czwartek, 31 stycznia 2019

Manufaktura Czekolady House Blend Milk 44 % mleczna

Ciemny blend Manufaktury (House Blend Dark 70 %) zachwycił mnie i utwierdził w przekonaniu, że to w tych mniej ekskluzywnych - acz wciąż z wysokiej półki! - znajduję "to coś". Z otwarciem mlecznej wersji przyspieszyłam, zastanawiając się, czy producent użył tej samej mieszanki ziaren, a po prostu dodał ich mniej i zmieszał je z mlekiem, czy... pod mleczną propozycję przygotował coś zupełnie innego. Btw. właściwie zastanawiać się nad tym zaczęłam dopiero jakieś kilka dni przed otwarciem (a nie np. zaraz po zjedzeniu 70 %).

Manufaktura Czekolady House Blend Milk 44 % to mleczna czekolada o zawartości 44 % kakao.

Po otwarciu poczułam dosadnie słodki i zarazem zwiewny zapach, który skojarzył mi się z kwiatami wanilii (dziwne, bo nigdy ich nie wąchałam), a także wyraźnie mocno mlecznej czekolady o mocno palono-kawowym wydźwięku. Paloność odegrała ogromną rolę i zakrawała o drzewa / orzechy, co z racji mleczno-słodkiego towarzystwa chwilami kojarzyło się z nugatem.

Tabliczka miała kolor typowo mlecznej, ale łamała się z lekkim trzaskiem, prawie jak ciemna.
W ustach rozpływała się bardzo powoli, choć szybko miękła, aż wyginając się niczym zwarty, gęsty i treściwy nugat. Nie była całkiem gładka, ani mocno tłusta, lecz w nieco kremowy sposób zalepiała usta. Sprawiała wrażenie wręcz zapychającej.

Od pierwszej sekundy poczułam silną słodycz, która za chwilę stała się słodziutkim spienionym mlekiem. Zabrzmiało wyraziste, pełne mleko w postaci mlecznej pianki z latte, a po chwili mlecznej pianki z cappuccino.
Oczami wyobraźni zobaczyłam też korę (laskę?) wanilii.

Robiło się coraz bardziej kawowo, aż poczułam się, jakbym właśnie jakąś "czekoladę cappuccino" jadła. Cały czas była to jednak kawa łagodna, niegorzka.

Dołączył do niej nugatowy, palono-prażony motyw, w którym ogromną rolę odegrała wanilia. Poprzez prażoność chwilami przeciskała się karmelowo-kajmakowa nuta, jakby trochę oblepiając orzechy laskowe, które z kolei prażonością nieco rozbijały słodycz.

Sama wanilia zaś... z rzadka przywoływała też jakieś skojarzenia z... korą (wanilii?) lub czymś takim... "twardo-sucho-słodkim" - lodowym waflem duńskim (nie jem lodów w waflach, więc trudno jest mi mówić o realnym smaku tego)? Prażenie też na to wpływało.

Końcówka robiła się mocniej prażono-palona i bezkreśnie waniliowa, nieco mniej nugatowa. Palona kawa jako mleczna kawa i wanilia cudownie się tu łączyły.

W posmaku jednak pozostało poczucie ordynarniejszej słodyczy i bardziej świeżo orzechowe tony, takich może nawet nie do końca dojrzałych, a kwaskowatych orzechów (?).

Całość wyszła aż nadto słodko jak na mój gust, choć na szczęście śmiało można tu mówić o pożądanym zasłodzeniu, bowiem było to błogo waniliowe i z innymi ciekawymi wątkami. Tak czy inaczej, wolałabym więcej nieco mniej słodyczy, ale jak na Manufakturę wyszło zaskakująco mocno mlecznie - hektolitry mleka z latte / cappuccino. I tutaj też nowość: bardzo mocno palony smak (o kawowym zabarwieniu) złączony z wanilią wyszedł genialnie - pewnie właśnie dzięki mleku. W ciemnych taka silna paloność i waniliowość często mi się gryzą, tu zagrały świetnie.
Czekolada w niczym nie przypominała House Blend 70 % (mniejsza o nuty, tamta nawet wydawała mi się o wiele mniej palona).
Niewymagająca, a bardzo smaczna.


ocena: 8/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 12,90 zł (za 50g)
kaloryczność: 553,2 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: cukier, ziarno kakao, tłuszcz kakao, pełne mleko w proszku, ziarna wanilii

środa, 30 stycznia 2019

J.D. Gross Ekwador 56 % z kawałkami truskawek

Przy J.D. Gross 70 % z malinami wspominałam o tym, że chodziła za mną czekolada tej marki z truskawkami. Właściwie to ogólnie od dłuższego czasu raz po raz wracałam myślami do truskawkowych czekolad, ale właśnie marzyło mi się coś ambitniejszego, na pewno nie nadziewane (a już na pewno nie dżemor + biały krem; nie żebym była strasznie przeciwna tej formie, ale po prostu na taką nie miałam najmniejszej ochoty). Dzisiaj przedstawianą odkładałam w czasie, bo to limitka, która zniknęła jeszcze szybciej, niż się pojawiła, przez co miałam tylko jedną sztukę (i trochę żałowałam).

J.D. Gross Ekwador 56 % z kawałkami truskawek to ciemna czekolada o zawartości 56 % kakao arriba z Ekwadoru "z chrupiącymi kawałkami truskawek".
Edycja limitowana, która pojawiła się jakoś wiosną 2018.

Gdy tylko rozchyliłam złoty papierek, uderzyła mnie woń słodziuteńkiej truskawki. Słodkie dżemy i konfitury, słodkie, dojrzałe owoce w pełni sezonu i przetwory truskawkowe... A za tym słodka, ale smakowicie palono-kawowa, ewidentnie ciemna czekolada. Zakochałam się w tym zapachu.

Tabliczka (moja niestety połamana) była bardzo ciemna i twarda. Łamała się z trzaskiem, przy czym wydawała się dość krucha - prawdopodobnie przez dużą ilość dobrze wtopionego, niedającego się nawet wyłuskać dodatku, który widać było na spodzie.
W ustach rozpływała się powoli, dość tłusto i kremowo, mięknąc i odsłaniając mnóstwo chrupiąco-skrzypiących kawałków truskawek z odrobiną pesteczek. Nakręcały poczucie soczystości (choć czekolada sama w sobie wydawała mi się taka właśnie wilgotna). Kawałki rozgryzane oblepiały nieco zęby, a zostawione samym sobie cudownie nasiąkały i stawały się... miękkimi suszonymi truskawkami, po prostu (bo cukier z nich się trochę rozpuścił?).
Było ich tak dużo, że praktycznie nie da się trafić na fragment czekolady bez nich. Osobiście wolałam się z nimi rozprawić pod koniec, gdy były już mięciutkie i wyraziste.

