poniedziałek, 18 marca 2024

Chocolate Tree Ecuador Esmeraldas 85 % Dark ciemna z Ekwadoru

Cenię markę Chocolate Tree, jednak nie jestem jej wielką fanką, bo wydaje mi się, iż jej twórcy celują głównie w odbiorców nastawionych na czekolady z dodatkami. Z czystych ciemnych mają kilka, czasem wpadają nowości. Jest tego akurat tyle, bym mogła sobie na spokojnie od czasu do czasu do jakąś zamówić, gdy już pojawiają się w Sekretach Czekolady. Oczywiście taką, której jeszcze nie znam.

Chocolate Tree Ecuador Esmeraldas 85% Dark to ciemna czekolada o zawartości 85 % kakao Arriba Nacional z Ekwadoru, z regionu Chocó.

Po otwarciu poczułam lekkie, rześko-kwaskawe cytrusy, głównie cytrynę, stonowane kwiatami. Mnóstwem, aż lekko ciężkawych, kwiatów. Te były słodkie, jeszcze dosłodzone palonym, ale jakby zgaszonym karmelem. Przy nim zakręciła się maślana sugestia. Z cytrusami trochę mieszało się czerwone, wytrawne wino. Za jego sprawą wemknęły się drobne, ciemne owoce. Wytrawność podkreśliła czarna ziemia. Jakby tak przekopywać się od ciepłej na wierzchu do tej na dnie, wilgotniejszej.

Gruba, konkretna tabliczka przy łamaniu trzaskała głośno, jako że była bardzo twarda. Jej krawędzie były wręcz ostre. W dotyku wydała mi się lekko pylista.
W ustach utrzymała poczucie lekkiej pylistości. Była bardzo kremowa i gęsta. Rozpływała się powoli, znacząco mięknąc, mimo że kształt w zasadzie utrzymywała do samego końca. Tłustość okazała się średnia, ale dość ciężka, z oleistymi zapędami. Całość i tak jednak odebrałam jako nieco suchawą.

W smaku najpierw pokazała się gorzkość i jakby zawahała się. Orzechy ruszyły za to pewne siebie, acz najpierw wyszły niedookreślone. W pierwszej chwili w ogóle przemknęła mi myśl o kremie / miazdze 100% z miksu orzechów.

Dopiero po chwili wyraźnie poczułam orzechy ziemne oraz laskowe, z wpisaną w nie naturalną słodyczą. Zaraz dołączyły do nich orzechy włoskie. Arachidy wciąż optowały bardziej za kremem orzechowym niż samymi orzechami, ale nie udało im się go przeforsować. Fistaszkowy krem trzymał się tyłów.

W czasie orzechowej prezentacji, rozchodzić zaczęła się słodycz. Poniekąd pomagała orzechowemu kremowi, acz to nie w nim rozlokowała się na dobre. Pierwsze pojawiły się delikatne kwiaty. Prowadził jaśmin, tuż za nim konwalie i inne. Pomyślałam o białych, raczej delikatniejszych. 

Gorzkość nieco wzrosła, a orzechowość znów zaczęła się nieco zamazywać.

Soczyste przebłyski dodatkowo odciągały uwagę od konkretnych orzechów. Wprowadziły rześkość i obiecały kwasek. Pomyślałam o ciemnych - niemal słodko-winnych? - owocach, acz one nie dawały się uchwycić.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzkość znacząco wzrosła, pomagając sobie nutą czarnej ziemi. Pomyślałam o przekopywaniu się od ziemi suchej, znajdującej się na wierzchu, do tej niżej, wilgotnej. Zepchnęła orzechy jeszcze bardziej na tyły.

Kwiaty zmotywowane gorzkością z drobnych, białych, zmieniły się w cały bukiet o wręcz ciężkawej słodyczy. Tej cały czas dokładał im jeszcze karmel. Miał palony charakter, wydawał się nieco zgaszony, ale wyrazisty. Raz po raz odnotowałam maślaność, która łagodziła słodycz, specjalnie nie ingerując w jej charakter.

