wtorek, 9 lipca 2019

Heidi Florentine Coconut mleczna z chrupiącą warstwą karmelizowanych migdałów i płatków kokosowych

Z Heidi było podobnie jak z Wedlem, o czym pisałam przy Cookie Kokosowa. Pochopne decyzje. Taak, kiedyś i tej marce udało się zrobić smaczne czekolady, ale proporcje smacznych do niesmacznych porażają. Mój problem nie był jednak duży, ponieważ, Mama z chęcią wszystkie przygarniała (w sumie gdyby nie świadomość, że tak będzie, tylu smaków byśmy nie kupiły). Heidi jej się spodobała jako "nieodkryta, słodziutka nowość" (wcześniej nie słyszała nawet o tej marce). O ile linia Florentine jest zupełnie nie moja, tak Mama uwielbia takie "ciastkowate" rzeczy. Na logikę, wiórki w karmelizowanej masie... mogły wyjść naprawdę zacnie. Widziałam tylko jedną przeszkodę: to Heidi. Wspomniany Wedel i dzisiejsza bohaterka skłoniły mnie do urządzenia sobie "dnia złych czekolad", podczas którego popróbowałam części potencjalnie tragicznych posiadanych, które Mamę mogły jak najbardziej zadowolić.
Tabliczka próbowała zyskać moją sympatią taką oto historyjką znalezioną na stronie internetowej: Nazwę „kokos” nadali portugalscy żeglarze w XVI wieku, ponieważ trzy dziurki w skorupie kokosa przypominają ludzką twarz. „Coco” oznacza „uśmiechniętą twarz”.

Heidi Florentine Coconut to mleczna czekolada o zawartości 30 % kakao z chrupiącą warstwą karmelizowanych migdałów i płatków kokosowych.

Po rozerwaniu sreberka poczułam zaskakująco smakowitą mieszankę aromatu kokosowego z odrobiną naturalnego kokosa, wkomponowanych niestety w cukrową czekoladę z motywem mleka w proszku. Zbliżając nos do spodu z warstwą karmelizowaną, czułam nijaką cukrowość trochę bardziej karmelową, ale nie więcej kokosa. Zalatywało mi to smażeniem. Całość była w sumie średnia, choć nie zachęcająca.

Przy łamaniu tabliczka trzaskała ze względu na twardą, zwartą warstwę, która również się łamała, nie krusząc się i nie rozpadając. Oddzielenie jej od czekolady wydaje się niemożliwe, acz na kawałeczku (przy pomocy noża) mi się udało.
W dotyku czekolada wydała mi się ulepkowato-proszkowa.
W ustach tylko się to potwierdziło, acz do proszkowości i ulepkowatości doszła jeszcze rzadkawość. Rozpuszczała się jednak w miarę przystępnie. Mimo to, konsystencję uważam za okropną.
Warstwy karmelizowanej również. Strasznie twarda i chrupiąca, jak również oblepiająca zęby. (Mama porównała to do bardzo twardych sezamków - chyba racja.) Mało w tym migdałów, wydaje się, że prawie wcale. O wiele więcej dodano płatków kokosowych. Karmel trochę się rozpuszczał, uwalniał dodatki, ale i one były stwardniałe, skamieniałe, a więc bez wyrazu. Przeżuwane bardzo długo płatki kokosa może łaskawie w końcu podrzuciły namiastkę soczystości.

W smaku... czekolada mnie wystraszyła. To najgorszy, tani wyrób czekoladopodobny, w którym cukier stanowi bazę. Zaraz za nim plącze się mleko w proszku i kakałkowy smak kojarzący się z najgorszą taniochą. Czuć jakiś aromat, ale nie powiedziałabym, że czekolada przesiąkła kokosem.

Na zasadzie kontrastu warstwa karmelizowana przedstawiła się już minimalnie lepiej (minimalnie mniej tragicznie?). To przede wszystkim cukier i taniokarmelowy posmak, jednak gdy zaczęłam to bardziej wysysać i podgryzać, uwolnił się smak dodatków. Kokos w bardziej orzechowej konwencji podbił niewyraziste migdały. Czuć aromat kokosowy, ale i naturalne płatki kokosowe. Długo przeżuwane, wyszły na pierwszy plan. Jednak wraz z orzechowością dodatków, rosła też cukrowość nibykarmelu, przy którym plątały się nuty smażenia (a przynajmniej tak mi się kojarzące).

Po wszystkim pozostało zacukrzenie i posmak tandety, taniochy. Aromat kokosowy w tym przypadku akurat jeszcze można zaliczyć jako plus, bo wiązał się z orzechowawym akcentem(migdałowym? gdybym nie wiedziała, pewnie bym ich nie nazwała), jednak... niestety, było to wrzucone w nieumiejętne karmelizowanie.
A i myślałam, że aromatu kokosowego z dłoni to się chyba nigdy nie pozbędę.