Już w trakcie robienia kęsa poczułam silną słodycz.
Buchnął słodkotruskawkowy smak, co w pierwszej chwili skojarzyło mi się z rozpuszczalną gumą do żucia lub cukierkami, jednak po chwili nieco się rozmył.

Czekolada uwolniła palony smak o lekko kawowym wydźwięku, co rozkręciło ciepły, konfiturowo-suszkowaty klimat.

Oto kompozycję zdominowały konfiturowo-dżemowe truskawki, których słodycz nie odstąpiła ani na krok. Przy odsłaniających się kawałkach owocowych rosła słodycz (truskawek i zwykła, trochę cukrowa) oraz naturalny smak słodkich suszonych, choć dość soczystych truskawek.

Ogólna słodycz od tych suszonych i palonych nut zrobiła się nieco karmelowa, a delikatne kawowe zapędy przyniosły subtelną, wytrawną gorzkawość.

Na myśl przyszło mi wilgotne czekoladowe ciasto z sosem czekoladowym i mnóstwem truskawek albo czekoladowe pierniczki z dżemem truskawkowym jedzone w towarzystwie kawy.

W posmaku pozostawały słodziutkie, dżemowo-suszone truskawki i poczucie silnej słodyczy (na granicy przesady), ale także palone nuty mocno czekoladowego ciasta i może karmelu.

Czekolada wyszła bardzo smacznie i naturalnie, choć jak dla mnie nieco za słodko. Ucieszyłam się, że truskawki nie wyszły kwaśno (może to by przełamało słodycz, ale truskawki to ja lubię słodkie), ale właśnie biorąc pod ich słodki wydźwięk, sama czekolada mogłaby mieć więcej kakao w miejsce cukru.

Czuję, że gdyby miała 70% kakao, zakochałabym się bez pamięci, bo liofilizowane, mięknące owoce przemawiają do mnie bardziej niż "kawałki nadzienia", jak to było w przypadku malinowej . Co więcej, tu otrzymałam również smak cudownych konfiturowych nadzień przy formie czekolady bardziej czystej. Piszę "czystej" bo kawałki zostawiałam sobie na koniec (nie lubię czekolad z chrupiącymi dodatkami, gdyż nie uznaję gryzienia czekolad). Taka forma za to zadowoli i wielbicieli długiego memłania kawałka w ustach (np. mnie), jak i tych, co to pochrupać lubią.


 ocena: 9/10
kupiłam: Lidl
cena: 4,99 zł (za 125g)
kaloryczność: 566 kcal / 100 g
czy znów kupię: może jak się kiedyś pojawi?

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, 2,5% chrupiące kawałki truskawek (maltodekstryna, truskawki, cukier, skrobia modyfikowana, substancja zagęszczająca: alginian sodu; kwas: kwas cytrynowy; naturalny aromat), lecytyna słonecznikowa, ekstrakt z laski wanilii

wtorek, 29 stycznia 2019

Zotter Labooko Peru Chuncho 72 % ciemna

Nie wiem, jak mogło dojść do tego, że przy (chyba) wiosennym zamówieniu Zotterów tę czekoladę pominęłam. Byłam pewna, że kupiłam - nawet przysięgłabym, że ją miałam! - jednak w szufladzie i na liście z datami ani śladu. Od razu napisałam do Marcina z foodie24, ale a to akurat się skończyły, a to potem z Austrii nie dotarły... Zaczęłam panikować. W końcu jednak udało się ją zdobyć, a w tym czasie przypomniałam sobie, że przecież jadłam już czekoladę z tego rzadkiego ziarna - Original Beans Cusco Chuncho 100 %. Setki to jednak czekolady specyficzne i nie ukrywam, że dzisiaj przedstawiana chyba bardziej mnie ciekawiła. Peruwiańskie kakao Chuncho od wieków daje radę warunkom między 400, a 1400 metrów nad poziomem morza i osiąga nawet 12 metrów wysokości (przez co nie jest łatwe do zebrania). Nie powinno dziwić, że jest bardzo rzadkie, a także ponoć nie do porównania z jakimkolwiek innym. Ma malutkie ziarna, w środku prawie zupełnie białe (jak Criollo). Byłam ciekawa, jak to wszystko przełoży się na smak.

Zotter Labooko Peru Chuncho 72 % to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao Chuncho z Peru z regionu Cusco w prowincji La Convencion. Czas konszowania to 21 godzin.

Po otwarciu znad tabliczki uniósł się intensywny, niezwykle smakowity zapach niesuszonych płatków róż oraz drzew o prażonym, ciepłym i zarazem dziwnie soczystym wydźwięku (przez chwilę pomyślałam o jakiś karmelizowanych skwarkach). To była taka rozgrzana soczystość... bo może z tropików? Owoce nie były jednoznaczne, w pewien sposób może nawet też kwiatowe, ale siły odmówić im nie można (może też jakieś kwitnące drzewka cytrusowe?). Postawiłabym na limonkę, pomarańcze, na pewno więc coś cytrusowego, ale i słodkiego... rodzynki? Rodzynki i winogrona albo jakiś słodki alkohol z nich (grappa czy coś)?

Przy łamaniu bardzo ciemna tabliczka trzaskała odważnie, ujawniając ziarnisty przekrój, który kontrastował z tym, że w dotyku wydawała się gładka i tłusto-sucha.
Tłustość ta od razu była wyczuwalna także w ustach, bo czekolada rozpływała się bardzo kremowo-tłusto i dość szybko mięknąc, by następnie zupełnie zalepić usta swymi smugami. Robiła się niczym bardzo dojrzałe, miękko-śliskie awokado.

Na samym początku poczułam silną słodycz o uroczym wydźwięków róż, biszkoptów i miodu, ale po chwili zaznaczyła się przy tym pieczona nuta.

Pieczono-prażony klimat umożliwił spłynięcie gorzkości. Leniwie, ale skrupulatnie i dokładnie wypełniała usta. Było w niej sporo rozgrzanych słońcem drzew, ale także owocowa cierpkość.
Na myśl przyszły mi jeżyny pochowane w ciemnym lesie i limonka, a rozgrzane drzewa zaczęły w tym czasie zmieniać w rozpalony kominek. Kominek, przy którym ktoś popijał jakiś mocniejszy alkohol (whisky o drzewnych nutach?).

Ogień wesoło trzaskający w kominku i pożerający drewno nabierał mocniejszego charakteru, aż kompozycja zrobiła się poważniejsza. Poczułam akcent węgla i delikatny kwasek. W tle zagrały cytrusy, nienachalnie dodając soczystość. To limonka, goryczką mieszająca się z jeżyną.

