czwartek, 27 czerwca 2019

Krakakoa 70 % Sedayu Sumatra ciemna z Sumatry

Gdy tylko słyszę "Indonezja" od razu myślę o jednej z moich ulubionych czekolad tak ogółem - Pralusie z Indonezji (Jawy). Te wyspy wydają mi się niezwykle bogatym w nuty smakowe regionem i niestety bardzo, bardzo rzadko spotykanym.
Nie zdziwiło mnie za bardzo, że Krakakoa, marka, która oferuje czekolady z niecodziennych regionów, czyli właśnie wysp Indonezji, jest... marką lokalną. Powstała stosunkowo niedawno, bo w 2013 jako Krakoa, ale w 2016 zmieniła nazwę. Inspiracją była wulkaniczna wyspa na wodach Cieśniny Sundajskiej - Krakatoa. Chcieli tym samym wyrazić, że ich serce bije właśnie w Indonezji. Kakaowe serducho, co? Mi dodatkowo skojarzyło się to z moim kochanym Krakowem i... krakaniem wron, czyli ptaków, które bardzo mi się podobają.
Kakao pozyskiwane do czekolad farmer-to-bar spod ich skrzydeł jest organiczne, zadbane. Czułam, że czeka mnie ciekawa przygoda! Zaczęłam od czystej o najniższej zawartości, jaką posiadałam. Z Sumatry, skąd nigdy czekolady nie próbowałam, a gdzie kakao przywieźli Holendrzy już w 1778 roku. Dokładniej z południa, z wioski Sedayu, położonej w Parku Narodowym Bukit Barisan Selatan, gdzie żyją zagrożone wyginięciem słonie leśne.

Krakakoa 70 % Sedayu Sumatra to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Sumatry (jednej z wysp Indonezji), regionu Sedayu.

Już od początku było ciekawie, bo z takim opakowaniem się jeszcze nie spotkałam. Z czarnej "okładki" wysunęłam czerwony kartonik z opisem i mapą oraz z wieczkiem ze słoniem. Niczym z trumny wyjęłam wreszcie złotko. Gdy po długim męczeniu się wreszcie je otworzyłam, zapach wszystko mi wynagrodził.

Eksplozja czerwonych i egzotycznych owoców w prażono-ciepłym wydaniu. Kojarzyło mi się to też trochę z hibiskusem i herbatą. Wśród owoców na pewno znalazł się goryczkowaty grejpfrut, ale również coś czerwonego, bliżej nieokreślonego i niemal pudrowego. Zza tego wyskoczyło mango, a także coś za słodkiego już z zasady. Świeże figi? Nie jestem pewna, bo przysłaniały je wyraziste wiśnie, robiące aluzje do wina.
Prażono-ciepły klimat kierował świeże figi ku suszonym, które podkręcały i przesłodzenie, i kwaskowatość kompozycji. Prażenie... osiadło na drzewno-ziemistych meandrach, ale było jasne, że na tym nie koniec. Nuty przeplatały się, podświetlając pojedynczymi promykami tyle aspektów, że nie sposób ich wszystkich połapać.

Bardzo ciemna, twarda tabliczka wydała mi się mieć zabarwienie jak prawie czarne wino. Po przełamaniu i usłyszeniu "pełnego" trzasku, zobaczyłam jej ziarnisty przekrój. Przy robieniu kęsa wydała mi się niemal gliniasta.
W ustach rzeczywiście kojarzyła się ze zbitą gliną. Rozpływała się powoli, nieco opornie, ale łatwo. Gładko i kremowo, dość tłustawo, a jednak z soczyście-wodnistym motywem i poczuciem pylistości (ale bez pylistości). Dało to gliniasto-błotnisty efekt.

W smaku słodycz i gorzkość zapowiedziały się, jakby budując napięcie i niepewność, by...

