czwartek, 4 lipca 2019

czekoladki Lindt Fioretto Zabaione

Nie lubię czekoladek, a do Lindorów czuję wstręt, mimo że chyba tylko raz w życiu lata świetlne temu sztukę spróbowałam (o ile to był Lindor). Ogólnie czekoladkowo-bombonierkowa oferta Lindta mnie nie kręci (nawet pralinki Zottera itp. nie). Obiekt dzisiejszej recenzji kupiłam jednak... Mamie. Na urodziny (a pochwalę Wam się, że ona ma 02.02, a ja 03.03 - hyhy), która wspaniałomyślnie mnie poczęstowała ("Nie uwierzę, że nie chcesz zrecenzować"). Twór więc nie mój, ale... Ale co tam. Ciekawość. W sumie była to raczej chęć sprawdzenia "w jaki sposób okaże się to niesmaczne?" i utwierdzenia się w przekonaniu, że czekoladki to plama na honorze tej marki. A i pamiętałam, że czekolada Lindt Truffel Eierlikor mi nie podeszła.

Lindt Fioretto Zabaione Raffinierte Knusper Zabaione - Pralines to pralinki z mlecznej i ciemnej (ciemnej śmietankowej?) czekolady nadziewane truflą o smaku zabaione z likierem jajecznym; z preparowanymi zbożami (ryżem i pszenicą) i dekorowane czekoladą białą.

Po otwarciu poczułam bardzo silną słodycz, w której dominował zapach zabajone (zabaglione) i likier w tym klimacie, a więc wyraźnie alkoholowy, kojarzący się nieco z budyniem waniliowym, koglem-moglem itd. w błogo mlecznoczekoladowym otoczeniu.
Po podzieleniu znacząco nasilił się alkohol i budyń waniliowy.
(Większość to moje wyobrażenia, bo deseru zabaglione / kogla-mogla nie jadłam, ale wiadomo np. jak rzeczy o smaku tego pierwszego wychodzą mniej więcej.)

Warstwy czekolad były się bardzo grube. I właśnie... czekolad. Okazało się bowiem, że mleczna pokrywa ciemną. O ile góra należy do mlecznej, a ciemnej jest pod nią mało, tak "denko" to głównie ciemna.
Między nimi wepchnięto preparowaną pszenicę i ryż.
Nadzienie wydawało się gęste i plastyczne. Ciągnęło się tylko trochę. W ustach szybko znikało, bo okazało się gładko-ślisko-rzadkawe. W dodatku baardzo wilgotne i glutowate jak rozwodniony budyń. Wydobywało się spod gęsto-kremowych, tłustych w śmietankowo-maślany sposób czekolad. Zalepianie i gęstość mlecznej zaburzyły chrupacze, a miękka kremowość w przypadku ciemnej w sumie tu pasowała, ale wyszła bez szału. Przynajmniej jej zalepiającego rozpływania się (gdy mowa o "denku") nic nie zaburzało. Wyszła jakoś mało ciemno, a bardziej jak czekolady śmietankowe.
Ryż i pszenica z kolei okazały się chrupiąco-twarde, mimo że bardzo napowietrzone. Nie były skore do nasiąkania i mięknięcia. Chwilami (chyba) pszenica wydawała mi się wręcz zbyt sucho-ostra. Mi zboża tylko przeszkadzały: drapały podniebienie, a rozgryzane - oblepiały zęby.

W smaku mleczna czekolada przywitała mnie silną mlecznością i słodyczą. Obie rosły bardzo szybko, choć w ich splocie zaznaczyła się sugestia kakao i śmietanka (zaskakująco silna śmietanka - podbita białym dekorowaniem?). Mignęła mi "waniliowata nuta", a po chwili przebił się nienachalny alkohol.

Nadzienie odezwało się alkoholowo-słodkim motywem, który wszedł razem z nieco mocniejszym kakao. Wyraźnie poczułam gorzkawość kakao, jednak przez otoczenie, ciemna czekolada wydała mi się tu bardziej "kakałkowo"-śmietankowa (a mało "ciemna"), niewytrawna (acz smaczna).

