sobota, 30 marca 2019

Loacker Dark-Noir ciemna 60 % z kremem kakaowym i waflem

Ostatnio bardzo różnie reaguję na nieznane mi marki. Niektóre kuszą, inne budzą podejrzliwość, że nawet nigdy nie wiem, co akurat przeważy i jakie czynniki wpłyną na zakup (lub nie). W kwestii dzisiaj prezentowanej zadziałało to, że naczytałam się pozytywnych recenzji Olgi o wafelkach Loacker. Chciałam poczuć ten smak, ale ostatnio zupełnie nie mam ochoty na słodycze inne niż czekolady, więc jak tylko natknęłam się na tabliczki włoskiej marki, o których istnieniu nie miałam pojęcia, kupiłam tę. A za parę dni wróciłam po drugi smak (orzechowy). Mało brakowało, a wzięłabym i trzeci (mleczny), jednak postawiłam sobie za punkt honoru najpierw sprawdzić jedną. Nie chciałam się bowiem władować w posiadanie trzech, z której jedna słabo rokowała (nie ciągnie mnie do mlecznych kremów, których jakości nie znam).

Loacker Dark-Noir Dark Chocolate with Cocoa Cream Filling and Crispy Wafer to ciemna czekolada o zawartości 60 % kakao z nadzieniem kakaowym (28%) i chrupiącym waflem (4%).


Po otwarciu poczułam przede wszystkim "pylisty" zapach kakao, kojarzący się z truflami. Z racji słodyczy podchodził trochę pod "kakałkowość", ale wydźwięk miał raczej wytrawny. Słodka, ciemna czekolada uplasowała się na dalszym planie, gdzie doszukałam się lekko orzechowej nuty.

Tabliczka zaskoczyła mnie swoją pozorną miękkością. Nie trzaskała, już w dotyku była tłusta. Niemal czarna i lśniąca, nawet wyglądała na taką.
Dźwięk chrupania / trzeszczenia wydawał jedynie gruby, ale najlżejszy, jak tylko można to sobie wyobrazić, bardzo napowietrzony wafelek i to tylko w pierwszej chwili.
W ustach tłusta czekolada natychmiast miękła, rozpływała się łatwo i szybko, tworząc gęstą, zalepiająco-zawiesistą, ulepkowatą masę. Mimo śliskiej kremowości, był w niej pierwiastek trzeszczącej pylistości. Odebrałam ją jako margarynowo tłustą polewę, która pod koniec wysuszała.
Ku mojemu zaskoczeniu krem okazał się gęstszy i bardziej zwarty. Tłustość podtrzymał, ale była bardziej maślana, przystępniejsza. Rozpływając się leniwie również okazał się nieco wysuszający.
Pasował do wafelka, który natychmiast miękł i również rozpływał się z racji napowietrzenia. Miękł, memłał się, stawał się kapciem. Nie było to miłe (mimo że właśnie lubię jak takie rzeczy miękną, nie jestem fanką chrupania), całość wydała się przez to jeszcze bardziej obrzydliwie miękką "zbitką".

W smaku czekolada okazała się bardzo, bardzo słodka od pierwszej chwili. Do tego dołączyła cierpkość kakao, która zaserwowała odrobinę gorzkości. Poczułam kakao, ale zdecydowanie polewowo-truflowate. Smakowała jak zbytnio margarynowa polewa kakaowo-czekoladowa, a nie czekolada.

Smakowo krem kontynuował oraz podbijał kakao i słodycz, jednak wyszedł niczym krem z wafelka, a nie polewa. Znaczący był w nim maślany smak i zaplątała się nawet orzechowo-grzybowa nuta, jednak cały czas przewodziła kakaowa cierpkość. W dużej mierze krem był zagłuszany przez słodko-cierpki smak "czekolady". To ona dominowała cały czas, choć z czasem poszła bardziej w po prostu cierpko-kakaowym kierunku (co nie było takie złe, ale i nie czekoladowe).

Wafelek wnosił lekki, pszeniczny smak świeżego, nieźle wypieczonego wafelka, rozbijał również słodycz.
Bliżej końca przesłodzona i cierpkawo-polewowa czekolada połączyła się z maślanością i smakiem kakaowego kremu z wnętrza. Całość uprzyjemnił smak wafelka.

Po wszystkim pozostało poczucie przetłuszczenia i przesłodzenia, ale także zaskakująco cierpki posmak kakao. Było to mało czekoladowe. Właściwie miałam wrażenie zjedzenie kiepskiej polewy i dobrego kremu z jakiegoś dobrego wafelka, przy równocześnie znikomym udziale wafla.

Mam bardzo mieszane uczucia, bo w sumie zjadłam 5 kostek, trochę się męcząc. Właściwie wygryzałam tak, by zjeść jak najmniej wierzchu... Czekolada wyszła bowiem strasznie tłusto-polewowo i obrzydzała mnie jeśli chodzi o konsystencję, ale ogół nie był jednoznacznie zły. Myślę, że nawet zmiana proporcji, czyli cienka warstwa czekolady, a dużo kremu, pomogłaby. Krem był dobry, wafelek... no nie wiem, nie przy tej ilości czekolady. Potrafię sobie jednak wyobrazić, że w wersji wafelkowej, gdyby tak do kremu wmieszać tylko trochę czekolady, to byłoby coś naprawdę pysznego.
Przypomniała mi się J.D.Gross Trufle 56 % - z czystym sumieniem stwierdzam, że krem Loacker był o wiele smaczniejszy (bo intensywniej kakaowy) niż ta "czekoladowa warstwa truflowa", ale właśnie jakoś kojarzyły mi się ze sobą.

Wniosek? Niech się Loacker jednak lepiej wafelków trzyma i się czekoladą nie ośmiesza, a ja cieszę się, że nie kupiłam trzeciego smaku.
Postanowiłam jednak, że jak kiedyś najdzie mnie na wafelki, to kupię sobie właśnie jakieś tej marki.


 ocena: 5/10
kupiłam: Kaufland
cena: 4,99 zł (za 55g)
kaloryczność: 541 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, olej kokosowy, mąka pszenna, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu 3%, tłuszcz kakaowy, syrop glukozowy, serwatka z mleka w proszku, tłuszcz maślany, dekstroza, odtłuszczone mleko w proszku, mąka sojowa, ekstrakt ze słodu jęczmiennego, lecytyna sojowa, substancje spulchniające (wodorowęglan sodu, difosforan disodowy), sól, laska wanilii, przyprawy

piątek, 29 marca 2019

Stainer 70 % Cacao Green Tea ciemna z zieloną herbatą

Gdy przyszło mi sięgnąć po ostatnią posiadaną czekoladę Stainer, zrobiłam to bez emocji. Ot, parę smacznych, kilka niesmacznych, ale brak jakiejś wyjątkowej. Wydawały mi się w pewien sposób dość charakterystyczne - miały w sobie coś, co po prostu nie pozwoliło mi zakochać się w którejś. Przyznaję jednak, że np. niektóre opakowania uważam za po prostu piękne. Dzisiaj prezentowanej również bardzo mi się podoba, mimo że jakoś nie kojarzy się z opakowaniem czekolady. Nie wiem, na ile kupiłam ją ze względu na dodatek (uwielbiam zieloną herbatę, ale już po składzie widziałam, że jej poskąpiono), a na ile na kartonik właśnie. Czy zostawiłam ją na koniec z jakiegoś konkretnego powodu? Nie.

Stainer 70 % Cacao Green Tea to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z zieloną herbatą

Po otwarciu poczułam bardzo, bardzo delikatny zapach o suszono-zakurzonym, ale też lekkim jak kwiaty (suszone?) wydźwięku. Herbatę może i jakąś czułam, a może to tylko autosugestia.