To słodycz jako suszone, a jednak soczyste, figi ruszyła pierwsza. Słodycz fig o niemal miodowym smaku. Przez moment dominowała, choć nie była przesadzona. Szybko otoczyły ją pudrowo-kwiatowe nuty. Przez moment czułam ogrom płatków róż, ale potem zrobiło się bardziej perfumowo-suszkowo słodko. Wyszło to duszno-lekko (na pograniczu).

Jednocześnie rozszedł się palono-prażony smak i gorzkawość. Skórki cytrusów (głównie grejpfruta) odebrałam jako suszone i goryczkowate, jednak okazały się mało istotne... ogólnie sama "suszoność" aż krzyczała. Drzewno-ziemiste nuty były niewątpliwie ciepłe, choć prażeniu / opiekaniu to nie wystarczyło. Przez moment pomyślałam wręcz o jakimś imbirowo-mięsnym curry z orzechami. Prażona gorzkość ustabilizowała się mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa i ustanowiła pewną siebie, stabilną bazę.

Przez słodycz i goryczkę przebiła się lekko soczyście-cierpkawa kwaskowatość, wpisująca się w ziemiste tony, by potem odpuścić raczej na rzecz soczystości. Figowo-miodowe, a jednocześnie pudrowo-kwiatowe nuty zrobiły miejsce ciemnym winogronom, które figom nadały soczystości, przeistaczając je w mdło-słodkie świeże i surowe, sztuki. Przez pudrowo-słodki klimat najpierw pomyślałam o mango, ale potem ewidentnie poczułam świeżo-podkandyzowany imbir. Raz i drugi mignął mi chyba sok z cytrusów (cytryny?). Czerwone owoce też wykorzystały moment. Lekko ściągające, minimalnie kwaskowate wino popłynęło wraz z nimi. Nic nie mogło już tego zatrzymać. Nie było potrzeby. Idealnie pasowało do wytrawniejszych smaków.

Te, w swoim palono-prażonym miksie pojedynczo zaczęły odsłaniać przyprawy - zdecydowanie gorzko-pikantne. Kardamon i kozieradka. Pudrowa słodycz wydobyła imbir. Za nimi czaił się jakiś splot kminu i gorczycy (musztarda?). W drugiej połowie robiło się bardzo pikantnie, ale nie paląco. Suszoność z różami i imbirem oraz figami wplotły to w bardziej herbaciane nuty. Napar hibiskusowy odszedł na tyły, zalewając charakterną ziemistość. Wyraźniej zagrała czarna herbata - chyba sowicie przyprawiona pikantnymi przyprawami, wciąż gorzka. Przez większość czasu to gorzkość rządziła w tej kompozycji, mimo że była umiejętnie udekorowana słodyczą.

Suszkowate napary, przyprawy i pewna soczystość pod koniec znów wydobyły mocniejszą nutę wina. Zakręciły się przy tym cierpkawe wiśnie i grejpfrut, ale też słodkie mango i imbir. Pod koniec złagodziły kompozycję.

W posmaku pozostała cierpkawość tych owoców, słodko-kwaśne wino, jak również ciepło jako suszone figi i herbaciano-prażony klimat. Mimo słodkich i soczystych wielu elementów, było to wytrawne.

Już od pierwszego kęsa ta czekolada kupiła mnie splotem niemal zasładzającej słodyczy rzeczy, które mają pełne prawa takie być, oraz wyjątkowo wyrazistej wytrawności, zbudowanej dzięki nie za mocno, acz wyraźnie prażonej gorzkości i niecodziennej pikanterii (takie czysto wyczuwalnego i właśnie takiego splotu przypraw nigdy nie czułam). Znacząca i złożona słodycz miodowych fig mieszała się z pudrową, która łączyła mango i imbir, oraz z czerwonoowocową soczystością. Stworzyły genialne przejście do bardzo wytrawnych nut. Gorzkość jako baza była przyjemnie prażona, nie zabrakło ziemisto-herbacianych nut, ale moment kluczowy należał do bukietu pikantnych przypraw.
Może nie wszystko było tu do końca moje (za pudrowymi nutami nie przepadam, a niemal "mięsna" wytrawność jest ryzykowna), ale zostało to tak skomponowane, że po prostu mnie zachwyciło. Sprawiała wrażenie w pewien sposób (nie negatywny jednak) ciężkiej. Niepowtarzalna czekolada, z której opisem miałam problem, bo po prostu... tak dużo w niej było niecodziennych nut, nawet trudnych do uchwycenia i nazwania, często przebłysków... Cudo.