Nadzienie najpierw zaskoczyło mnie gorzkawo-alkoholowym smakiem. Na pewno kakao to podkreśliło. Gdy trochę bardziej się wyłoniło, serwowało również słodycz. Mimo to, alkohol wyszedł wyraźnie i jakościowo, nienachalnie. Czuć go dobrze, ale jakby nie miał aż tak wielu procentów. Prezentował smak likieru jajecznego, czemu towarzyszyła śmietanka i budyń pseudowaniliowy (kogel-mogel? nie wiem, nigdy nie jadłam, ale tak to sobie wyobrażam). Słodycz wzrosła przy nim, wydała mi się jednak nie tyle przecukrzona, co denerwująco intensywna, a jednocześnie bez wyrazu. Zdecydowanie za silna, gdy mieszała się z bardzo słodką mleczną czekoladą. W drugiej połowie czułam drapanie w gardle - za sprawą mieszanki słodyczy i likieru.

Śmietanka i smak "waniliowatego" budyniu nasiliły się po tym. Chrupacze... o dziwo w smaku również wiele wniosły. To ewidentnie zbożowy smak, który skojarzył mi się z płatkami śniadaniowymi. Z budyniowatymi nutami i za silną, czekoladową słodyczą wyszło to dość obrazowo. Nie przełamało to jednak ogólnej słodyczy, ale odebrało poczucie, że to "czekoladki dla dorosłych", nie było przez to mowy o wytrawności.

Po wszystkim pozostało poczucie "ale słodko", śliskiej tłustości i posmak za słodkiego likieru. Było mdło.

Niby całość nie była przecukrzona, ale słodka w denerwujący, dziwny sposób. Nie przemawia do mnie to łączenie czekolad. Żadna z nich nie wyszła przez to tak, jak powinna. Osobiście dałabym po prostu ciemną śmietankową - odnalazła by się najlepiej. Nie obraziłabym się za warstwę "alkoholowego szkiełka z cukru". Do ilości czekolad, nadzienie wydało mi się zbyt rzadkie i szybko znikające. Coś mi w nim ogólnie nie pasowało także w smaku. Niby czuć smak zabajone, ale bez charakteru. Słodko-budyniowo... W dodatku te chrupki jeszcze rozbiły powagę kompozycji. Tanio-batonowy dodatek - tak to widzę w kontraście do reszty.

Nie podoba mi się forma i wielkość. Na raz na pewno się tego do ust nie włoży (można próbować, pewnie, powodzenia), a gryzie się to dziwnie... Przy tak grubo-twardym wierzchu i miękko-plastycznym nadzieniu to nie współgra. A takie czekoladki, z lepiącym środkiem, na kilka kęsów...? Serio?

Nie były niesmaczne, choć smaczne na pewno też nie. Postrzegam je jako właśnie typowe czekoladki, czyli zrobione tylko po ty, by ludzie kupowali "na prezent" - nikogo nie obchodzi, czy będzie smacznie. Ma wyglądać! (Mi tam nawet z wyglądu niezbyt się podobają.) Mieszanina, która wyszła właściwie mdło. Do tego stopnia, że całej swojej nie skończyłam: wygryzłam "denko" z częścią nadzienia, sporą część mlecznego wierzchu zostawiając, a część chrupek w ogóle wyplułam... Trochę tylko pod recenzję zjadłam kompletnie bez przekonania.
Chciałabym je jakoś porównać do czekolady, ale nie da się. Czekoladki może nieco mniej słodkie, nadzienie rzadsze, ale... jak czekolada to przesłodzony przeciętniak wśród czekolad, tak czekoladki - przeciętniak wśród słodyczy (samych czekoladek jadłam za mało, by mówić, że wśród nich). Jak już miałabym się czymś katować, wolę tabliczkę. Przynajmniej praktyczniejsza i bez chrupacza.

