piątek, 21 grudnia 2018

Heidi Dark Mint & Lemon ciemna 45 % z cytryną i miętą

Kiedy zostały mi już tylko dwa Dolfiny, wiedziałam, że planu nie wykonam i nie sięgnę najpierw po tego, po którego sięgnąć planowałam zaraz po Dolfinie Brownie. Jakoś... za bardzo poczułam miętę do mięty i wiedziałam, że to ona musi mieć pierwszeństwo. W głowie jednak zaświtała mi pewna myśl: jakiś czas temu jadłam czekoladę Cachet z cytryną i pieprzem, co niewątpliwie było ciekawym zestawieniem dodatków. A gdyby tak pójść "tematycznie" i zrobić "przejście" od połączeń z cytryną do mięty i sięgnąć po tabliczkę, która to w sobie łączy? Niecodzienne zestawienie wygrało. Chciałam też dać szansę marce, która mimo wielu paskud w ofercie (białe i nadziewane - o zgrozo!), pochwalić się też mogła udanymi cynamonowymi propozycjami: z pomarańczą lub z jabłkami.

Heidi Dark Mint & Lemon to ciemna czekolada o zawartości 45 % kakao z cytryną i miętą.

Po otwarciu poczułam wyrazisty, złożony zapach mięty (połączenie ewidentnie naturalnej, ziołowej z trochę "czekoladkową") wkomponowany w mocno paloną, kawową bazę. Po przełamaniu i w trakcie jedzenia, na upartego doszukałam się też leciutkiej nuty skórki cytrynowej.

Tabliczka w dotyku wydała mi się nieco tłustawa, łamała się łatwo, ale z przyjemnym, głośnym trzaskiem, ujawniając w przekroju drobinki: niektóre przypominały coś skórkowatego, inne trochę się skrzyły.
W ustach rozpływała się łatwo, nieco mięknąc, ale zachowując formę. Nie nie była nazbyt tłusta ani ulepkowata. Raczej gładka, choć z lekko sucho-pylistym efektem. Powoli odsłaniała dodatki: bardzo dużo równomiernie rozmieszczonych w całej tabliczce suszonych kawałków mięty oraz też sporo, ale gorzej rozlokowanych (trafiały mi się kęsy z jednym lub bez, ale i takie, w których było ich dużo) kawałków cytrynowych o różnej wielkości (były bardzo duże, średnie i malutkie). Te rozpuszczały się soczyście i landrynkowo zarazem, dość szybko, ale wolniej niż czekolada. Rozgryzane chrzęściły, trzeszczały - trudno to nazwać chrupaniem. Trochę jak cukier, ale lepiej, nie drażniąco. Wolałam jednak pozwolić im się rozpływać, tylko część trochę podgryzając, przy czym odkryłam, że niektóre zawierają miękkie drobinki cytryn. W sumie ogólna konsystencja wyszła zaskakująco pozytywnie.
(Dodatek kawałków suszonej mięty w ogóle mnie zszokował - oczywiście też pozytywnie! - bo w tłumaczeniu było tylko "mięta", a w innych językach sprecyzowali, jaka)

Czekolada rozpoczęła występ przesadną słodyczą, aby po chwili nadać jej nieco chłodzącego wyrazu. Mięta zaraz pokazała się wyraźnie jako smak słodkich cukierków ziołowych.

Skojarzenie z ziołowymi cukierkami podkręciła palona nuta, która zaznaczyła się w tle. Ona miała dość suchawy wydźwięk i ewidentnie pochodziła od kakao, ale koło gorzkości nawet nie stała. Mimo to, chwilami sugerowała kawę, a więc pewną wytrawniejszą nutę. Na myśl przyszły mi wszelkie pastylki miętowe w czekoladzie / polewie kakaowej.

Przy niektórych (niewielu) kęsach kwasek cytryny już tu się przebijał.

Słodycz cały czas rosła, aż w końcu niestety spod miętowej wyłaziła ta cukrowa. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa odsłaniały się dodatki. Suszona mięta zaczynała dominować nad cukierkową, wciąż jednak było bardzo słodko. Przy cytrynowych kawałkach słodycz wzrastała, ale w towarzystwie soczystego kwasku. Bezsprzecznie należał do cytryn: soku i skórek. Wniosło to lekką goryczkę, łączyło się z palono-suszonymi smakami. Cytryna mieszała się z łagodnym, palonym kakao, skutecznie kryjąc odtłuszczone.