Poprzez soczystość weszła kwaśność. Dominowała w niej cytryna, acz otoczona innymi cytrusami. Nie przełożyły się jednak na kwaśność bardzo wysoką. Do głowy przyszła mi bazowo słodkie, acz jednocześnie kwaskawe gruszki deserowe. To też... nie wysoka kwaśność, a raczej rześkość i... 

Cierpkawy kwasek wytrawnego czerwonego wina? Wprowadziło ciemne, drobne owoce, z których to słodko-kwaskawe jagody przejęły kwaśność cytrusów, nieco ją osłabiając zarazem. Po nich pojawiły się jeszcze czarne porzeczki. Wysunęły się na przód, a jagody zmieniły w wiśnie o winnym charakterze.

Za sprawą łagodniejszych nut, ziemia jednak nie zdecydowała się pójść w kierunku tej wilgotnej - wróciła do delikatniejszej, cieplejszej. To zaś związało się z niemal alkoholowym rozgrzewaniem wina.

Wykorzystały to orzechy, wracając z nową mocą. Włoskie i laskowe przemieszały się z częścią ziemi, resztę spychając na tyły. Orzechy były wyraziste, acz z czasem motyw wina też rósł tak, że jedno z drugim się przemieszało. Wyobraziłam sobie jakiś czekoladowo-winny tort, deser z orzechami - głównie włoskimi - zatopionymi w kremowej warstwie. Nutka wina wydawała się aż rozgrzewać, pomagając sobie słodyczą. Trochę to szczypało w język niczym lukrecja.
 
Po zjedzeniu został posmak orzechów włoskich z ziemistym tłem, a także wysokiej słodyczy kwiatów. Wyszły tak... "tulaśnie", ciepło. Zmieszały się z rozgrzewającym, alkoholowym wątkiem jakby z nasączonego winem tortu czekoladowego, w którym przewinęły się też cierpkie, ciemne owoce - czarne porzeczki, może wiśnie.

Czekolada wyszła ciekawie - orzechy laskowe i włoskie wyraźnie zmieniające się w ziemię (i suchą, i wilgotną), a potem wracające zapewniły całości dynamicznego wydźwięku. Nie próżnowały też owoce, które pokazały się z czasem, z kolei jako cytrusy zmieniające się w jagody i czarne porzeczki. Tym bardzo pomogło czerwone wino. Jedynie słodycz była stateczna, mocno kwiatowo-karmelowa. Wszystko to okazało się obrazowe i ciężkawe w pozytywny sposób. Producentowi udało się wydobyć z regionu, co najlepsze, acz lekka smakowa maślaność i struktura suchawa, a z oleistymi zapędami sprawiły, że maksymalnej oceny nie wystawiam.


ocena: 9/10
cena: 21 zł (za 40g; cena półkowa)
kaloryczność: 496 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: ziarna kakao, cukier, tłuszcz kakaowy

niedziela, 17 marca 2024

Zotter Cheese + Mango Chutney / Kase + Mango-Chutney ciemna mleczna 60 % z kremem z sera i nugatu z orzechów włoskich z grappą i chili oraz kremem z mango chutney z sokiem ze spritzem z limonki i białego wina oraz przyprawami korzennymi

Ponoć czekolada dobrze łączy się z winem, a także... z serem. Ja nie łączę jej z niczym, a takie "parowanie" produktów ogólnie mnie nie kręci, ale faktem jest, że serowe czekolady Zottera zawsze mi smakowały. Co do tej byłam jednak nastawiona mniej optymistycznie, niż do np. Zotter Cheese – Walnut – Grapes z 2021 lub Zotter Cheesy Chocolate z 2016, ale i tak nie zamierzałam kazać jej dłużej czekać. Wątpliwości wzbudził chutney, o którym myślałam, że to coś nie w moim stylu. Kojarzyło mi się, a potem potwierdziło w internecie, że to gęsty, indyjski sos z warzyw i owoców "do mięs i dań wegetariańskich". Wychodziło na to, że mogło to mieć bardzo wytrawną nutę. A czy do czegoś takiego pasowało mi przeważnie bardzo słodkie mango? No właśnie niezbyt. Byłam więc ciekawa efektu.

