piątek, 21 lipca 2017

wafelki Maxer XXL, Attack Choco

Były już bardzo popularne klasyki, a ja postanowiłam iść dalej w wafelkowy świat... Albo nie. Postanowiłam to dużo wcześniej, kupując te wszystkie wafelki, a teraz sięgałam po nie przez jakiś wewnętrzny przymus. Jeden z dzisiaj recenzowanych jest mi kompletnie nieznany (kokosowy Attack nie zachwycił, ale ogólnie Attacki są dla mnie wielką niewiadomą), a za drugim stoi Nestle. Nie to, żebym lubiła tę firmę, ale lata temu uwielbiałam Kit Katy - przecież właśnie spod ich szyldu. W nich jednak bardziej zwracałam uwagę na całość, czekoladę - możliwość zgryzania jej, a więc specyficzny sposób jedzenia, a jak to będzie ze zwykłym waflem? Hm, niby wiem, że to już nie pora na takie odkrycia, bo tak daleko weszłam w świat Prawdziwej Czekolady, że zrobiłam się bardzo wybredna w kwestii słodyczy, ale nienawidzę uczucia, że coś - nawet takiego głupiego - mnie omija.

Maxer XXL to 50-gramowy wafel przekładany "kremem czekoladowym i oblany czekoladą deserową", którego producentem jest Nestle.


Po otwarciu poczułam dziecinnie słodko kakaowy zapach, bardzo przeciętny.
Wyjęty wafel był niespotykanie wysoki, jak się później okazało - z wieloma waflowymi warstwami i sowicie wypełniony kremem o tłustej w dobrym stopniu konsystencji. Ilość warstw waflowych tonowała to, a także nadała produktowi świetnej chrupkości, przy czym nic się nie osypywało. Był solidny, ale zachował też pewną lekkość (ja zdecydowanie wolę twardsze, konkretniejsze twory). Według mnie mimo wszystko przesadzili z jego wysokością. Jedzenie czegoś takiego jest problematyczne.

W smaku waflowe części za dużej roli nie odegrały, bo były zwyczajne, raczej neutralne i bez żadnych posmaków.
Przede wszystkim czuć tu było czekoladę i słodycz.
Czekolada, którą wafel został oblany, miała nutkę kakao, ale ciemną bym jej nie nazwała. To pewnie przez silną słodycz, która wraz z tłustawo-kremową konsystencja sprawiała, że kojarzyło mi się to z czekoladą mleczną.

Krem wewnątrz również był bardzo słodki, ale i przede wszystkim czekoladowy. To znowu czekolada niewytrawna, ale już z zaznaczonym kakao. Na pewno może pochwalić się wyrazistością o wiele większą niż kremy z Kit Katów.

Jak dla mnie, całość była za słodka i taka za bardzo nieokreślona. Znaczy... Wafelek był zaskakująco wręcz czekoladowy (nie kakaowy!), ale w sumie ani ewidentnie ciemnoczekoladowy, ani mlecznoczekoladowy. Za wadę uważam też jego wysokość, bo mimo że świeży i chrupki, to problematyczny podczas jedzenia.


ocena: 6/10
kupiłam: Tesco
cena: 1,39 zł (za 50 g)
kaloryczność: 565 kcal / 100 g; wafel (50 g) - 283 kcal
czy znów kupię: nie

Skład: czekolada ciemna (31,9%: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, tłuszcze roślinne: palmowy, shea, illipe; tłuszcz mleczny, emulgator: lecytyny, aromat), mąka pszenna, olej palmowy, cukier, serwatka w proszku, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu (1%), odtłuszczone mleko w proszku, substancje spulchniające: węglany amonu, węglany sodu; emulgator: lecytyny, sól

-------------

Attack Choco to "wafelek przekładany kremem kakaowo-czekoladowym 58% w polewie mleczno-kakaowej", który waży 30g produkowany przez I.D.C. Holding.