Poczucie ciepła i prażenia z tą soczystością i słodyczą podsunęły mi karmel... taki może nieco przypalony i... słonawy... z aluzjami do karmelizowanego bekonu? Tu też, mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, pojawiła się bardziej neutralna nuta maślana, podkreślająca kwiatowy charakter słodyczy. Najpierw wiodło w niej awokado (takie trochę "orzechowawe"), potem orzechowość przybierała na znaczeniu, stając się jakimiś delikatnymi orzechami.

Po pewnym czasie jednak znów to te skrupulatnie rozchodzące się konkretniejsze nuty stanęły na czele. Kominkowy węglo-dym poszedł w bardziej różanym kierunku i przemodelował dziwaczną karmelowość w rodzynki i miodowe biszkopty, zaś nuty drzewne podkreśliły orzechy. Wyraźnie czułam orzechy nerkowca i laskowe.

W posmaku pozostały właśnie nerkowce, maślaność i poczucie soczystych cytrusów (limonek, słodkich pomarańczy), a także cierpkich jeżyn w tle. Palona gorzkość czuwała nad tym wszystkim, jakby stroniąc od lekkiej, różanej słodyczy też się tam plączącej (i nie mogącej się ustatkować - czepiała się wszystkiego, toteż tylko epizodycznie pobrzmiewała).

Czekolada smakowała mi, ale miała momenty, w których pewne nuty mnie męczyły. Przede wszystkim nie podobała mi się jej strasznie tłusta konsystencja, bo napędzała się ze smakiem masła i awokado (uwielbiam awokado, ale nie w tym zestawieniu). To trochę rozbiło nuty z pazurkiem. Prażenie, drzewa i różano-kominkowe wątki ze szlachetną słodyczą i cierpkimi owocami byłyby cudowne, gdyby nie ta maślaność i "mniej słodyczowe" skojarzenia.
Czekolada wyszła w dużej mierze gorzkawo i znacząco maślanie. Słodycz była złożona, ale niska, a kwasek też zaskakująco delikatny.
Znów trafiłam tu na nuty whisky, bardzo udziwnioną słodycz (w Original Beans "skwaśniały miód", w Zotterze miód, biszkopty, a potem skarmelizowany bekon) i niejednoznaczne owocowe efekty (w OB "ściskający kwasek marakui", tu ta mieszanina oparta bardziej na cierpkości niż owocowości limonki, ogólnie cytrusów, jeżyn i rodzynek). Producent napisał o "cytrusach, bananach, różach i mango" - myślę sobie... że moja mieszanka owoców z miodowymi biszkoptami w sumie mogą tworzyć podobny klimat (choć właśnie każdy ma inne skojarzenia co do konkretnych rzeczy).

Dobra, ciekawa czekolada z pysznymi i intrygująco-dziwnymi nutami, którą szczerze polecam, ale która jednocześnie jest jedną z mniej lubianych przeze mnie Labooko (aż sprawdziłam - z ciemnych plantacyjnych ma najniższą ocenę). Może po prostu Chuncho nie jest dla mnie?


ocena: 8/10
kupiłam: biokredens.pl
cena: 16 zł (za 70g)
kaloryczność: 584 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

poniedziałek, 28 stycznia 2019

First Nice Czekolateria Czekolada deserowa ciemna 50 % z nadzieniem o smaku czekoladowym z ciasteczkami kakaowymi

Najpierw nie miałam pomysłu na wstęp do tej recenzji, ale sam w końcu przyszedł, bo z czekoladą wiązało się zaskakująco dużo spraw. Otóż porządkując recenzje i dodając je do kolejki wpisów zorientowałam się, że raptem dzień przed zrobieniem tej czekoladzie zdjęć jadłam inną ciasteczkową - Zotter Nougat + Cookies. Niby dwie różne bajki, ale cóż - jak nie ja układam sobie "tematyczne serie" to jakiś kosmos czy coś robi to za mnie, ot, taki humorystyczny akcent. Druga kwestia to to, że znowu miałam wziąć się za Czekolaterię i znowu pojęcia nie miałam, czego się spodziewać. W ogóle to kupując myślałam (z tego co kojarzę), że to mleczna. First Nice były właśnie mleczne i, jak na swoją kategorię, wyszły spoko, ale jedyna jedzona dotąd ciemna Czekolateria (deserowa z nadzieniami o smaku czekoladowym i czarnej porzeczki) była paskudna. Nie sygnowało ją First Nice. Dziwne. Dziwna wydała mi się też gramatura - nie rozumiem, dlaczego akurat 97 g. A może by tak 98,5? No i... w sumie, jak cała granatowa seria Czekolaterii, ciekawy smak. Jakoś rzadko się widuje ciemne z ciemnymi ciasteczkami i w dodatku w ciemnym (powiedzmy) kremie. Uf, tyle pisania, więc... pozostało tylko mieć nadzieję, że recenzja nie będzie np. krótkim "fu".

First Nice Czekolateria Czekolada deserowa z nadzieniem o smaku czekoladowym z ciasteczkami kakaowymi to ciemna czekolada o zawartości 50 % kakao "z nadzieniem (50%) o smaku czekoladowym i ciasteczkami kakaowymi (7%)" marki własnej Lidla - First Nice z zimowej linii.

Po otwarciu poczułam silny, słodki, kakałkowo-deserówkowaty zapach słodkiej, przeciętnej czekolady. Nie był ani pozytywny, ani negatywny. Po rozgryzieniu kostki czy siedzeniu przy nieco podzielonej, a więc po jakimś czasie zaczęło mi się to nawet kojarzyć ze słodyczami o smaku cappuccino.

Czekolada była twarda, nadzienie też należało do tych typu sucho-zawartego. Sporo było w nim okrągłych, początkowo chrupiących, później zaś mięknących ciasteczek.

W ustach czekolada rozpływała się łatwo, tłusto-kremowo w maślany sposób. Pozostawiała lekko pyliste poczucie, co wyszło całkiem nieźle (odganiało skojarzenia z ulepkiem).
Nadzienie okazało się również tłuste, ale paradoksalnie bardziej zwarte, niemal grudkowate, lekko proszkowe, ale nie suche. To ta pylistość wprowadzała suchawe poczucie. Ciasteczka szybko rozgryzione lekko chrupały, ale ja wolałam jak miękły i rozchodziły się w ustach, bo wydawały się być stworzonymi do tego.

W smaku czekolada była przede wszystkim bardzo słodka, choć już od pierwszej chwili czuć jej mocno palony smak. Najpierw jakby zrobiła ruch w łagodnie kawowym kierunku, ale jednak jej "polewowość" jej to uniemożliwiła. Skojarzyła mi się trochę z piernikami w polewie czekoladowej.