Przy łamaniu ciemna tabliczka była strasznie twarda, a jej trzask sugerował, że również pełna, być może tłusto-zbita.
W ustach wydała mi się zwłaszcza zbita, tłustość aż tak nie dawała się we znaki. Rozpływała się powoli, z trudnością, acz nie mogę powiedzieć, by była strasznie oporna. Cechowała ją silna suchość proszku / pyłu, która jednoznacznie kojarzyła mi się ze sproszkowaną herbatą matcha (nie wiem, jaką dodano do czekolady).

Najpierw w smaku nieśmiało rozniosła się słodycz. Była prosta, może trochę kwiatowa, raczej o lekkim charakterze.

Szybko dołączyła do niej nuta ziół i suszonych kwiatów, ale zamiast pójść w słodkim kierunku (jak się zapowiadało), odskoczyła ku goryczce. Ziołowość zabrzmiała odważnie, klimat zrobił się mocno suszono-ziołowo-herbaciany (fusiasty). Odnalazła się w tym palona nuta, lecz ona utrzymała się za "suszonością".
Cierpkość popłynęła w herbacianym kierunku, pojawiła się delikatna, ale wyrazista gorzkość ciemnej czekolady.

Mniej więcej w połowie wyraźnie poczułam cierpką, zieloną herbatę. Kompozycja zrobiła się bardzo roślinna, zielonoherbaciana, ale i trochę jak sucho-zawilgocone, goryczkowate glony (pomyślałam nawet o spirulinie). Obecna w tle słodycz sugerowała matchę, nie osładzając całości aż tak bardzo. Mimo to, to smak cierpkiej, mocnej zielonej herbaty liściastej w połowie (a nawet trochę później) rozpływania się kęsa zdominował wszystko inne.

Im bliżej końca, tym bardziej palono-herbaciano cierpko się robiło, choć na samej końcówce poczułam także lekką czekoladową maślaność. Słodycz "tupnęła nogą", czego nie dało się nie poczuć.

Właśnie ona, słodycz, i herbaciana cierpkość pozostały w posmaku wraz z poczuciem suchości.

Muszę przyznać, że czekolada ogromnie zaskoczyła mnie wyczuwalnością mocy cierpkiej, zielonej herbaty przy jej 1 %. To ona tu dominowała, opiewana ziołowo-roślinno-gloniastą tonią. Podkreślona została statecznością palono-gorzkiego smaku mało słodkiej czekolady. Ona jakby zupełnie podporządkowała się w udany sposób dodatkowi. Myślę, że gdyby czekolada była mniej łagodna i  słodko-maślana, herbata by się aż tak nie przebiła. Kompozycja wyszła więc łagodnie, ale wyraziście w przekazie.

Niewątpliwie mi smakowała. Z jednej strony wolałabym charakterniejszą czekoladę, ale z drugiej jestem pewna, że wtedy herbata mogłaby za bardzo się schować. Uważam więc, że dobrze to wyważyli. To jeden z najlepszych Stainerów, które jadłam.


ocena: 9/10
kupiłam: Smacza Jama
cena: 8,75 (dostałam rabat -50%) za 50g
kaloryczność: 584 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, zielona herbata 1%, lecytyna sojowa

czwartek, 28 marca 2019

Katy Kokosowa Mleczna czekolada z wiórkami kokosowymi

Mleczne tabliczki z marketów postrzegam raczej jako cukrolady niż czekolady, ale przy tej pomyślałam sobie, że obecnie w sumie rzadko widuje się mleczne czekolady z wiórkami kokosa. Zazwyczaj są to białe, choć bywają i ciemne. Mleczne to przeważnie z kremem kokosowym. Właściwie to z Mamą czaiłyśmy się na Milkę Champiolade Coconut, ale w końcu odstraszyła nas wielkość. Przewidywałyśmy, że skończy się na tym, że zjem tylko trochę, bo będzie mi za słodko, a z resztą będzie musiała uporać się Mama. Ona jednak zdecydowanie woli batony i ciastka, niż czekolady (które ją trochę nudzą), nie lubi też mieć napoczętych czekolad przez tendencje do podjadania ich ponad normę. Milki nie kupiłyśmy, ale na przeciw wyszła nam mniejsza (i akurat w promocji) Katy. Normalnie może byłabym bardziej sceptyczna, ale kojarzyłam, że miętowa Katy była całkiem niezła.

Katy Kokosowa Mleczna to mleczna czekolada o zawartości 30 % kakao z wiórkami kokosowymi.

Gdy tylko otworzyłam opakowanie, uderzył mnie obłędnie smakowity zapach wiórków kokosowych. Wiórki świeżawe, może lekko podprażone - takie pomiędzy, na pewno w wydaniu na słodko, bo zaraz za nimi rozpościerała się słodycz i mleko. Po chwili do głowy przyszło mi, że tak pewnie pachnie mleko z tubki (to tylko moje wyobrażenie).

Tabliczka w dotyku była bardzo tłusta, a przy łamaniu wydawała się miękka i krucha za sprawą mnóstwa wiórków.
Po umieszczeniu kawałka w ustach, rozpływał się opornie z racji tego, że właściwie były to wiórki zlepione czekoladą. Ona sama wydawała się ulepkowato-tłusta, a zarazem wodnista (pewnie z racji wypływania spomiędzy wiórków). Było ich tak dużo i wszędzie, że w całej tabliczce brak choćby skrawka czekolady bez nich. Dodano zarówno częściowo przemielone, jak i całe.
Wiórki były twardawo-chrupiące. Z czasem czy to lekko nasiąkły, czy też upuszczały własną soczystość... Było w nich coś przyjemnie świeżego, ale powiedziałabym, że na pewno jakiejś obróbce poddane zostały. Pod koniec bardziej chrzęściły i trzeszczały. Nie memłały się. Mimo to, przez ich ilość jedzenie było naprawdę problematyczne i męczące - jakby jeść wiórki łyżkami z odrobiną czekolady.

W smaku trudno powiedzieć, czy bardziej szarżował kokos czy słodycz.
Od pierwszej chwili czuć przede wszystkim silną słodycz i wyrazisty smak mleka, ale niemal natychmiast odezwał się również kokos i to zaskakująco wyraźnie.

Mleko zrównało się ze słodyczą, zawłaszczając ją sobie. Kontynuowało to, co zaserwował zapach, a więc wyobrażenie przesłodzonego mleka z tubki. Z racji czekoladowej maślaności, pomyślałam nawet o karmelu.
Wraz z kokosem mleko zaczęło się też kojarzyć ze śmietanką kokosową.

Kokos, gdy już osiągnął pewien pułap, właściwie zdominował wszystko, będąc jednak gotowym na pewne ustępstwa. Wiórki rozgryzane obok czekolady (w celu zrobienia tego, musiałam je trochę językiem pomęczyć, rozganiać) wychodziły na pierwszy plan, ale ogrom mleka i słodyczy przemycał też łagodny smak czekolady mlecznej. Do głowy przyszedł mi wyjątkowo wiórkowy Bounty, a słodycz rosła.

Bliżej końca jednak obok smaku wiórków wepchnął się cukier, a ja poczułam kwaskowaty posmak. Słodycz zdecydowanie zaczęła męczyć i dręczyć (przy każdym kęsie tu robiło się za słodko, ale po drugiej kostce tak, że nie mogłam już więcej - także z racji struktury).