Nie wiem dlaczego, ale patrząc na opakowanie pomyślałam, że"to musi być coś niepozornego". Opakowanie bowiem nie kusiło, ale coś mi mówiło, że będzie dobrze. Otworzyłam i zachciało mi się śmiać z własnej naiwności.
Poczułam bowiem zapach cukru i "zapach przeciętnych brązowych lodów na gałkę w waflu", czyli mieszaninę czegoś niewyraźnie mlecznego, czegoś, czego nawet twórca nie wie, czy jest kakaowe, czekoladowe, czy jakie i "tekturowatego" wafla.
To i nędzny wygląd produktu skutecznie mnie obrzydziło do reszty. Nie dość, że polewa udająca czekoladę była rozlana nierównomiernie, nie dość, że miała wyjątkowo jasny kolor, to już na dotyk była proszkowo-tłusta.

W ustach okazało się, że także plastelinowa. Spora ilość kremu na szczęście nie była plastelinowa. Chrzęściła, co można by porównać do chałwy, gdyby nie to, że chrzęszczący element wydawał się wtopiony w olejo-masę. Fu!
Na plus okazała się jednak sama struktura wafelka, bo ten mógł się pochwalić delikatnością i lekkością przy jednoczesnym zachowaniu chrupkości i zwartości. Nie kruszył się.

Niestety, musiało się znaleźć coś, co uniemożliwiło mi nazwanie go "w porządku". Otóż w smaku był praktycznie żaden, bo do bólu neutralny, nawet bez jakiegokolwiek posmaku pieczenia... czy nawet stetryczenia. Nic a nic.

Jak łatwo się domyślić, w takim razie dominował smak kremu i polewy, z których trudno wybrać, co było mniej okropne.
To, czym wafelka oblano smakowało jak zasłodzony wyrób czekoladopodobny z mlekiem w proszku. To było jak jakieś... najpodlejsze, najsztuczniejsze rozpuszczalne kakao dla dzieci rozrobione z olejem.

Krem zaś był tłusty i cukrowo-mdły. Przypominał typowy "mleczny krem" bez wyrazu z kiepskich wafelków, czekolad itp. ze sztucznym, słodkim kakao dla dzieci (którego pewnie nawet żadne dziecko z własnej woli by nie tknęło).

Smak właściwie też można porównać do skojarzenia z kiepskimi lodami z zapachu - to takie okropnie niewyraziste, mdłe, słodkie, ani czekoladowe, ani kakaowe, a przy tym wyraźnie obrzydliwe coś... co zostało rozwodnione (taki "rozrzedzony smak") i dodane do nijakiego wafla.

Po gryzie miałam dość, chciałam go wypluć, ale zrobiłam nawet drugi... i dopiero wyrzuciłam (a odkrojoną uprzednio połówkę oddałam Mamie, która potem przyznała, że to było naprawdę ohydne - zastanawiała się, czy w tej nijakości nie czuje jakiegoś sztucznego pseudo-orzechowego smaku, a gdy powiedziałam jej, że to miało być czekoladowe, uniosła brwi).
O nie, ten wafel był tak podły, że aż musiałam się tym z kimś podzielić, wylać jad. Większa ilość pewnie zadziałałaby skuteczniej niż cyjanek i nawet ocena 1 wydaje się za wysoka, mimo że niższych nie wystawiam.


ocena: 1/10
kupiłam: sklep osiedlowy
cena: 0,75 zł (za 30 g)
kaloryczność: 531 kcal / 100 g; wafel (30 g) - 159 kcal
czy znów kupię: nie

Skład: mąka pszenna, polewa mleczno-kakaowa 22% (cukier, olej roślinny: palmowy, masło shea; mleko pełne w proszku 12 %, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu 7%, serwatka w proszku, emulgatory: fosfatydy amonu, polirycynooleinian poliglicerolu; aromaty), cukier, oleje roślinne (palmowy, kokosowy), serwatka w proszku, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu 5%, mleko o obniżonej zawartości tłuszczu, mleko pełne w proszku, skrobia kukurydziana, olej słonecznikowy, czekolada 0,5%, lecytyny, substancje spulchniające: węglany sodu, aromaty, żółtko jaja w proszku

PS Zapraszam do zauktualizowanej recenzji czekoladowego Lusette, bo się zmieniło, ale w porównaniu do wyżej opisanych wciąż jest lepszą alternatywą.

