nijakość z posmakami jak na dłoni - w towarzystwie niewyidealizowanej, i w gruncie rzeczy mało kokosowej, Princessy.


ocena: 3/10
kupiłam: dostałam
cena: -
kaloryczność: 258 kcal / baton (80 g); 323 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

czwartek, 21 kwietnia 2016

Original Beans Beni Wild Harvest 66 % ciemna z Boliwii

Po bardzo pysznych czekoladach białej i mlecznej z Ekwadoru od Original Beans, przyszedł wreszcie moment, na który czekałam najbardziej. Wreszcie rozpoczynam przygodę z ciemnymi tabliczkami tejże marki. To pierwsza i ostatnia neapolitanka OB, która pojawi się na blogu. Dlaczego? Resztę postanowiłam zakupić w pełnowymiarowej wersji czując niedosyt po tych maleństwach.

Original Beans Beni Wild Harvest 66 % to ciemna czekolada o zawartości 66 % kakao pochodzącego z Boliwii, dokładniej z Puszczy Amazońskiej z regionu Beni. Ziarna Beniano, które tu użyto, to dzikie kakao, zbierane przez miejscowych zbieraczy.
Z boliwijskich ziaren jak dotąd jadłam jedynie Zottera Labooko 90 %, więc za bardzo nie wiedziałam, czego się spodziewać.

Po wydobyciu z papierka małej tabliczki o głębokim brązowym kolorze z lekkim połyskiem, poczułam spokojny i całkiem intensywny zapach.
Plątały się tu nuty trochę gorzkawe, zdecydowanie drzewne, z lekkim i świeżym aromatem hibiskusowej herbatki owocowej, czy też akcentem suszonych owoców. Obok tego wszystkiego znalazł się ogrom złocistego miodu, pod którym krył się jeszcze zapach... kadzidełek? Na pewno czegoś dymnego.

Przy przełamywaniu natrafiłam na opór, ale w końcu rozległ się donośny trzask.

Pierwszy kawałek znalazł się w ustach i zaczął powoli się rozpuszczać. Delikatnie rozniósł smak po całych ustach wraz z gładką, tłustawą kremowością.

Poczułam kawę. Po chwili doszło do niej mleko: tłuste i słodkawe. Czułam się, jakbym właśnie wypiła łyk jakiejś mlecznej (aczkolwiek nie pozbawionej gorzkawości) kawy z sosem czekoladowym.
Już po chwili kawa zniknęła na rzecz mocnej czarnej herbaty pełnej fusów, której smak ktoś próbował równoważyć dodając coraz to kolejne łyżeczki słodkiego miodu.

To zestawienie smaków podsyciło coś, co skojarzyło mi się z jesiennymi liśćmi złocącymi się na drzewach. Nuta kadzidlano-drzewna z zapachu chyba właśnie znalazła odzwierciedlenie w smaku. Właśnie ona odpowiadała za "przydymienie" słodyczy.

Złote liście, złoty miód... malował się tu arcypysznie subtelny obraz zrównoważonej, jakby minimalnie przydymionej, słodyczy i niezaburzonej gorzkawości, w której kakao pokazywało pazurki mimo ogólnej stabilności i pewnej delikatności. 
Miód stanowił tu silny motyw, ale powiedzenie, że ta czekolada jest bardzo słodka lub ordynarna, byłoby nieadekwatne. Kojarzyło mi się to z miodową masą makową pełną bakalii, głównie rodzynek.

Co więcej, szybko pojawia się orzeźwiający motyw. Niewątpliwie owocowy, ale w sposób podobny co herbatki owocowe, których smaku nie sposób określić (w herbacie to dla mnie wada, tutaj ta niejednoznaczność mnie kupiła). Mógłby to być i jakiś mix sezonowych letnich, soczystych owoców.

Ciekawy efekt, z którym spotkałam się już przy Esmeraldas Milk - czuć owocowość, owocowe orzeźwienie, ale... nie smak jakiegoś konkretnego owocu.
Doskonale się to wpasowało w harmonię miodowej słodyczy i drzewnej gorzkawości, kiedy kawa przeistaczając się w herbatę, koniec końców stała się herbatką owocową. To wszystko było nieco osnute dymem, pilnującym, ażeby nie zrobiło się zbyt słodko.
Drzewne nuty, które zachwyciły mnie w boliwijskim Zotterze, pojawiły się także i tutaj. Cudowna czekolada, co tu dużo pisać. 


ocena: 10/10
kupiłam: dostałam od smakoweinspiracje.pl
cena: -
kaloryczność: 549 kcal / 100 g
czy kupię znów: z chęcią bym do niej wróciła

Skład: ziarna dzikiego kakao, tłuszcz kakaowy, surowy cukier trzcinowy