Zotter Cheese + Mango Chutney / Käse + Mango-Chutney to ciemna mleczna czekolada o zawartości 60% kakao nadziewana (30%) serowym kremem z miękkiego, kremowego sera i praliny / nugatu z orzechów włoskich z grappą i chili oraz (30%) kremem z mango chutney (z owoców mango Preda) ze spritzem limonkowym z sokiem limonki i białego wina Muscaris Zottera oraz przyprawami korzennymi (anyż, goździki, cynamon, chili).


Po otwarciu od spodu tabliczki rozniósł się zapach słodkiego alkoholu, w tym białego wina. Alkoholu owocowo soczystego. Odnotowałam winogronowy akcent i limonkę. Wtapiały się w waniliowo-śmietankową toń, zmieszaną z bliżej nieokreślonymi orzechami. Spód miał nieco pudrowo owocowy charakter. Wierzch pachniał ogólnie łagodniej, mlecznie. Całość spowiła słodko-mleczna, lekko kakaowa czekolada o bardzo mocno orzechowym charakterze. Po przełamaniu za to poczułam zapach pikantnego sera - do głowy przyszedł mi jakiś żółty, dojrzewający, ale też może pleśniowy camembert. Wtedy również wychyliło się mango o słodkim, nieco pudrowym charakterze. Słodycz i mleczność wydawały się nieco narastać, chyba na zasadzie kontrastu.

Tabliczka była twardawa i masywna. Gruba czekolada przy łamaniu trzaskała jednak cichutko. Nadzienia przedstawiły się jako konkretne, choć ewidentnie tłustawo-maziste. Serowo-nugatowe wydawało się bardziej zbite i zwięzłe, a krem z mango wyglądał na lekko kruchy, ale nie suchy. Mimo że ponoć miały być równe, u mnie warstwa owocowa wyglądała na o wiele większą (i tak też było z odbiorem - acz uwierzę, że po prostu wagowo były zbliżone, a owocowe po prostu wyszło większe objętościowo).
Czekolada w ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym, gęsto-kremowo. Była maślano tłusta i aksamitna. spójnie mieszała się z kremami.
Nieco szybciej rozpływał się górny krem serowy, acz ogólnie robiły to mniej więcej równo. Z tym, że nadchodził w końcu moment, gdy serowy krem znikał, a owocowy zostawał. Serowy nugat podpiął się i pod czekoladę i pod drugą warstwę śmietankowo-mazistą tłustością. On był jednak maziście-zbity, trochę nugatowy. Kojarzył mi się trochę z twardszą wersją środka sera camembert. Cechowała go gładkość, choć znikając już rzadko, nieco zasnuwał się pylistością. 
Krem z mango okazał się maziście-soczysty i nieco gumowy. Był plastyczny i z sugestią pylistości. Pojawiały się w nim bliżej nieokreślone drobinki. Były ni twarde, ni miękkie; drobniutkie.

W smaku czekolada przywitała mnie stonowaną, nieco karmelową słodyczą i subtelną gorzkością. Kakaowy charakter przemieszał się z orzechową nutą, co po chwili zalało wyraziste, naturalne mleko. Czekolada lekko przesiąkła wnętrzem, jednak w całości od początku do końca i tak także jako ona sama stanowiła bardzo istotny element.

Ze środka nieco szybciej odezwało się nadzienie z kremem z mango za sprawą kwasku limonki, cytryny i alkoholu. Białe wino wyszło owocowo słodko, a jednak zaraz podporządkowało się grappie o winogronowym zarysie, płynącej z drugiej warstwy.

