sobota, 8 października 2016

Marabou Black Saltlakrits mleczna ze słoną lukrecją salmiakki + Maku Laku Original Finnish Black Liquorice batonik lukrecjowy

Zdaję sobie sprawę, że mam specyficzny gust. Smakowało mi parę czekolad, które innym wydawały się obrzydliwe, sadystyczny Zotter Labooko Peru 100 % też bardzo mi przypasował, w kuchni próbuję najdziwniejszych kombinacji, w restauracjach zamawiam dziwaczne ciekawostki (bycze jądra w czekoladzie, sushi z fermentowaną soją), a surrstroming (szwedzki przysmak - kiszony śledź) spróbowałam bez obrzydzenia. Po prostu lubię dziwne rzeczy. Dlatego też zawsze chciałam spróbować solonej lukrecji. Nie znalazłam jej jednak nawet w internecie, poprosiłam więc Tatę mieszkającego w Krakowie, by kupił tę czekoladę w moim imieniu, mimo że po marce Marabou zbyt wiele nie oczekiwałam.
A poniżej jeszcze mały dodatek do recenzji, który dawno temu kupiłam z ciekawości, nie mając pojęcia, co to - batonik? Ale... najpierw czekolada!


Marabou Black Saltlakrits to czekolada mleczna ze słoną lukrecją "salmiakki".

Po rozerwaniu opakowania, które według mnie jest niewygodne i wygląda "tanio", zobaczyłam spód czekolady, spod warstwy której przebijały się dość spore lukrecjowe kawałki.
Nad tabliczką uniósł się słodko-mleczny zapach nie najgorszej, ale przeciętnej czekolady z wątłą nutą... czegoś jakby zakalcowo-sodowo-ziołowego.

Przy łamaniu słychać było lekkie chrupnięcia, a po włożeniu do ust czekolada rozpuszczała się w umiarkowanym tempie na sposób dość maślany. 

Natychmiast rozszedł się mocno słodki, ale mleczny, czekoladowy a nie cukrowy smak z maślano-kakaową nutką; taka dziecinna, ale w sumie niezła czekolada (i stąd powinny brać przykład Milki, Wedle i Wawele - niby czekolada nie w moim typie, bo ja raczej szukam wytrawności, mocnego kakao i mniejszej ilości cukru, ale ta na pewno zadowoli kogoś kto szuka niewykwintnej słodkiej czekolady).

Jej smak nie jest jednak aż tak istotny, bo już po paru sekundach pojawiała się ziołowa nuta i... nagle następuje mocne słone uderzenie. Gdy powoli odsłaniają się podłużne, czarne kawałki lukrecjowych "chrupaczy" (konsystencja karmelków? może delikatniejszych i szybciej rozpuszczających się) słony smak wchodził na poziom niemal zupełnie kwaśny, wręcz dźgający w język. Ciężko to wytłumaczyć, ale momentami było tak słono, że aż kwaśno, co w połączeniu z ziołowym smaczkiem lukrecji, tworzyło bardzo orzeźwiające i zarazem ostre połączenie.
Słoność pojawiała się punktowo, a kiedy czekolada znikała, w ustach pozostawały same dodatki; słabła, ustępując miejsca ziołowej nucie. Wtedy nasilała się słodycz kojarząca mi się ze słodkimi tabletkami.

Pod koniec rozpuszczania się, czarne kawałki były głównie słodko-ziołowe, a słodko-mleczna czekolada jakby przybrała na sile. Na koniec w ustach właśnie ta ziołowa słodycz lukrecji pozostała, z jakąś tam "czekoladowością" w tle. Żadnych paskudnych posmaków.

Przyznam, że mimo że czekolada była przede wszystkim słodko-mleczna, nie odebrałam jej źle. Taka prosta słodycz. Moment, w którym pojawiała się ziołowość i ten ostry słony smak był... cudowny. I nie wierzę, że to piszę przy takiej czekoladzie. Naprawdę, to bardzo mi smakowało, jednak wraz z rozpuszczaniem się (i osłabnięciem słonego smaku), robiło się za słodko. W tych kawałkach mogli dać zdecydowanie więcej ekstraktu, aniżeli cukru czy mąki itp.


