sobota, 3 września 2016

Michel Cluizel Vila Gracinda 67 % ciemna z Sao Tome

Są takie marki czekolad, które bardzo lubię i wiem, że ich tabliczki są naprawdę wysokiej jakości, jednak nie mam na nie aż takiego pędu jak na inne, może nawet gorsze. Dobrym przykładem będzie tu Michel Cluizel, trochę przeze mnie pomijany, mimo że nigdy nie zwątpiłam w jego klasę. Po prostu ciemne czekolady, które mi zostały, mają dość mało kakao, więc tak je zawsze odkładam w czasie. Kiedy jednak po raz kolejny przy okazji innych czekolad przypomniała mi się specyfika tych z Sao Tome uznałam, że nie ma co dłużej zwlekać.

Michel Cluizel Vila Gracinda 67 % to ciemna czekolada o zawartości 67 % kakao pochodzącego z z Sao Tome z plantacji Vila Gracinda. 

Po otwarciu skromnej tekturki i uporaniu się ze sreberkiem, zobaczyłam bardzo ciemną, o kolorze podchodzącym pod brunatnowęglowy, tabliczkę pachnącą ciepło w dość gorzkiej tonacji, jednak jakby oznajmiającą, że znajdzie się tu też sporo łagodnej słodyczy. Tak oto kojarzyła mi się głównie z suchą korą i dymem dzięki palono-prażonym nutom oraz z suszonymi, ale wciąż aromatycznymi, kwiatami i może szczyptą jakiś słodko-pikantnych przypraw.

Przełamałam i usłyszałam głuchy, suchy trzask. Kiedy kostka czekolady wylądowała w ustach, zaczęła rozpuszczać się gładko, kremowo, chociaż nie w 100 %-ach przystępnie. Z czasem okazała się dość tłusta, wydała mi się nawet oleista (podobnie zresztą jak Morin czy Pralus). 

Od razu poczułam ciepłą i minimalnie pikantną słodycz przepychającą się z owocowym kwaskiem. Ten kwasek, najpierw znikomy, wydał mi się wzbogacony o pewną gorzkawość, co przywiodło na myśl skórkę cytryny, ale jednak przeszło w coś innego, już na pewno nie gorzkiego. A może jednak? Coś jakby mgliście kwaskowate zioła? Ciężko mi to było określić, bo słodycz dynamicznie zaczęła rozwijać i nasilać się, wchodząc w klimaty suszonych kwiatów i perfumowanej wanilii.

Powoli uwolniła palono-prażone nuty, przy których słodycz kwiatów zmieniała wydźwięk. Na pewno kryła się w nich kora, albo i silne drzewo. Było w tym jakieś ciepło... Tak jakby kawa na mocno palonych ziarnach z rozgrzewającymi przyprawami pita w drewnianym domku w lesie. 
Zdecydowana, coraz bardziej maślano-karmelowa słodycz starała się jakby cały czas połapać kwaskowate nuty. Kiepsko jej to wychodziło, bo co chwila przychodziło mi skojarzenie w stylu: kwaśna śmietanka vs. owoce.

Niestety, jakoś jednak jej szło, bo nie byłam w stanie tego sprecyzować. Obstawiłabym jakieś czerwone owoce, ale potem w sumie... nie wiem, coś łagodniejszego kręciło mi się po głowie.

W pewnym momencie w tej niejasnej kwaskowatości pojawił się smak świeżo zerwanych orzechów laskowych, który stanął obok prażonych nut. I to jest ciekawe, bo przeplatały się ze sobą, ale tej nuty nie nazwałabym nutą prażonych orzechów - o nie. Tutaj moje wioski kompletnie rozbiegają się z tym, co czuła Basia z bloga Sex, Coffee & Chocolate. Wychwyciłam podobne nuty, ale jakoś w inny sposób.
W końcu podpalany karmel też czułam, ale dopiero potem, na koniec, gdy już w ogóle robiło się słodkawo. 
Właśnie w tej końcówce było jeszcze coś ciekawego, bo taki efekt w zapachu, strukturze i smaku... kojarzący mi się z amerykańskim "jerky" (suszonym mięsem), które jednak zachowało mocną soczystość.