16 komentarzy:

  1. Maxer XXL - chyba kiedyś go jadłam, ale było to tak dawno, że nie pamiętam jak smakował, czyli nie był wart zapamiętania ;)
    Wafli Attack nie jadłam - nie wiem dlaczego, ale źle mi się kojarzą :P

    Zaraz przeczytam aktualizację wcześniejszej recenzji :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Lusette mnie nie zachwyca, ale moim dalszym wyznacznikiem czy warto będzie je polecać innym będą przyszłe i kolejne jego recenzje na jej blogu :D Swoją drogą smak cappucino planujesz może w testach? :>

    Co do attack... nie wspominam, nie chcę, a nawet nie pamiętam xD Co do maxera jadłam je tyle razy (w dużej i małej wersji)... a i tak kurde smaku nie pamiętam :D Nie chce się zakodować i koniec!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chcę go dorwać już od dawna, ale nigdy na żywo go nie widziałam... W moim mieście pewnie się nie pojawi w ogóle, ale jeśli... Tak, na pewno napiszę recenzję.

      Bo Maxer jest tak zwyczajnie zwyczajny, że już go też zupełnie nie pamiętam. Dobrze, że napisałam recenzję zaraz po zjedzeniu.
      Attack, wierz mi, nie chcesz pamiętać! Też chcę go zapomnieć.

      Usuń
  3. Musi być naprawdę paskudny, bo jedynki przyznajesz rzadko :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Już wyobrażam sobie ten paskudny smak Attack'a :P

    OdpowiedzUsuń
  5. Oba wafelki na pewno kiedyś jadłyśmy ale w sumie nie pamiętamy ich smaku :) Skoro jednak po takim czasie nadal ich nie kupujemy to musiały nam za bardzo do gustu nie przypaść :P Ale żeby aż 1/10? Wierzymy na słowo i same sprawdzać nie będziemy xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zazdroszczę, że Attacka nie pamiętacie. Nie sądziłam, że taki kakaowy wafelek może być aż tak potworny.

      Usuń
  6. No nie, tu się na bank nie zgodzimy. Maxera bardzo lubię, a z Attackiem jestem pewna, że ostro przesadziłaś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zobacz, że nie krytykowałam Maxera aż tak za np. jakość, tylko za takie rzeczy jak to, że był niewygodny do jedzenia i smak nie w moim guście. Trochę podobnie miałyśmy z Legal Cakes - co Tobie smakowało, mi przeszkadzało itp. Z Attackiem sprawa jest taka, że te wafelki po prostu są tragiczne. Nawet moja Mama się z tym zgodziła, więc to nie to, że jestem aż tak wybredna. Chociaż fakt, wątpię, że Tobie też by aż tak nie smakował, żeby przyznać mu 1 chi. Może u Ciebie na 2 lub 3 by wyciągnął.

      Usuń
  7. Kurcze jadłam te wafelki Attack kilka razy (w tym przed chwilą) i mam zupełnie inne odczucia niż Ty, dla mnie to całkiem smaczny i przy tym niedrogi wafelek w podobnej klasie co np Princessa. Dlatego przyszłym ewentualnym degustatorom radzę wydać te kilkadziesiąt groszy i samemu się przekonać czy te wafle są tak "fatalne" jak twierdzi Autorka bloga bo naprawdę ocena wydaje mi się mocno niesprawiedliwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Princessa według mnie reprezentuje bardzo niską klasę, nigdy jej nie lubiłam, tylko dawno temu kokosową, którą po latach również nisko oceniłam. Nie uważam, bym była niesprawiedliwe, piszę własne odczucia.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.