sobota, 11 sierpnia 2018

Kacau 74 % Ecuador ciemna z Ekwadoru

Jeśli chodzi o czyste, prawdziwe czekolady do degustacji to właściwie nie umiem powiedzieć, jaki czynnik wpływa na to, czy dana marka jest interesująca czy nie. Nie sugeruję się nagrodami, które zdobyła, w kwestii opakowań - raz zachwyci mnie prostota, raz ekskluzywność, raz "urocza kiczowatość". Na ekwadorską markę KaCau nie patrzyłam jednak jako na najprawdziwsze czekolady do degustacji, a "te z dodatkami" (choć założyłam, że może będą przypominać uwielbiane Pacari). Ich czystą chciałam, by wiedzieć, z czym właściwie mam do czynienia, a oprócz niej wybrałam tylko jedną (i tak przekroczyłam kwotę, którą założyłam, że wydam). Ta marka chyba zaciekawiła mnie trochę (gdyby zaciekawiła bardzo, pewnie od razu kupiłabym wszystkie dostępne) ze względu na... ogół, w tym także piękne grafiki przypominające akwarelowe prace (mam lekką słabość do rysunków / malunków, bo sama lubię to robić - lekką, bo moje uzyskiwane efekty mnie satysfakcjonują). A wiem o niej tylko tyle, że została założona w 2015 przez starających się oddać w tabliczkach smak Ekwadoru Ekwadorczyka i Peruwiańczyka.

KaCau Chocolate 74 % Ecuador to ciemna czekolada o zawartości 74 % kakao Arriba z Ekwadoru.

Po otwarciu poczułam smakowity, wilgotny zapach ziemiście-torfowy i rześko kwiatowy. "Ciemna wilgoć" pierwszego wątku miała w sobie sporo z kawy, nibsów, kakaowej surowości, a chwilami (już w trakcie degustacji) kojarzyła się nawet z ciemnym chlebem na zakwasie, zaś kwiaty kierowały się ku ziołom (na myśl przyszedł mi piołun, w trakcie jedzenia "coś orientalnego"), przy których wilgoć oraz soczystość zakreśliły także jagódkowo-cytrusową nutkę.

Tabliczka o śliwkowym odcieniu trzaskała niczym grubawe, żywe gałązki; była dość twarda (ale nie tak jak Pacari).
W ustach była nieco oporna, długo zachowywała zwartość, gładko rozpływając się w nieco oleisty sposób. Nie była jednak bardzo tłusta. Pod koniec pozostawiała nawet wysuszający efekt.

Od pierwszej sekundy przede wszystkim czułam gorzkość. Nie ordynarną, a głęboką. Dominowały w niej nuty dymu i ziemi. Nie była mocno palona, wydawała się niemal surowo-zawilgocona. Dym i ziemia chwilami odsłaniały leciutką "neutralność" kojarzącą się z oleistymi orzechami brazylijskimi.

Leniwa słodycz pobrzmiewała w tle. Przeważał w niej stłumiony dymem karmel, choć i mało wyrazistej, zawilgoconej "nuty kwiaciarni" (albo i zielarni) nie brakowało.

Przy całej tej ziemistości, wilgoć nakręcał soczysty, leciutki kwasek. Był na stałe złączony ze słodyczą i wnosił subtelną nutę owoców. Obok słodkich, choć niemocnych kwiatach drogę owocom otwierała słodka, jagódkowata drobnica. Surowo-cytrusowa nuta dorzucała swoje trzy grosze, co razem tworzyło egzotyczny klimat. Nagle do głowy przyszedł mi granat, ale że gorzkość była dominującym smakiem, nie był to jego czysty, odosobniony smak. Guarana? (Niestety mogę tu mówić tylko o moich wyobrażeniach po rzeczach z jej dodatkiem i opisach smaku w internecie.) Coś owocowego, ale łączącego się z gorzkością...

Owocową gorzkością kawy? Im kawałek czekolady robił się mniejszy, tym smak stawał się pikantniejszy. W pewnym momencie wyraźnie poczułam imbir, cudownie osnuty ziemią i dymem. To gorzko-ostre trio, lekko tylko złagodzone karmelowo-kwiatową słodyczą i dosłownie mgiełką owoców zostawało do końca i w posmaku na dość długo.

Czekolada bardzo, bardzo mi smakowała z racji tego, że wyszła przede wszystkim gorzko (dym i ziemia, mniam), a reszta stanowiła jedynie nuty, idealnie zespojone właśnie z gorzkością. Gorzkawy  karmel z roślinnymi zapędami, egzotyczne owoce wzbogacone o gorzkawość kawy smakowicie weszły w gorzką ziemię i dym. Raczej spokojna i przepyszna.
Chwilami jednak smak wydał mi się odrobinkę zbyt stłumiony, a konsystencja zbyt oleista, bym mogła powiedzieć, że to jedna z tych naj-najukochańszych.


ocena: 9/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 25,49 zł (za 70 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 600 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy

4 komentarze:

  1. To była okazja, żeby porównać Arribę z tą z J.D.Grossa. Tu chyba wypadła ciekawiej, choć porównanie utrudnia to, że tamta była z dodatkiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie dlatego uważam, że nie ma co porównywać. J.D.Gross jest o wiele bardziej palono-uproszczona.

      Usuń
  2. Może Cię zdziwię, ale dziś nawet spodobały mi się te wszystkie lasy i ziemie. Miałam zostawić komentarz pozytywny, niestety wyjechałaś z imbirem i klops. Nie szukam gorzko-ostrych klimatów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ona miała momenty, w których była bardzo przystępna, ale... właśnie, jednak nie dla Ciebie i tak.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.