Gdy nadzienie zaczęło się przebijać, słodycz znacząco rosła. Wgryzły się w to smak mleka w proszku i mdły, maślano-mleczno-margarynowy, kojarzący się (z racji ciągle wyczuwalnej "polewowości") z produktami o smaku cappuccino.
Ciasteczka kakaowe podrzuciły smak czekoladowych, słodkich, ale i goryczkowatych za sprawą kakao, nieprzypalonych ciastek. Przekuło to trochę słodycz, rozbiło nijakość, ale tylko trochę.
Wyróżniały się, co się chwali, ale chyba jednak wciąż słodycz była za silna, by umożliwić im jakiś wyraźniejszy debiut.

Kakao, które nieśmiało wylazło na końcówce, znów przywołało czekoladowe pierniczki.
Pod koniec pojawił się też kwaskowato-sztuczny posmak - jakby tania pseudo-kawa. Zjedzone ciasteczka taki "pieczono sodowy" posmak chyba też tu podpięły. Wyszło to jakoś tak dziwnie niby-alkoholowo.

Po zjedzeniu czułam właśnie ten posmak, mleko w proszku i pewną kakałkową czekoladowość ciastek.

Całość wyszła zaskakująco jak na coś takiego dobrze. Przesadzona słodycz i margarynowa tłustość to jedno, ale nieulepkowatość i jakiś tam wydźwięk należy pochwalić. Wyczuwalne kakao wyszło co prawda plebejsko, ale piernikowo-ciasteczkowo, nawet prawie alkoholowo, a więc w sposób, który może przypaść do gustu. Nadzienie uważam za mdłe, ale przynajmniej ciastka pozytywnie zaskoczyły. Sama czekolada też zaskakująco spoko, jak na tę półkę. Co dziwne, tabliczka nie wyszła ciemnoczekoladowo, a zaskakująco... mlecznie, choć słodkokakaowo.

Jakąś połowę zjadłam i w sumie rażących wad nie znalazłam. Za tłusto, za słodko, ale cóż.


 ocena: 6/10
kupiłam: Lidl
cena: 2,19 (za 97 g)
kaloryczność: 545 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz roślinny w zmiennych proporcjach (palmowy, shea z masłosza Parka), ciasteczka kakaowe 7% (mąka pszenna, cukier, tłuszcz roślinny: palmowy, rzepakowy; kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, mieszanka słodu: syrop glukozowy, syrop jęczmienny, koncentrat słodu jęczmiennego; mleko w proszku odtłuszczone, substamcja spulchniająca: węglany sodu; sól, aromat, substancja spulchniająca: kwas winowy), tłuszcz kakaowy, mleko w proszku pełne, mleko w proszku odtłuszczone, lecytyna sojowa, ekstrakt z wanilii, aromat naturalny

niedziela, 27 stycznia 2019

Naive Nano Lot Elizabeth Agudelo ciemna 68 % z Kolumbii

Od dziecka lubię gry wideo, mimo że nie gram cały czas, a epizodycznie, na niskich poziomach trudności, tylko i wyłącznie dla zabawy. Jestem wzrokowcem i lubię ładne produkcje (przy czym takiego Tomb Raidera z 1996 r. uważam za grę ładną, bo moje "ładne" rządzi się własnymi prawami). Jedną z takich jest Bioshock. W części o podtytule Infinite występuje ciekawa postać, Elizabeth, a miejscem rozgrywki jest podniebne miasto zwące się Columbia - ciekawscy mogą sobie wygooglować. Pewnie zastanawiacie się, po co to piszę. Otóż dzisiaj przedstawianą czekoladę polubiłam już kupując, bo mi się z tą grą skojarzyła. Elizabeth? Jest! Kolumbia? No a jak!
To pewnie przypadek, ale co tam. Naive chodziło raczej o Elizabeth Agudelo, zaangażowaną w ochronę rzadkich ziaren kakao. W 2011 przywróciła do życia kolumbijską plantację Villa Gabi  i zajęła się sprowadzaniem  ziaren z innych regionów, a także hodowlą ziaren finca z kolumbijskiego regionu Arauca, w tym hybrydy Nano_Lot (rosnącej raczej w Nikaragui). Jest ona ekstremalnie rzadka, wydająca plony przez krótki okres w roku.

Naive Nano_Lot Chocolate Elizabeth Agudelo to ciemna czekolada o zawartości 68 % kakao Nano Lot z Kolumbii.

Gdy tylko otworzyłam niebanalny, hermetycznie zamknięty, półprzezroczysty papierek, spiorunował mnie słodko-gorzkawy zapach pomelo i delikatnej, ale na pewno czarnej kawy z pianką (albo właśnie pianki). Miało to soczyście-cytrusowy wydźwięk, ale wystąpiło w duecie z cięższą nutą, która znad tabliczki uniosła się po chwili. Wydała mi się mleczna... choć z racji zaznaczającego kakao kojarzyła się nieco wytrawniej (z wyidealizowanym serkiem topionym?). Paradoksalnie przyniosła też słodycz miodu i kwiatów, która po zagłębieniu się w owocowy klimat, wydała także truskawki.

W dotyku tabliczka koloru ciemnej mlecznej wydała mi się dziwnie szorstka i sucho-tłusta. Przy łamaniu wydawała trzaśnięcia brzmiące dokładnie "pyk". Jej przekrój też sugerował chropowatość. 
W ustach rozpływała się jednak idealnie kremowo, łatwo i dość tłusto. Przypominała kremowy ser (typu Camembert / Brie), podobnie do niego miękła, a także zalepiała usta. 

Właściwie nawet nie zdążyłam zrobić porządnego kęsa, a w ustach już eksplodował smak dojrzałego pomelo i limonki. Popłynął słodko-kwaskowaty sok, orzeźwiający kwasek nie miał granic, cytrusowa goryczka rozeszła się, gdzie mogła. W tym czasie po ustach rozpływała się też lekko cukierkowa słodycz. Kwasek był silny, ale przewodziła słodycz - ta owocowa z wyraźnym, smakowitym kwaskiem tych owoców.

Wytrawność kakao jako lekko palona nuta zasugerowała też bardziej gorzkiego grejpfruta, a słodycz w pewnym momencie wydała mi się melonowa i już wręcz chłodząca, a nie tylko orzeźwiająca. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wyraźnie poczułam słodką (choć jakby mgliście) lukrecję. Cytrusy dokooptowały jej nuty jasnego piwa. Także orzeźwiające, nieuderzające do głowy, ale całkiem wyraziste. To piwo jakby właśnie wywodziło się z pomelo i limonki.

W tle pojawił się mleczny posmak. Niczym szklanka chłodnego mleka też się w chłodek wpisał, ale walcząca o swoje wytrawność przypomniała o camembercie lub serku topionym. Palona nuta mignęła wędzonością, a mi wydawało się, że i szynkę poczułam. Szybko zniknęło to jednak na rzecz mleka / serka, ale już... truskawkowego.