Mama nie mogła przestać zachwycać się warstwami czekolad i nadzieniem. Stwierdziła, że zakochała się w Lindcie. Przyznała jednak, że forma beznadziejna, bo "je się niewygodnie, a zbożowe chrupki zupełnie niepotrzebne". Miała to samo wrażenie: że wniosły tandetę, zabrały wykwintność. "Przekombinowane" - podsumowała.


ocena: 5/10
kupiłam: Allegro
cena: 12 zł (za 138 g)
kaloryczność: 532 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, syrop glukozowy, masło klarowane, odtłuszczone mleko w proszku, mleko skondensowane, pszenica, alkohol, ryż, likier jajeczny, naturalne aromaty, lecytyna sojowa, ekstrakt słodu jęczmiennego, wanilina

14 komentarzy:

  1. Jadłam różowe i niebieskie ale nie pamiętam z czym one były ... W każdym bądź razie były obrzydliwe ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To może i tak powinnam się cieszyć, że tak źle nie trafiłyśmy.

      Usuń
  2. Jejku, po co te zboża preparowane? One nigdy nic dobrego nie wnoszą. Już bym wolala takie chrupki jak w Lionie albo orzeszki. Ja lubie cukierki, ale wg mnie te od Lindta są trochę mdle i nijakie. A lindory to czysta margaryna :D dla mnie najlepszy prezent to klasyczne merci, raffaello, ferrero rocher czy tofifee. Ewentualne wlansie tabliczka smacznej czekolady, niekoniecznie Lindta ^^
    PS to ja jeszcze dorzucę ze mój Tato ma urodziny 01.01. Teraz szukamy kogoś na 04.04, 05.05, 06.06. Itd :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A Lion też nie jest z jakimiś pszennymi chrupkami właśnie?
      Nie wiem, czy do tego smaku i orzeszki by pasowały. Pewnie daliby jakieś mikre, których nie byłoby czuć. Przy czymś takim nie widzę sensu dodawania czegokolwiek.

      Ja jadłam jedynie Lindor Sticks i... ble, potrafię sobie wyobrazić, że kulki są jeszcze gorsze.

      Ale dla Ciebie, że dostać Ci chodzi, tak? Bo u nas to nie tak, że ja sama wymyśliłam, że jej to kupię. Chciała. Bo ja też uważam, że czekolada najlepiej, ale w maminym rankingu słodyczy czekolady są bardzo, bardzo daleko. Woli właśnie wszelkie cukier, czekoladki, ciastka i batony.

      PS Mój 21.01 ale to spoko, te "2" z początku można zakorektorować.

      Usuń
    2. U mnie raczej kupując prezent robi się drugiej osobie niespodziankę, więc ja nigdy nie wiem co dostanę i moim rodzicom też nie mówię :D

      Usuń
  3. Zabajone... a fuj. Nie cierpię ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja kiedyś myślałam, że chyba potrafi mi smakować, ale teraz się zgadzam - fu!

      Usuń
    2. Podobno co kilka lat kubki smakowe ulegają zmianie i to co nie smakowało może smakować. W przypadku tego nic się nie zmieniło

      Usuń
  4. Spróbuj kiedyś pralin z cukierni Sowy naturalne nadzienia, belgijska czekolada, rubinowa, biala polecam o smaku marakuji:) uwielbiam twój blog

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie cierpię pralin, więc nie mam zamiaru. Tak samo jak nie lubię białej, do rubinowej mam chłodny stosunek.
      Cieszę się jednak, że blog się podoba. Miło mi.

      Usuń
    2. Zmieniłabyś zdanie jak bys spróbowała ich :)

      Usuń
    3. Za dobrze znam siebie, by miało się to zmienić. Nienawidzę ich nie tylko ze względu na smak, ale głównie ze względu na formę.
      A w słodyczach nie szukam słodkiej tłustosci białych, a kakao.

      Usuń
  5. Smutne podsumowanie ze słodyczami na prezent, ale w tym smutku prawdziwe. Jak coś produkują pod podarunek, odwalają kaszanę. Nawet bombonierki Lindta ssą. Te czekoladki - poza formą - są całkiem moje. Ajerkoniak i (wyobrażony) kogel-mogel = mniam. Na pewno przygarnęłabym na spróbowanie, ale żeby chcieć dostać całość, to jednak nie, bo forma.

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.