poniedziałek, 30 września 2019

Moser Roth Dark Chocolate Apricot Almond ciemna 52 % z morelami i migdałami

Niewiele jest owoców, które wolę suszone niż świeże. O ile np. daktyle lubię bardzo specyficzne, bo soczyste, o dużym procencie wilgotności, które mają formę między suszonymi a świeżymi, tak za świeżymi figami nie przepadam, a ubóstwiam suszone. Z morelami obecnie mam podobnie: świeże mogłyby nie istnieć, a suszone kocham. Latami ich jednak, jako owoce, nie doceniałam. Tylko rzeczy morelowe lubiłam odkąd pamiętam. I odkąd pamiętam, zawsze jakoś mało mi ich było. Liczyłam więc, że ta tabliczka mnie nie zawiedzie. Wciąż wspominałam pyszną Orion 68 % morele & chili, no ale jednak tamta zachwycała też jako kontrowersyjne połączenie, a tu? Rzecz miała skupić się na czekoladzie i morelach.

Moser Roth Limited Edition Dark Chocolate Apricot Almond to ciemna czekolada o zawartości 52 % kakao z płatkami migdałów (5%) i preparowanymi morelami (5%).
Edycja limitowana na jesień / zimę 2018; w opakowaniu 5 minitabliczek (łącznie 125g).

Po otwarciu poczułam przede wszystkim morele: soczyste owoce, ale bardziej w dżemowatym wydaniu... może trochę świeżawe (suszone niespecjalnie); trochę przerysowane sztucznawe morele i zapach rzeczy morelowych ("jogurtowo-cukierkowe morele"). Było w tym też coś cytrusowego, z cukrowo-cierpkawą czekoladą daleko w tle.

Przy łamaniu tabliczka wydała mi się twarda. Lekko trzaskała, mimo pozornej tłustości. Zatopione w niej migdały również się łamały, a morelowe kawałki - których nie było tak wiele - raczej się rwały.
W ustach czekolada rozpływała się łatwo, w niezbyt tłusty, raczej lekko wodnisty, ale kremowy sposób. Dopiero po czasie odsłaniała dodatki: dużo soczyście-świeżych, rzężących płatków migdałów i scukrzono-soczystych kawałków morelowych, przywodzących na myśl lepkie dżemo-galaretki o soczyście-scukrzonej strukturze, wciąż jednak owocowe.

W smaku od pierwszego kęsa pobrzmiewała nuta moreli, ale równie szybko wystrzeliła cukrowość wilgotnego, niezbyt gorzkiego, ale nieco cierpkawego ciasta kakaowego (murzynka?). Odnalazłam w tym palono-pieczony motyw, który szybko czmychnął ku lekko alkoholowej nucie marcepana. Ciasto niewątpliwie było marcepanowe.

Wraz z odsłanianiem się dodatków, pojawiał się ich smak. Morele podbijały ten sztucznawy, podkręcony motyw morelowy "rzeczy o smaku" / aromatu, ale i tak wyszły przyzwoicie smakowicie. Naturalny, soczysty dżem morelowy również odegrał ważną rolę. Fakt, że z dużą ilością cukru, ale i soczyście-cytrusowym kwaskiem. Soczystość ta mieszała się z soczystością i cierpkawością "marcepanowo-kakaowego ciacha".
Gdy trafiałam językiem na kawałki owocowe, czułam cukier, a po chwili (głównie przy rozgryzaniu), rzeczywiście smak owoców. Trochę jak z jogurtów / słodyczy morelowych, trochę zalatujący jabłkowo-cytrysowo. Wyraźny, ale nie intensywny, a suszonomorelowy dopiero jako któryś tam w kolejności.
Oto migdały, zwłaszcza rozgryzane, dominowały wyrazistym, pełnym smakiem. Połączyły w sobie świeże  i takie zalatujące marcepanem.

W posmaku pozostały właśnie migdały i cytrusowo-cukrowe morele. Dżemowato-przetworowe, ale smakowite. Dodatki wyciągnęły też cierpkawość kakao, jednak ta podporządkowała się ciemnoczekoladowej cukrowości.
Całość wyszła za słodko, ale przyjemnie. Owszem, morelowo, acz wolałabym, by nie były to aż tak podrasowane, mało morelowe morele, a po prostu kawałki suszonych owoców. Migdały... pasowały, w udany sposób przełamały słodycz, ale chwilami aż przed morele wychodziły. Zdecydowanie czułam niedosyt tychże.
Z zaskoczeniem stwierdziłam, że były mniej ciekawe od wersji żurawinowej, ale wciąż smaczne (a może tylko dlatego, że mam kręćka na punkcie moreli? a tu chociaż namiastka). Wydała mi się mniej gorzkawa, bo bardziej naaromatyzowana - jakby aromat po prostu gorzkawość wyłączył. Na pewno było to mniej sztuczne i nietanie, jak np. Moser Roth Saison Edition Johannisbeere Mandel. Przynajmniej główny zarzut do czekolady to tylko przesłodzenie, a nie przesłodzenie i polewowość.


ocena: 7/10
kupiłam: Aldi
cena: 9,99 zł (za 125g)
kaloryczność: 543 kcal / 100 g; 1 minitabliczka (25g) - 136kcal
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, płatki migdałowe, syrop fruktozowy, zagęszczony mus morelowy 0,7%, zagęszczony mus jabłkowy, mąka ryżowa, lecytyna sojowa, aromaty, substancja zagęszczająca: pektyny; kwas: kwas cytrynowy

niedziela, 29 września 2019

Moser Roth Dark Chocolate Cranberry ciemna 52 % z żurawiną i jabłkami

Żurawina to owoc, który postrzegam jako smaczny, ale jest mi kompletnie obojętny. Nie umiem więc powiedzieć, po co mi dzisiaj przedstawiana tabliczka. Chyba przeważyło to pierwsze i to, że w dniu, gdy podjęłam decyzję o zakupie, miałam lepsze niż obecnie mniemanie o Moser Roth. Obecnie także do niej, jak do dodatku, mam obojętny stosunek. Dobrze się jednak złożyło, że niedługo po niej miałam otworzyć wersję Terravity - ot, takie małe porównanie. No, i zestawienie z drugim smakiem - też takim typowo suszonoowocowym. Swoją drogą, o jedzeniu świeżej żurawiny nawet nigdy nie słyszałam.
Dopiero w dniu degustacji z kolei dowiedziałam się, że oprócz żurawiny, w tej tabliczce znalazły się też jabłka - nie jako skład owocowych cząstek. Takowych w ogóle miałam w niej nie uświadczyć, a po prostu żurawinę oraz jabłka. Zapowiadało się ciekawie - nawet nie zdążyłam się wystraszyć, że jabłka mogą być suszono-gąbczaste, czyli takie, do jakich czuję wstręt.