Owoce i słodycz rosły, aż w końcu zbudowały sojusz. Lekki kwasek pobrzmiewał, nakręcał soczystość, ale owoce z cytrusów przybrały postać dojrzałych, jędrnych truskawek. W drugiej połowie rozpływania się kawałka, kwasek znikał niemal zupełnie. Palone nuty znajdowały ujście w smaku pianki łagodnej kawy, która zakończyła występ.

W posmaku, choć dopiero po chwili, to właśnie truskawki dominowały. Z racji pewnej mleczności przez chwilę pomyślałam też o takich truskawkach jak z jogurtów, ale to raczej surowe, dojrzałe truskawy. Później dołączył do nich też akcent z pogranicza pomelo i jasnego piwa.

Całość wyszła bardzo ciekawie. Pomelo, limonka i piwo zestawione ze słodyczą truskawek, chłodkiem lukrecji i niemal mlecznymi (także wytrawnymi, np. kremowy ser) nutami połączyły się niezwykle spójnie, a przy tym wyraziście. Nuty kawy okazały się zaskakująco nikłe.
Mimo to, całość rozkochała mnie w sobie. Kupiły mnie rzadko występujące nuty (piwo, camembert przy zachowanej cudnej czekoladowości, a nie "obiadowości").
Dodatkowo spodobało mi się, że silna tłustość kojarzyła się nie z masłem, a serem (bardzo lubię camemberty i brie, więc ich tłustość mi nie przeszkadza), a także w smaku znalazła ujście (jako "mleczny ser").

Była zupełnie inna od wcześniej jedzonych czekolad z Kolumbii. Manufaktura Czekolady Grand Cru Kolumbia 70 % była o wiele bardziej kawowa, Domori Teyuna Colombia 70 % orzechowa, Morin Colombie Sua Noir 70 % miał tę taką wędzoność i alkoholowość, a jeśli o owoce chodzi, najbliżej Naive było chyba do cytrusowo-grejpfrutowego Zottera Labooko Colombia 75 %. Niższej zawartości kakao nie czuć, okazała się bardzo wyrazista.


ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 31,49 zł (chyba, możliwe, że ze zniżką, ale na pewno za 55 g)
kaloryczność: 560 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym

Skład: kakao, cukier, tłuszcz kakaowy

piątek, 25 stycznia 2019

In 't Veld My Favourite Things 74 % Kakao Cassis ciemna z Peru i Meksyku z czarnymi porzeczkami

Po In 't Veld Jungle Please 80 % z nibsami jakoś nie miałam ochoty na "czekoladę z dodatkiem" tej marki. Myśląc o dzisiaj przedstawianej dosłownie czułam jakieś wysuszone na kamień owoce w ustach. Było to zupełnie irracjonalne, bo tabliczka została zrobiona w ciekawy sposób: do miazgi kakaowej dodano sproszkowane owoce. Podobnie Zotter robi swoje owocowe Labooko, z tym że jego są białe - tutaj mamy do czynienia z prawdziwą czekoladą. Postanowiłam więc niechęć przeczekać, aż na czekoladę najzwyczajniej mnie najdzie. Nie chciałam bowiem zmarnować czekolady z czarnymi porzeczkami, jednymi z moich ulubionych owoców. No... i długo czekać nie musiałam.

In 't Veld My Favourite Things 74 % Kakao Cassis to ciemna czekolada o zawartości 74 % kakao z Peru i trinitario z Meksyku ze sproszkowanymi czarnymi porzeczkami.

Po otwarciu poczułam mocny, palony motyw i zapach czarnej ziemi, w którą wciśnięto cierpko-soczyste owoce leśne. Po chwili rozniosła się niemal pudrowa słodycz, a mi udało się określić, że wspomniane owoce to czarna porzeczka, choć w połączeniu z tą słodyczą... nie była aż tak jednoznaczna. Może też trochę czerwonej i nutka cytrusów?

Przy łamaniu tabliczka trzaskała głośno w pusty sposób, jakby była pustą w środku pałeczką.
W ustach przez pierwsze parę sekund czekolada wydała mi się powściągliwa, ale zaraz uległa i zaczęła się rozpuszczać. Widać potrzebowała czasu z racji tego, jak zbita była, choć paradoksalnie wcale nie wydawała się tłusta. Ona była niespotykanie szorstka, wręcz piaszczysta. Jakby spomiędzy jej drobinek, zwłaszcza w drugiej połowie rozpływania się kęsa, zaczął płynąć sok. Najpierw jak z wyciskanego owocu, a potem znacznie chętniej. Soczystość na najwyższym poziomie zachwyciła mnie: wyszła czysto owocowo, cudownie.

Po umieszczeniu kawałka w ustach, dość szybko poczułam ziemistą gorzkość. Wydała mi się zawilgocona i niemniej... zapleśniała? Nuty podfermentowane przemycały kwaśne, owocowe sugestie. W ogromie ziemistości wyłapałam śliwki i kwaśne czarne porzeczki.

Wydźwięk nieco złagodziła nieśmiała, pudrowa słodycz. Trzymała się blisko owoców, ale wcale jakoś specjalnie ich nie "przemodelowała". Może na moment do czarnych, dorzuciła też czerwone porzeczki.

Ziemistość panoszyła się w najlepsze, wyciągając skądś cytrynę i kawę, by wymieszać się z nimi. Gorzkość osnuł dym, a potem zajął się otaczaniem słodyczy. W tym czasie cytryna rosła w siłę. Kwasność soku cytrynowego w pewnym momencie po połączeniu z dymem i ziemistością zasugerowała coś jeszcze bardziej soczystego i...

Nagle wszystko zalała bezgranicznie soczysta kwaśność i cierpkość czarnych porzeczek. Poczułam się, jakbym wypiła szklankę dzban soku z czarnych porzeczek. Ich smak już nie tylko pobrzmiewał w tle, ale grzmiał na czele kompozycji. Porzeczki pokazały, co potrafią, a następnie wymieszały się z ziemiście-dymną gorzkością.

Końcówka była więc ziemiście-porzeczkowa, kwaśno-gorzka, jednak to właśnie pod koniec dołączyła do tego uszlachetniona dymem słodycz. Częściowo cierpko-owocowa, częściowo wykwintnie karmelowa.

Posmak pozostawał na długo i był już łagodniejszy, bo właśnie lekko karmelowo-pudrowy, wciąż ziemisty i zachwycająco, obłędnie soczysty - jakbym się najadła owoców. To moc porzeczek i cytryn. Jakiegoś soku porzeczkowo-cytrynowego.