Końcówka przytaczała lekko maślano-karmelową czekoladowość, ale i cukier. Chwilami, gdy na koniec zostało naprawdę dużo wiórków, miałam wrażenie, że jest z nimi coś trochę nie tak... trącą olejem? Może to przez przemielenie i to lekkie podprażenie?

One właśnie, wiórki, wraz z poczuciem przesłodzenia pozostały w posmaku na dość krótko.

Czekolada rzeczywiście wyszła bardzo, bardzo kokosowo - powiedziałabym, że aż za bardzo, bo ilość wiórków przełożyła się na męczącą strukturę wiórkowego gniota-zlepka. Na plus jednak smak samej czekolady, a więc silna mleczność i niemal skondensowano-karmelowe nuty. Szkoda tylko, że słodycz była aż tak przesadzona. Uważam, że silna słodycz w sumie pasuje do kokosa, ale w tym przypadku pod koniec miałam wrażenie, że to grudka wiórków i cukru, a chyba nie o to chodzi. Na to w sumie jednak mogłabym przymknąć oko, ale...
Sprawę zawalił kokos - tabliczka była nim tak najeżona, że skutecznie zniechęciło mnie to do jedzenia. Zupełnie mi nie odpowiadała, ale nie mogę powiedzieć, by to była zła czekolada. Nie dziwi mnie, że innym może smakować (Mama była nią zachwycona - uznała ją za cudownie karmelową i rzeczywiście bardzo słodką, ale ona lubi bardzo-bardzo słodkie rzeczy).
Wspólnie z Mamą uznałyśmy, że być może taka była konwencja te czekolady - no przecież z wiórkami (ale ja i tak zrobiłbym ją inaczej, bo wyszło "mało czekolady w czekoladzie"). Wiórki mogłyby być po prostu nieprzemielone, a i tak z 10 % by wystarczyło. Nie sposób przecież wtopić coś w czekoladę - ważne, by wyważyć. To samo tyczy się cukru.
To bardzo dobra czekolada w śmiesznie niskiej cenie, ale niestety tak męcząca przez strukturę i słodycz, że po trzech kostkach oddałam Mamie.
Trochę mi dziwnie narzekać, jak tytułowego dodatku jest w czekoladzie za dużo, ale... co za dużo to niezdrowo. Zwłaszcza, gdy zaczyna on już tylko przeszkadzać.


ocena: 6/10
kupiłam: Kaufland
cena: 1,69 zł (promocja, a normalnie jakieś 2,19)
kaloryczność: 545 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, wiórki kokosowe (18%), miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, słodka serwatka w proszku, odtłuszczone mleko w proszku, tłuszcz mleczny, emulgatory (lecytyna sojowa, polirycynooleinian poliglicerolu), aromat

środa, 27 marca 2019

Georgia Ramon Fahrenheit 264 Peru - Piura Blanco Nacional 82 % ciemna z Peru

Podoba mi się, gdy kompetentni producenci eksperymentują z kakao. Wierzę, że wynika to z pasji i chęci rozwoju. W końcu jest czym się pasjonować, skoro kakao daje takie pole do popisu. Ta tabliczka zrobiona została z kakao z regionu, co Fahrenheit 132 Peru Trinitario 82 % R.A.W., ale prażonego w temperaturze 264 stopni (czyli takiej przeciętnej). Wszędzie piszą, że dokładnie z tego samego kakao, ale... to może o obecnie produkowanych R.A.W. 132, bo na mojej ewidentnie było napisane, że z kakao trinitario, a na tej 264 stopni, że Piura Blanco. Swoją drogą, to dość kontrowersyjne kakao, bo przez swój biały kolor jest często mylone z kakao Porcelana. No, ale przynajmniej region się zgadza.

Georgia Ramon Fahrenheit 264 Peru - Piura Blanco Nacional  82 % Cocoa Special Edition to ciemna czekolada o zawartości 82 % kakao typu Piura Blanco z Peru.
Co ciekawe, to kakao ponoć nie konszowało.

Już w chwili zbliżenia nosa do tabliczki, zwróciłam uwagę na jej głęboki, złożony charakter, łączący w sobie zarówno ciepłe nuty prażenia i drzew z soczystymi, rześkimi cytrusami. Splotła je subtelna, trochę cukierkowa, różana słodycz.

Przy łamaniu bardzo, bardzo ciemna, a jednak soczyście brązowa tabliczka trzaskała głośno, jakby była raczej suchawa, ale w ustach ten motyw utrzymał się tylko na uboczu.
Czekolada okazała się przede wszystkim lekko lepiąca, pozostawiająca maziste smugi. Rozpływała się łatwo, choć leniwie, niczym gęsty, dość tłusty, ale długo zachowujący formę czekolady, krem. Dzięki sugestii pyłkowości nie wyszła zbyt ciężko.

W pierwszej chwili po zrobieniu kęsa poczułam słodycz o wydźwięku subtelnego karmelu. Wyskoczył on z prażono-palonej nuty, która...

Już po chwili roztoczyła wszędzie gorzkość. Wyrazista, intensywna, a przy tym zachwycająco wykwintna, jednoznacznie ukazała drzewa - cały las skąpany w słońcu oraz prażone orzechy. Mnóstwo charakternych orzechów, całą mieszankę (z przewagą pekanów?)! Niemal poczułam na twarzy ciepło ogniska (i orzechy "palone" w tym ognisku?). Po kilku kęsach pomyślałam też, że można by to określić jako korzenne rozgrzanie.

Do gorzkości dołączył cierpki akcent, który mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa zalał wszystko wyrazistym kefirem. W tle zaznaczyła się mgiełka cytrusów - właśnie bardziej cierpkich, znikomo kwaskowatych. Postawiłabym tu na limonkę (sok i skórkę).

Po pewnym czasie smak nieco złagodniał, choć pazurków nie schował. Poczułam twaróg i słodkie pomarańcze. Zupełnie jakbym jadła te dojrzałe owoce cząstka po cząstce... W pewnym momencie wybiły się ponad wszystko (pozostawiając przy sobie goryczkę), aż nagle... w ich majestacie miejsce spróbowała znaleźć nutka wiśni?

Słodycz karmelu w tle zbierała siły, kombinowała i stroiła się. Po cierpkości wypłynęła na wierzch w wersji bardziej maślanej, zmieniając cierpko-nabiałowe nuty w twarożek. Pomogła rozwinąć się pomarańczom, które genialnie łączyły się z drzewnymi nutami. Oczami wyobraźni ujrzałam drzewka pomarańczowe - bardzo ukwiecone! - oraz suszone pomarańcze (wynikające z ciepłego wydźwięku). Zrobiło się kwiatowo, może nawet trochę pudrowocukierkowo. Orzechy też złagodniały, odnalazłam wśród nich nerkowce.

Od nich było już blisko do skojarzeń z... maślaną bułeczką wyginającą się od ogromu twarogu z... dżemem wiśniowym? Bliżej końca mignął mi kwasek właśnie wiśni (czerwonych owoców na pewno). Leciutki, ale jednak i przywołujący więcej cytrusów. To już bardziej duet pomarańczy i limonki.

Posmak był zdecydowanie bardziej cytrusowy i mocno prażono-orzechowy (znów mam na myśli wyrazisty miks, z pekanami lub włoskimi na czele). Splatała je kwiatowa, zwiewna słodycz.