Krem serowy z grappą podkreślił mleczność i maślaność czekolady. Przemknęła mi wytrawniejsza mgiełka słodkawego, jedynie żółtawego i coś a'la camembert (żaden nie był szczególnie mocnym skojarzeniem). Przy nich pojawił się jakby słodko-kwaskawy twaróg... może coś jogurtowego? Trudno określić, bo szybko wkroczyła rozgrzewająca i nieco gryząca język pikanteria chili. Pomógł w tym alkohol - istotny, mimo że nie siekierowy.
Śmietankowo-kwaskawy ser okazał podkręcony cytryną i kwaskawym, winogronowym alkoholem. Warstwa roztoczyła po ustach wysoką słodycz, którą jednak zaraz nieco zahamowały bliżej nieokreślone orzechy.
Krem spróbowany osobno wcale nie okazał się wyrazistszy. Mam wręcz wrażenie, że to krem z mango chociaż na parę sekund podkręcał jego serowość.

Poprzez lekką orzechowość i znacznie mocniejszy alkohol krem ten bardzo spójnie mieszał się z nadzieniem mango. To, po kwaśnym debiucie, z czasem wydało mi się słodkie w nieco pudrowym kontekście. Soczystej kwaśności cytrusów (głównie limonki, cytryny mniej) nie brakowało mu jednak go końca. Czułam w nim też owocowe białe wino. Lekko rozgrzewało razem z przyprawami korzennymi, które wyłoniły się mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa. Poczułam ostro szczypiące goździki, ogólnie mocno podnoszące pikanterię. Ta płynęła też z serowej warstwy, a alkohole ją wieńczyły. Anyż za to chyba podkręcił rześkość. 
Krem z mango spróbowany osobno też nie był jakoś specjalnie wyrazistszy. To mieszanka kwaśności limonki i słodyczy mango z orzechowym tłem.

Z czasem kremy przemieszały się zupełnie. Serowość uciekła - czułam bardziej maślano-śmietankowy splot, orzechy nie były zbyt wyraziste. Doszła do nich maślaność - raz po raz przyszły mi do głowy nerkowce (jako luźne skojarzenie, bo nie były wyraźnie wyczuwalne). Ten faktycznie wyszedł jak soczyście kwaśny, słodko-ostry, acz nie wytrawny, chutney na bazie mango. Raz po raz mignęło mi echo soli (acz dałabym sobie wmówić, że to iluzja). A jednak krem ten miał w sobie też coś z wegańskiej, pudrowej czekolady białej owocowej z mango.

Z czasem alkohol spłycił poszczególne smaki, a ja wyłapałam jeszcze ocet i jakby skwaśniałe owoce - winogrona, jabłka... Mimo kwaśności i pikanterii, na zasadzie kontrastu końcowo słodycz wzrosła aż denerwująco. Czułam pudrowość, wanilię i jakby scukrzony alkohol. Słodycz drapała i rozgrzewała wraz z przyprawami i alkoholem. A jednak końcowo mango całkiem ładnie się z tego wybroniło i przedarło się przez to prawie na pierwszy plan, przywodząc na myśl bardzo słodki, świeży owoc.
Sama ciemna mleczna czekolada mu pomogła, jako że do końca pobrzmiewała - wydawała się tonować zapędy poszczególnych nut, uspokajać je.

Po zjedzeniu został posmak owocowego, białego wina, grappy - alkoholu mocnego i owocowego. Czułam soczystość i świeże mango, zmieszane z ciężką pudrowością też mango, kwaśność limonki i cytryny, a także ostrość przypraw. Głównie chili, ale i korzenną. Było w tym niby coś wytrawniejszego - nuta dojrzewającego sera? - ale i słodycz przegięła. W język szczypała ostrość i alkohol.