Pod koniec przesłodzona, niegorzka, a bardziej maślana ciemna czekolada i różnoraka mięta splatały się, w efekcie czego po czekoladzie pozostał posmak palono-suszony. Czułam przesłodzenie, przyjemny miętowy chłodek (olejek), smakowitą ziołowość i suchość odtłuszczonego kakao, które jednak... dziwnie do tej ziołowości pasowało. Gdy jakiś cytrynowy kawałek został na koniec, to oczywiście i naturalna cytryna się ostawała. Starała się zerować poczucie cukrowości.

Czekolada zaskoczyła mnie tym, jak naturalnie wyszły w niej dodatki. Czuć ziołową miętę i soczystą cytrynę. Niestety, oprócz tego ogrom cukru. Cukrowość chwilami była naprawdę nieźle przełamywana, chwilami słodycz olejkowo-miętowa przyjemnie się wybijała (mi olejkowa mięta także smakuje) nad tą czysto cukrową, ale niestety to ona dominowała. Zdecydowanie wolałabym, żeby dodatki były intensywniejsze i żeby dali porządną zawartość miazgi, bo kakao czuć, ale jego gorzkości nie. Nie używam tego słowa w odniesieniu do czekolad (postrzegam je jako "ciemna o śmiesznie niskiej zawartości", "ciemna", "ciemna o zawartości..."), ale ta to taka "średniej jakości deserówka".
Zjadłam całą, choć bez zachwytu. Ta tabliczka to zmarnowany potencjał. Ciekawy pomysł, wykonanie połowiczne.


ocena: 6/10
kupiłam: Carrefour
cena: 7,25 zł (za 80g)
kaloryczność: 526 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: cukier (z Rumunii), miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, kawałki cytrynowe 3% (sacharoza, suszona cytryna 10%, fruktoza, regulator kwasowości: kwas cytrynowy), kakao w proszku, lecytyna sojowa, mielona mięta (0,5%), aromat: mięta

8 komentarzy:

  1. Cukier z Rumunii...to zmienia postać rzeczy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co tam jakieś przereklamowane cukru kokosowe, z Rumunii to jest coś!

      Usuń
  2. Wstęp, hmm, skąd ja to znam? Zrobię ładny plan, co i kiedy zjem, a potem nachodzi mnie ochota na coś innego i klapa.
    Miętową ciemną bym zjadła, ale Lindta. Cytrynowa odpada. Heidi odpada podwójnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli piszesz o nienadziewanych (bo są dwie Creation, a za tą linią nie przepadasz, nie?), to Lindt Excellence... Hm, przeczytaj samo podsumowanie: http://chwile-zaslodzenia.blogspot.com/2018/04/lindt-excellence-mint-menthe-intense.html . Lepiej nie czekaj, a bierz Tesco finest (dziś zeżarłam z datą do stycznia... trochę opornie już się rozpływała, ale miękła i w sumie i tak bym jej 10/10, nawet starociowi, dała) albo Barona, który nawet mi smakował i to nawet mimo dodatku w postaci czegoś do chrupania.

      Usuń
    2. PS Mam cytrynowo-imbirowego Lindta.

      Usuń
    3. Przytoczona tabliczka Excellence chyba dałaby radę. Ja lubię tłuściutkie czekolady - byle nie margarynowo - a i słodyczy w ciemnej tabliczce się nie boję. Nowsza postać serii Creation rzeczywiście średnio mi leży, ale stara - z płaskimi kostkami - jest w porządku. Czekoladę kokosową wspominam bardzo dobrze. Creme Brulee chyba też była okej.

      Usuń
    4. Chyba przywrócili starą wersję Creation. O ile bojkotowałam nową, tak tamtej już dwie mam za sobą. Ciekawa Sprawa z tą Chocolate Cake - zepsuli, znowu polepszyli (będzie aktualizacja).

      Hm, ten Lindt też już zjedzony i... był na tyle mało cytrynowy, a ogólnie jabłkowo-ananasowy, że częściowo mógłby Ci odpowiadać, ale imbir był dość wyraźny, więc suma summarum nie wiem.

      Usuń
    5. A, przytoczony Lindt miętowy... brawo ja, ale zrozumiałam, haha. I tak bardziej polecam Barona, choć sama nie wierzę, że napisałam takie zdanie.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.