Czekolada wyszła podobnie do Fahrenheit 132 R.A.W. do pewnego stopnia. "Kwiaty, wiśnie, cytrusy, lekka pudrowość i coś chlebowego" - tylko w nieco innym wydaniu. Wersja prażona opierała się na gorzkości i lekkiej słodyczy, choć nie zabrakło jej cierpkości. R.A.W. uderzała kwaskiem całego cytrusowego miksu, maślanką, a jej wiśnie kojarzyły się z winem i octem. 264 podeszła do owoców na spokojnie. "Coś chlebowego" najlepiej pokazuje kontrast (R.A.W. ciemny, tu jaśniejszy). 264 ogólnie wyszła bardziej "nabiałowo". Co nie znaczy, że tak znowu łagodniej... Myślę, że to też kwestia (chyba) innego kakao.
Zachwyciły mnie jej pomarańcze, wiśnie i twarożek, jak również ogrom orzechów. Ciepło i soczystość. Niska słodycz, prawie brak kwasku, a przyjemna gorzkość. To wszystko miało intensywny, wyrazisty charakter, a jednak nie było ofensywne. Podobało mi się też zredukowanie poczucia tłustości.
Zakochałam się bez dwóch zdań, gdybym miała wybrać którą wolę - nie wybrałabym, bo to zależy od dnia. Skojarzyła mi się też z Original Beans Piura Malingas 75 %, choć miała od niej o wiele, wiele mniej różnorodnych owoców.
(Twarożek, lekkie korzenne przyprawy i wiśnie - Lindt, ucz się! - odnoszę się do Hello Crunchy X-Mas Cherry)


ocena: 10/10
cena: około 20 zł (za 50 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 537 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy

wtorek, 26 marca 2019

Ritter Sport Kakao-Mousse mleczna z musem kakaowym

Nie lubię Ritter Sport i nie ukrywam tego, ale jedna ich czekolada wyjątkowo zapadła mi w pamięć. Gdy zaczęłam prowadzić bloga, trafiła do mnie, ale uznałam, że pewnie będzie kiepska i wyszło tak, że zjadłam ją z Mamą, nie porobiwszy zdjęć (wtedy jeszcze nie miałam hopla na punkcie fotografowania jedzenia). Właśnie: zjadłam, bo okazało się, że mi posmakowała. Plułam sobie w brodę, że nie uwieczniłam jej, nie napisałam recenzji... Chciałam ją mieć w kolekcji recenzji na blogu, no ale nie smakowała mi na tyle, bym miała np. specjalnie ją zamawiać (bo nigdzie stacjonarnie jej nie widziałam). Po latach moje natręctwo do recenzowania jedzonych słodkości tak wzrosło, że gdy tylko mogłam złożyć komuś zamówienie z Niemiec, stwierdziłam: "a i przy okazji może...?", nie nastawiając się zbytnio. W sumie czułam, że to już nie będzie to samo, trochę bałam się, jak ją odbiorę, ale bardzo, bardzo chciałam ją zjeść i opisać. No, a po tym wszystkim zaczęłam trafiać na nią w Rossmannach.

Ritter Sport Kakao-Mousse to mleczna czekolada o zawartości 29 % kakao nadziewana musem kakaowym (40%).

Po otwarciu poczułam cukier i mleko, jednak wąchając uważniej, a zwłaszcza po przełamaniu, zwróciłam uwagę na wyraźny motyw mokrego, lekko torfowo-czekoladowego, margarynowego zakalca.

Jasna i tłusta tabliczka wyglądała na miękką, ale łamała się normalnie, nie topiąc się, ani nie wgniatając. Gigantyczne kostki skrywały naprawdę dużą ilość nadzienia, ale nie kosztem czekolady, bo jej warstwa odznaczała się porządną grubością.
Gdy rozpuściła się maślano-mlecznie tłusta, kremowa czekolada, a jej lepiące bagienko zalepiło usta, nadzienie kontynuowało tłuste zalepianie, ale w inny sposób. Środek był bardziej oleisto-marganowy, a jednak nie zabrakło mu pewnego jakby "roztrzepania". Wyszedł nieco napowietrzony, mousse'owaty, jednak nie lekki, a ciężki. Trochę jak wilgotne ciasto z lekko pylistym efektem, będącym wybawieniem od tłustości.

W smaku czekolada uderzyła przesadną słodyczą, którą po chwili zalało wyraziste mleko. W oddali zabrzmiała niemal nieuchwytna "orzechowawa" nuta. Dzięki niej (przy równoczesnym niedosycie kakao) oraz silnej mleczności, czekolada mimo przesłodzenia nie kojarzyła się z ulepkiem.

Nadzienie zaczęło się przebijać dość szybko nutą kakao. Nie była to wytrawna gorzkość czy cierpki smak taniego, odtłuszczonego. To... po prostu kakao: neutralnie-gorzkawe i wyraźne, ale nie jakoś specjalnie intensywne. Wkomponowane zostało w margarynę i masło, co całości dodawało mdłego posmaku, a z kakao, zwłaszcza gdy spróbowałam mousse osobno, tworzyło jakiś niewyraźny obraz torfowo-grzybowo-ziemisty. Kojarzyło się trochę z margarynowym zakalcem, wprowadzając "obrzydliwawe mignięcia", ale... pochodziło tym samym pod zalepiające, wilgotne i zakalcowe (uzależniające!) brownie. Równocześnie rozprowadzało słodko-kakaowy smak, podpinając się pod słodką mleczność czekolady, co wyszło jak lody kakaowe (albo kakao na mleku?), a więc przyjemnie.

Po zjedzeniu pozostało mlecznoczekoladowe zasłodzenie i poczucie lekkiej cierpkości kakao, a także tłuszczu na ustach i zatłuszczenia totalnego z dziwnym posmakiem "na granicy" tolerowania. Oprócz tego niemal trzeszczące poczucie pylistości kakao.

Całość wyszła dziwnie i wciągająco. Chyba można tu mówić "tak obrzydliwe, że aż smaczne", bo cała tłustość była okropna, nieprzyjemne, mdłe posmaki odstręczały, ale kakaowość rozumiana jako najzwyklejsze w świecie, lapidarne kakao i w sumie w porządku (jak na tę półkę) czekolada dały dobry efekt. Zakrawała o ulepek, ale nie była takim typowym ulepko-plastikiem. W sumie wydała mi się jakaś dziwna: nadzwyczajnie mocno mleczna, z orzechowym posmakiem (ale nie kakao), przesłodzona, ale nie cukrowa. Właściwie to twór... dziwny, bo ani czekolada nie wyszła kakaowo, ani kakaowe nadzienie nie wyszło czekoladowo. Czekolada była słodka, uroczo mleczna, a mousse kakałkowo-zakalcowy, połączenie zaś... kojarzące się z brownie, lodami kakaowymi i kakao na mleku. Kosmos!
Zjadłam ją z poczuciem obrzydzenia i przyjemnością (nie wiem, na ile wynikała z tego, jak czekolada jest ciekawa, a na ile "wreszcie pójdzie na bloga").


ocena: 8/10
kupiłam: ktoś mi kupił "na zlecenie" w Niemczech
cena: 5 zł
kaloryczność: 577 kcal / 100 g
czy kupię znów: kiedyś w sumie mogłabym

Skład: cukier, pełne mleko w proszku (16%), olej palmowy, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa (6%), kakao odtłuszczone (5%), odtłuszczone mleko w proszku, masło klarowane, miazga z orzechów laskowych, lecytyna sojowa, ekstrakt wanilii bourbońskiej

poniedziałek, 25 marca 2019

(Vanini) Tesco finest Dominican Republic 85 % ciemna z Dominikany

Uwielbiam ciemne czekolady z Tesco, ale nawet w stosunku do nich, do pewnych tabliczek przez długi okres czasu podchodziłam ostrożnie. Te w okolicach 70% - pyszności! Jednak na wyższą zawartość patrzyłam podejrzliwie. Nawet dobrą czekoladę za duża ilość tłuszczu kakaowego czy dodanie odtłuszczonego kakao potrafi zepsuć. Uganda 78 % okazała się jednak w porządku, toteż postanowiłam pójść trochę dalej, bo... no chciało mi się czegoś bardziej gorzkiego niż 70-75%.

