Czytając to, co tutaj piszę, na pewno można wywnioskować, jak bardzo lubię słodycze. Właściwie nie potrafię się oprzeć, gdy ktoś częstuje mnie czekoladą, której nigdy nie jadłam. Albo raczej inaczej: nie chcę się opierać. W końcu nie ma dwóch takich samych czekolad (powiedzmy), a już tym bardziej, jeśli chodzi o amerykańskie czekolady, w porównaniu do polskich.
Tą czekoladą zostałam poczęstowana, a właściwie to sama się poczęstowałam, i właściwie dopiero w tym momencie dowiedziałam się o jej istnieniu.

Tę czekoladę pozwoliłam sobie otworzyć zaraz po przyjeździe ze sklepu, a także zrobić parę zdjęć, żeby nikt nie zauważył (co mi się i tak nie udało). Przywitał mnie naprawdę przyzwoicie kakaowy zapach z nutą pewniej owocowości.
Wielka, kwadratowa kostka, czyli w mojej ulubionej formie, powędrowała do moich ust. Pierwszą rzeczą, jaką wyczułam była gorycz, sucha i nieostra. Czekolada sama w sobie miała całkiem sporo niezbyt przesadnej tłustawości, więc nie mogę powiedzieć, że miała suchą, czy pylistą konsystencję. Wyobraźcie sobie teren, na którym ciągle pada, a pewnego lata przychodzi straszliwa susza. Powietrze jest tak suche, że na języku można poczuć dziwaczną, przytępioną gorycz. Ta czekolada z początku przypominała coś takiego, jednak w wersji nieco osłodzonej.

Gdy nadszedł kwaśny posmak cytryny, jakoś nie byłam zaskoczona. W tym smaku było coś takiego, że od razu miałam przed oczami cytryny, sok z nich, ich skórkę. Byłam pewna, że ten kwasek nie wziął się z kakao.
Byłam pewna, dopóki nie połączył się z kakao. Wtedy kwasek przybrał bardziej ziarnistą postać. Zaczęło mi się to podobać, gdy wreszcie czekolada odsłoniła małe, z początku straszliwie kwaśne, kuleczki.

Pod koniec, gdy kawałek czekolady prawie zniknął, a ja myślałam, że nic już mnie nie zaskoczy, poczułam nawrót goryczki, jednak znów niezbyt silnej. Była to gorycz trochę pod kawę pochodząca.
Reasumując, ta czekolada jest smaczna, ale w swojej prostocie nie skrywa niczego, co by jednak przyciągało. Myślę, że po jakimś czasie mogłaby zanudzić swoim poprawnym smakiem. Maliny mnie nieco rozczarowały, ale nie mogę narzekać - bądź, co bądź była nawet prawie smaczna.
ocena: 6/10
kupiłam: poczęstowałam się, ale została zakupiona w Wegmans
cena: 1.99 $ (chyba; ja nie płaciłam)
kaloryczność: 530 kcal / 100 g
Myślałam,ze bedzie bardzo dobra?w końcu malinowe chrupki to taki niecodzienny dodatek....ni trudno,sa inne dobre malinowe czekolady ;)
OdpowiedzUsuńU mnie chyba po prostu żadne chrupki w czekoladzie nie przejdą po prostu. :>
UsuńSama nazwa ..z chrupkami o smaku malinowym wskazuje,że nie będzie to coś za nadto naturalnego.Sama czekolada może i nie jest tragiczna w odbiorze ale moim zdaniem te "chrupki" psują wszystko.Mogli się pokusić o naturalne kawałki malin :>
OdpowiedzUsuńNo cóż,poczęstować się zawsze można.Można na tym zyskać i nie :v
Chyba, że był zamysł czekolady właśnie z takimi barwionymi, sztucznymi chrupkami-kulkami... Wiesz, o co chodzi? xD Chociaż w takim wypadku to jeszcze gorzej.
UsuńNo cóż sama nazwa wskazuje,że nie będziemy mieli do czynienia z naturalnymi malinami.Sama czekolada może nie jest tragiczna w smaku ale moim zdaniem te "chrupki" psują wszystko.Mogliby się pokusić o naturalne kawałki malin..
OdpowiedzUsuńNo cóż częstując się czymś dotąd nie jedzonym można też zyskać ale nie w tym przypadku :v
Nie moje smaki malin nie lubię w słodyczach,jednyny wyjątek do Fig Bar:)
OdpowiedzUsuńChodzi nawet o te z najprawdziwszymi malinami?
UsuńNie jestem fanką malin nawet w ciastach. Maliny jak już to takie prosto z krzaczka bo nawet te kupione w pudełeczku już są kwaśne.
UsuńJak ja dawno takich z krzaczka nie jadłam!
UsuńMi z kolei kwasek tych z pudełeczek jak najbardziej pasuje, ale jak już są "własne", to zawsze od kobiet na rynku kupuję, mm. :D
Tak popatrzyłam na skład tych płatków i się lekko skrzywiłam. Zdecydowanie lepsze byłyby tu liofilizowane kawałki malin. Z drugiej strony jadło się gorsze rzeczy, z gorszym składem, a ta czekolada raczej do drogich nie należy, więc te cząstki można wybaczyć.
OdpowiedzUsuńTakie by mnie prawie na pewno zadowoliły, ale... Dobrze, że koniec końców nie wyszło strasznie źle.
UsuńGorycz i dwa rodzaje kwasu, super. Idę zmienić oceny Zotterom na 1 chi.
OdpowiedzUsuńZapomniałaś wypisać smaku malin samego w sobie. W chrupaczu. To dopiero zarzut.
UsuńPrzynajmniej ma ładne opakowanie.
OdpowiedzUsuńTaak tu się postarali. :>
UsuńJa się ostatnio wystrzegam wszelkich czekolad z owocowymi ''chrupkami'', bo własnie często zawodzą :(
OdpowiedzUsuńJak częstują czekoladą niedostepną w Polsce to grzech odmówić. :P
UsuńTo prawda! Ja ostatnio byłam poczęstowana czekoladą z Francji i się mega jarałam...ach, te bloggerskie zboczenia :D
UsuńTaa, a potem można np. się jeszcze wymądrzać "nie to, co z Francji", "meeh, Amerykanie mają paskudne / pomysłowe czekolady". xD
UsuńOj szkoda, że nie ma tutaj prawdziwych malin, bo choć nie przepadamy za słodyczami z tym owocem to zawsze chodzi nam tylko o ten sztuczny aromat malinowy, z prawdziwymi owockami sprawa ma się zupełnie inaczej (kochamy je <3) ;) To nie jest tabliczka dla nas ;)
OdpowiedzUsuńDla mnie też nie, chociaż strasznie jej nie wspominam. Fakt, aromaty zamiast prawdziwych owoców strasznie drażnią.
UsuńAaaa czuję takie rozerwanie! Z jednej strony - boskie opakowanie, z drugiej - 'chrupki o smaku malinowym'. To tak do siebie nie pasuję, myślałam, że poczytam o czekoladzie-cud :P Ale dla papierka bym kupiła, bo zacny ^^
OdpowiedzUsuńMi aż taki piękny się nie wydaje, ale to dobrze, bo go nie dostalam - tylko kawałek czekolady, haha. Ale przynajmniej wiem, co skrywał.
Usuń