Całość wywarła na mnie naprawdę ogromne wrażenie. To czekolada... ze szponem! ("Z pazurkiem" to za mało.) Gorzka jak trzeba, oszczędnie słodka... ziemista i kwaskowato owocowa przez jakiś czas, by nagle stać się soczystą bombą. Bezmiar soczystych, kwaśno-cierpkawych czarnych porzeczek - w otoczeniu cytryn i ziemi, trochę odymionych, wypływających chyba także z samego kakao. A do tego boska struktura - pierwotna, dzika, nieuładzona szorstkość i niewiarygodna soczystość (naprawdę, jakby lał się z niej sok - pod tym względem wyszła podobnie soczyście co Pacari Passion Fruit).
Od "o, porzeczki? kupię", przez "spadnięte" zainteresowanie po "pewnie będzie smaczna" miałam o niej różne wyobrażenia, ale nie przewidziałam, że trafi do elitarnej loży moich naj-najukochańszych czekolad tak ogółem - obok cudnie soczystej Pacari Passion Fruit.


ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 16,59 zł (za 50 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 583 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym

Skład: ziarna kakao, pełny cukier trzcinowy, surowy tłuszcz kakaowy, sproszkowane bio czarne porzeczki, sól

czwartek, 24 stycznia 2019

Zotter Nougat + Cookies mleczna 50 % z nugatem z migdałów i orzechów laskowych oraz warstwą z ciasteczek migdałowych

Człowiek powinien uczyć się na błędach, osobiście najbardziej lubię uczyć się na błędach innych (by nie musieć popełniać swoich), ale w kwestii czekolad to nie znajduje zastosowania. Sama muszę spróbować i to często coś, co doświadczenie powinno mi odradzić. Niektóre czekolady wywołują u mnie traumę, to prawda, ale inne... mogą być paskudne, a ja i tak mogę nagle zdecydować, że chcę podobną. Tak mi to do głowy przyszło, gdy już po napisaniu tej recenzji zorientowałam się, że "ciasteczkowy Zotter" to nie taka nowość. W końcu był już Coffee Cookies z naprawdę podłą warstwą ciasteczkową. Czy gdybym pomyślała o tym przed zakupem dzisiaj przedstawianej, czy bym z niej zrezygnowała? W żadnym wypadku! Zotter po prostu za bardzo i za często wszystko zmienia. Ostatnio narzekałam trochę, że na gorsze, że do nowych smaków mam "taki sobie" stosunek, ale... Ale pewności, "jak to akurat z tą czekoladą będzie?" nigdy mieć nie można.


Zotter Nougat + Cookies to mleczna czekolada o zawartości 50 % kakao z nugatem ze świeżych i karmelizowanych migdałów oraz orzechów laskowych i warstwą z ciasteczek migdałowych.

Po rozchyleniu papierka poczułam intensywną woń karmelizowanych migdałów, kojarzących się trochę korzennie i otulonych mleczną czekoladą o orzechowym wydźwięku. Gdy wzięłam tabliczkę i zaczęłam ją wąchać, uderzył mnie smakowity aromat orzechów laskowych "na korzenną nutę". Prażono-cynamonowy wątek cudnie tu wyszedł.

Tabliczka przy łamaniu była dość konkretna, choć trochę się kruszyła. Wydała mi się jednak takim... zbitym, tłustym kawałem.
Pod kremową czekoladą z obu stron (na górze i na dole) znajdował się nugat - na dole znacznie więcej, a przez środek biegła gruba ciasteczkowa warstwa. Widać było kawałki migdałów.
Odrobinkę podzieliłam, ale rozwarstwione to wszystko nie było takie fajne (i chyba za kruche na takie zabiegi) - urok tkwił w złożoności i przegryzaniu się przez całość.

W ustach czekolada rozpływała się idealnie kremowo, gładko i tłusto w mleczny sposób. Zlewała się z nugatem, który był tłustszy od niej, ale równie gładki. Wydawał się podobnie gęsty, także znacząco mleczny, ale i maślany.
Poczucie tłustości chwilowo troszeczkę rozbijała ciasteczkowa warstwa. To była mało przemielona, bardzo zbożowo-ziarnista masa z kawałkami twardo-chrupiących migdałów. Początkowo wydawała się mączno-suchawa, ale po chwili i z niej wydobywał się ciasteczkowy tłuszcz. Nasiąkało to i miękło, stając się jakby pszennym marcepanem (?).
Konsystencja okazała się bardzo złożona, bo taka mięknąco-chrupiąca, kontrastowa (niczym jedzony dzień wcześniej wafelek Princessa White Lemon). Tłuste części miękły i lekko zalepiały usta, a kawałki migdałów i część ciasteczkowej części dało się zacnie schrupać.

W smaku czekolada była bardzo, bardzo mleczna, szlachetnie słodka i orzechowa za sprawą kakao. Laskowce i migdały podkreślały kakao, a później zaczęły się coraz bardziej wywyższać.

Naturalna mleczność rozeszła się po ustach, a wraz z odsłanianiem się nugatu, rosła. Rosła zabójczo mocno, choć trochę leniwie. Na mlecznej fali płynęły także migdały. Początkowo zasugerowało to mleko migdałowe, ale gdy pojawiła się słodycz typowo nugatowa i słodko-karmelowa, nadzienie nie pozostawiło złudzeń. Migdałowy nugat wyraźnie smakował karmelizowanymi migdałami, które kojarzyły się nieco korzennie.

Skojarzenie to napędzała warstwa ciasteczkowa. Zaznaczyła się jako mączna zbożowość, powiedziałabym, że trochę nijaka, jednak po chwili (gdy ciasteczka nabrały wilgoci), nadciągnął maślany smak. Maślane ciasteczka połączyły się z nugatową mlecznością. Tu jednak o miejsce wciąż walczyły migdały. Poczułam się więc, jakbym jadła maślane herbatniki z migdałami i popijała je mlekiem (migdałowym?).

Ciasteczka... wydały mi się mocno wypieczone, migdały podrzuciły odrobinkę goryczki (niektóre chyba przeprażono - według mnie wyszło na plus) i... tu wkradły się również goryczkowate orzechy laskowe. Przyniosły nutę cynamonu, reprezentując mocno korzenny klimat.

Końcówkę zdominowały prażone migdały i orzechy. Raz i drugi przy migdałach poczułam słonawe ukłucie. Cały czas rosnąca słodycz poszła w kierunku palono-karmelowym. Przez chwilę była jeszcze niemożliwie słodka (już karmelowo), ale zaraz też podeszła pod niemal goryczkowaty karmel. Goryczkowatość tych czynników na koniec tańczyła na mlecznoczekoladowej scenie, ale to ona (goryczkowatość) dominowała. Rozgryzane orzechy tylko to napędzały, mimo że ciasteczka próbowały łagodzić.

W posmaku pozostały przede wszystkim migdały, ale i silna ogólna maślaność. Czułam także maślano-korzenną słodycz, zbożowy smak ciastek i tłuszcz na ustach (który osadził się na nich już po 1/3 tabliczki).