Tesco finest Dominican Republic 85 % Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 85 % kakao z Republiki Dominikany, produkowana przez ICAM (producent Vanini).

Po otwarciu poczułam szokująco (jak na tę zawartość kakao) słodki zapach wanilii i kwiecistej łąki, a także odrobinkę malinowo-pudrowocukierkową nutę. Ten ostatni element wydawał mi się przyćmiony. Tło było raczej palone, suchawo-kakao z nieco drzewnymi zapędami.

Tabliczka była bardzo twarda. Przy łamaniu wydawała głośny i suchy trzask. Także w dotyku wydawała się sucha.
W ustach utrzymała twardość na długo, przez co rozpływała się bardzo powoli i trochę opornie. Najpierw myślałam, że w ogóle nie zacznie, ale z każdym kęsem po paru sekundach rozkręcała się. Mimo lekkiej suchości i na etapie rozpływania się, wyszła gładko i kremowo. Tłustość wydała mi się niska.

W smaku jako pierwsza odezwała się gorzkość, od której odłączała się cierpkość. Słodycz również zaznaczyła swoją obecność. Wszystkie one potrzebowały czasu, by się rozwinąć.

Gorzkość wyszła na pierwszy plan, ale to cierpkość jako pierwsza zaczęła ujawniać ambitniejsze szczegóły. Sucho-palony klimat, w którym panoszyła się, zaserwował smak niemal spalenizny. Pomyślałam o jakimś kakaowym cieście wypieczonym tak mocno, że aż kruchym na wierzchu i brzegach  - na granicy przesady.
W tej złączonej z gorzkością cierpkości pojawił się po paru chwilach lekki kwasek. Czyżby z czekoladowo-przypalonej "czerni" wyszły porzeczki? Tak, tak, ale... nie tylko czarne. W dużej mierze kwaskowate czerwone. Zrobiło się bardziej cierpko-rześko. Kilkakrotnie wyłapywałam też średnio dojrzałe jeżyny.

Gorzkość w tym czasie zdecydowała się podać mi orzechy, zachowując stateczność. Były proste, bliżej nieokreślone i z sucho-drewnianą nutą. Cały czas była wiodącym smakiem.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa rześkość rozwinęła się niezależnie od cierpkości, otaczając wszystko delikatną, zwiewną słodyczą kwiatów i wanilii. Przed oczami miałam laskę wanilii, a potem też mało słodki deser / pudding waniliowy, który za sprawą cierpkości mniej więcej w połowie zrobił się puddingiem bananowo-waniliowym (chodzi mi o cierpkość niedojrzałych bananów).

Wszystko to przełożyło się z czasem na zmianę przypalonego ciasta w coś łagodniejszego. Placek? Wyobraziłam sobie posłodzony wanilią bananowy placek z orzechami, podany w towarzystwie cierpkich porzeczek i "jeżyno-malin".

Gorzkość pod koniec nadal płynęła leniwie, przeplatając orzechy z przyjemnym, sucho-kakaowym smakiem. Cierpkość spalenizny została podtrzymana, ale w większości przeszła na owocową stronę. Niezbyt dojrzałe banany, czarne i czerwone porzeczki, jeżyny, maliny - wszystkie je okrywała waniliowa zasłonka. Niska słodycz trzymała się na uboczu.

W posmaku pozostała gorzkość przypalono-orzechowego, nieco suchego kakao, ale także waniliowo-bananowa rześkość. Złączyły się, że czułam lekkie ściągnięcie i cierpkość jednoznacznie kojarzące się z kakao w proszku i bananami.

Całość zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie. Pierwsze chwile pierwszego kęsa nie zapowiadały niczego miłego, ale wszystko "wskoczyło na właściwy tor". Spodobało mi się to, że to właśnie gorzka czekolada. Ten smak przewodził, choć był bardzo prosty. Kakao, orzechowo-przypalony wydźwięk... No a wokół niego sporo owoców (głównie porzeczki i banany). Podobała mi się jej złożona cierpkość i znikomy kwasek. Zachwyciła mnie niska słodycz, która przytoczyła smakowitą wanilię i banany, ale nie narzucała się.
Dzięki rześkim nutom suchawe zapędy kakao wyszły pozytywnie. To pobrzmiewanie suchawości wykluczyło właściwie poczucie potencjalnej tłustości.
Tym samym mogę przejść do konsystencji, która była największą wadą. Jak na mój gust, tabliczka wyszła nazbyt twardo. Mimo że z czasem zaczynała rozpływać się prawie kremowo, to jednak początkowy opór i jednak ten niewiarygodnie długi czas pokrywający się akurat z dominacją statecznej gorzkości działały na niekorzyść (niektórych mogą znudzić... albo nawet i mnie, gdybym akurat miała ochotę na dynamikę).

Wyszła o wiele głębiej niż Tesco finest Uganda 78 %, co mnie zaskoczyło. Wyższa zawartość przy takim składzie wydawała się ryzykowna, a jednak... Wprawdzie np. Pralus Republique Dominicaine 75 % to o wiele lepsza, ambitniejsza czekolada, ale bardzo zaskoczyło mnie podobieństwo rześko-soczystej cierpkości (w tym podobne owoce: banany i porzeczki; w Pralusie borówki / truskawki, Tesco - jeżyny / maliny), w sumie też orzechów i gorzkości, a nawet "wypieczone słodkości" (herbatniki / wafelki w Pralusie, Tesco - jakieś plackowate).


ocena: 9/10
kupiłam: Tesco
cena: 6,99 zł
kaloryczność: 627 kcal / 100 g
czy znów kupię: tak

Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, cukier, ekstrakt z wanilii

niedziela, 24 marca 2019

Moser Roth Sommer Edition Malaga mleczna z kremem śmietankowym z rumem i rodzynkami

Od wina malaga trzymam się z daleka, w hiszpańskim mieście o tej nazwie nigdy nie byłam, a malaga jako smak kojarzy mi się z uwielbianymi przez moją Mamę lodami Grycan Malaga (których ja nigdy nie jadłam). Po miłym zasłodzeniu, jakim była Banana Split, postanowiłam sprawdzić, jak marce Moser Roth udało się przedstawić ten południowy klimat. Kupując myślałam wprawdzie, że to czekolada ciemna, ale w sumie do smaku "malaga" chyba każda pasuje.

Moser Roth Sommer Edition Malaga to mleczna czekolada o zawartości 32 % kakao nadziewana śmietankowym kremem a'la malaga z rumem z Jamajki i rodzynkami. Nadzienie to 43% tabliczki.
Edycja limitowana na lato 2018; składała się z 5 minitabliczek (łącznie 187,5g).

Po otwarciu natychmiast poczułam moc mleka i słodyczy. Zaplątała się w tym nutka rodzynek i rumu, a po przełamaniu, klimat zrobił się bardziej... cukrowo-alkoholowy i jeszcze bardziej mleczny, choć lekko rześki. Rum odważniej roznosił się w trakcie jedzenia. Wydało mi się to przesłodzone, ale na granicy pozytywnego, a niepozytywnego przesłodzenia.