Moser Roth Limited Edition Dark Chocolate Cranberry to ciemna czekolada o zawartości 52 % kakao z "kawałkami słodzonej żurawiny (15%)"; a dokładniej z żurawiną i jabłkami.
Edycja limitowana na jesień / zimę 2018; w opakowaniu 5 minitabliczek (łącznie 125g).

Po otwarciu poczułam soczyście żurawinowo-wiśniowy i ogólnie słodko-kwaskowato-owocowy zapach, wkomponowany w przecukrzoną, acz niewątpliwie cierpką czekoladę ciemną.

Przy łamaniu tabliczka wydała mi się tłustawa i rwąca za sprawą dodatków. Ich sporych kawałków było mnóstwo: zarówno słodzono-suszonej żurawiny (której skórka czasem trochę mnie denerwowała), jak i podsuszonych jabłek.
W ustach czekolada rozpływała się szybko i gładko, nie tłusto, a trochę wodniście, ale w porządku. Szybko odsłaniała dodatki. Żurawina okazała się jędrna, acz średnio soczysta. Jabłka z kolei... początkowo twarde, z czasem, gdy nasiąkały, coraz bardziej skrzypiąco-trzeszcząco-soczyste. Nie były miękko-gąbczasto-suszone, a jakieś... dziwne. Jakby karmelizowane ale bez karmelu?

W smaku czekolada od początku zaszarżowała cukrowością, do której doszedł wyraziście, choć nie za mocno palony smak kawy z pianką. Paloność... to też przypieczoność ciasta, które wilgoć zachowało. To jakby kawowy murzynek. Kawowo-kakaowy biszkopt maślany - słodki i wilgotny, mało gorzki, ale intensywny w swe smaki. Pobrzmiewała tu taka zwykła kakaowość i cierpkawość.

Obok nich mignął mi smak cukrowo-likierowy, kojarzący się trochę z wiśniąą...owym syropem czy czymś... podcukrzonym, choć soczystym. Oto poczułam słodko-podkwaszony smak czerwonych owoców. Przy odsłaniających się dodatkach wreszcie wyłoniła się żurawina. Obok niej pojawił się kwaskowato-słodki motyw szarlotkowych jabłek. Z kwaskowatych robiły się coraz słodsze, acz wciąż soczyste.

To tak, jakby do tego kawowo-kakaowego, miękkiego ciasta dodano mnóstwo soczystych owoców: żurawiny i jabłek.

Gdy pod koniec gryzłam owoce, to ich smak dominował. Pozostał też w posmaku, jako bardzo słodki i lekko soczyście-ukwaszony. Mieszał się z łagodną cierpkawością cukrowej, palonej czekolady.

Całość wyszła za słodko, ale przyjemnie wilgotnie-ciastowo-owocowo. Smak prosty, czekolada to jedynie całkiem w porządku tło dla ciekawych, raczej umiejętnie obrobionych dodatków. Podobała mi się forma jabłek, że nie były to te miękkie, suszone oblechy, a coś innego. Z zachowaną soczystością.


ocena: 8/10
kupiłam: Aldi
cena: 9,99 zł (za 125g)
kaloryczność: 513 kcal / 100 g; 1 minitabliczka (25g) - 128kcal
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, żurawina 7,7%, kawałki jabłek 4,9%, lecytyna sojowa, olej słonecznikowy, kwas: kwas cytrynowy, wyciąg z wanilii

PS Jak już o żurawinie i czekoladzie mowa... Nie mogę nie wspomnieć o Original Beans Arhuaco Businchari 82 %, która ma właśnie m.in. żurawinowe nuty i którą po prostu kocham - w czym utwierdziłam się wczoraj i zapraszam do małej aktualizacji podlinkowanej recenzji.

piątek, 27 września 2019

Luximo Premium Czekolada gorzka 85 % ciemna

Po kilku niezłych ciemnych Baronach tak sobie pomyślałam, że to ciekawe, jak uniwersalna to marka. Ma w ofercie nadziewańce kompletnie nie w moim guście (według mnie paskudne), chwalone przez wiele osób, ale właśnie i zadowalające ciemne. Szczerze? Nie spodziewałam się, że mnie nimi przekona ale... Luximo ciemna 70 % o smaku miętyLuximo Premium ciemna 70 % z solą, Luximo Premium 74 % Madagaskar pokazały, że może. Dzisiaj prezentowanej jednak nie byłam taka pewna, bo 85 % to już dość ryzykowna zawartość - nawet te dobre czasem mi nie pasują, kiedy np. są za tłuste czy coś. Za suche? Tego w przypadku tej nie obstawiałam, bo kakao odtłuszczonego w składzie nie miała. Nie wiedziałam, na co się nastawiać.

Luximo Premium Czekolada gorzka 85 % Cocoa to ciemna czekolada o zawartości 85 % kakao, produkowana przez Millano-Baron dla Biedronki.

Po otwarciu poczułam niezbyt zachęcający, jakby zgłuszony zapach spalonego, dość gorzkawo kakaowego piernika z lukrem waniliowym. Im dłużej siedziałam przy czekoladzie, tym ta waniliowa słodycz zdawała się odgrywać coraz większą rolę.

W dotyku sprawiała wrażenie idealnie gładkiej, suchej i zbitej, wręcz mało spożywczej. Trzaskała bardzo głośno z racji twardej chrupkości, przy czym łamała się po liniach prostych, trochę się krusząc.
W ustach stawiała opór, rozpuszczała się bardzo powoli, właściwie cały czas zachowując swój pierwotny kształt. Mimo to miękła i gięła się. Odebrałam ją jako bardzo zwartą, zbitą, dość przy tym tłustawą. Nie przeszkodziło jej to w byciu jednocześnie suchą i proszkowo-pylistą, pod koniec wręcz trzeszcząco-skrzypiącą. Wydała mi się trochę plastikowa.