ocena: 7/10
kupiłam: Ikea (za pośrednictwem Taty)
cena: 12 zł (ale ona tam kosztuje chyba jakieś 13-14)
kaloryczność: 525 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, serwatka w proszku, odtłuszczone mleko w proszku, tłuszcz mleczny, serwatka zmodyfikowana, lecytyna sojowa, skrobia ziemniaczana, ekstrakt lukrecji, syrop glukozowy, aromaty, węgiel roślinny, olej palmowy, wosk pszczeli

PS Pragnę zauważyć, że powyższy skład to i czekolada i salmiakki; jeśli chodzi o jakość czekolady, skład mlecznej Marabou bez dodatków wygląda następująco: czekolada: cukier, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, serwatka w proszku, odtłuszczone mleko w proszku, masło, lecytyna sojowa, aromat (więc według mnie nie tak źle).

----------

Żeby jakieś konkretniejsze rozeznanie w lukrecjowych słodyczach zrobić, sięgnęłam po dziwaczne, zagadkowe maleństwo, jakie nabyłam dawno temu (z desperacji, bo nie było tego, co chciałam).

Maku Laku Natural Sweet Organic Original Finnish Black Liquorice to "lukrecjowy batonik (anyżkowy) Bio" - cokolwiek to znaczy (spisałam z naklejki z tłumaczeniem).


Po otwarciu opakowania poczułam zapach będący mieszaniną "czegoś konkretnego" podchodzącego pod sos sojowy i lekko chłodnego - anyżowego.
Czarny batonik okazał się miękki, ale bardzo zwarty. "Ukręciłam" kawałek, drugi odcięłam, by zobaczyć jak przekrój będzie kiedy wyglądał... Dziwne to. W końcu dotarło to mnie, że mam do czynienia z... żelką?

Wreszcie ugryzłam. Próbowałam jeść to na różne sposoby - usiłowałam pozwolić temu rozpuszczać się w ustach (straciłam cierpliwość, to najwolniej rozpuszczająca się rzecz, jaką jadłam), pogryzłam (i okropnie poprzyklejało mi się do zębów), ponadgryzałam, pożułam i wniosek jest jeden. Twarda, ale nie nieustępliwa konsystencja przypomina żelkę z chleba - twardego, ale oblepiającego zęby jak pszenny. Okropność.

Co do smaku... Całość była bardzo słodka, ale to taka zamglona, nieoczywista słodycz. Czarny wierzch był minimalnie gorzkawy, wnętrze bardziej mączne i jeszcze słodsze. Gdzieś w tle była nutka kojarząca się z sosem sojowym, czymś ziołowym, ale na pewno nie np. słonym. Taka "niesłodka" słodycz, jak różnego typu mdłe słodziki.
Mocna specyfika lukrecji i anyżu przebijała jednak to wszystko i przynosiła nieco chłodzący efekt. Nie był powalająco silny, ale... miałam dziwne wrażenie, że wgryza mi się w język.

Przez tą mdłą słodycz i głównie konsystencję (nie lubię żelek) nie dałam rady zjeść nawet połowy.
W smaku najbardziej mi tutaj ta ogólna słodycz wymieszana z czymś wytrawniejszym (mąką?) wydała się dość obrzydliwa, ale akurat, dla niektórych nie do wytrzymania, anyżowo-lukrecjowe ochłodzenie minimalnie to ratowało i właśnie dzięki niemu przyznałam aż 2.
No cóż... skład wiele wyjaśnia.


ocena: 2/10
kupiłam: Scrummy
cena: 3,49 zł
kaloryczność: 320 kcal / 100 g; sztuka (28g) - 89,6 kcal
czy kupię znów: nie

Skład: melasa*, mąka pszenna*, syrop z cukru z buraków*, ekstrakt z lukrecji (2%)*, sól morska, olejek anyżowy*
* - składniki organiczne

PS Wyjazdy, wyjazdy... a jutro dodatkowo jadę na tydzień w góry i prawdopodobnie mogę nie mieć internetu, więc recenzje będą publikować się automatycznie, komentarze z czasem zatwierdzę, a wpisy na Waszych blogach... poczytam już robiąc tradycyjny "rajd" po krakowskich restauracjach i cukierniach, czyli dopiero w weekend pewnie. :P

21 komentarzy:

  1. Czekolady bym i może spróbowała..Batonika też,choćby z czystej zagadkowości.Lubię paradoksalne połączenia,nietypowe,ale byczymi jądrami w czekoladzie wygrywasz wszystko xd
    Udanej wycieczki po górach i ''rajdu'' po restauracjach :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, ale one akurat dobre były! W przeciwieństwie do batonika. :>