Tabliczka łamała się łatwo, ale lekko pykając, bo w żadnym wypadku nie była miękka. Miękła dopiero w ustach.
Czekolada stanowiła grubawą warstwę rozpuszczającą się dość szybko w kremowo-zalepiający sposób, stając się bagienkiem opływającym zbite nadzienie. Cechowała je silna, acz wcale nie negatywna proszkowość i nieprzesadzona tłustość. Ta druga niestety była połączeniem śmietanki i margaryny, która w połączeniu z proszkowością i plączącymi się owocami, przywodziła na myśl gumkę do ścierania.
Rodzynki wystąpiły pod postacią malutkich kawałków, głównie skórek. Raczej twardawo-jędrne, minimalnie soczyste. Ilość nieprzesadzona, choć mogłyby być nieco większe.

W smaku od samego początku dominowała słodycz, którą przywitała mnie czekolada. Było to połączenie wanilii i cukru, jednak zaraz po ustach rozeszło się także mleko rześkie, niczym takie chłodne pite latem. Sprawiło, że słodycz była jak najbardziej przystępna. Kakao leciutko zaznaczyło się w tle.

To właśnie do mleka i kakao szybko dołączyły nuty nadzienia. Rześkie mleko zaczęło zmieniać się w śmietankę, kojarząc się tym samym ze śmietankowymi lodami. Zmieszana z tym słodycz rosła do poziomu przesady, choć nie był to tylko czysty cukier. Raz i drugi doszukałam się za tym wszystkim posmaku margaryny.

W cukrowości kryła się bogata nuta "cukrowego", ciężkawego alkoholu. Nie był on mocny... właściwie wyszedł mało alkoholowo, ale ewidentnie rumowo. Nadał całości poważniejszego charakteru. Co więcej, podkreślał kakao. Sama alkoholowość subtelnie rozgrzewała "na tyłach", czułam jej zaznaczanie się w gardle.

Rum i jego alkoholowość rozkręcały się przy rodzynkach, które do kompozycji również wnosiły głównie słodycz. Na szczęście była to owocowa słodycz, a więc lekko rześko-soczysta, robiąca aluzję do kwasku. Nie były silnym smakiem, a jedynie nutą. Rozgryzane "obok wszystkiego" i na koniec, podkreślały rześkość i kakaową nutkę czekolady.

Do słodkich rodzynek jednak należała duża część posmaku. Pozostały w nim na dość długo wraz z rumem oraz ogromem mleka i śmietanki. Czułam także silne przesłodzenie, które nie było takie bardzo złe. Niestety czułam też odrobinę margarynowej tłustości. Ta dołożyła się do ogólnego poczucia (w dużej mierze dobrej, bo śmietankowo-mlecznej) tłustości - także jako warstewka na ustach.

Całość wyszła za słodko, ale niewątpliwie smacznie. Smak malaga wyobrażam sobie chyba właśnie tak. Dobra czekolada, nie napastliwie alkoholowy, acz wyraźny rum, całkiem w porządku rodzynki i przyjemne skojarzenie z lodami. Na szczęście słodycz nie była tylko czystym cukrem, ale bez lekkiej margarynowości by się obeszło.
Dobra jako limitka - raz miło zjeść, ale to nie czekolada, do której chciałabym wrócić, dlatego też żałuję, że to takie wielkie czekoladzisko. Przynajmniej Mama nie żałuje, bo powędrowały do niej 2 mini-tabliczki. Moje trzy zjadłam z przyjemnością, ale jak już pisałam, wracać to już nie.


ocena: 7/10
kupiłam: Aldi
cena: 9,99 zł (za 187,5g)
kaloryczność: 576 kcal / 100g; jedna minitabliczka (37,5g) - 216 kcal
czy kupię znów: nie

Skład: mleczna czekolada (cukier, pełne mleko w proszku, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, maślanka w proszku, laktoza, lecytyna sojowa, ekstrakt z wanilii), tłuszcze roślinne (shea, palmowy), cukier, śmietanka w proszku (7,3%), rodzynki (3,7%), odtłuszczone mleko w proszku, rum z Jamajki (1,3%) laktoza, syrop glukozowy, lecytyna sojowa, naturalne aromaty, sól

piątek, 22 marca 2019

Domori Trinitario 90 % Intenso ciemna

Z Domori mam różnie. Albo rozwalają mnie na łopatki swoją pysznością i charakterem, albo uznaję ich smakowitość i jakość, ale pojawia się jakaś nie moja nutka. A o to w sumie łatwo, bo są niezwykle złożone, często obrazowe. Dobrym przykładem będą tu setki (Domori IL100% i Domori IL100% Criollo). Początkowo bałam się, że blendy trinitario  im więcej kakao, tym bardziej proste i tłuszczowe będą, ale dobra 70 % i przepyszna 80 % zasugerowały mi, że może być zupełnie inaczej. Do setki był jeszcze jeden przystanek, jednak jako że uważam, że czekoladzie potrzeba odrobinki cukru, miałam przeczucie, że to będzie najlepsza z tej linii.

Domori Trinitario 90 % Intenso to ciemna czekolada o zawartości 90 % kakao trinitario pochodzącego z różnych (nieokreślonych) regionów, a więc blend.

Po otwarciu poczułam intensywny, słodki zapach syropu tudzież likieru malinowego. Na tyle charakternego bym już po chwili pomyślała też o żurawinowym / wiśniowym, ale skrywającego też coś kwiatowego. Nad bardzo ciemną tabliczką rozniosła się obrazowa woń: piwniczny, dębowy alkohol... wino w beczkach w chłodnej piwnicy? Charakterny, ciężki klimat o słodyczy kojarzącej się z miodowymi, daktylowo-orzechowymi zdrowymi surowymi batonami.

Tabliczka była twarda jak kamień, przez co przy łamaniu wydawała niemal huk. W przekroju wyglądała mi na zbitą, choć jakby spulchniono-truflowo-kremową.
W ustach okazała się bardzo tłusta i istotnie zbita. Rozpływała się pozostawiając na podniebieniu i języku maziste smugi. Robiła to bardzo, bardzo powoli, ale łatwo z racji rzadko spotykanej gładkości (niestety kojarzącej się z taflą masła). Trochę kojarzyła się z truflami.

W smaku najpierw ukuła igła kwasku, a za chwilę "ciachnął" miecz kwaskawej cierpkości ziół.
Po ustach rozlały się soczyste, ale zdecydowanie suszone czerwone owoce, którym dowodziły żurawina i wiśnia. Z czasem pojawił się cały miks owoców, również cytrusów.

Wszystkie one po chwili zyskały bardziej gorzkawy, duszny charakter za sprawą piwniczno-dymnej nuty. Leniwa paloność o wilgotnym wydźwięku kojarzyła mi się też trochę ze skórą, skórzanymi meblami i... dymem albo raczej suszonymi ziołami. Wszystko z klasą, nic nachalnego. (Gdy zamknęłam oczy, przed oczami miałam kadr z filmu "Ojciec Chrzestny", gdy do Dona Vito Corleone przychodzili goście proszący o przysługi - taki ciężki klimat!)

Wszystko mniej więcej w połowie zaczęło łagodnieć (niczym starzejący się już, oddający część swoich obowiązków synom Don Vito?). Pojawiła się kawa, mignęła mi nuta grzybowo-truflowa, tworząc przejście od tych pierwszych nut do delikatniejszych. Poczułam maślaność, zmieniającą się w nerkowce, by finalnie zaserwować łagodnie orzechowego raw bara z mnóstwem miodu. O tak, nagle bardzo wyraźnie poczułam miód, choć za moment czekolada znów nabrała mocy. Może jakiś miodowy alkohol?