Jako pierwszy, leniwie rozszedł się palono-spalony smak. Był dosadny, gorzkawy, ale jakby stłumiony i na pewno nie bardzo gorzki. Podkreśliła i podsyciła go cierpkość. Wahnęła się ku lekkiej kwaśności, ale jednak na nią się nie zdecydowała. Weszła w spaleniznę, uwypuklając nuty sadzy, takie spalono-suche... Jak spalony, orzechowy piernik. Trochę kakaowy, ale w dużej mierze wręcz maślano-neutralny. Dało to przystępny, wyciszony i w gruncie rzeczy dość nudny efekt.

Gorzkawość została dodatkowo stłumiona przez słodycz, która nadeszła po cierpkości. Chwilami wydawała mi się chamsko jałowa - niby nie mocna, ale taka... spleciona z nijakością, trochę lukrowa. Gdy jednak cierpkość ustąpiła, wyłoniła się waniliowość, jakoby trochę zastępując jej miejsce. Wydało mi się to trochę sztuczne i wciągnięte w spaloną neutralność. Kontrastowo znów pojawiła się cierpkość.

Końcówka, już znacząco osłodzona, zaserwowała neutralną gorzkawość, kojarzącą się z orzechami oraz cierpkość spalenizny, a także trochę gorzkości sadzy, która usiłowała wykreować się na ostrą. Brakowało temu mocy... jakby smaki chciały, a nie mogły.

Posmak należał za to bez dwóch zdań do cierpkości suchej, neutralnej spalenizny, złagodzonej maślanością i prostą, nie za mocną słodyczą. Trudno go nazwać przyjemnym, ale nieprzyjemny też nie był.

Chciałabym napisać, że "na smak trzeba długo czekać", ale... właśnie problemem tej tabliczki jest brak konkretniejszego smaku. Nieprzyjazna, jakaś niespożywcza (?) struktura nie pomogła. Zaleganie takiego kawałka w ustach po pewnym czasie po prostu nudzi. Nie była to jednak niesmaczna czekolada. Mimo wręcz spalonego smaku, waniliowa słodycz wcale się z nim nie gryzła (co według mnie często się zdarza w tego typu czekoladach). Niestety, to chyba głównie dzięki tej neutralności... Dobrze jednak, że nie było to zbyt maślane. Całościowo... w sumie każdy może zjeść, bo nie za słodko, nie za gorzko, kwachu też brak. Delikatna i nudna, ale lepsza od tanio-wykastrowanego Lindta 85%. Nie ma jej jednak co porównywać z również delikatną, ale bogatszą w poszczególne nuty Tesco Swiss 85%. Nie powiedziałabym, że Luximo ma aż tyle kakao.


ocena: 7/10
kupiłam: dostałam
cena: -
kaloryczność: 542 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, lecytyna sojowa, ekstrakt z wanilii

czwartek, 26 września 2019

Schogetten Yoghurt-Blueberry-Muesli mleczna z jogurtowym nadzieniem z borówkami, musli i płatkami kukurydzianymi

Przy Lindcie Lindor Hazelnut Chocolate wspomniałam, że czekolady Schogetten bojkotuję głównie ze względu na formę. Może jeden czy dwa smaki (ciemną i jeszcze przed blogiem... kokosową?) lata temu próbowałam, ale ogólnie nie sądzę, by reprezentowały jakość wartą uwagi. Stało się tak jednak, że dwie nowości (w chwili kupowania, nie recenzowania) nabyłam (z zamysłem, że i tak trafią do Mamy). Za tę miałam się zabrać w okolicach Lindt Hello Frozen Yoghurt (smaki postrzegałam jako dość podobne), ale życie i data ważności sprawiły, że stało się inaczej, a tabliczka... trochę sobie poczekała.

Schogetten Yoghurt-Blueberry-Muesli to mleczna czekolada z 34 % nadzieniem jogurtowym z borówkami amerykańskimi / jagodami, musli i płatkami kukurydzianymi.


Po otwarciu poczułam intensywną woń słodkich jagódek-borówek, wkomponowanych waniliowato-słodkie, czekoladowe otoczenie i z wyraźną kwaśnością. Należała zarówno do owoców, jak i jogurtu / nabiału, który zalatywał proszkowością.

Już w dotyku szarawa tabliczka była strasznie tłusta, prawie topiąca się w dłoniach. Nadzienie odebrałam jako "zbitkę" to znaczy zrobione z grudek proszku z mikroskopijnymi dodatkami w tłuszczu.
W ustach gruba czekolada rozpływała się szybko, niemal natychmiast mięknąc i zalepiając. Cechowała ją kremowość i tłustość. Szybko odsłaniała równie tłuste, ale bardziej obleśne nadzienie.
Również wydało mi się w pewien sposób gładkie, tak trochę oleiście, tłuste, ale... rzadkawe i jakby ten tłuszcz zlepiał proszek. Ulepkowate i dziwne. Szybko ujawniało twardo-chrupiące drobinki płatków i mikroskopijne owoce, które w sumie się kamuflowały (w ciemno nie powiedziałabym, że jakieś tam są, acz mogłam na taką kostkę trafić).

W smaku czekolada przytłoczyła mnie za silną, ale jeszcze nie cukrową słodyczą i ogromem mleka. Najpierw to ona dominowała, jednak już po chwili przebił się kwasek, a mleko wyszło na pierwszy plan.

Oto nadzienie... zaserwowało głównie smak starego mleka / śmietany w proszku - bardziej właśnie tej sztucznej, nieprzyjemnej proszkowości i bezsmaku w zasadzie niż samej mleczności. Pobrzmiewała w tym margaryna, podkreślająca nieprzyjemną proszkowość. Jogurt wchodził pomiędzy to kwaśnością. Wyraźnie go czułam, kwasek rozproszył słodycz i sprawił, że nie było mowy o przecukrzeniu, ale uwydatnił kiepski, tani smak nadzienia.

Kwaśność była też trochę owocowa... Czy jagodowa? Chyba bardziej cytrynowa.

Chrupiące drobinki w smaku bez problemu się przebiły. Wniosły zbożową goryczkę, niektóre lekko przypaloną nutę. Płatki kukurydziane wyróżniły się, ale było ich naprawdę malutko. Wszystkie te drobinki zalatywały stetryczeniem / kartonem.

Kwaśność i smak mleka w proszku kończyły to wraz z silną słodyczą, stojącą jednak jakby obok.

W posmaku pozostał złożony kwas: podkręcono-sztucznawy, jogurtowy i owocowy, przesłodzenie i smak kiepskich składników mleczno-tłuszczowych. Goryczka zbóż też wyszła tu tanio i nieprzyjemnie. Ukoronowaniem była chemia.

Po kostce się skrzywiłam i nie miałam ochoty ani przez sekundę więcej w życiu mieć do czynienia z tym podłym smakiem starego mleka / śmietany w proszku, wymieszanego z kwachem, sztucznością i posmakiem margaryny. To nic, że kwaśność była rzeczywiście jogurtowo-owocowawa... coś tu nie grało. Nadzienie tragiczne, z kiepskimi dodatkami (jagód jakby brak, płatki niskiej jakości), a sama czekolada przeciętna i głównie cukrowa. Gdyby smakowała, jak pachniała... A to nie, musiała się "popisać". Prawie tak zła, jak Chateau Ce'Real Snack-Schokolade Milch + Cerealien.


ocena: 3/10
kupiłam: Jubilat
cena: ok. 3 zł
kaloryczność: 557 kcal / 100 g; 1 sztuka (ok. 10g) - 49 kcal
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, tłuszcz palmowy, śmietana w proszku, pełne mleko w proszku, jogurt  z odtłuszczone mleka w proszku 6,3%, miazga kakaowa, dekstroza, laktoza, tłuszcz mleczny, kukurydza 0,5%, amarantus 0,3%, mąka ryżowa 0,3%, borówki 0,2%, naturalne aromaty, lecytyna sojowa, skrobia pszenna, ekstrakt wanilii, sól, jęczmienna mąka słodowa, regulator kwasowości (kwas cytrynowy), ekstrakt słodu jęczmiennego

środa, 25 września 2019

lody Haagen-Dazs Obsessions Collection Peanut Butter Crunch

Nie mam w zwyczaju jeść słodyczy zaraz po ich kupieniu. Swoje muszą odleżeć. Zwłaszcza, gdy chodzi o lody, bo... nie jestem zbyt lodowa. Jak już jem, to danego dnia jem ich dużo, a potem zdycham z przejedzenia i zimna, ale nie lubię mieć otwartego pudła w zamrażarce. A tylko takie lody wchodzą u mnie w grę, bo jednoporcjowej, dziadowskiej drobinicy nie uznaję. Za dzisiaj przedstawiane jednak zabrałam się dość szybko. Nie dość, że przypomniały mi boskie HD Peanut Butter Pie, to jeszcze weszły jako nowość wraz z linią nowych, bardzo ładnych opakowań. A poza tym... wreszcie smak masła orzechowego (który przeważnie jest niesatysfakcjonujący) i ulubiona marka - czy trzeba dodawać coś jeszcze?

Haagen-Dazs Obsessions Collection Peanut Butter Crunch to lody o smaku masła orzechowego z masłem orzechowym i karmelizowanymi fistaszkami (7%). (Właściwie jest napisane "z sosem z masła orzechowego").
Pudło zawiera 400 g / 460 ml.

Chwilę po otwarciu poczułam moc fistaszków w pełnej okazałości. Śmietankowa baza zaznaczona w tle wpisała się w masłoorzechowe zapędy, jednak te na początku i tak nie były aż takie mocne. Dopiero w trakcie jedzenia... Mmm, masło orzechowe do potęgi!

Masa lodowa okazała się kamienna. Problem z wbiciem w nią łyżki potęgował fakt, że przeplatały ją spore zawijasy-skupiska masła orzechowego. Kryło się tam również dużo orzeszków ziemnych: głównie połówek, całych i kawałków (większych i mniejszych).
Lody topiły się bardzo, bardzo powoli, co zawdzięczały nadzwyczajnej gęstości, na którą złożyła się pełna śmietanka i masło orzechowe. Wyszło to tłusto, kremowo i gładko. Według mnie były zbyt ciężkie i sycące.
Skupiska "swirl" (w tłumaczeniu zwane sosem z masła orzechowego) według mnie były po prostu trochę rzadkawym, kremowym masłem orzechowym, ot, co. W pierwszej chwili straszliwie twarde, zbite, ale pod wpływem temperatury powoli rozpływające się w tłusty, gęsto-zalepiający, charakterystyczny dla masła orzechowego sposób.

Orzechy to konkretne, chrupiące sztuki - nie za mocno prażone, pokryte cienką warstwą karmelu (chwilami przypominał szkło, w ustach topił się jak gęsta masa / sos). Przy wielu były też drobne kryształki soli.

W smaku masa lodowa przywitała mnie subtelną słodyczą, do której szybko dołączyła nuta fistaszków. Głęboko śmietankowa baza nie pozwoliła im od razu mocno uderzyć, a wtłoczyła je w pewną delikatność jak... orzechowy krem. Słodycz była bardzo stonowana.

Bardzo szybko orzeszki zreflektowały się, że to przecież one są tytułowym smakiem i zaczęły nasilać się. Lekko prażony akcent i specyficzny smak masła orzechowego wyraźnie rozszedł się po ustach już po chwili.
Wraz z nim, rosła także słodycz. Wpisała się w konwencję słodkiego masła orzechowego (a nie np. upodabniając smak do nugatowego). Ogólnie odebrałam ją jako znaczącą (w kontekście charakteru), ale wcale nie była zbyt silna. W oddali pobrzmiewała nutka soli, tak jednak delikatna, że nawet trudno orzec, czy jako ona sama, czy to taka wynikająca z "naturalności śmietanki i orzechów".

Smak słonawego masła orzechowego podbijało, i sprawiało, że chwilami wyskakiwał ponad wszystko inne, oczywiście ono samo. Masło orzechowe w najczystszej postaci - jego nic nie tłamsiło. Na tyle wyraziste, by dowodzić zawartością pudła. Mimo że dość słodkie, okazało się odpowiednio słone. Niestety jednak przeszkadzała mi w nim nuta oleju (tłumaczyłam to przemrożeniem).

Wreszcie same orzeszki... w oczywisty sposób nasilały smak arachidowy, wnosząc charakterny, podprażony element, lecz także wzmacniały słodycz... Jako że karmelizowane, wyszły trochę cukrowo-karmelowo i prażono. Niektóre z nich były bardzo słone, inne łagodniej, ale ogólnie to orzeszki solone - bez dwóch zdań. Gdy tak całość powoli się topiła, warstewka cukro-karmelu też to robiła, co średnio mi się podobało. Wyszło jak słone orzeszki w karmelu. Poniekąd brzmi dobrze, ale nie do, i tak słodkawego, masła orzechowego. Zdecydowanie byłoby lepiej bez takiego karmelu (co innego, gdyby był mocno palony czy coś).

Po wszystkim został posmak masła orzechowego. To mieszanka słonych fistaszków, słono-słodkiego masła orzechowego i... poczucie tłuszczu na ustach, wzmacniające poczucie objedzenia się.

Lody wyszły bardzo dobrze, należycie masłoorzechowo, choć to delikatne w smaku, a bardzo sycące masło orzechowe. Zapewniła to śmietankowa baza. Słodycz niska, acz odgrywająca ważną rolę. Zdecydowanie mniej słodkie niż amerykańskie odpowiednimi. Podobało mi się to, jak wkomponowano sól, podkreślającą arachidowy smaczek. I masłu orzechowemu, i orzeszkom należą się brawa. Wprawdzie wolałabym, by nie były karmelizowane, ale jak na takowe, wyszły świetnie (nie jak orzech w cukrze). Całościowo dla mnie niestety zbyt ciężko-tłusto-sycące, przez co raczej do nich nie wrócę (a przynajmniej nie prędko). Zastąpiłabym śmietankę mlekiem, przynajmniej częściowo.


ocena: 9/10
kupiłam: Lidl
cena: jakieś 22 zł (za 460 ml)
kaloryczność: 343 kcal / 100 g
czy kupię znów: w dużej promocji kiedyś tam może i bym mogła

Skład: śmietanka 26%, masło orzechowe 18% (prażone orzechy arachidowe, olej arachidowy, cukier, sól), skondensowane mleko odtłuszczone, cukier, prażone orzechy arachidowe, żółtka jaj, suszony syrop glukozowy, olej kokosowy, sól

poniedziałek, 23 września 2019

(Słodki Przystanek) Beskid Venezuela 70 % ciemna z Wenezueli

Myśląc o posiadanych tabliczkach tej marki pomyślałam, że właściwie dawno nie jadłam czekolady z Wenezueli. A duet Fair 70 % i mleczna 37%  przypomniał mi, jak miło jest zestawiać mleczną z ciemną. W tym przypadku weszłam w posiadanie również wersji mlecznej, toteż postanowiłam poszperać w smakach pod tym względem.

Beskid Bean-to-Bar Chocolate Venezuela 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Wenezueli z plantacji Valdiviezo.
Czas konszowania to 48 godzin.

Po otwarciu poczułam zapach palonej kawy wkomponowanej w ciepłe zestawienie kojarzące się z rozgrzanymi w słońcu drzewami i pieczonymi orzechami czy też tostami... które kryły się pod mnóstwem soczyście słodkiego dżemu morelowego.

Przy łamaniu twarda tabliczka o intensywnie ciemnym, soczystym odcieniu wydała mi się gęsto-zawilgocona. Trzaskała głośno, jakby właśnie taka "pełna" była. Przekrój to potwierdził, choć dostrzegłam parę pęcherzyków powietrza.
W ustach czekolada rozpływała się łatwo, w miarę szybko, bez zalepienia, a pozostawiając wodniste smugi. Wydała mi się gęsta w zbitkowato-pylisty, trochę talkowy sposób, mimo że nie była pylista, a gładka. Można by jej nawet dżemowatą śliskość przypisać. Nie była także tłusta czy soczysta. Po prostu wilgotna.

W chwili robienia pierwszego kęsa poczułam śmietankową kawę, co na myśl natychmiast przywiodło czekolady śmietankowe. Niczym błyskawica przeszył to motyw korzennych ciastek lub tostów, czyli mocno pieczony, rozgrzewający, ale nie bardzo gorzki.

To ciepło przeszło na słodycz. Początkowo lekko palonokarmelowa, weszła w "gęstą" (pozytywnie mulącą?) słodycz owoców. W ustach eksplodował smak dżemu morelowego (czy również inny żółty). Dżem dosłownie przykrył tosta czy coś tam, ale pojawiło między nimi masło. Masło... śmietanka... Maślanka? Leciutko kwaskowata nuta nabiału podkreśliła się z soczystością.

Pojawił się element rozgryzanych, gorzkich ziaren kawy. Nie suchych jednak. Soczystość zawitała także do nich. Obracała się dzięki temu w lekko roślinnie wilgotnym klimacie. Wydała mi się nie tyle ziemista, co smakująca zawilgoconymi fusami... herbacianymi? Mniej więcej w połowie kompozycja zrobiła zdecydowanie herbaciana.
Niczym herbata z cytryną? Ależ nie, choć pojawił się cytrusowy wątek. Był jednak słodki i bardziej mandarynkowy.

Wciąż także rozgrzewający, choć już mniej stricte korzenny, a bardziej jak drzewa zażywające kąpieli słonecznej, prażone orzechy... czy nawet tabaka mieszająca ten ciepły motyw z poczuciem zawilgocenia fusów.

W posmaku pozostała soczystość, lekki kwasek dżemu morelowego i cytrusów, ogrom słodyczy owocowo-karmelowej, jak również przyjemne pieczone ciepło drzew oraz orzechów. Z zaznaczoną goryczką ziemistej herbaty (lub / i kawy?).

Smakowo zachwyciła mnie. Morelowy dżem i mandarynki, herbata i cała pieczoność / rozgrzanie wyszły cudownie. Żałuję tylko, że w pewnym momencie było zbyt maślano-tostowo; wolałabym, by rozwinęło się to w kierunku maślankowym. Gorzka nienachalnie, słodka w sposób jakby naturalny i bardziej z soczystością niż kwaskiem, ale gdy o nim mowa, to też chodzi tylko o ten naturalnie owocowy. Smakowita, jednak niestety coś mi nie pasowało w strukturze.

Zaskoczyła mnie, jak podobnie do A. Morin Venezuela Porcelana Noir 100 % wyszły w niej nuty moreli, nabiału, korzenno-herbaciane czy również trochę struktura (Morin o wiele charakterniejszy, z winnymi nutami i sernikowy, nie maślankowy, no ale jednak). Nawet dżemowata (co prawda brzoskwiniowo) i sernikowa, z korzenno-kawowym bukietem Idilio Origins 12imo Finca Torres była trochę podobna. No i w końcu morelowo-pomarańczowa, śmietankowa (w sensie, że też nabiałowa) i głęboko kawowa Idilio Origins 5nto Cooperativa Amazonas 72 % też pasuje (oszałamiająca w każdym calu - to jedna z moich ulubionych czekolad tak w ogóle, toteż takie skojarzenie było bardzo miłe).


ocena: 9/10
kupiłam: Słodki Przystanek (dostałam)
cena: 15,90 zł (za 50 g; ja dostałam)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: mogłabym

Skład: ziarna kakaowca, cukier trzcinowy nierafinowany

niedziela, 22 września 2019

E. Wedel Chrup! Crunchy Cookie Kruche ciasteczka czekolada biała

Latem 2018 Mama postanowiła wrócić sobie do paru słodyczy lubianego przez nią Wedla, popróbować nowości, a ja... wraz z nią, gdy chodziło o czekolady. Przy Wedlu Karmellove! zdradziłam, że spróbowałam ją tylko dlatego, by mieć jakiś punkt wyjścia do białej, niekarmelowej. Białego Wedla to chyba nigdy nie jadłam. Mimo że obecnie mam silną niechęć do białych, podoba mi się zamysł na dodanie kakaowych ciastek właśnie do białej. Od osobistej , straszliwej niechęci silniejsza okazała się chyba tylko moja ciekawość niezdrowa ciekawskość: "Jak to Wedlowi wyszło?". Obstawiałam bardziej proszkową wersję cukrowej Hershey's Cookies 'n' Creme. Sobie zgarnęłam pasek, zastanawiając się, czy chociaż jemu podołam i czy, na dobrą sprawę, warto.


E.Wedel Chrup! Crunchy Cookie Kruche ciasteczka czekolada biała to biała czekolada z kakaowymi ciastkami.

Po otwarciu poczułam się trochę, jakbym zbliżyła nos do torby z cukrem, ale też jakbym wąchała mleko w proszku. To typowy, duszny zapach maślano-proszkowomlecznej białej czekolady, wzbogacony o lekko kakaowo-ciasteczkową nutkę.

Dalmatyńczykowa, a więc piękna, raczej ecru czekolada upstrzona mikroskopijnymi czarnymi kropeczkami i ciastkami, przebijającymi się jako plamki, w dotyku sprawiała wrażenie proszkowo-tłustej. Przy łamaniu nie stawiała żadnego oporu.
W ustach rozpływała się neutralnie (ani przyjemnie, ani nie), raczej łatwo, w miarę szybko i nie aż tak mocno proszkowo. Zaskoczyła mnie, że nie była bardzo tłusta. Trudno dokładniej się o niej wypowiedzieć z racji tego, jak najeżona ciasteczkami była. Językiem szybko zaczęłam na nie trafiać. W porę "chrupnięte" przyjemnie chrupały z racji świeżości i twardej kruchości. Cechowała je lekkość, dzięki której zostawione trochę nasiąkały i z oporem rozpływały się.

Czekolada najpierw zaserwowała mi sporo cukru. Słodycz była silna, ale nie wydała mi się nie do przebrnięcia, jeśli o jej poziom chodzi. Pojawił się niestety sztuczny, narastający motyw waniliny.

Mieszała się ona z całkiem wyrazistym i smakowitym mlekiem. Czekolada wydała mi się minimalnie maślana, bardziej właśnie mleczna. Wanilinowość z czasem zaczęłam postrzegać bardziej jako mleko w proszku. Nim niewątpliwie zalatywała.

Mniej więcej w połowie od gorszych posmaków uwagę odciągały kakaowe ciastka. Do ogółu wkradały się poprzez lekką goryczkę i pieczoną nutkę. Gdy wyeksponowały się bardziej, niektóre trochę nadgryzłam, inne rozpuszczały się, roztoczyły kakaowy smaczek o niskiej goryczce. Były pszeniczne, trochę cukrowo słodkie i kojarzące się z kakaowymi herbatnikami, jak również kakaowymi płatkami (typu Nesquik?), zamoczonymi w mleku. Nie przypominały przypalonogorzkich Oreo (szkoda). Według mnie mogłyby być wyrazistsze.

Końcówka należała do ciastek kakaowych w mleku, w wydaniu bardzo-bardzo słodkim.

Po wszystkim pozostał posmak kakaowych herbatników / ciastek, silna słodycz i białoczekoladowy motyw. Bez silniejszych, nieprzyjemnych wątków. Nie było to jednak coś, co chciałabym czuć w ustach dłużej.

Całość zaskoczyła mnie jednak pozytywnie. Nie była tak cukrowa ani proszkowa, jak się spodziewałam. Tłuszczem nie przytłaczała, jedyny problem miałam z nutą sztuczności i mleka w proszku, ale... te ukrywały ciastka kakaowe. Istotnie ciastka kakaowe, a nie chrupacze bez smaku czy coś. O wiele łagodniejsze niż Oreo, bardziej jak płatki śniadaniowe, co przełożyło się na skojarzenie z kakaowymi ciastkami maczanymi w mleku. To akurat całkiem miłe skojarzenie (mimo że takich nie jadam w ogóle).
Twór może nie mój, ale całkiem udany. Mnie wprawdzie i tak już po dwóch kostkach takie słodko-mleczne połączenie do chrupania znudziło, gdyż brak temu charakteru, ale na pewno z Hershey's wygrywa.


ocena: 6/10
kupiłam: poczęstowałam się (Mama kupiła w Tesco)
cena: około 3 zł (za 90g)
kaloryczność: 562 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

cukier, tłuszcz kakaowy, mleko pełne w proszku, ciasteczka kakaowe 10% (mąka pszenna, cukier, olej palmowy, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu 9%, sól, substancje spulchniające: wodorowęglan sodu, węglan potasu, wodorowęglan amonu), lecytyna sojowa, aromat

sobota, 21 września 2019

Zotter Saffron and Pistachios mleczna 40 % z marcepanem z pistacjami i maślano-mlecznym kremem z szafranem i anyżem

Czekolady Zottera w większości jadłam, bardzo niewiele odkładam w czasie lub w ogóle pomijam. Nowości ciemne i nadziewane obecnie kupuję wszystkie w ciemno. W ofercie są jednak takie, które nie wydają się zbyt moje, np. dzisiaj przedstawiana. Kocham pistacje, z szafranem miałam do czynienia tylko przy Zotter Basmati Rice with Saffron, ale ta tabliczka mnie nie kusiła. Popatrzyłam i uznałam, że pewnie będzie mi za słodko i za tłusto - bo mleczna, bo ten krem - szafranowy... ale ile tam tego szafranu? A z czegoś zrobiony być musi. Ostatnio też po prostu na marcepanowe czy w ogóle nadziewane czekolady zerkam rzadziej. Mało mi w nich "czekolady w czekoladzie". Skąd więc ta recenzja? Dostałam od Marcina z Bio Kredensu kilka w ramach "testu w ciemno" - czy zgadnę, jakie to, nie na bloga. Gdy jednak tylko mi zapachniało anyżem, pomyślałam, że dawno tak pięknie pachnącej tabliczki nie miałam w rękach, że nie kojarzę mlecznego, tak mocno anyżowego Zottera, toteż zdecydowałam się, że zdjęcia i recenzja muszą być (a czekolady, np. Lindt Carrot Cake, przybywały do mnie już w gorszym stanie).


Zotter Saffron and Pistachios to mleczna czekolada o zawartości 40 % kakao z marcepanem z pistacjami i mleczno-maślanym kremem z szafranem i anyżem.

Gdy tylko zabrałam się za papierek, uderzył mnie apteczny zapach słodko-pikantnego, charakternego anyżu wymieszanego z równie charakternym, mocno migdałowym marcepanem. Skąpane to było w mlecznej, nienachalnej słodyczy.

Tabliczka, mimo że trochę zmiażdżona, zachowała pewien konkret. Mimo to wydała mi się nieco ulepkowata, z racji formy. Mocno przemielony marcepan rozchodził się z łatwością na grudki, ujawniając kawałki świeżo-miękkich pistacji w nim zatopionych. Rzadkawy, ale w cudownie soczyście-nasączony sposób.
Również rzadkawe, acz niewątpliwie bardziej zwarto-maziste, było żółte nadzienie. Wydało mi się bardzo tłuste, w rzadkawy sposób - jak bardzo tłuste mleko wymieszane z masłem, a co za tym idzie, plastyczne. Idealnie gładkie, z paroma niewyczuwalnymi (ale widocznymi) "niteczkami" szafranu.
To ono stało za ulepkowatością.
Kremowa, tłustawa w mleczny sposób czekolada rozpływała się powoli, nieco zalepiając usta. Nadzienia wyciskały się spod niej, acz marcepan robił to chętniej. Drugie nadzienie pozostawało przy czekoladzie, również nieco zalepiając w kremowy, tłusto-gładki sposób. Marcepan znikał szybciej, pozostawiając pistacje na pastwę kremu.
Nie podobała mi się ta ogólna miękkość.

W smaku czekoladę odebrałam jako bardzo, wręcz toffiowato słodką. Nienachalna nutka kakao odeszła na tyły, mieszając się tam już od pierwszych chwil z nadzieniami. Te były intensywne, a moja czekolada bez dwóch zdań nimi przesiąkła. Anyż czuć wszędzie od samego początku.

Odzywały się mniej więcej równocześnie, ale krem powoli po prostu dołączał do czekolady i odbierał jej coraz więcej miejsca, a marcepan robił to jakby prężniej.

Charakterne migdały zaprezentowały się w pełnej krasie, roztaczając swój specyficzny, naturalny smak. Wkomponowane w silną słodycz, nie porzuciły specyficznego, gorzkawego marcepanowego akcentu. Podkreślony został odrobinką słodkiego alkoholu. Wydał mi się lekko pikantny, ale może dlatego, że przesiąkł anyżem. Epizodycznie, przy kawałkach pistacji, pojawiał się ich delikatny smak, niewiele niestety wnoszący do całości.
Delikatne, mało ważne; niektóre wydawały mi się nasiąknięte anyżem do tego stopnia, że zastanawiałam się, czy nie są wśród pistacji ukryte jego kawałki.

Żółte nadzienie wszystko poniekąd łagodziło, tłumiło, po czym narzucało swój smak. Bardzo szybko wprowadziło goryczkowato-apteczny, trochę "wyciszony" motyw ziół.
Wydaje mi się, że to ono stało również za tym, że czekolada zajeżdżała toffi, bo krem smakował bazowo... czystym masłem. Masło mieszało się z pełnym, tłustym mlekiem. Ono również było wyraziste, ale nadzienie to dosłownie masło maślane. W dodatku bezkompromisowo słodkie jak toffi, a jednak... nie urocze, a ciężko-poważne i rześko-lekkie jednocześnie. Ciężko-poważne, bo coraz mocniej ziołowo-lekowe, apteczne. Wyraźnie czułam słodko-pikantny anyż, chłodzący, ale łączący się z ogólną korzenną pikanterią. Także w niej odnalazłam słodycz... taką korzenno-goryczkowatą. Apteczność wydała mi się podkręcona... alkoholem? Ale też jakimś rześko-lekkim, dosłownie kropelką. Wszystkie te nuty cudnie zarysowały się na o wiele mniej cudnej, a czysto-nudnej, maślanej bazie.

Bliżej końca ziołowo-maślana część nieco podkreśliła pistacje, a całość odważniej zalała mleczność, która z łagodną słodyczą czekolady i marcepanu, została w posmaku.
Oprócz nich w posmaku czułam intensywny anyż. Było ziołowo-poważnie, a jednocześnie za słodko (choć słodycz to złożona) i strasznie, strasznie maślano. Tłusto i z posmakiem masła.

Masło zupełnie nie pasowało mi do anyżu i marcepanu. Masło wszystko zepsuło i sprawiło, że tabliczkę postrzegam jako obrzydliwą, mimo że jednocześnie smaczną i ciekawą. Gdyby nie masło, z racji silnej anyżowości i korzenności, nienachalnego alkoholu, mogłaby mnie zachwycić. A tak? Niestety. Częściowo pyszna, a jednak tak maślana, że za nic w świecie nie chciałabym do niej wracać. Ciekawostka? Tak, ale na tym koniec. Nie obyło się też bez innych wad takich jak znikomy udział pistacji czy za silna słodycz.


ocena: 6/10
kupiłam: biokredens.pl (dostałam)
cena: (normalnie 16 zł)
kaloryczność: 589 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: marcepan (migdały, cukier, syrop z cukru inwertowanego), surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, syrop syrop fruktozowo-glukozowy, miazga kakaowa, pistacje 4%, mleko, masło, ocet malinowy, słodka serwatka w proszku, brandy wiśniowa, odtłuszczone mleko w proszku, anyż, pełny cukier trzcinowy, sól, wanilia, lecytyna sojowa, szafran 0,02%, cynamon

PS Jakby na pocieszenie, trafiło się, że w paczce była też Coconut + Marzipan - utwierdziłam się w przekonaniu, że pyszna, ale mało tego! Co sobie uzmysłowiłam na 100 %? Zapraszam do aktualizacji recenzji.

piątek, 20 września 2019

Luximo Premium 74 % Peru ciemna

Luximo Premium 74 % Madagaskar pozwoliła mi wysnuć wniosek, że prawdopodobnie single-origin Millano nie zaserwują mi charakterystycznych, wyrazistych nut regionu, ale... wciąż mogłam liczyć na niezłą czekoladę. A że prostą, zwyczajną... Co z tego? Czasem i na taką mam ochotę. Druga w kolejności poszła Peru, bo akurat dzień na czystą zwykłą przypadł po Beskid Peru 70 % i chciałam sobie porównać... Powiedzmy.

Luximo Premium 74 % Peru to ciemna czekolada o zawartości 74 % kakao z Peru, produkowana przez Millano-Baron dla Biedronki. 

Po otwarciu poczułam głównie kawę. Klimat cechował silnie palony motyw i niska, acz jakaś napastliwie waniliowa, słodycz. Nie było jednak ciężko czy sucho-palono, a tak... wilgotnie. I jakby kawa skrywała owocowy wątek.

W dotyku tabliczkę odebrałam jako sucho-tłustą, gumkowatą. Łamała się z trzaskiem suchej i twardej.
W ustach twardość z niej uchodziła bardzo szybko. Stawała się miękką, tłustawą masą, powoli rozchodzącą się jak... bardzo, bardzo zalepiający ciepły, gęsty budyń. Trochę zawilgocona, z czasem coraz bardziej soczysta, a mimo to suchawa pod koniec. Nie była jednak pylista.

W smaku od początku czułam łagodną, czarną kawę. Zawisła nad nią wizja cierpkości, która jednak nie nadeszła. Kawa roztoczyła swoją gorzkość, która jeszcze łagodniała, przechodząc w orzechy (włoskie?). Miało to palony klimat, który jakby te smaki... stępił. Mocno palony, nieprzypalony, choć nadający ciężkości.

Po chwili pojawiła się słodycz, również w tę ciężkość wpisana. Nie była silna, ale i tak denerwująca. Cechowała ją pudrowość, acz nie cukierkowa... bardziej jak cukier puder albo... jak jakieś jasne, galaretowate desery o smaku zgłuszonej wanilii. Oczami wyobraźni widziałam gęsto-tłuste, białe budyniowate desery typu creme brulee, panna cotta. Takie śmietankowe, słodkie... bliżej nieokreślone. W pewien sposób narzucające tłuste zawilgocenie.

Pod koniec pojawiła się soczystsza sugestia. Bardzo delikatna, również słodka... minimalnie owocowa? Jak borówki amerykańskie, dodane do opisanych deserów. Borówki sprawiły, że palono-kawowa gorzkość powróciła, tym razem z cierpkością. Cierpkość... z iluzorycznym kwaskiem czegoś (soku / sosu?) jabłkowo-cytrusowego, który nigdy nie nadszedł.

Właśnie lekka cierpkawość kawy i nibyowoców oraz pudrowo-waniliowa, budyniowata słodycz pozostały w posmaku. Wszystko to proste i jakby osnute... czymś ciężkim.

Całość wyszła statecznie i przystępnie. Słodko-gorzko, z cierpkimi zapędami, a więc ewidentnie ciemnoczekoladowo, ale bez głębi czy specjalnej wytrawności. Tak skąpa w owoce i śmietankowa, że aż się zdziwiłam. Przewodził w niej palonokawowy klimat i wanilia, a obyło się bez spalenizny (która często przy tym duecie i złych proporcjach sprawia, że wydaje mi się to mdlące).

Niezła, gdy szuka się prostej, nieprzesłodzonej ciemnej czekolady o wydźwięku deserowym, nie zaś owocowym. Że to akurat z Peru... nie powiedziałabym.

Bardzo podobna do Luximo Madagaskar, acz słodsza w waniliowo-śmietankowym kontekście i bardziej cierpkawa, kawowa. Madagaskar to kawa śmietankowo-ziemista, ze spalonymi i orzechowymi zapędami.


ocena: 7/10
kupiłam: dostałam
cena: -
kaloryczność: 528 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, lecytyna sojowa, ekstrakt z wanilii