Całość wydała mi się przekombinowana. Skojarzenia z serem jedynie pomykały. Wyszedł ciekawie, żółtawo-camembertowo, ostro. Trochę wytrawnie, ale mieszał się w harmonii ze słodyczą. Orzechowość niby była, a nie zagrała jednak tak, jak mogłaby. Mango miało sporo do powiedzenia, ale chwilami wydawało mi się zbyt słodziutko-pudrowe i zwalczane przez cytrusy. Ogólnie słodycz męczyła - m.in. przez kontrast. Mleczność, jogurtowość, kwaśny nabiał i kumulacja limonki, cytryny, ocet - kwaśność wydawała mi się przesadzona. Podobnie jak taka mieszanka alkoholi - nie przemówiło to do mnie. Białe wino i grappa przy tak ciekawych smakach wprowadziły po prostu zamęt. Pikanteria i korzenność chyba też nieco za bardzo odciągały uwagę od serowości. Tabliczka wyszła nawet ciekawie i w sumie nawet smacznie, ale nie chwyciła, nie zachwyciła. Była dość... chaotyczna, niejasna. Żałowałam, że orzechów włoskich w sumie nie czuć, że ser był nutą marginalną, a wszystko skupiło się na słodkim, owocowym alkoholu i owocowej soczystości, nawet nie tak bardzo, bardzo mango, które w zasadzie jeszcze da się wyodrębnić z tej mieszaniny.
Mam wrażenie, jakby Zotter wymieszał dwie czekolady: Mango PREDA i Cheese – Walnut – Grapes, co wcale nie było na plus, bo po prostu kompozycja dziś przedstawiana wyszła przeładowana. Tamte smakowały właśnie dzięki temu, jak wyraźnie smakowały tytułowym smakiem. W przypadku dzisiaj opisywanej, jakby jeść nie skupiając się szczególnie, można by wielu jej elementów po prostu nie poczuć. Szybko mnie to znudziło, zmęczyło. Nie lubię takiej niedookreśloności. Mamie dałam większość - około 50 g z 83g (ciekawostka: tabliczka ważyła 83g, a nie deklarowane 70g).

Mamie czekolada bardzo smakowała, ale... Pozwolę sobie ją zacytować: "Bardzo smaczna, ale ja niczego konkretnego w niej nie czułam, a już na pewno nie te rzeczy, które tam miały być wyczuwalne. Bardzo przyjemnie owocowo kwaśna, ale nie wiem, co za owoce czułam. Mango? Na pewno nie. W ogóle nie powiedziałabym, że tam są dwie warstwy, nawet się ich dopatrzeć trudno. Alkohol oprócz kwaśności czułam na pewno, ale jaki? To też zagadka. W ciemno strzeliłabym jakiś biały szampan, tak mi się wymyśliło. Mocny, aż uderzał do głowy! I rozgrzewał mocno natychmiast, razem z tymi przyprawami ostrymi, chyba chili. I jakieś inne, ale jakie to już nie wiem. Czekolada z wierzchu, może przy tym wszystkim, kwaśnym, alkoholowym, wydała mi się za to tandetna trochę".
Zgodziła się ze mną, że skoro to miała być czekolada "z mango i serem" to "bez sensu tam tak to wszystko namieszane, że prawie nie da się doszukać tytułowych".


ocena: 6/10
kupiłam: dostałam od zotter.pl
cena: 18,90 zł (cena półkowa za 70 g)
kaloryczność: 505 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, mleko pełne w proszku, mleko, syrop cukru inwertowanego, ser topiony 3% (ser z surowego mleka, śmietana, woda, regulator kwasowości: cytrynian trisodu), przecier z mango 3%, odtłuszczony jogurt w proszku, suszone mango 2%, syrop skrobiowy, białe wino Muscaris (zawiera siarczany), orzechy włoskie, odtłuszczone mleko w proszku, orzechy nerkowca, grappa, koncentrat limonki, słodka serwatka w proszku, ocet balsamiczny jabłkowy, lecytyna sojowa, napój ryżowy w proszku (ryż, olej słonecznikowy, sól), koncentrat soku cytrynowego, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier), sól, pełny cukier trzcinowy, sproszkowana wanilia, anyż gwiazdkowaty, goździki, cynamon, chili "Bird's eye"

piątek, 15 marca 2024

Loft Kulinarny Czekolada Gorzka Koneserska 75 % Prażonych Ziaren Kakaowca Tanzania ciemna z Tanzanii z nibsami