Tę moc podniosły ziołowo-skórzane motywy, między które wkradły się też cytrusy (przy pierwszych kęsach cytryny, ale potem słodkie pomarańcze i grejpfruty). Wraz z orzechowo-rawbarowymi nutami przywiodło to na myśl masę makową - ciężką i duszną, ale smakowitą. Dołączyły do niej czerwone owoce: świeża kwaskowata wiśnia i suszona żurawina.

Po wszystkim pozostał kwaskowaty posmak cytrusów i czerwonych owoców, podkwaszona słodycz masy makowej z miodem i dymno-skórzane, orzechowo-gorzkawe nuty oraz skojarzenie z "truflami z pyłkiem kakao" (a mi przed oczami stanął obraz Dona Corleone z pomarańczami - mocne, spektakularne zakończenie - świetne, ale pozostawiające myśl: "dlaczego to już koniec?!").

Czekolada uderza mocą, dosłownie "rozkwasza". Pędzi kwasek, cierpkość i gorzkawość, wśród których jest mnóstwo czerwonych owoców i ziół, skórzano-dymnych nut. Przełożyło się to na dziwne połączenie wilgoci i suszoności. Później z kolei nagle złagodniała i zrobiła się maślano-orzechowo-raw barowa, bardzo słodka niczym miód, masa makowa... klimat duszny, podkwaszony i... właśnie łagodnie słodki, choć wciąż z charakterem. Charakterność tę nakręcał alkohol pojawiający się w różnych kontekstach.
Z 80% miały jakby... "odwróconą kolejność". Tamta zaczęła maślanością, by rozwinąć charakterniejsze smaki, a 90 % uderzyła, by potem złagodnieć. 80 % była bardziej gorzkawo-słodka za sprawą wyrazistych orzechów i fig (tylko trochę maślana), a 90 % to bardziej maślaność i raw barowość. Palono-ziołowe były obie, ale o ile 80 % miała chłodzący efekt, tak 90 % to już duszno-suszono-wilgotny klimat. Mimo że żadna z nich nie była bardzo-bardzo owocowa, to można rozróżnić, że 80 % serwowała więcej świeżych owoców, a 90 % suszonych.
Obie charakterne i poważne, ale i dość maślane.

90 % bardzo mi smakowała - chyba tak samo jak 80 %, tylko że innymi aspektami mnie w sobie rozkochała. Duszna wilgoć, te surowe batony, masa makowa, suszki i klimat rodem z "Ojca Chrzestnego", a jednak i smakowite, kwaskowate owoce; wszystko zalane odrobinką alkoholu - no mniam! Szkoda tylko, że maślaność nie darowała i musiała się przebijać. Pewnie za sprawą struktury - zupełnie nie w moim guście, bo za ciężko-tłustej.

Ta czekolada to rzeczywiście taki "Ojciec Chrzestny" - akcja rozwija się spokojnie, długie to, ktoś może mógłby nawet stwierdzić (oceniając z dzisiejszego punktu widzenia), że brak efektów specjalnych i akcji... ale to jednak genialny film, mający konkretny wydźwięk i zapadający w pamięć (film jeden z moim ulubionych tak swoją drogą, mimo że nie cierpię filmów o mafiach).


ocena: 9/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 31,99 zł (za 75 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność:  596 kcal / 100 g
czy kupię znów: chyba tak

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy

czwartek, 21 marca 2019

Zotter Walnut Nougat ciemna 70 % z nugatem z orzechów włoskich i anyżem oraz warstwami białej ryżowej

Przy Zotter Hazelnut Nougat Brittle napisałam, że gdybym musiała, jakoś może bym wskazała orzechy, które kocham bardziej niż inne. Byłyby to włoskie (a potem nerkowce? laskowce dopiero dalej, razem z pekanami i ziemnymi), toteż tabliczkę z potencjalnie smaczniejszym wnętrzem zostawiłam na czas po Hazelnut Nougat Brittle (a jednocześnie przed Nougat Layers, bo prostsza). Mimo że tamten nugat mnie nie usatysfakcjonował, nic nie stało na przeszkodzie, by zrobił to ten.


Zotter Walnut Nougat to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z nugatem z orzechów włoskich na bazie prażonych orzechów i tłuszczu kakaowego z anyżem i cienkimi warstwami białej ryżowej kuwertury.
Nugat stanowi 53% tabliczki; całość jest wegańska.

Gdy tylko rozchyliłam papierek, poczułam gorzki zapach orzechów włoskich w towarzystwie palono-dymnej ciemnej czekolady. Klimat był bardzo wytrawny, kojarzył mi się z jakimś orzechowym chlebkiem i drewnem. Po przełamaniu nasiliła się woń orzechów włoskich. Wydała mi się w pewien sposób duszna i z ziołowo chłodnawym zacięciem.

Przy łamaniu tabliczka okazała się zaskakująco twarda, choć wcale głośno nie trzaskała. Jej wnętrze wydało mi się kruche. Podzielenie na warstwy było dość trudny, bo mocno się siebie trzymały (zwłaszcza czekolady), ale na kawałeczku to zrobiłam przy pomocy noża.

W ustach czekolada rozpływała się tradycyjnie gładko-kremowo, powoli odsłaniając warstwę białą. Ta zaznaczała się jako lekka wodnistość, która na szczęście szybko pierzchła. Miałam wrażenie, że ta warstwa wprowadziła pewną oporność. Gdy wreszcie odsłonił się nugat, zrobiło się bardzo tłusto. Był gęsty i zbity, maślany (wręcz trochę śliski), jednak wraz z nim oporność zmieniła się w pewien minimalnie suchawy element, co wyszło zbawiennie. Struktura konkretna, ale nie tak zupełnie ciężka.

W smaku ciemna czekolada była subtelnie słodka, leciutko palonokarmelowa i wyraźnie gorzka w palony, wręcz odymiony sposób. W pewnym momencie mignęła mi sugestia jakby smolistej kwaśności.

Po chwili jednak za sprawą białej warstwy, znacząco wrosła słodycz i pojawiła się "roślinna kartonowość", szybko zagłuszana nadzieniem.

Ono uderzyło jednocześnie głębią słodyczy i gorzkości.

Silna słodycz jako pierwsza rozkładała swój wachlarz. Słodki chłodek anyżu natychmiast nadał jej lekkości, a gdy po chwili dołączył do niego cynamon, utworzyły bardzo słodką, korzenną toń, w której doszukałam się palonego karmelu.

Do anyżu i jego rześkości dostała się roślinność, co zahaczyło o "naturalną słodzikowość". Chwilami rześkość wydawała się ziołowa, słodko-gorzkawa. Jej powiązanie ze słodyczą na jakiś czas jednak słabło. Wyraźniejsza robiła się wytrawność soi, tworząca przejście do smaku orzechów.

Orzechy od początku zaznaczyły się jako gorzkawość, jednak z pełną mocą uderzyły dopiero, gdy nieco opadła słodycz, a więc po paru sekundach. Orzechy włoskie były nie do pomylenia z jakimikolwiek innymi, dodatkowo podkreślane przez kakao. Orzechy i jeszcze raz orzechy w łagodnie prażonym kontekście. Czułam się, jakbym schrupała garść takich z goryczkowatymi skórkami, tylko co wyjętych z łupin. Mniej więcej w połowie rozkręcał się nugatowo-orzechowy, maślany smak, zwracający uwagę na łagodną, słodką karmelo-czekoladowość. To znów zawracało ku nutce soi, ale z racji słodyczy nie wyszła już tak wytrawnie.