      Dziękuję. :D

      Usuń
  2. Czekoladę bym chetnie zjadła bo tu ta lukrecja nie taka straszna jak ja malują:),ale ten batonik woła o pomstę do nieba. Dziś będe w sklepie ze zdrową żywnościa i kupię coś z Vivani i figi w surowej czekoladzie są rewelacyjne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taak, tylko że ten batonik nie przez lukrecję taki ohydny. :>

      Usuń
  3. Czekałam na tą recenzję :D Sama czekolada była dobra, ale w taki zwyczajny sposób, za to lukrecja dawała ciekawego kopa.
    Ale batonika po tym opisie raczej bym nie tknęła. Za bardzo cenię swoje zęby.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda tylko, że wbrew pozorom, tyle cukru w samych lukrecjowych kawałkach było. :> Ta czekolada to trochę takie "coś z niczego" - niby ot taka zwykła, a jednak fajna była. :D

      Usuń
  4. Raz jeden jadłam lukrecję w postaci żelków i po tym wiem, że nie sięgnęłabym po nią z własnej woli, a na pewno nie chciałabym nią zepsuć sobie czekolady xd A mleczną Marabou bardzo lubię, szkoda że nie jest dostępna w sklepach i w klasycznej gramaturze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ej, ale żelki to zupełnie co innego... zakładam, że równie ohydne jak ten, właśnie żelkowaty jakiś, batonik.

      Usuń
  5. Wczoraj w ramach Imladrisu byłam na prelekcji o azjatyckim jedzeniu, jedną z jej części poświęcono dziwnemu jedzeniu. I tam, potrawa o wdzięcznej nazwie "kwiat jaśminu" okazała się penisem z osła z sałatką ;)
    A do lukrecji mam dziwnie labilny stosunek. Raz ją kocham a raz nią pluję na kilometr.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to ciekawe. :D Kurde... pewnie przed spróbowaniem tu już bym się zawahała, haha.

      Usuń
  6. Ja jestem jakiś dziwny, bo bardzo lubię słoną lukrecję. Swego czasu lubiłem kupować Salmiakki (bez czekolady) na eBay'u.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlaczego dziwny? Według mnie to nie dziwne.

      Chciałabym te salmiakki spróbować, ale akurat zamawianie czegoś innego niż czekolady mi się nie widzi za bardzo. :>

      Usuń
  7. Pewnie ta czekolada byłaby ciekawsza jako dobra ciemna, a batonik, no cóż, zjadłaś słodzonego buraka w mące z lukrecją :)
    Też chciałbym w góry :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właściwie... to go nie zjadłam, haha. Wypluwałam, co udało mi się odkleić od zębów. :>

      Usuń
  8. U siebie pytałam kiedy znowu wybywasz w góry, no a teraz wszystko wiem :D. Udanej pogody życzę!

    OdpowiedzUsuń
  9. Piłyśmy niedawno lukrecjową herbatę i były bardzo dobra ale na czekoladę z jej dodatkiem i to soloną nie jesteśmy gotowe :P
    A batonik... delicje :P Skład powalający na kolana, uwielbiamy mąkę pszenną <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja kocham zieloną herbatę Liptona z anyżem, więc i lukrecjową z chęcią bym sobie zaparzyła.

      Tak, żelka z mąki, mniam, mniam! <3

      Usuń
  10. Zjedzenie obydwóch tych rzeczy byłoby dla mnie karą :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Wiem o Twoim obrzydliwym guście, nie bez przyczyny podsyłam Ci różne hardcore'y na Insta. Czekoladę sama bym zjadła, czaję się na nią (albo jakąkolwiek inną z lukrecją, ale po spróbowaniu Oreo wolałabym właśnie ją). Żelowego tworu bym nie tknęła. Sto lat temu recenzowałam coś podobnego, Kicks się nazywało. Ty nie dojadłaś do połowy, ja zrobiłam po gryzie. Fuj!

    PS Nadal nie rozumiem różnicy pomiędzy anyżem a lukrecją. Give me some help, please.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właściwie ta połowa to taka na gryz była, bo to jest wielkości małego palca. :>

      Z lukrecją i anyżem jest chyba podobnie jak z imbirem i galangalem. :P Inna roślina, ale smak i w ogóle podobne.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.