To też taka słonawość, którą jednak poskromiła karmelowo-waniliowo-maślana nuta. Nad nią myślałam trochę dłużej i, ale już chyba sugerując się recenzjami przeczytanymi w internecie, doszłam do wniosku, że w sumie było tu też coś takiego słonawo-zbożowego, jak w jakiś chrupkach śniadaniowych.

Zakończenie było słodkie i dość krótkie.

Ta czekolada smakowała mi, była bardzo czekoladowa (mam na myśli to, że bez jakiś rewolucyjnych posmaków i skojarzeń), ale w zasadzie głównie słodka. Wszelkie inne nuty układały się tak, jak słodycz im zagrała. Wyszło to dobrze, ale... jadłam lepsze czekolady. Nawet o podobnych nutach, ale jakby w nieco innej kolejności (i jednak o nieco innym wydźwięku). Tu na myśl przychodzi mi chociażby Cluizel Mangaro 65 % z Madagaskaru.


ocena: 8/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 19 zł
kaloryczność: 553 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: kakao, cukier, masło kakaowe, strączki laski wanilii

16 komentarzy:

  1. charlottemadness3 września 2016 06:58

    Ja też tak mam,że wpierw zabieram się za tabliczki z najwyższym kakao,a potem na końcu zazwyczaj zostają deserowe/mlecznej potem ubolewam,że nie mam dobrej gorzkiej czeko :P
    Już u Basi czytając recenzję tej czekolady podbiła moje serce.Wydaje się być taka soczysta, mocno czekoladowa i dynamiczna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ten ból, gdy ma się ochotę na taką z więcej niż 90 %, a tu same 60-tki. Szkoda, że jakby zjeść dwie, to to się nie sumuje na 120 %, haha. xD

      Usuń
  2. Jadłam kilka dni temu miniaturki od ciebie. Te czekolady są takie specyficzne przy nadgryzaniu bo fajnie chrupią:). Przyjemna czekolada:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, te chrupanie i trzaskanie dobrych ciemnych czekolad! Kocham to. :D

      Usuń
  3. Dla mnie to akurat na plus, że okazała się słodka. :D Kwaśności niesamowicie nie lubię w czekoladach... kojarzą mi się z przeterminowanym jogurtem. To już wolę taką mocną gorycz, bo ta z kolei kojarzy mi się z moją poranną siekierką. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi w sumie też nie każdy kwasek w czekoladzie pasuje. ;P Jednak na szczęście kwaskowatych nut jest tyle, że hoho! Najbardziej kocham takie kefirowe albo soczyśśście cytrusowe.

      Usuń
  4. Oleista konsystencja ciemnej czekolady... Chyba wiem, czym jest. Smaki też przerażająco-odpychające. Tabliczka nie dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Próbowałem ją jako neapolitankę i ze wszystkich Cluizel'ów smakowała mi najmniej, dlatego nie skusiłem się na pełną wersję. Wciąż jestem ciekaw, jak będzie smakowała pełnowymiarowa Mokaya (neapolitanki były obiecujące). Jak na razie, najlepsze czekolady tej firmy, które miałem okazję spróbować to 99% Infinite i mleczny Madagaskar (jedna z moich ulubionych mlecznych).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytając o Mokayi w internecie uznałam, że jest nudna i właśnie akurat jej nie zakupiłam. A tu próbując ją jako neapolitankę... o ja pierniczę, muszę mieć pełnowymiarową! Coś czuję, że będzie najlepsza.

      Usuń
    2. Też mi najbardziej smakowała z ich neapolitanek, to ciekawe, bo zwykle brazylijskie kakao jakoś się nie wyróżnia.

      Usuń
    3. Brazylijskie? Przecież Mokaya jest z meksykańskiego kakao.

      Usuń
    4. Meksykańskie, masz rację, pomyliłem się :)

      Usuń
  6. Suszone mięcho w czekoladzie nie do końca nas przekonuje ale skoro my tego przysmaku nigdy nie jadłyśmy to może nam by się w ten sposób nie skojarzyło :P

    OdpowiedzUsuń
  7. Jakby była tańsza - brałabym. Ale biorąc pod uwagę cenę i brak wielkich zachwytów to chwilowo podziękuje.

    OdpowiedzUsuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.