Słodka korzenność i chłodzący anyż na czas debiutu orzechów włoskich trochę osłabły. Bliżej końca jednak przełożyły się na przemienianie jej w nugat właśnie. Pokazał się w pełnej okazałości, a po chwili, za sprawą nut soi i roślinności napędzanej przez ryż, zmienił się w korzenny, bardzo słodki chlebek. Chlebek z mnóstwem gorzkawych orzechów włoskich, leciutko korzennie pikantny.

W posmaku pozostała właśnie lekka, korzenna pikanteria i goryczka duetu orzechów włoskich i palonej czekolady. Ogólna paloność / prażoność była jednak słaba, zaskakującą rolę odegrały za to roślinne i ziołowe motywy oraz chłodek anyżu.

Całość wyszła gorzko w bardzo niecodzienny sposób, bo głównie dzięki orzechom włoskim, a nie kakao. Była jednak bardzo wyrównana z silną słodyczą - tak wielopoziomową jednak, że nie drażniącą. Ta miała w sobie dużo lekkości, karmel bardzo zacnie wpisał się w korzenny klimat. Mimo wszystko tabliczka nie wyszła też tak tylko orzechowo - była w dużej mierze roślinna i przyprawiona, że jednak mały niedosyt esencjonalności orzechów włoskich można odczuć.

Struktura miała w sobie nieco zbyt tłusty element, ale w sumie wyszła znośnie z racji proszku sojowego - nie była aż tak tłusta-tłusta (jak np. Hazelnut Nougat Brittle).

Całość smakowała mi, ale nie oczarowała. Wolałabym, żeby była mniej tłusta, a warstwę białej ryżowej czekolady uważam za zupełnie zbędną. Dla przełamania do nugatu dorzuciłabym kawałki orzechów włoskich (ale nie brittle!) i myślę, że po tych zmianach kosmetycznych, byłaby 10. Bardzo spodobało mi się bowiem połączenie gorzkich orzechów włoskich i anyżu. Sojowa baza nugatu i ciemnoczekoladowy wierzch to również bardzo dobre posunięcie.


ocena: 8/10
kupiłam: biokredens.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 587 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, orzechy włoskie, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, napój ryżowy w proszku (ryż, olej słonecznikowy, sól), proszek sojowy (soja, maltodekstryna, skrobia kukurydziana), olej słonecznikowy, lecytyna sojowa, sól, lecytyna słonecznikowa, sproszkowana wanilia, anyż, cynamon

środa, 20 marca 2019

Terravita CocoaCara 77 % Cacao Pure Dark Chocolate ciemna

I znowu po kilku czekoladach z dodatkami, lepszymi i gorszymi, poczułam nieodpartą chęć na czyste ciemne. Z najzwyklejszego ludzkiego nielubienia / złośliwości, po Alexandre Nicaragua 70 % postanowiłam otworzyć tabliczkę do bólu przyziemną, a jednak marki, którą cenię i której  CocoaCara 77 % Coffee & Cardamon urzekła mnie parę dni wcześniej. I żeby nie było za logicznie dodam, że dodatkami, wcale nie samą czekoladą (choć i jej nie miałam wtedy nic do zarzucenia). Ciekawiło mnie szczerze, jak odbiorę czystą z tej półki i czy ewentualnie warto robić "research" wśród podobnych.

Terravita CocoaCara 77 % Cacao Pure Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 77 %.

W pierwszej chwili po otwarciu poczułam wytrawną, słodko-kawową, delikatnie gorzką woń, która po chwili zaczęła mi coraz bardziej przypominać "krem z wafelków". Była to mieszanina cierpkawego kakao charakterystycznego dla wszelkich niskobudżetowych kremów i polew z silną, prostą słodyczą i palonym motywem.
Z czasem nad tabliczką rozniosła się też kwaskowato-owocowa nuta dżemów i galaretek wiśniowo-śliwkowych. Doszukałam się też kwaskowatych, suszonych śliwek o lekkiej cierpkości, wkomponowanych w czekoladowość.

Przy łamaniu tabliczka stawiała opór ze względu na niewiarygodną twardość, trzaskała bardzo głośno i jakby z echem.
W ustach rozpływała się bardzo łatwo, choć powoli i leniwie. Stawała się zalepiająco-gęstym, do potęgi kremowo-aksamitnym kremem, lekko pod koniec ściągając. Nie była bardzo-bardzo tłusta, a bagienkowata, jednak wydawało mi się, że w tle lekką oleistość wyłapałam.

W smaku od początku uderzyła stonowana cierpkawość i słodycz, by zaraz rozleniwić się. Cierpkość poszła w wyraźnie palonym, gorzkawym kierunku. Zakrawała o kawę, ale skupiła się na czekolado-kakaowości. Pojawił się posmak palono-chlebowaty, rodem z piernika, pierników... pierniczków czekoladowych?! O tak. Takich z nutą margaryny, którą jak najszybciej starała się przysłonić słodycz.

Słodycz rosła. Może nie szybko, ale znacząco. Z powyższymi zaczęła mi przypominać śliski, gęsty lukier. Nie było tego dużo, ale w mdlący sposób zrównało się z delikatną gorzkością.

Silna czekoladowość i cierpkość wypuściły mniej więcej w połowie trochę kwasku. Wyszedł najpierw jak kwaskowata kawa, a po chwili zmienił się w nutę owoców. Były dżemowate, kwaskowato-cierpkie i bliżej nieokreślone. Obstawiałabym połączenie śliwkowo-wiśniowe, potem coraz bardziej wiśniowe. Im bliżej końca jednak, tym wyraźniej czułam suszone śliwki, a nie dżemo-galaretki, choć ich cierpkawość utrzymywała się.

Pod koniec poszczególne nuty mieszały się, by wyrównać się i stworzyć kompozycję bardzo delikatną. Gorzkawość i cierpkość wróciły na palony, prawie kawowy tor, co po mocnym osłodzeniu przywiodło na myśl kawę albo... jakiś kawowy krem z wafelków, gdzie cierpkość kakao odsłoniła nutę margaryny.

W posmaku pozostało niemal lukrowe przesłodzenie, palono-cierpki smak suchawego kakao i lekkie, margarynowo-pierniczkowe poczucie.

Całość wyszła zadowalająco, acz nie do końca w moim guście, bo miękko-bagienkowo, jak mleczne czekolady. Jej smak określiłabym przede wszystkim jako przystępny i wyważony. Palony klimat, skojarzenie z pierniczkami czekoladowymi jak najbardziej na plus, ale niestety nie obyło się bez nachalnej słodyczy i "tanio-polewowego" posmaku. O dziwo kakao w proszku zupełnie nie przeszkadzało.
Wyszła bardzo podobnie do Terravity 70 %, ale kwaśniej (w kontekście dżemowo-suszono śliwkowym i cierpko-kakaowym). Jakościowo zbliżone. Miałam też wrażenie, że wyszła bardziej margarynowo.
Według mnie odbiega od np. J.D.Gross Ekwador 70 % czy Lindt Excellence 70 %, ale nie jest dużo gorsza.
To czekolada, którą można zjeść, można sobie darować, ale... jak się okazuje, świetnie pasująca pod dodatki.
O ile CocoaCara 77 % Coffee & Cardamon zjadłam sama z przyjemnością, tak połowę tej oddałam Tacie, bo męczyła mnie jej miękkość i te zalatywanie lukrem i margaryną spod przyjemnych, wiodących nut. Męczyła... to może za mocne słowo, ale no... Przy czystej kulejąca jakość czekolady jednak dała się we znaki.


ocena: 6/10
kupiłam: dostałam od Terravity
cena: -
kaloryczność: 499 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, tłuszcz kakaowy, emulgatory: lecytyna sojowa i E476; aromaty