Całość wyszła bardzo ciekawie. Na pewno jej klimat był ciepły, bo mocno pieczono-prażony, budowany przez (oczywiście) prażenie, karmel i korzenność (sugerowaną wieloma czynnikami). Jej silna słodycz została podana umiejętnie, bo charakternie. Nie brakowało elementów przełamujących, ale nie ukrywam, że chwilami jednak za bardzo uładzona mi się wydawała. Mnóstwo tu maślanych elementów, ale to też ciasteczka maślane. Te wyszły o wiele lepiej niż próchnowate w Coffee Cookies, ale też były zbyt mączne. Tu jednak doszła smakowita migdałowość i orzechy laskowe. Wszystko to tonęło w mleku... co też wyszło ciekawie, niczym ciasteczka w nim maczane.
Struktura - niecodzienna i interesująca, acz nie do końca w moim stylu, bo zmogła mnie maślana tłustość. Muszę jednak przyznać, że nie odebrałam jej tak tragicznie, bo była raczej maślano-mleczna.
Smaczny eksperyment.


 ocena: 8/10
kupiłam: biokredens.pl
cena: 16 zł (za 70g)
kaloryczność: 573 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, migdały, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, pełne mleko w proszku, masło, mąka pszenna, orzechy laskowe, odtłuszczone mleko w proszku, jaja, słodka serwatka w proszku, pełny cukier trzcinowy, karmelizowane mleko w proszku (odtłuszczone mleko w porszku, cukier), lecytyna sojowa, sól, sproszkowana wanilia, kardamon, płatki róż, anyż, proszek cytrynowy, koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier), cynamon

środa, 23 stycznia 2019

wafelek Princessa White Lemon

Princessy z dziwnymi wypustkami mają w sobie coś, że jak się jakaś nowa pojawia, muszę ją spróbować. Nie wiem, skąd mi się to wzięło, bo ogólnie wafelków tej marki nie lubię (a obecnie w ogóle jestem niewafelkowa). Orange i Cherry mi smakowały, ale przecież Raspberry była okropna, a że dzisiaj przedstawianej o wiele bliżej jest właśnie do niej, nie wiem, dlaczego ją kupiłam. Tym bardziej, że chyba cytryny w wafelkach nie lubię (nawet cytrynowe Familijne, które to chałwowe kocham, nie dały rady). A do tego jeszcze biała czekolada...


Princessa White Lemon to "wafel z kremem o smaku cytrynowym, czekoladą ciemną (12,1%), płatkami pszennymi (5,5%) i posypką cytrynową (1,8%) w białej czekoladzie (32,1%) od Nestle; edycja limitowana (chyba) na wiosnę 2018.

Po otwarciu poczułam kwaśny zapach cytryny, podkreślony specyficznym aromatem kwasku cytrynowego, przez co wydał mi się nazbyt napastliwy. 

Mam mieszane uczucia co do wyglądu wafelka. Z jednej strony wygląda tandetnie, z drugiej... kojarzy się z przekładanym na bogato tortem, bowiem niczego w nim nie pożałowano (oprócz, jak się później okazało, cytrynowych kawałków).
Same wafle jak zwykle w przypadku Princess okazały się bardzo lekkie, wydawały się wręcz napowietrzone, a zatem delikatne i kruche. Warstwy waflowe przedzielała spora ilość tłusto-proszkowego kremu, którego struktura wydała mi się wręcz suchawo-ziarnista, co bardzo przypadło mi do gustu (tłustość dzięki temu proszkowi nie dawała się tak we znaki). Również proszkowa, ale niestety już niezbyt przyjemnie i tłusta była biała czekolada. Nie mogę jej jednak nazwać ulepkiem; wyszła przeciętnie. Ciemnej było tyle, że w sumie trudno o niej coś powiedzieć - raczej też cechowała ją tłustość. Pokrywała ją posypka (zatopiona w białej czekoladzie) w postaci twardo-chrupiących (w pozytywnym sensie) chrupek zbożowych oraz dosłownie kilku miękko-soczystych kawałków cytrynowych kojarzących się z żelko-galaretkami.
Struktura całości... kupiła mnie, bo było tu trochę konkretu do chrupnięcia (chrupki), ale i coś mięknąco-rozpływającego się (warstwy waflowe, krem i czekolada).

W smaku czułam przede wszystkim silną słodycz, ale nie czystą cukrowość. Biała czekolada raczyła mieszaniną cukru i śmietanki, przy czym wcale nie wyszła jak tania biała polewa, a całkiem zadowalająco czekoladowo. Ciemna dodała jej wyrazistości, choć sama w sobie podchodziła pod "kakałkową polewę", co w tym przypadku o dziwo nie wyszło negatywnie. 
Warstwy waflowe były leciutko wypieczone, toteż w sumie nie wnosiły za wiele, może tylko lekko stetryczały element. Chrupki pszenne... też zbyt wyraziste nie były, ale swoją neutralnością trochę rozładowywały słodycz.
Słodycz epizodycznie przełamywała kwaśność cytryny. Soczysty kwasek wyłaniał się nienapastliwie z bardzo, bardzo słodkiego kremu, który swoją lekko mleczną nutką przyjemnie łączył się z czekoladą.
Nadzienie podkreślały cytrynowe galaretki o wyraźnie cytrynowym, kwaśnym smaku. Nie było ich wiele, toteż kwaśność była leciutka.

Po wszystkim pozostał cytrynowo kwaskowaty posmak zmieszany z bardzo, bardzo słodką śmietankowością. Czułam też taki mglisty, kiepsko-waflowy posmak i okropnie dużo tłuszczu na ustach.

Wafelek wyszedł więc słodko do potęgi... ale i śmietankowo, z całkiem intensywną cytrynową nutą i akcentem kakao. Nie czułam w nim kwachu ani napastliwych nut czy posmaków. Nie był przerysowany. Wolałabym więcej kawałków cytrynowych, ale... z drugiej strony nie wiem, czy większa ilość cytrynowego kwasku nie wyszłaby już przesadzona. Całość i tak była zadowalająco cytrynowa, choć to... cytryna zrobiona na słodko.