Ta czekolada była zła. Z pomysłem, owszem, ale... Po połowie kostki odpadłam. Co z tego, że pomysł może i fajny, jak wykonanie takie, że nie da się jeść? Przede wszystkim tak podłej czekolady dawno nie jadłam, a dodatek... nieumiejętnie skarmelizowane - to pewne. Zacznę od tego, że w ogóle głupie wydaje mi się przyklejenie całej takiej warstwy do tabliczki. Podobała mi się forma kokosa - płatki, a i aromat nie wyszedł źle, jednak... tak to utwardzili, że szkoda słów. Migdały pochowały się (ze wstydu? - patrzcie lepiej na ich skład: 2 % migdałów w "migdałach" haha), więc oprócz "chcę napisać recenzję" nic mnie nie motywowało, by zrobić kolejny kęs. Może zjeść się da, ale po prostu nie ma po co.
W kawowej przynajmniej kawa odwracała uwagę od smaku taniochy czekolady.

Resztę oddałam Mamie. Jej posmakowała, bo: "Sama czekolada taka słodka, typowa mleczna. Właśnie taka typowa! A tę warstwę wolałabym zjeść oddzielnie, jak sezamki." Warto zauważyć, że "typowa mleczna" u niej to ogromny plus, bo ona właśnie takie typowe, zasładzające czekolady mleczne uwielbia (najlepiej jeszcze z tłustym kremem).


ocena: 3/10
kupiłam: Carrefour
cena: 7,25 zł (za 100g)
kaloryczność: 507 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, karmelizowane migdały 26% (cukier, syrop glukozowy, płatki migdałowe 2%, kwaśna śmietana, tłuszcze mleczny), tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, kokosowe płatki 3,5% (kokos 99,99%, dwutlenek siarki), odtłuszczone mleko w proszku, lecytyna sojowa; aromaty (waniliowy, kokosowy)

6 komentarzy:

  1. Nie no, kiedy Heidi zdarzyło się wyprodukować coś dobrego? Chyba przypadkiem, jak ktoś przysnął na produkcji, wyczarował potworka i postanowił ograniczyć straty finansowe, puszczając go w świat. Tak, zdaję sobie sprawę, że zjadłaś o wiele więcej Heidi ode mnie... no ale nie. Ta marka po prostu ssie.

    Cukier, taniocha, podłość i brak umiejętności stworzenia produktu godnego ludzkich kubków smakowych. Tak, to cała Heidi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ssie. Zgadzam się. Ale pewnie rzeczywiście w przypadku trzech czekolad komuś coś nie wyszło i okazały się smaczne (http://chwile-zaslodzenia.blogspot.com/2015/04/heidi-summerventure-casablanca.html , http://chwile-zaslodzenia.blogspot.com/2016/11/heidi-winterventure-apple-cinnamon.html , http://chwile-zaslodzenia.blogspot.com/2015/10/heidi-winterventure-orange-cinnamon.html).

      "Zjadłaś o wiele więcej Heidi ode mnie" - nie byłabym pewna, ewentualnie więcej smaków spróbowałam, biorąc pod uwagę moje... Prawie plucie po gryzie. :>

      A Mamie smakują! Chciała nawet kupić Florentine malinową, ale po tym, jak zaczęłam głośno protestować, czym prędzej ze wstydem wyprowadziła mnie ze sklepu "weź, bo wszyscy się gapią". Byłam gotowa zacząć udawać kurczaka, byleby tylko tego nie kupiła. Nie no, żartuję już z tym kurczakiem, ale teraz za nic w świecie bym nawet kostki nie spróbowała (zwłaszcza malinowej po ostatnim starciu z Terravitą i Scholettą).

      Usuń
    2. Ja lubię robić mamie siarę, zwłaszcza że mój wstyd jest w takich sytuacjach bliski zera. Udawałabym kurczaka bez dwóch zdań :D

      Usuń
    3. Ja zazwyczaj też, ale to nie był nasz dzień.

      Usuń
  2. Dla mnie ona nawet nie wygląda zachęcająco. Przypomina mi trochę rzygi mojego poprzedniego kota :< tym bardziej że tez nie lubie czekolady Heidi, jak dla mnie smakuje okrutnie tanio i sztucznie. Tabliczka niewypał :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi też się nie podoba. Dobre skojarzenie! Chociaż... a tam, zaraz kota. Może kogoś na linii produkcyjnej cofnęło? Nie zdziwiłabym się.
      Tabliczka niewypał? To po prostu Heidi w pełni swej klasy.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.