Co więcej, miała podobny wydźwięk do wspomnianego Pralusa. Był podobnie błotnisty. Też smakował pudrowo, owocowo-cierpko (wiśnie, winogrona), a i gorzko-palono-pikantnie. W jego przypadku wytrawność wyszła jako grzyby z serem; zaś słodycz to karmel (a nie miodowe figi Krakakoa). O ile Krakakoa to wyrazista gorzka herbata, tak Pralus herbato-kawa i herbata z cytryną.
Obie były w pewien sposób suszkowate, miały ciekawe zestawienie owoców. Harmonia słodyczy i silnej wytrawności - super! Krakakoa wydała mi się bardziej wytrawna jeśli chodzi o jakiś konkretny smak, a jednocześnie bardziej słodka. Dwie trudne do opisania, tajemnicze i głębokie.


ocena: 9/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 18 zł (za 50 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 620 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

8 komentarzy:

  1. Tez mi się od razu skojarzyło z Krakowem! :)
    Niestety czekolada zupełnie nie dla mnie. A ciężko mi sobie wyobrazić "mięsna" wytrawnosc w czekoladzie :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapach wędzarni? Zapach jakiegoś dania z mięsem i warzywami, które można by uznać za słodkawe? Ewentualnie... zapach jakiś chipsów o smaku mięsnym, które tak słonawym dymem dają... ale w wersji wyidealizowanej. Coś przybliżyłam?

      Usuń
  2. Zachwyciły mnie wszystkie 4 single origin od tego producenta. Są super charakterystyczne i mocno wyróżniają się na tle znanych mi marek. Przy tej myślałam o imbirze, chilli/pieprzu, syropie sosnowym, mięcie i kwiatach. Trochę owocowego kwasku, dominująca słodycz. Ogólnie ciężko mi było opisać te czekolady używając określeń typowych dla reszty. Są ziołowo-przyprawowe, słodkie, gorycz prawie nie występuje, kwasek też jest znikomy, a pomimo to są 'pełne' w smaku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkie, jakie kupiłam już zjadłam i taak, są charakterystyczne. "No takie ten", "kurde, znam to... to jest ten..." - ileż to takich tekstów miałam w głowie przy nich, haha. Ej, one są jakby... bogate we wszystko, ale niby żadne w jakiś konkretny sposób. Czekoladowa incepcja.

      Syrop sosnowy? Pierwsze słyszę.

      Usuń
  3. Jak dla mnie, to one były trochę takie łagodno-tłustawe, ale ich tabliczki z dodatkami są rewelacyjne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łagodno-tłustawe, ale według mnie nie w taki sposób, jak większość czekolad, które można by tak określić. W tych było coś innego.

      Z tych z dodatkami kupiłam tylko tę z chili i nie porwała mnie.

      Usuń
    2. Ja miałem tę z kardamonem, bardzo mi się podobała.

      Usuń
  4. Tabliczka jest przepiękna. Początkowo czytanie o niej jest jak czytanie o wysokojakościowej herbacie liściastej z dalekich zakątków świata.

    Czeko rozpuszcza się "nieco opornie, ale łatwo", co brzmi zabawnie, bo 'opornie' to synonim 'trudno' :P Wnioskuję, że wcale nie opornie, tylko łatwo, ale wolno.

    Kminek i gorczyca pasują do grillowanej kiełbaski. Ot, oderwane skojarzenie osoby, która milion lat nie grillowala, a lubi.

    OdpowiedzUsuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.