Świetny pomysł na wafelka, dobre wykonanie, mimo że nie idealne. To, co na pewno bym zmieniła to tłustość - oczywiście obniżyłabym ją. Całość zjadłam jednak z przyjemnością. Potem było nieco gorzej, acz nie na tyle źle, bym... nie pożałowała, że kupiłam tylko jedną sztukę.


ocena: 8/10
kupiłam: Lewiatan
cena: 1,30 zł (około?)
kaloryczność: 548 kcal / 100 g; sztuka (33g) - 181 kcal
czy kupię znów: mogłabym

Skład: biała czekolada (cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, oleje roślinne: palmowy, shea; serwatka w proszku, emulgator: lecytyny, ekstrakt wanilii), mąka pszenna, olej palmowy, czekolada deserowa (cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, oleje roślinne: palmowy, shea; tłuszcz mleczny, emulgatory: lecytyny, E476; ekstrakt wanilii), cukier, serwatka w proszku, odtłuszczone mleko w proszku, zagęszczone puree z gruszki, syrop glukozowo-fruktozowy, substancja utrzymująca wilgoć: glicerol; regulator kwasowości: kwas cytrynowy; syrop glukozowy, skrobia pszenna, substancje spulchniające: węglany sodu, węglany amonu; zagęszczone sok z cytryny 0,1%, błonnik pszenny, emulgatory: lecytyny, E476; olej słonecznikowy, sól, aromaty, cukier karmelizowany, koncentrat krokosza, skrobia ryżowa, substancja żelująca: pektyny; maltodekstryna

wtorek, 22 stycznia 2019

Pacari Tutu Iku 70 % ciemna z Ekwadoru i Kolumbii

Gdy wypatrzyłam dzisiaj przedstawianą tabliczkę, postanowiłam zdobyć ją za wszelką cenę. A jak coś sobie do głowy nabiję, to po prostu MUSZĘ to zrealizować. Dlaczego wydała mi się aż tak pociągająca? Pacari robi czekolady z ekwadorskiego kakao, jednak w przypadku tej... wymieszano je z kolumbijskim. Sama nazwa czekolady jest zagadkowa: czyżby w jakimś dziwnym języku... co znaczy? W języku Arhuaco znanym jako Iku, nazywają się tak torby artystycznie zdobione, robione przez rdzenną ludność - indiańskie plemię Arhuaco, które zamieszkuje górskie regiony Sierra Nevada w Kolumbii. I właśnie stamtąd pochodzi kakao użyte do produkcji tej limitowanej czekolady.
Ekwadorsko-kolumbijską mieszankę Pacari jedną już jadłam (Lacumbia 70 % Ecuador & Colombia), ale tamta była z innego regionu.

Pacari Tutu Iku 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao (miazga + tłuszcz) Arriba Nacional z Ekwadoru oraz z Kolumbii z regionu Sierra Nevada.

Po otwarciu spiorunowała mnie moc owoców. O dominację walczyły słodko-kwaśne cytrusy, czerwone owoce (w pierwszej chwili były to porzeczki, potem na myśl przyszedł mi granat, a z czasem maliny) i jeżyny oraz... jakieś słodziuteńkie i żółte / złociste (?). Mimo wyraźnie zaznaczonej wilgotnej, czarnej ziemi i palonych ziaren kawy, zapach miał rozkosznie lekki wydźwięk. Nadał mu go ogrom kwiatów z różami na czele. Cudownie ozdobiły szlachetny karmel wytworzony przez połączenie palonych ziaren kawy i te jakieś "słodziuteńkie owoce".

Tabliczka była bardzo twarda i przy łamaniu głośno trzaskała. Wydała mi się pełna i zwarta.
Wrażenie to potwierdziło się w ustach, bo była bardzo zbita, a przy tym dość tłusta. Chwilami wydawała mi się nawet nieco śliska, ale... po chwili zaczęła z niej płynąć taka soczystość, że jednoznacznie skojarzyła mi się z... owocowymi nadzieniami Zottera.

W smaku już w pierwszej sekundzie do rywalizacji stanął owocowy kwasek i słodycz. Kwasek wyskoczył szybko, a słodycz zaczęła powoli rozpływać się po całych ustach. Smakowało to brzoskwinią... taką w jednym miejscu kwaśniejszą, a ogólnie soczystą i już cudownie dojrzałą. 

Obok rozeszła się słodko-zwiewna różano-perfumowa nuta. Najpierw była lekka, później zaczęła przybierać na ciężkości (wchodząc w niemal odymione klimaty)."Różany dym" i soczystość utworzyły wyraźnie ziemisty smak. Znalazła się tu odrobina gorzkości podchodzącej pod paloną kawę. Kawa przez pewien moment wybiła się ponad wszystko i pozwoliła sobie na mały pokaz.

Znów pojawił się wyraźniejszy kwasek. Ziemiście-cytrusowy, niemal surowy, a później coraz bardziej soczyście owocowy. Brzoskwinie i cytrusy stały się słodko-kwaśnymi jabłkami. Poczułam przejrzałe, może prawie nadgniłe, owoce leśne z wywyższającymi się cierpkawymi jeżynami, jakby wgniecionymi w ziemię. O tak, przybył leśny klimat - wilgotna ziemia i owoce leśne.

W połowie rozpływania się kęsa na myśl przyszły mi też brzoskwinie w syropie albo jabłka w karmelu (wyobrażenie, bo nigdy ich nie jadłam), ponieważ po chwili z płynącej słodyczy wynurzył się palony karmel przechodzący w łagodny, jakby soczysty miód. Pomyślałam o malinowym, takim bardzo lekkim, który po chwili zmienił się w malinowy syrop. Karmel wciąż pobrzmiewał, ale mieszał się z owocami. Był zbyt owocowy na karmel... Może to bardziej rodzynki?

Ziemistość, dymno-kawowe i teraz jeszcze karmelowo-rodzynkowe nuty zasugerowały mi jakąś tartę lub ciastka maślane na samym końcu, w towarzystwie kawy, wciąż jednak z pewną cytrusowością.

W posmaku pozostał posmak soku z cytrusów, palonych ziaren kawy i niemal nibsowość wymieszana z rodzynkowo-karmelową słodyczą. Czułam także naperfumowaną słodycz róż.

Ta czekolada wyszła trochę jak połączenie charakterystycznych dla Pacari róż, cytrusowej ziemistości i odymionego karmelu z bardzo rodzynkowo-miodową, kawowo-cytrusową Manufakturą z Kolumbii. Zestawienie słodkich partii z całym mnóstwem owoców wydało przyjemne, słodko-kwaskowate nuty brzoskwiń i jabłek. Bardzo mi się to spodobało. Mimo że gorzkość nie była za mocna, przodowała raczej bogata, wykwintna słodycz, uwiodła mnie. Polubiłam jej wyważenie, uzyskane za sprawą ogromu soczystości, ale w sumie słabego kwasku owoców (był, przełamywał, ale to czysta natura).

Całość wyszła przecudownie. Może mogłaby być minimalnie mniej słodka i mniej tłusta (choć tak jak pisałam: w trakcie jedzenia to aż tak nie dawało się we znaki), ale to naprawdę oryginalna czekolada.


ocena: 9/10
cena: £6,49 (za 50g)
kaloryczność: 571 kcal / 100 g
czy znów kupię: chciałabym

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa