środa, 27 marca 2024

Sobieraj Chocolate Czekolada z Miętą ciemna 60 % z miętą

Czasem zupełnie przypadkiem trafiam w internecie na małe czekoladziarnie, małych producentów lub sklepy, a czasem sama losowi trochę pomagam i przeglądam zakątki internetu, w których takowe można znaleźć. Szczerze mówiąc, już nie pamiętam, jak to było z Sobieraj Chocolate. To producent czekolady z Wrocławia. Pamiętam dobrze, że do pana Pawła Sobieraja, którego to właśnie są autorskie, ręcznie robione tabliczki, napisałam na Instagramie, pytając, czy zgodzi się wysłać wskazane przeze mnie tabliczki do testów. Odpowiedź była pozytywna, a to, co znalazłam w paczce nawet bardzo. Pan Paweł dołożył bowiem jeszcze dwie miniaturki w formie serduszek. Testy postanowiłam zacząć, sama nie wiem dlaczego, akurat od dziś przedstawianej.

Sobieraj Chocolate Czekolada z Miętą to ciemna czekolada o zawartości 60% kakao z miętą liofilizowaną oraz bio olejkiem miętowym; słodzona słodzikiem ksylitolem, u mnie jako miniaturka, czyli czekoladka "serduszko", ważące 6g.

Po otwarciu uderzył mnie intensywny, chłodny czy wręcz zimny zapach mięty o olejkowym charakterze. Kojarzyła się trochę z cukrowymi, miętowymi laskami na Gwiazdkę oraz cukrowymi, białymi nadzieniami o smaku miętowym z czekoladek. Sama czekolada zaznaczyła się lekko w tle jako akcent syropu kakaowego. Chyba czułam też jakby orzechową łagodność, nieco paloną nutkę. Całość była rześko-chłodząco słodka, mimo złudnej cukrowości.

Czekoladka w dotyku wydała mi się tłustawa, potencjalnie bardzo kremowa. Mięta na niej to suchymi, spore kawałki listków. Część odpadała, ale i tak dużo zostało na spodzie.
Przy odgryzaniu kęsa trzeszczała i skrzypiała w kryształkowy sposób.
W ustach czekolada rozpływała się w tempie umiarkowanym, trochę maziście. Od razu dała się poznać jako zbita i wodnista. Rozpuszczała się właśnie na wodnistą zawiesinę. Dała się przy tym poznać jako proszkowo-ziarnista, z wyczuwalną kryształkowością, kojarzącą się z cukrem.
Posiekane kawałki mięty początkowe były suche, z czasem nasiąkały i miękły - kojarzyły się trochę z naciągającymi listkami-fusami herbat ziołowych.

W smaku pierwsza po ustach przemknęła gorycz. Pomyślałam o mocnych, suszonych ziołach, które zaraz zaczęło otaczać kakao. Złagodziło je, gorycz zmieniając w gorzkość.

Odnotowałam paloną nutkę, choć kakao cały czas wydawało się jedynie dopowiadać coś gorzkości ziół. Te poszły w chłodnym, wręcz zimnym kierunku. Mięta bardzo szybko dała o sobie znać jako olejek miętowy. Zahaczyła o mentol, ale zaraz wróciła na bardziej spożywczy tor.

Słodycz bowiem rosła błyskawiczne. Pokierowała miętę w kierunku gwiazdkowych cukrowych lasek w wariancie miętowym. Pomyślałam też o białych nadzieniach miętowych, które opierają się na cukrze, różnych czekoladek i czekolad. Słodycz przez większość czasu udawała taką najzwyklejszą, biało cukrową.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa mięta wydała mi się niemal lodowo zimna. Całość była rześka i rześkość w pewien sposób aż zagłuszyła czekoladowość. Odnotowałam nieco słodzikowy chłód. Wydał mi się nieco... roślinny? Zgrał się z ziołową goryczą.

Ziołowa gorycz, gorzkość była wyczuwalna cały czas, acz z czasem już nie sprawiała wrażenia tak wysokiej. Pod wpływem słodyczy, kakaowa nutka poszła w stronę syropu kakaowego. Czułam też maślano-orzechowy, łagodniejszy motyw. On pozwolił szaleć olejkowej mięcie. Przemknęła też myśl o aromatyzowanej, miętowej kawie.

Odpadające od czekolady kawałki mięty nieco podkręcały jej smak, ale w obliczu tej imperatywnej mięty olejkowej, wyszły nieco mdło. Gdy trochę nasiąkły, nieudolnie walczyły o bardziej ziołowo-naturalny wydźwięk. Mięta mimo ogólnego przesłodzenia, kryła w sobie też leciuteńką goryczkę.

Kawałki mięty gryzione na koniec wciąż wydawały się średnio intensywne, acz ewidentnie czuć, że to mięta. Powiedziałabym, że pieprzowa, taka gorzkawo-charakterniejsza. W obliczu zimnej słodyczy jednak jakoś niewiele miała do powiedzenia.

Po zjedzeniu czułam odświeżenie ust od chłodnej mięty. Do tego stopnia mocne, że aż nie kojarzyło się z czekoladą z miętą. Mięta olejkowa, bardzo słodka i goryczkowata, rządziła. Przełożyła się na wręcz olejkowy niesmak. Słodycz była denerwująca, rześko-chłodna, ale i tak drapiąca. Kojarzyła się z tą białego cukru. Czekolada jako kakaowo-syropowa nutka jedynie pobrzmiewała.

Całość bardzo mi nie odpowiadała. Od okropnej, wodniście-proszkowej, nieco ulepkowatej konsystencji po smak, który olejkową miętą dosłownie atakował. Czekolada wydawała się jedynie nośnikiem, nie miała za wiele do powiedzenia. Poziom słodyczy za wysoki, acz wyszła zwyczajnie jakby cukrowo, nie była chamsko słodzikowa. A jednak to pewnie m.in. słodzik nadał aż tak zimny charakter. Całość wyszła właśnie nazbyt chłodząco-odświeżająco, jak na czekoladę. Liofilizowana mięta w obliczu tego też się nie sprawdziła.


ocena: 4/10
kupiłam: dostałam od sobierajchocolate.pl
cena: jak wyżej, ale cena to 23 zł za tabliczkę 70g
kaloryczność: nie znam
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa 60%, tłuszcz kakaowy, ksylitol fiński, mięta liofilizowana w zmiennych proporcjach, olejek miętowy 0,2%

wtorek, 26 marca 2024

Biedronka Belgijska Czekolada Mleczna

Pewnego listopadowego dnia, gdy Mama znów trafiła na promocję i kupiła sobie czekoladę mleczną z Biedronki, którą czasem u niej widuję, wchodzącą w skald serii, z której cenię ciemne, przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Otóż czekało mnie popróbowanie wielu słodkości, które na Halloween wpadły mi od ojca. Były to... Słodycze zwykle, a więc takie, w których od lat zupełnie nie mam rozeznania. To nie moja bajka, krótko mówiąc. Nie lubię takiego typu. Stąd uznałam, że dobrze mi zrobi spróbowanie czekolady, którą można określić właśnie jako najzwyklejsza, jakości całkiem w porządku mleczna. Chciałam bowiem mieć punkt odniesienia i coś, by wiedzieć, jak bardzo złe są te halloweenowe różności. Ich opisywanie rozwlekłam w czasie, a z publikacją postanowiłam poczekać na odpowiednie dni, ale tę tabliczkę pozwoliłam sobie puścić na blogu już wcześniej. 

Biedronka Belgijska Czekolada Mleczna to mleczna czekolada o zawartości 31% kakao, produkowana dla Biedronki.

Po otwarciu poczułam bardzo słodki zapach mleczno-maślanych karmelków. Choć ich słodycz była bardzo wysoka, aż ryzykownie, nie wyszły czysto cukrowo. Mieszała się z nimi wanilia i delikatne echo orzechów laskowych - też jakby w mleczno-maślanym, ciągnącym karmelu.

Tabliczka w dotyku była tłusta i zdradzała kremowość, acz cechowała ją masywna twardość. Przy łamaniu wydawała z siebie zdrowe chrupnięcia.
W ustach rozpływała się łatwo, w tempie umiarkowanym. Była kremowo-tłusta w mleczno-maślany sposób. Ochoczo miękła i nieco zalepiała usta. Cechowała ją gładkość, wydawało mi się, że to masa z pełnego mleka z masłem.

W smaku pierwsza polała się intensywna mleczność, niemal natychmiast mieszkająca się z wysoką słodyczą. 

Słodycz bez zahamowań szybko, wręcz drastycznie rosła. Wydała mi się zmierzać w czysto cukrowym kierunku, lecz nagle do gry wkroczyła wanilia. W zasadzie wyprzedziła cukrowość, w kwestii słodyczy dominując przez moment.

Zaraz jednak sporo miejsca ustąpiła nucie mleczno-maślanych karmelków.

Mleko z czasem przemieszało się z maślanym wątkiem na równych prawach. Ogrom mleka i masła wirowały ze słodyczą, która dla mnie dość szybko zrobiła się za silna. Charakter jednak miała, bo do wanilii i karmelków z czasem dołączyła jeszcze jakby obietnica orzechów.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa pełne mleko wspięło się na wyżyny, słodycz chwilowo zawahała się, a ja wyobraziłam sobie orzechy laskowe w ciągnącym. mocno mleczno-maślanym karmelu. Taki właśnie karmel i mleczne karmelki końcowo zdominowały wszystko.

Słodycz zadrapała w gardle, a fuzja mleka i masła nieco uległa cukrowości.

Po zjedzeniu jednak w posmaku znów wyraźnie wyłoniła się wanilia, jako towarzystwo do mleczno-maślanych karmelków. Czułam się jednak przecukrzona już po małej ilości.

Całość wyszła w zasadzie bardzo porządnie, jak na zwykłą mleczną czekoladę. Była bowiem porządnie mleczna, nie mordowała czysto cukrowym smakiem - i aż trudno się o coś przyczepić, biorąc pod uwagę, że ma być po prostu mleczną czekoladę. Dla wielbicieli takich powinna być naprawdę wartą uwagi opcją. Moja bajka to-to zupełnie nie jest, ale wiadomo, ja nie jestem grupą docelową takich tabliczek. Oceniam więc biorąc po uwagę ogół.

Bardzo odlegle przypomniała mi Cachet Bio Organic 40 % Milk Chocolate Tanzania acz w wersji jakby uproszczonej, gdy o nuty chodzi, bardziej po prostu karmelkowo-waniliowej niż orzechowej, mniej naturalnej, ale na szczęście też mniej tłustej. Podlinkowana aspiruje do bycia bio, obiecuje więcej kakao - a tak coś czuję, że miała po prostu więcej tłuszczu kakaowego.

Mama mówi o niej: "Przepyszna, moja ulubiona z mlecznych, wolę ją od mlecznego Lindta. Jest słodka i to bardzo, ale ma charakter. Może to ta jej maślaność, ale jest w niej coś, głębia.".


ocena: 8/10
kupiłam: Mama kupiła w Biedronce
cena: około 6 zł w promocji
kaloryczność: 543 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, lecytyna sojowa, naturalny aromat waniliowy

poniedziałek, 25 marca 2024

Zdrowa Sowa Czekolada 80 % Dominikana ciemna z Dominikany

O Beacie Pawlikowskiej coś tam słyszałam, ale raczej w kontekście podróży niż produktów spożywczych. Zdziwiłam się więc, że marka Zdrowa Sowa jest jej, czytając opis. Cytując ze strony: "powstała z pasji do zdrowia", czyli... w sumie nic nowego. Dla mnie jej czekolada miała być czymś nowym. Wyglądała bardzo porządnie. Nie nastawiałam się co prawda, że się zakocham, ale przeczuwałam zacną degustację. 

Zdrowa Sowa Czekolada 80 % Dominikana to ciemna czekolada o zawartości 80 % kakao Hispaniola z Republiki Dominikany marki Beaty Pawlikowskiej.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach drzew skąpanych w mocnym słońcu oraz migdałów surowych lub podprażonych znikomo. Mieszały się z wędzonymi, słodko-kwaśnymi śliwkami. I może... śliwkami duszonymi? Do głowy przyszło mi też wytrawno-słodkie wino z nutami śliwek i kwiatów. Kręciły się wokół nich ciężkie, słodko-kwaśne suszone morele. Owocom lekkości i rześkości nadało soczyste, kwaskowate kiwi oraz kwiaty. Drzewom gorzkości dodał słodko-gorzki, cierpkawy syrop kawowy. Za nim nieśmiało zaakcentowała się wilgotna, ciemna gleba.

Twarda tabliczka przy łamaniu trzaskała średnio głośno. Wyglądała na zbitą i nieco ziarnistą w przekroju.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym, dość maziście, dając się poznać jako maślano-zbita, ale wcale nie mocno tłusta. Była kremowa, z czasem bardziej kremowo-soczysta. Cechowała ją gęstość, choć pojawiło się też wrażenie wodnistości.

W smaku pierwsza rozbrzmiała bardzo soczysta słodycz. Na jej płaszczyźnie mieszały się średnio dojrzałe banany oraz kiwi. Te już na pewno dojrzałe, bo bardzo słodkie. W słodycz kiwi wpisała się jednak też lekka kwaśność.

Słodycz podbiły kwiaty i chyba karmel. Nie karmel? Niby palony, ale z maślanym echem. Umknął bardzo szybko, bo w tle odnotowałam soczyste czerwone owoce. Chyba czerwone? Wniosły kwaśność, na które przystało też kiwi, łącząc kwaśność ze słodyczą. Pomyślałam o smoothie opierającym się na bananach i kiwi, ale właśnie też z innymi owocami.

Polała się gorzkość. Miała palony charakter. Mieszał się z drzewami rozgrzanymi mocnym, wręcz tropikalnym słońcem. Podkreśliła ją odrobinka ziemi.

Kwaśność w tle przeszła w cytrusy, które zmotywowały i tak bogatą owocowość. Najpierw ewidentnie poczułam cytrynę, acz kiwi tak działało w kwestii soczystości, że potem się rozmyła... Do głowy przyszedł mi duet cytryny z limonką, potem znowu została już tylko cytryna. W asyście kiwi. Raz po raz przemknęło też kwaśne, zielone jabłko.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkość złagodziły migdały. Za nimi podążała wyraźna maślaność. Podszepnęła wątek nabiału, wiejskiego masła... Acz przed migdały to-to nie wyszło. Słodyczą z kolei zajęły się kwiaty. Już nie było mowy o karmelu, mimo że wzrosła. Miała lekki wydźwięk, łączyła kwiaty i soczystość.

Gorzkość splotła się z nią, obfitując w likier kawowy. Na moment jego słodycz i goryczka zajrzały na pierwszy plan. Tam jednak trafił na burzę owoców, w obliczu których stał się mało istotny. Zmienił się w słodkie cukierki kawowe, polane czekoladą lub polewą kakaową.

W owocach dominowało kiwi, ale czułam też mnóstwo duszonych i wędzonych śliwek. Ich słodycz niby była już cięższa, ale też zmieszana z kwaśnością.

Suszone morele przez moment też wydały mi się ciężkawe, ale i one zaserwowały kwaśność. Słodki, średnio dojrzały, a więc wciąż soczysty banan, przemykał między tym wszystkim. W oddali pobrzmiewały czerwone owoce i cytrusy. Raz po raz przemykały też kwaśne jabłka.

Po maślanym złagodzeniu, na końcówce wróciły migdały i rozgrzane słońcem drzewa. Wręcz wyschnięte? Suche drewno i... pewna paloność, dym. Pomyślałam też o ziemi, jakimś błotnistym miejscu na sawannie czy tego typu scenerii.

Po zjedzeniu został posmak migdałów, otoczonych i łagodzonych sporą ilością masła. Jego wpływ nieco umniejszały drzewa i palone drewno, dym. Śliwki wędzone w udany sposób zmieszały te nuty z kwaśnym kiwi i niejednoznaczną mieszanką czerwonych owoców i cytrusów.

Czekolada była smaczna i ciekawa. Kiwi i banany, niejednoznaczne akcenty czerwonych owoców i cytryny, potem więcej kiwi i wędzono-duszone śliwki, suszone morele przełożyły się na intensywną owocowość. Słodycz, mimo kwaśności, była silna i też owocowa. Chwilami kwiaty sporo w niej zrobiły, pojawił się likier kawowy. Zgrało się to dobrze z gorzkością drzew rozgrzanych słońcem, drewna i migdałami. Tylko bez maślanego epizodu bym się obeszła. Acz soczystość wydawała mi się tu podbita duetem paloności i właśnie maślaności.

Kwiaty, cytryna, niejednoznaczna mieszanka czerwono-ciemnych owoców, dym (ale tytoniowy), kawa przypomniały mi Czarną Czekoladę Dominikana 77 %, ale nie było to wysokie podobieństwo. 
Kompoty, bananowy chlebek, które czułam w Rózsavolgyi Csokolade Birds of Uganda 80% z kolei trochę skojarzyły mi się tu z zestawieniem duszono-wędzonych owoców z bananami.
Nie wiem jednak, czy zgadłabym region.


ocena: 9/10
kupiłam: zdrowasowa.pl
cena: 21,90 zł (za 60g)
kaloryczność: 578 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy nierafinowany

niedziela, 24 marca 2024

Zotter Red Wine / Rotwein Vegan ciemna 70 % z czekoladowym kremem z czerwonym winem Olivin

Czekolad z czerwonym winem w ofercie Zotter miał/ma kilka. Konkretnie z winem Olivin winiarni Winkler-Hermaden jadłam dwie: w 2016 Red Wine Rush Olivin Winkler Hermaden oraz w 2021 Rotwein / Red Wine Olivin Winkler-Hermaden. Obie jednak w kremach zawierały mleko, opcję wegańską marka wprowadziła dopiero w roku 2023, jesienią. Choć nie przemawiają do mnie wegańskie zamienniki, biorąc pod uwagę, że ciemne z alkoholowymi nadzieniami Zottera w większości wspominam dobrze, uznałam, że i tej z ochotą spróbuję.

Zotter Red Wine / Rotwein Vegan to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao nadziewana kremem z ciemnej czekolady i ryżowej białej czekolady (wegańskiej) z wanilią i czerwonym wytrawnym winem Blue Zweigelt (Winkler-Hermaden Olivin); wegańska.


Po otwarciu poczułam intensywny zapach czerwonego wina o mocno owocowym charakterze, mieszającego się z soczystą czekoladą. Ona także zdradzała wiśniowo-winne akcenty. Była gorzko palona, nieco dymna. Puściła jednak przodem alkohol - ewidentnie wino - oraz owoce. Obstawiam, że pochodziły głównie z wina, ale też trochę z czekolady. To porzeczki czarne, może trochę czerwonych, wiśnie i aronia. Do tego poczułam wanilię i jakby mdłą, wodnistą mleczność - te nasiliły się po przełamaniu. Jednocześnie czerwone, mocne wino wydało mi się wtedy wręcz mocarne - dominowało bez dwóch zdań.

Tabliczka była całościowo bardzo twarda i masywna. Przy łamaniu gruba warstwa czekolady trzaskała głośno, odsłaniając konkretne nadzienie. Wyglądało na suchawo-kruche i tłuste zarazem.
Czekolada z wierzchu pękała i z łatwością odpryskiwała, odskakiwała od nadzienia, co niezbyt mi się podobało i sugerowało niespójność, jednak w trakcie jedzenia całość nie miała z tym problemu.
W ustach czekolada rozpływała się powoli i kremowo-maziście. Była maślano tłusta i gładka.
Nadzienie początkowo średnio się z nią łączyło, ale w końcu podpinało się maślaną mazistością. Było tłuste i konkretne. Z suchością nie miało nic wspólnego. Cechowała je gładkość. Zmieniało się w bardzo zbito-gęsty, masywny, dziwnie twardo-miękki krem, przypominając zastygniętą masę z czekolady i masła (np. do ciasta). Rozpływało się to wolno, chwilami przywodząc na myśl chłodne masło i sugerując lekką wodnistość oraz pylistość. Występ jednak i tak zakończyła czekolada.
Całość pozostawiła też wrażenie jakby alkoholowego podsuszenia.

W smaku czekolada przywitała mnie gorzkim smakiem dymu i drewna. Osłodził je palony karmel, a z tła dobiegła lekka, łagodząca maślaność. Czekolada sama w sobie zdawała się smakować winem i wiśniami, choć czuć, że i wnętrzem, czyli mocno alkoholowym winem, ewidentnie przesiąkła.

Alkohol z kremu szybko zaznaczył swoją obecność. Nadzienie dołączyło do czekolady poprzez nutę czerwonego wina i wiśni. Wydało mi się soczyste, wytrawne, a jednocześnie bardzo słodkie. Wystrzeliły czarne i czerwone porzeczki, a także inne ciemno-czerwone owoce. Wchodziły w alkoholową toń. Pomyślałam też o słodkawej, wiśniowo-czekoladowej masie, np. kremie do torto-ciasta. Słodycz owocowa mieszała się z wanilią, przekładając się na myśl o czerwonym winie - tym  razem już słodszym.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa alkohol zaczął wyraźnie rozgrzewać gardło i lekko przypiekać jezyk. Wydawało się, że słodycz mu pomagała, mimo że krem - podobnie jak czekolada - chwalił się również paloną, gorzką nutą. Pod nią jednak kryło się coś... jakby mączność, nijaka wodnistość? Mieszała się z maślanością i słodyczą - raz po raz nasuwając na myśl białą, wegańską czekoladę. Podsunęła kompozycji pudrowe echo, acz na szczęście wyraziste czerwone wino dobrze to chowało.
Krem spróbowany osobno był bardzo, bardzo słodki za sprawą wanilii. Mdława, a słodka wegańska czekolada miała wówczas więcej do powiedzenia, acz i tak wino sobie z nią poradziło

Wino z owocami rządziło, acz nie zagłuszyło czekolady. Jego owocowy bukiet zacnie mieszał się z soczystą czekoladą, idąc w lekki kwasek. Znów pomyślałam o czarnych i czerwonych porzeczkach, wiśniach i może cierpkiej aronii. Ich wyrazistość wydała mi się aż dziwna.

Z czasem wino podkręciło czekoladę, acz jednocześnie uprościło jej smak. Jawiła się jako winna i gorzko-palona. Nadzienie mieszało się z nią w jedno, dodatkowo osłabiając jej charakter maślanością i wodnistością, a także podnosząc słodycz całości. Z czasem wydała mi się wręcz nieco cukrowo-alkoholowa, co wyszło jakoś nalewkowo.

Pod koniec czekolada zaprezentowała się jako jeszcze dosadniej dymna, ale całość była też bardzo maślana. Wino nie osłabło ani na chwilę.

Po zjedzeniu czułam posmak czerwonego wina o owocowym charakterze. Czułam cierpkie porzeczki czarne i czerwone, wiśnie, aronię, a do tego dymno-paloną gorzkość. Osłodził ją karmel, jakby ewidentnie "alkoholowy palony cukier" i wanilia. Czułam niestety też ciepło i drapanie wynikające z połączenia alkoholu i słodyczy. Ta wyszła jakoś denerwująco, trochę biało czekoladowo, mimo że głębi ciemnej czekoladzie odmówić nie mogę.

Tabliczka była smaczna, ale bez zastrzeżeń się nie obyło. Sprawę trochę zawaliło nadzienie, w którym za dużo do powiedzenia miała słodko-mdła ryżowa biała czekolada. Na szczęście jednak całości nie brakowało ciemnoczekoladowej, dymno-palonej gorzkości i charakteru. Wino szokująco wyraźnie zaserwowało swoje nuty czarnych i czerwonych porzeczek, wiśni, aronii, które w harmonii mieszały się z czekoladą, która także jawiła się jako soczysta. Było słodko i soczyście-wytrawnie, ciężko w pozytywnym sensie. Bardzo mocno alkoholowo, a jednak nie tak, że alkohol zdominował czekoladę. Niestety jednak nie było idealnie - wolałabym, by czekolada i wino miały jakiś zacniejszy łącznik, a więc bazę pod krem, niż ta ryżowa czekolada biała - pamiętam, że sojowa świetnie wyszła w przypadku Zotter Chilli Bird's Eye. A jednak ogół udany. 


ocena: 9/10
kupiłam: dostałam od zotter.pl
cena: 18,90 zł (cena półkowa za 70 g)
kaloryczność: 491 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, czerwone wino Olivin 14% (zawiera siarczany), tłuszcz kakaowy, syrop cukru inwertowanego, napój ryżowy w proszku (ryż, olej słonecznikowy, sól), syrop skrobiowy, olej słonecznikowy, sproszkowana wanilia, sól, emulgator: lecytyna słonecznikowa

piątek, 22 marca 2024

BTB Chocolate Czekolada Ciemna Ecuador 82 % ciemna z Ekwadoru

Wybierając czekoladę na tę degustację nie pomyślałam, że zrobi się takie ładne zestawienie! Jakoś nie skojarzyłam Chocolate Tree.......... i podobieństwa wysokiej zawartości oraz kraju pochodzenia kakao. Łączyło je też jeszcze coś - wspomniana była już ostatnią (na ten moment pewnie) posiadaną Chocolate Tree, a dzisiaj prezentowana oznaczała koniec tabliczek BTB Chocolate. Trzymałam jednak kciuki za to, by marka nie przestawała eksperymentować, bo efekty były całkiem przyjemne.

BTB Chocolate Czekolada Ciemna Ecuador 82% to ciemna czekolada o zawartości 82 % kakao z Ekwadoru.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach ziemi i mnóstwa orzechów. Dominowały orzechy nerkowca, ale przewinęły się też laskowe i arachidowe. Ostatnie wprowadziły lekko prażoną nutę. Ta wiązała się z palonością, która odpowiadała za gorzkość. Wydała mi się stateczna i poważna. Przeszyła ją soczystość pomarańczy i wiśni w likierze. Owocowość nie była silna, ale obecna na pewno, przemieszana z jakby "upitą" nieco cukrową słodyczą. Choć i cukier musiał to być przynajmniej lekko palony.

Masywna i twarda jak skała tabliczka przy łamaniu trzaskała bardzo głośno. Wydała mi się chrupko-skalista i trochę się kruszyła.
W ustach rozpływała się powoli, zachowując zbitość. Była maślano-kremowa, ale zwarta. Niby gładka, acz pewną ziarnistość w niej wyłapałam. Kształt zachowywała prawie do samego końca. 

W smaku najpierw mignęła gorzkość, po czym odskoczyła na tył, gdzie zajęła znaczącą pozycję. Miała jednak łagodny, spokojny charakter.

Pierwszy plan już po chwili zajęły kwiaty. Sporo rześkich, delikatnych, ale bogatych w słodycz. Wprowadziły likier. Likier wydał mi się przesłodzony, aż nieco cukrowy. Jego słodycz wiązała się z paloną nutą. Palony cukier też się zaznaczył.

Poprzez likier, znać dała o sobie delikatna soczystość. Do jakich owoców jednak należała, aż trudno określić.

Gdy słodycz rosła, rozeszły się orzechy. Dominowały nerkowce o nieco maślanym charakterze. Nerkowce i więcej nerkowców, a za nimi trochę orzechów laskowych i ziemnych. Ostatnie - i tylko one - zdradzały lekko prażony ton.

Gorzkość z tła dopowiadała lekką ziemistość. Pomyślałam o ziemi czarnej, ogrzewanej właśnie przez słońce. Zasugerowała odrobinę orzechów w kakaowej polewie.

Pojawiać zaczęły się wyraźniejsze soczyste przebłyski. Potęgowały palony klimat. Prażono-palone ciepło mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa przeciął pomarańczowy likier.

Pomarańcza jawiła się jako słodko-upita, ale soczysta. Kwasek był subtelny, acz obecny. Mieszał się z leciutką goryczką tego owocu oraz cierpkością... wpierw niejednoznaczną, acz na pewno soczystą... A już po chwili okazało się, że przybyły wiśnie. Dokładniej jako wiśnie w likierze, też bardzo słodkie, a z drobnym kwaskiem.

Nagle kwiaty zaczęły odgrywać ważniejszą rolę. Przytłumiły słodycz bardziej cukrową, a więc karmel i likier. To one zaczęły za nią odpowiadać. Wciąż więc była dość wysoka, ale zmieniła charakter na lekki.

Kwiaty i soczystość odarły orzechy z prażonej nuty. Do raczej surowych nerkowców dołączyły już też surowe fistaszki, kierujące się we wręcz nieco fasolkowym kierunku. Ziemistość z tła wydobyła ten ich właśnie nieco wytrawniejszy aspekt.

Kwiaty złagodziły też gorzkość... w sumie od początku łagodną, ale końcowo określiłabym ją jako jedynie gorzkawość. Zawalczyła o siebie nutą ziemi. Wróciła paloność. Skojarzyła mi się trochę z dymem, acz nie była mocna. Ziemia choć dzielnie walczyła, uległa nerkowcom.

Po zjedzeniu został posmak ziemi, podkreślonej dymem i mieszaniny orzechów. Czułam głównie orzechy nerkowca, ale i onieśmielony likierem duet laskowców z arachidami. Likierowa słodycz mieszała się z wiśnią, co wyszło soczyście w ciężkawy sposób. Tu jednak sprawę wyrównały kwiaty, dbając o słodką lekkość.

Całość była bardzo smaczna, acz delikatna jak na tę zawartość kakao. Gorzkość ziemi, palona nuta były spokojne. Pozwoliły działać kwiatowo-likierowej słodyczy. Także palony cukier raz po raz wtrącał swoje 3 grosze. Owocowe przebłyski pomarańczy i wiśni wyszły właśnie alkoholowo, słodko, z małym kwaskiem. Dużo dobrego wprowadziły tu orzechy - głównie smakowite nerkowce. Kompozycja wydała mi się spokojna.

Mnóstwo orzechów (ale innych, głównie laskowych) i trochę ziemi, wiśnie w wydaniu alkoholowym (w podlinkowanej jako wino) czułam też w Chocolate Tree Ecuador Esmeraldas 85 % Dark. Miały parę zbliżonych wątków, ale bardzo podobne nie były ze względu na proporcje paloności i soczystości.


ocena: 8/10
kupiłam: dostałam od BTB Chocolate
cena: jak wyżej, ale cena to 10 zł (za 50g)
kaloryczność: 585 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, nierafinowany cukier trzcinowy

czwartek, 21 marca 2024

krem Vilgain Cheat Spread Chocolate & Cinnamon

Zamawiając ten krem skupiłam się na kuszącym połączeniu smakowym czekolady i cynamonu, ale także smakowicie zapowiadającym się orzechowym trio: laskowców, pekanów i nerkowców. Choć widziałam, że w składzie jest też "jakiś koncentrat białka serwatkowego", nieszczególnie mnie to obeszło. Gdy jednak już trochę markę poznałam, dosłownie wszystko zaczynało budzić małe wątpliwości. Opis na stronie: "w 100% naturalne masło orzechowe z grass-fed białkiem" akurat mnie pozytywnie nie nastawiał. Miałam nadzieję, że skupiając się na "grass-fedowym białku", nie umknęło im, że krem ma smakować. A bałam się już trochę, jak on smakować będzie, bo Vilgain Sweet Nuts Chocolate Hazelnuts był bardzo słodki. Co prawda dziś przedstawiany zawierał "w tym cukry" znacznie mniej i bliżej mu tym samym było do Sweet Nuts Coconut Chocolate, ale i tak się trochę obawiałam. Liczyłam, że przez swoją proteinowość, nie będzie rzadki jak wspomniany już Sweet Nuts Chocolate Hazelnuts.


Vilgain Cheat Spread Chocolate & Cinnamon to czekoladowy krem z orzechów laskowych i nerkowca z kawałkami orzechów pekan, cynamonem i białkiem serwatkowym.

przed i po uporaniu się z olejem
Po otwarciu poczułam zapach maślano-cynamonowych ciastek o wysokiej, karmelowej słodyczy bez wątpienia oblanych czekoladą. Obok ciastek rozchodziła się naturalnie słodka, lekko prażona nuta orzechów laskowych. Stanowiły bazę kompozycji. Czekolada przejawiała słodycz niemal cukrową, też trochę karmelową, a także głęboką mleczność. Wiązała się z maślanością nerkowcowego pochodzenia. Zaznaczyły się one w tle. Wszystko to przeplotło prażenie, zapewniając harmonię. W oddali w pierwszych chwilach odnotowałam jeszcze sugestię soli, lecz po uporaniu się z olejem i w trakcie jedzenia ten akcent ukrył się zupełnie. Wtedy za to umocnił się cynamon.

Na wierzchu wydzieliło się trochę oleju - zlałam, ile się dało, czyli jakieś 2 łyżeczki. A nie było to takie łatwe, bo masa zwłaszcza na wierzchu była wręcz płynna, bardzo ruchoma i rzadkawa.
Resztę przemieszałam średnio dokładnie. Krem okazał się miękko-ciągnący i lejący, acz wydawał się jakby.... Nieco zagęszczono-zglutowiały. Wyglądał na bazowo gładki i nieco kisielowaty. Bazowo, bo rzadka masa zlepiała sporo pokaźnych kawałków orzechów pekan.
W trakcie jedzenia masa dała się poznać jako miękka i jedynie półpłynna. Nie wydawała się już tak bardzo rzadka, jako że w ustach jakby nieco gęstniała. Do gęstości jej jednak i tak daleko. Zaklejała usta zupełnie. Rozpływała się w tempie umiarkowanym, wykazując tłustość, która połączyła w sobie dużo oleistości i trochę maślaności. Nie było to zbyt syte, a jakby nieco rozrzedzone, lecz mimo to wyszło przytykająco. Do głowy przyszła mi myśl o orzechowym kisielu. Bazowo krem był niemal idealnie gładki, acz pełen kawałków orzechów. Te podgryzałam w trakcie rozpływania się kremu, ale w większości zostawiałam na koniec, gdy wszystko już zniknęło.
Kawałki orzechów to tylko orzechy pekan, w większości ze skórkami. Wszystkie były lekko pochrupujące i świeżo soczyście-miękkawe (nie zaś rozmiękłe). Tylko kilka trafiło się bardziej krucho-twardszych. To były kawałki średniej wielkości, niewiele malutkich i dosłownie parę większych - ćwiartek.

W smaku pierwsza dała o sobie znać czekolada o wysokiej, karmelowej słodyczy. Zbudowała ciepły klimat, w którym subtelnie zaznaczył się też cynamon.

Szybko dołączyła do niej maślaność nerkowców. Czuć je, acz przywiodły na myśl raczej maślane ciastka karmelowe, może już w tym momencie lekko korzenne i na pewno oblane czekoladą mleczną. Maślaność i łagodność nerkowców właśnie mleczny wątek wprowadziły. Po chwili umocnił się, za sprawą przesłodzonej, może lekko cukrowej, ale też wręcz uroczej czekolady mlecznej.

Orzechy laskowe pojawiły się chwilę później. Może i już szybciej zdradzały swoją obecność, ale po paru chwilach wystąpiły jako baza kompozycji i zajęły pierwszy plan. Wpisały się w ciepło z racji tego, że okazały się lekko prażone. Także od nich rozchodziła się słodycz - w pełni naturalna.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach cynamon odważnie, z pełną siłą dołączył do orzechów laskowych. Razem rozgościły się na pierwszym planie, na który wkradała się też mleczna czekolada. Przez moment myśl o maślano-korzennych, już mocno cynamonowych ciastkach z czekoladą trwała jeszcze, ale zaczęła się zmieniać w wizję mlecznej tabliczki czekolady z całymi, pełnymi smaku orzechami laskowymi.

Cynamon ją doprawił, do ciepła dodając lekką pikanterię, przypiekając nieco w język. Rozgrzewała wraz z wysoką, karmelowo-cukrową słodyczą, drapiąc trochę w gardle. Wychwyciłam przy karmelowej nucie echo soli, ale tak delikatne, że jakby tylko iluzoryczne.

Z czasem, po tym, jak cynamon mignął wręcz ostrawo-goryczkowato, sam krem wydawał się jeszcze bardziej mleczno-maślany i delikatny, a także bardziej zasładzający. Od coraz lepiej wyłaniających się kawałków pekanów odchodziła nieśmiała orzechowość, ale gdy ich nie gryzłam, niewiele wnosiły. Wpisały się w mleczną czekoladę i cynamon.

Gdy jednak gryzłam pekany podczas gdy masa się rozpływała, dołożyły maślaności, a ich skórki z kolei podkreśliły cynamon i lichą ilość kakao. Masa zagarnięta po pekanach, bez nich jawiła się jako jeszcze bardziej czekoladowa. Czekoladowo-czekoladowa!

Tak czy inaczej, pod koniec robiło się już bardzo, bardzo słodko. Za słodko. Wróciły karmelowo-maślane ciasteczka z cynamonem i mleczną czekoladą o przesadzonej, drapiącej słodyczy.

Orzechy gryzione na koniec trochę tę słodycz tonowały. Orzechy pekan smakowały sobą bardzo wyraźnie. Wydały mi się prażone minimalnie albo wręcz zupełnie surowe - może przez kontrast do "ciepłej", czekoladowej masy. Były tradycyjnie bardzo tłuste, słodkawe i z gorzkawą skórką, niczym o wiele łagodniejsza i tłustsza wersja włoskich, udających laskowe.

W posmaku został ostrawy cynamon, nieco przypiekający w język i rozgrzewający gardło wraz z karmelowo-cukrową słodyczą. Utrzymało się skojarzenie z karmelowo-cynamonowymi ciastkami. Orzechowość nieco się rozmyła, ale laskowce czuć. Pekany całkiem nieźle także. Nerkowce się zgubiły, acz pozostawiły "orzechową maślaność". Ogólnie było bardzo... ciepło.

Krem miał wady i zalety. Zjadłam z paroma zastrzeżeniami, acz w zasadzie ze smakiem. Na pewno nie odpowiadała mi taka lejąca, oleiście-półpłynna konsystencja. Lekkie gęstnienie i kawałki orzechów ratowały sytuację, ale wolałabym gęstszy krem. Kawałki przypadły mi do gustu tym, że nie było ich za wiele do przesady i były przystępne. W smaku... cóż. Na pewno było mi za słodko. To, jak karmelowy ten krem się wydawał, było aż dziwne. Smak mlecznej czekolady i cynamonu przyjemnie zgrał się właśnie z takim zestawieniem orzechów. Jak na orzechowo-czekoladowy krem, to i mleko jak dla mnie miało nieco za duży udział - bo pozwoliło szaleć słodyczy, że z czasem aż trochę muliła. Wyraziste laskowe idealnie pasowały do tej kompozycji, a nerkowce cudnie wplotły mleczność i maślaność, podkręcając czekoladowy wydźwięk, ale... wydaje mi się, że w samej masie orzechy miały jakoś tak... za mały udział? Że za dużo miejsca zostawiły cukrowi i białku mleka. W końcu w "orzechy" wymienili też pekany, które ewidentnie wystąpiły tylko (albo głównie) w postaci kawałków. Te były zacne, ale wolałabym, by jeszcze więcej zmielonych orzechów dali w kremie. Czuję też jednak, że jakieś charakterniejsze, np. włoskie spisałyby się lepiej.
Krem skojarzył mi się z bardziej mleczną, a tym samym mniej słodką ("w tym cukry" miał o połowę mniej), wersją Vilgain Sweet Nuts Chocolate Hazelnuts z dorzuconymi kawałkami pekanów i cynamonem. Szkoda, że nie był gęsty jak Vilgain Sweet Nuts Coconut Chocolate.


ocena: 7/10
kupiłam: Vilgain.pl
cena: 37,90 zł (za 200 g)
kaloryczność: 620 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: orzechy (laskowe, pekan, nerkowce prażone) 70 %, koncentrat białka serwatkowego z mleka, miazga kakaowa 7,5 %, cukier trzcinowy, cynamon mielony 1,2 %, sól himalajska

środa, 20 marca 2024

Orfeve Matepono 90 % Noir de Noir / Extra Fine Recolte 2021 Variete Amelonado & Trinitario Matepono River, Guadalcanal Solomon Islands ciemna z Wysp Solomona

To miała być moja pierwsza tabliczka tej marki o tak wysokiej zawartości, a zarazem ostatnia posiadana. Orfeve może i wyglądało obiecująco, ale rozczarowało mnie. Liczyłam, że przynajmniej ta tabliczka zostawi dobre wspomnienie po marce. Jak zwykle, producent podał wiele szczegółów odnośnie kakao, z którego tabliczkę wykonano. Prażono je przez 53 minuty w 109°C, a całość konszowała 20 godzin. Niedaleko Papui Nowej Gwinei jest wyspiarski kraj, Wyspy Solomona - na jednej z tych wysp niewielką, rodzinną plantację ma David Junior Kebu. Mieści się ona na północy wyspy Guadalcanal. Przywiązują ogromną wagę do jakości kakao, fermentacji i suszenia, którymi też się zajmują. Jego kakao zdobyło nawet złoto w 2015 w International Cocoa Awards in 2015. Co ciekawe, kiedyś w miejscu jego farmy, była plantacja palm olejowych. 

Orfeve Matepono 90% Noir de Noir / Extra Fine Recolte 2021 Variete Amelonado & Trinitario Matepono River, Guadalcanal Solomon Islands to ciemna czekolada o zawartości 90 % kakao Amelonado  i trinitario (blend) z wyspy Guadalcanal z Wysp Solomona, z okolic rzeki Matepono, miasta Honiara; należąca do linii tradycyjnej (czyli gładkich tabliczek).

Po otwarciu poczułam stateczny, wyrazisty zapach drzew, lekko podkreślonych gorzkim dymem oraz wiśni i czarnych porzeczek, wkomponowanych w słodko-ciężki marcepan. Wokół zatańczyły słodko-kwaśne jagody leśne, dodając soczystości. I tak jednak owoce miały w sobie coś ciężkawego. Ciężkość podszepnął wątek rozgrzanej słońcem czarnej skóry (odzieży / obicia). W tle przewinęły się przyprawy, głównie kardamon i chłodno-ostra lukrecja. Tam też osadziła się słodycz kwiatów i jakby kwiatowego nektaru. Była wycofana, acz wyraźna.

Tabliczka wyglądała na sucho-kremową i masywną. Była straszliwie twarda, a przy łamaniu głośno trzaskała. Liniami podziału się nie przejmowała.
W ustach rozpływała się wolno, początkowo nawet wręcz nieco niechętnie. Kształt zachowywała niemal do końca, acz miękła z ochotą. Była dość tłusta w śmietankowo-kremowy sposób, choć i oleista sugestia się pojawiła. Pod koniec poczułam w niej chropowatość.

W smaku pierwsza dała o sobie znać delikatna kwaśność wiśni. Wiśnie zaczęły powoli się osładzać i przechodzić w zdecydowanie słodsze jagody. Także one jednak nie porzuciły kwaśności zupełnie. Ta przypieczętowała soczystość.

Zaraz zaczęła rozchodzić się też gorzkość. Najpierw wyobraziłam sobie dym osnuwający jagody, lecz potem rozrzedził się i odkryłam w nim drzewa. Drzewa wyszły na pierwszy plan. Była to nuta stateczna i dominująca. Pojawił się palony motyw, zmieniając je częściowo w drewno palone. Mimo tego zasnucia dymem, soczystość drobnych, ciemnych owoców mknęła niewzruszona.

Przy palonym drewnie odnotowałam nutę cygar i dymu z nich. A także jakby... z kwiatów palonych jako kadzidło? "Kwiatowych cygar" (wyobrażenie abstrakcyjne)? 

Jagody w tym czasie na zasadzie kontrastu zrobiły się wręcz cukierkowe. Bardzo słodkie, a jednak też z lekkim kwaskiem. Miał niecodziennie uroczy charakter. Dołączyła do nich śmietanka i truskawki. Przemknęła myśl o truskawkowo-śmietankowych lizakach, po czym owocowa kwaśność przegnała cukierkowość.

Wyobraziłam sobie kwaśne, niezbyt dojrzałe truskawki i jagody podane ze śmietaną, częściowo rozciśnięte, częściowo po prostu pokrojone. Ich kwaśność epizodycznie wyłaniała się bardzo dosadnie.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa zaczęły przechodzić w wiśniowy marcepan. Ciężkawo-słodki, ewidentnie migdałowy, a jednak też bardzo soczysty od kwaśnych wiśni.

W pewnym momencie słodycz nagle się cofnęła, przez parę sekund była wręcz skąpa. Zaraz jednak uderzyła z nową mocą. Przeszyła wszystko, wkraczając niemal na pierwszy plan. Pomyślałam o słodyczy kwiatów i kwiatowego nektaru. Może kwiatowego syropu, co zasugerował marcepan? Kwiatów tu i ówdzie sporo się w kompozycji pokazało.

Kwiaty z czasem zrobiły się cierpkie. Pomyślałam o opadłych płatkach kwiatów. Cierpkość kwiatowa mieszała się z ciemnymi owocami. Jagody i czarne porzeczki właśnie sporo cierpkości mi zaserwowały. A ich kwaśność wydała mi się wtedy nieco podkręcona cytryną.

Dym znów zrobił się gęstszy - on też był cierpki. Ażeby jednak nie zrobiło się za cierpko, czuwały spokojne drzewa i palone drewno. Do niego podkradło się trochę przypraw - głównie goryczkowato-rześkiego kardamonu i lukrecji, nieco szczypiącej w język.

Po zjedzeniu został posmak śmietankowo-truskawkowy, bardzo wyważony w kwestii słodyczy i kwaśności - oba smaki były bardzo intensywne. Truskawki jawiły się jako niedojrzałe. Czułam też jagody i czarne porzeczki z soczystą cytryną w tle. Zarysowały się na drewniano-dymnej bazie, przywodzącej na myśl cygara w drewnianej skrzyneczce i palone.

Całość smakowała mi, choć parę elementów bym zmieniła. Nie podobało mi się, jak leśne owoce na pewien czas robią się cukierkowe. A jednak ogólnie wiśnie, wiśniowy marcepan, jagody i porzeczki, truskawki ze śmietaną wyszły przyjemnie. Słodko-kwaśno, z kwaśnością podkręconą cytryną. A jednak drewno palone i drzewa, dym i cygara do nich pasowały średnio... wydawały się raczej "obok", ale były zacne. Bardzo nie pasowały do cukierkowości, ale jej na szczęście za wiele ogólnie nie było. Tak jak i słodyczy ogólnie za dużo nie czułam, więc to na pewno plus. Gorzkość wyszła tu statecznie, podczas gdy kwaśność dynamicznie.

Gorzkość, dym, kwiaty (ale i tak jakoś mało) typowe dla Papui Nowej Gwinei, ale owoce nie - to ciekawe.


ocena: 8/10
cena: 66 zł (za 70g; cena półkowa; ja dostałam zniżkę)
kaloryczność: 626 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełny surowy cukier trzcinowy

poniedziałek, 18 marca 2024

Chocolate Tree Ecuador Esmeraldas 85 % Dark ciemna z Ekwadoru

Cenię markę Chocolate Tree, jednak nie jestem jej wielką fanką, bo wydaje mi się, iż jej twórcy celują głównie w odbiorców nastawionych na czekolady z dodatkami. Z czystych ciemnych mają kilka, czasem wpadają nowości. Jest tego akurat tyle, bym mogła sobie na spokojnie od czasu do czasu do jakąś zamówić, gdy już pojawiają się w Sekretach Czekolady. Oczywiście taką, której jeszcze nie znam.

Chocolate Tree Ecuador Esmeraldas 85% Dark to ciemna czekolada o zawartości 85 % kakao Arriba Nacional z Ekwadoru, z regionu Chocó.

Po otwarciu poczułam lekkie, rześko-kwaskawe cytrusy, głównie cytrynę, stonowane kwiatami. Mnóstwem, aż lekko ciężkawych, kwiatów. Te były słodkie, jeszcze dosłodzone palonym, ale jakby zgaszonym karmelem. Przy nim zakręciła się maślana sugestia. Z cytrusami trochę mieszało się czerwone, wytrawne wino. Za jego sprawą wemknęły się drobne, ciemne owoce. Wytrawność podkreśliła czarna ziemia. Jakby tak przekopywać się od ciepłej na wierzchu do tej na dnie, wilgotniejszej.

Gruba, konkretna tabliczka przy łamaniu trzaskała głośno, jako że była bardzo twarda. Jej krawędzie były wręcz ostre. W dotyku wydała mi się lekko pylista.
W ustach utrzymała poczucie lekkiej pylistości. Była bardzo kremowa i gęsta. Rozpływała się powoli, znacząco mięknąc, mimo że kształt w zasadzie utrzymywała do samego końca. Tłustość okazała się średnia, ale dość ciężka, z oleistymi zapędami. Całość i tak jednak odebrałam jako nieco suchawą.

W smaku najpierw pokazała się gorzkość i jakby zawahała się. Orzechy ruszyły za to pewne siebie, acz najpierw wyszły niedookreślone. W pierwszej chwili w ogóle przemknęła mi myśl o kremie / miazdze 100% z miksu orzechów.

Dopiero po chwili wyraźnie poczułam orzechy ziemne oraz laskowe, z wpisaną w nie naturalną słodyczą. Zaraz dołączyły do nich orzechy włoskie. Arachidy wciąż optowały bardziej za kremem orzechowym niż samymi orzechami, ale nie udało im się go przeforsować. Fistaszkowy krem trzymał się tyłów.

W czasie orzechowej prezentacji, rozchodzić zaczęła się słodycz. Poniekąd pomagała orzechowemu kremowi, acz to nie w nim rozlokowała się na dobre. Pierwsze pojawiły się delikatne kwiaty. Prowadził jaśmin, tuż za nim konwalie i inne. Pomyślałam o białych, raczej delikatniejszych. 

Gorzkość nieco wzrosła, a orzechowość znów zaczęła się nieco zamazywać.

Soczyste przebłyski dodatkowo odciągały uwagę od konkretnych orzechów. Wprowadziły rześkość i obiecały kwasek. Pomyślałam o ciemnych - niemal słodko-winnych? - owocach, acz one nie dawały się uchwycić.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkość znacząco wzrosła, pomagając sobie nutą czarnej ziemi. Pomyślałam o przekopywaniu się od ziemi suchej, znajdującej się na wierzchu, do tej niżej, wilgotnej. Zepchnęła orzechy jeszcze bardziej na tyły.

Kwiaty zmotywowane gorzkością z drobnych, białych, zmieniły się w cały bukiet o wręcz ciężkawej słodyczy. Tej cały czas dokładał im jeszcze karmel. Miał palony charakter, wydawał się nieco zgaszony, ale wyrazisty. Raz po raz odnotowałam maślaność, która łagodziła słodycz, specjalnie nie ingerując w jej charakter.

Poprzez soczystość weszła kwaśność. Dominowała w niej cytryna, acz otoczona innymi cytrusami. Nie przełożyły się jednak na kwaśność bardzo wysoką. Do głowy przyszła mi bazowo słodkie, acz jednocześnie kwaskawe gruszki deserowe. To też... nie wysoka kwaśność, a raczej rześkość i... 

Cierpkawy kwasek wytrawnego czerwonego wina? Wprowadziło ciemne, drobne owoce, z których to słodko-kwaskawe jagody przejęły kwaśność cytrusów, nieco ją osłabiając zarazem. Po nich pojawiły się jeszcze czarne porzeczki. Wysunęły się na przód, a jagody zmieniły w wiśnie o winnym charakterze.

Za sprawą łagodniejszych nut, ziemia jednak nie zdecydowała się pójść w kierunku tej wilgotnej - wróciła do delikatniejszej, cieplejszej. To zaś związało się z niemal alkoholowym rozgrzewaniem wina.

Wykorzystały to orzechy, wracając z nową mocą. Włoskie i laskowe przemieszały się z częścią ziemi, resztę spychając na tyły. Orzechy były wyraziste, acz z czasem motyw wina też rósł tak, że jedno z drugim się przemieszało. Wyobraziłam sobie jakiś czekoladowo-winny tort, deser z orzechami - głównie włoskimi - zatopionymi w kremowej warstwie. Nutka wina wydawała się aż rozgrzewać, pomagając sobie słodyczą. Trochę to szczypało w język niczym lukrecja.
 
Po zjedzeniu został posmak orzechów włoskich z ziemistym tłem, a także wysokiej słodyczy kwiatów. Wyszły tak... "tulaśnie", ciepło. Zmieszały się z rozgrzewającym, alkoholowym wątkiem jakby z nasączonego winem tortu czekoladowego, w którym przewinęły się też cierpkie, ciemne owoce - czarne porzeczki, może wiśnie.

Czekolada wyszła ciekawie - orzechy laskowe i włoskie wyraźnie zmieniające się w ziemię (i suchą, i wilgotną), a potem wracające zapewniły całości dynamicznego wydźwięku. Nie próżnowały też owoce, które pokazały się z czasem, z kolei jako cytrusy zmieniające się w jagody i czarne porzeczki. Tym bardzo pomogło czerwone wino. Jedynie słodycz była stateczna, mocno kwiatowo-karmelowa. Wszystko to okazało się obrazowe i ciężkawe w pozytywny sposób. Producentowi udało się wydobyć z regionu, co najlepsze, acz lekka smakowa maślaność i struktura suchawa, a z oleistymi zapędami sprawiły, że maksymalnej oceny nie wystawiam.


ocena: 9/10
cena: 21 zł (za 40g; cena półkowa)
kaloryczność: 496 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: ziarna kakao, cukier, tłuszcz kakaowy

niedziela, 17 marca 2024

Zotter Cheese + Mango Chutney / Kase + Mango-Chutney ciemna mleczna 60 % z kremem z sera i nugatu z orzechów włoskich z grappą i chili oraz kremem z mango chutney z sokiem ze spritzem z limonki i białego wina oraz przyprawami korzennymi

Ponoć czekolada dobrze łączy się z winem, a także... z serem. Ja nie łączę jej z niczym, a takie "parowanie" produktów ogólnie mnie nie kręci, ale faktem jest, że serowe czekolady Zottera zawsze mi smakowały. Co do tej byłam jednak nastawiona mniej optymistycznie, niż do np. Zotter Cheese – Walnut – Grapes z 2021 lub Zotter Cheesy Chocolate z 2016, ale i tak nie zamierzałam kazać jej dłużej czekać. Wątpliwości wzbudził chutney, o którym myślałam, że to coś nie w moim stylu. Kojarzyło mi się, a potem potwierdziło w internecie, że to gęsty, indyjski sos z warzyw i owoców "do mięs i dań wegetariańskich". Wychodziło na to, że mogło to mieć bardzo wytrawną nutę. A czy do czegoś takiego pasowało mi przeważnie bardzo słodkie mango? No właśnie niezbyt. Byłam więc ciekawa efektu.

Zotter Cheese + Mango Chutney / Käse + Mango-Chutney to ciemna mleczna czekolada o zawartości 60% kakao nadziewana (30%) serowym kremem z miękkiego, kremowego sera i praliny / nugatu z orzechów włoskich z grappą i chili oraz (30%) kremem z mango chutney (z owoców mango Preda) ze spritzem limonkowym z sokiem limonki i białego wina Muscaris Zottera oraz przyprawami korzennymi (anyż, goździki, cynamon, chili).


Po otwarciu od spodu tabliczki rozniósł się zapach słodkiego alkoholu, w tym białego wina. Alkoholu owocowo soczystego. Odnotowałam winogronowy akcent i limonkę. Wtapiały się w waniliowo-śmietankową toń, zmieszaną z bliżej nieokreślonymi orzechami. Spód miał nieco pudrowo owocowy charakter. Wierzch pachniał ogólnie łagodniej, mlecznie. Całość spowiła słodko-mleczna, lekko kakaowa czekolada o bardzo mocno orzechowym charakterze. Po przełamaniu za to poczułam zapach pikantnego sera - do głowy przyszedł mi jakiś żółty, dojrzewający, ale też może pleśniowy camembert. Wtedy również wychyliło się mango o słodkim, nieco pudrowym charakterze. Słodycz i mleczność wydawały się nieco narastać, chyba na zasadzie kontrastu.

Tabliczka była twardawa i masywna. Gruba czekolada przy łamaniu trzaskała jednak cichutko. Nadzienia przedstawiły się jako konkretne, choć ewidentnie tłustawo-maziste. Serowo-nugatowe wydawało się bardziej zbite i zwięzłe, a krem z mango wyglądał na lekko kruchy, ale nie suchy. Mimo że ponoć miały być równe, u mnie warstwa owocowa wyglądała na o wiele większą (i tak też było z odbiorem - acz uwierzę, że po prostu wagowo były zbliżone, a owocowe po prostu wyszło większe objętościowo).
Czekolada w ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym, gęsto-kremowo. Była maślano tłusta i aksamitna. spójnie mieszała się z kremami.
Nieco szybciej rozpływał się górny krem serowy, acz ogólnie robiły to mniej więcej równo. Z tym, że nadchodził w końcu moment, gdy serowy krem znikał, a owocowy zostawał. Serowy nugat podpiął się i pod czekoladę i pod drugą warstwę śmietankowo-mazistą tłustością. On był jednak maziście-zbity, trochę nugatowy. Kojarzył mi się trochę z twardszą wersją środka sera camembert. Cechowała go gładkość, choć znikając już rzadko, nieco zasnuwał się pylistością. 
Krem z mango okazał się maziście-soczysty i nieco gumowy. Był plastyczny i z sugestią pylistości. Pojawiały się w nim bliżej nieokreślone drobinki. Były ni twarde, ni miękkie; drobniutkie.

W smaku czekolada przywitała mnie stonowaną, nieco karmelową słodyczą i subtelną gorzkością. Kakaowy charakter przemieszał się z orzechową nutą, co po chwili zalało wyraziste, naturalne mleko. Czekolada lekko przesiąkła wnętrzem, jednak w całości od początku do końca i tak także jako ona sama stanowiła bardzo istotny element.

Ze środka nieco szybciej odezwało się nadzienie z kremem z mango za sprawą kwasku limonki, cytryny i alkoholu. Białe wino wyszło owocowo słodko, a jednak zaraz podporządkowało się grappie o winogronowym zarysie, płynącej z drugiej warstwy.

Krem serowy z grappą podkreślił mleczność i maślaność czekolady. Przemknęła mi wytrawniejsza mgiełka słodkawego, jedynie żółtawego i coś a'la camembert (żaden nie był szczególnie mocnym skojarzeniem). Przy nich pojawił się jakby słodko-kwaskawy twaróg... może coś jogurtowego? Trudno określić, bo szybko wkroczyła rozgrzewająca i nieco gryząca język pikanteria chili. Pomógł w tym alkohol - istotny, mimo że nie siekierowy.
Śmietankowo-kwaskawy ser okazał podkręcony cytryną i kwaskawym, winogronowym alkoholem. Warstwa roztoczyła po ustach wysoką słodycz, którą jednak zaraz nieco zahamowały bliżej nieokreślone orzechy.
Krem spróbowany osobno wcale nie okazał się wyrazistszy. Mam wręcz wrażenie, że to krem z mango chociaż na parę sekund podkręcał jego serowość.

Poprzez lekką orzechowość i znacznie mocniejszy alkohol krem ten bardzo spójnie mieszał się z nadzieniem mango. To, po kwaśnym debiucie, z czasem wydało mi się słodkie w nieco pudrowym kontekście. Soczystej kwaśności cytrusów (głównie limonki, cytryny mniej) nie brakowało mu jednak go końca. Czułam w nim też owocowe białe wino. Lekko rozgrzewało razem z przyprawami korzennymi, które wyłoniły się mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa. Poczułam ostro szczypiące goździki, ogólnie mocno podnoszące pikanterię. Ta płynęła też z serowej warstwy, a alkohole ją wieńczyły. Anyż za to chyba podkręcił rześkość. 
Krem z mango spróbowany osobno też nie był jakoś specjalnie wyrazistszy. To mieszanka kwaśności limonki i słodyczy mango z orzechowym tłem.

Z czasem kremy przemieszały się zupełnie. Serowość uciekła - czułam bardziej maślano-śmietankowy splot, orzechy nie były zbyt wyraziste. Doszła do nich maślaność - raz po raz przyszły mi do głowy nerkowce (jako luźne skojarzenie, bo nie były wyraźnie wyczuwalne). Ten faktycznie wyszedł jak soczyście kwaśny, słodko-ostry, acz nie wytrawny, chutney na bazie mango. Raz po raz mignęło mi echo soli (acz dałabym sobie wmówić, że to iluzja). A jednak krem ten miał w sobie też coś z wegańskiej, pudrowej czekolady białej owocowej z mango.

Z czasem alkohol spłycił poszczególne smaki, a ja wyłapałam jeszcze ocet i jakby skwaśniałe owoce - winogrona, jabłka... Mimo kwaśności i pikanterii, na zasadzie kontrastu końcowo słodycz wzrosła aż denerwująco. Czułam pudrowość, wanilię i jakby scukrzony alkohol. Słodycz drapała i rozgrzewała wraz z przyprawami i alkoholem. A jednak końcowo mango całkiem ładnie się z tego wybroniło i przedarło się przez to prawie na pierwszy plan, przywodząc na myśl bardzo słodki, świeży owoc.
Sama ciemna mleczna czekolada mu pomogła, jako że do końca pobrzmiewała - wydawała się tonować zapędy poszczególnych nut, uspokajać je.

Po zjedzeniu został posmak owocowego, białego wina, grappy - alkoholu mocnego i owocowego. Czułam soczystość i świeże mango, zmieszane z ciężką pudrowością też mango, kwaśność limonki i cytryny, a także ostrość przypraw. Głównie chili, ale i korzenną. Było w tym niby coś wytrawniejszego - nuta dojrzewającego sera? - ale i słodycz przegięła. W język szczypała ostrość i alkohol.

Całość wydała mi się przekombinowana. Skojarzenia z serem jedynie pomykały. Wyszedł ciekawie, żółtawo-camembertowo, ostro. Trochę wytrawnie, ale mieszał się w harmonii ze słodyczą. Orzechowość niby była, a nie zagrała jednak tak, jak mogłaby. Mango miało sporo do powiedzenia, ale chwilami wydawało mi się zbyt słodziutko-pudrowe i zwalczane przez cytrusy. Ogólnie słodycz męczyła - m.in. przez kontrast. Mleczność, jogurtowość, kwaśny nabiał i kumulacja limonki, cytryny, ocet - kwaśność wydawała mi się przesadzona. Podobnie jak taka mieszanka alkoholi - nie przemówiło to do mnie. Białe wino i grappa przy tak ciekawych smakach wprowadziły po prostu zamęt. Pikanteria i korzenność chyba też nieco za bardzo odciągały uwagę od serowości. Tabliczka wyszła nawet ciekawie i w sumie nawet smacznie, ale nie chwyciła, nie zachwyciła. Była dość... chaotyczna, niejasna. Żałowałam, że orzechów włoskich w sumie nie czuć, że ser był nutą marginalną, a wszystko skupiło się na słodkim, owocowym alkoholu i owocowej soczystości, nawet nie tak bardzo, bardzo mango, które w zasadzie jeszcze da się wyodrębnić z tej mieszaniny.
Mam wrażenie, jakby Zotter wymieszał dwie czekolady: Mango PREDA i Cheese – Walnut – Grapes, co wcale nie było na plus, bo po prostu kompozycja dziś przedstawiana wyszła przeładowana. Tamte smakowały właśnie dzięki temu, jak wyraźnie smakowały tytułowym smakiem. W przypadku dzisiaj opisywanej, jakby jeść nie skupiając się szczególnie, można by wielu jej elementów po prostu nie poczuć. Szybko mnie to znudziło, zmęczyło. Nie lubię takiej niedookreśloności. Mamie dałam większość - około 50 g z 83g (ciekawostka: tabliczka ważyła 83g, a nie deklarowane 70g).

Mamie czekolada bardzo smakowała, ale... Pozwolę sobie ją zacytować: "Bardzo smaczna, ale ja niczego konkretnego w niej nie czułam, a już na pewno nie te rzeczy, które tam miały być wyczuwalne. Bardzo przyjemnie owocowo kwaśna, ale nie wiem, co za owoce czułam. Mango? Na pewno nie. W ogóle nie powiedziałabym, że tam są dwie warstwy, nawet się ich dopatrzeć trudno. Alkohol oprócz kwaśności czułam na pewno, ale jaki? To też zagadka. W ciemno strzeliłabym jakiś biały szampan, tak mi się wymyśliło. Mocny, aż uderzał do głowy! I rozgrzewał mocno natychmiast, razem z tymi przyprawami ostrymi, chyba chili. I jakieś inne, ale jakie to już nie wiem. Czekolada z wierzchu, może przy tym wszystkim, kwaśnym, alkoholowym, wydała mi się za to tandetna trochę".
Zgodziła się ze mną, że skoro to miała być czekolada "z mango i serem" to "bez sensu tam tak to wszystko namieszane, że prawie nie da się doszukać tytułowych".


ocena: 6/10
kupiłam: dostałam od zotter.pl
cena: 18,90 zł (cena półkowa za 70 g)
kaloryczność: 505 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, mleko pełne w proszku, mleko, syrop cukru inwertowanego, ser topiony 3% (ser z surowego mleka, śmietana, woda, regulator kwasowości: cytrynian trisodu), przecier z mango 3%, odtłuszczony jogurt w proszku, suszone mango 2%, syrop skrobiowy, białe wino Muscaris (zawiera siarczany), orzechy włoskie, odtłuszczone mleko w proszku, orzechy nerkowca, grappa, koncentrat limonki, słodka serwatka w proszku, ocet balsamiczny jabłkowy, lecytyna sojowa, napój ryżowy w proszku (ryż, olej słonecznikowy, sól), koncentrat soku cytrynowego, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier), sól, pełny cukier trzcinowy, sproszkowana wanilia, anyż gwiazdkowaty, goździki, cynamon, chili "Bird's eye"