Jak pisałam w opisie Loft Kulinarny Czekolada Gorzka Koneserska 70 % Ekwador od marki dostałam dwie tabliczki, przy czym prosiłam tylko o podlinkowaną, wyjaśniając, że lubię tylko czyste ciemne. Uszczęśliwiono mnie jednak jeszcze tabliczką z nibsami. Bardzo żałowałam, że ich czekolada 75% kakao, czyli o zawartości, którą preferuję, w dodatku z lubianego przeze mnie regionu jakim jest Tanzania, została wydana tylko jako tabliczka z dodatkiem. I to takim, którego nie lubię. Zostawiłam ją na koniec, nie licząc na nic szczególnie dobrego. 

Loft Kulinarny Czekolada Gorzka Koneserska 75 % Prażonych Ziaren Kakaowca Tanzania to ciemna czekolada o zawartości 75% kakao z Tanzanii z nibsami, czyli prażonymi ziarnami kakao (też z Tanzanii).

Po otwarciu poczułam intensywny zapach orzechów i biszkoptu kawowego. Był bardzo słodki i łagodny, do głowy przyszły mi też jakieś czekoladowe cukierki o smaku cappuccino i kakaowy mousse. Lody na bitej śmietance? Wyraźnie przewinęła się właśnie ciężka bita śmietanka. Pomyślałam o lodach na bitej śmietance lub deserze z nią z nutą ciemnych owoców... o jakiejś "czekośliwce"? W tle czułam goryczkę dymu oraz soczystą cierpkość ziemi. Nakręciły ją palone nibsy. Orzechy wydawały się bliżej nieokreślone. Pomyślałam o pekanach i migdałach jako element np. czekoladek.

Tabliczka była bardzo twarda i suchawo-kremowa w dotyku. Przy łamaniu trzaskała głośno i krucho, nierówno. Nibsy w większości trzymały się mocno, częściowo odpadały. Wydała mi się bardzo krucho-chrupka.
W ustach rozpływała się wolno i gęsto-maziście. Była maślana, ale nie mocno tłusta. Długo zachowywała kształt, jakby niechętnie wypuszczając z siebie kawałki kakao.
Nibsy okazały się twarde, ale nie kamiennie, niby w miarę przystępnie... Ale. Niektóre jednak nazbyt ostro twarde - a to wystarczyło, by mi przeszkadzały. Wszystkie wyprażone, acz nie mocno, bo gryzione ujawniały lekką soczystość.

W smaku peirwsza rozeszła się wysoka słodycz biszkoptu kawowego. Lekko gorzkiego, mocno przypieczonego, ale jeszcze nie przypalonego. Podkreśliła go delikatna nuta dymu.

Słodko kawowy smak częściowo zmieniał się w kakaowe lody na bitej śmietance. Śmietanka złagodziła kompozycję, która wyrwała ku gorzkości. Poskromiła jej zapędy. Ciężka, tłusta bita śmietanka przełożyła się na wizję kakaowego deseru, zwieńczonego bitą śmietanką i słodką, kakaową kawą również z koroną ze śmietanki.

Bita śmietanka, być może w wersji kakaowej, mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa zaprezentowała się na... sowicie przypieczonych na chrupko gofrach. Gofry związały się z maślanym wątkiem, choć i kakao nieźle się przy nich zaprezentowało. Znowu odnotowałam dym, a do tego odrobinę goryczkowatych przypraw.

Było to zwykłe kakao z proszku, może dodane do samej masy na gofry, z racji czego pojawiła się lekka cierpkość. Cierpkość przywołała ziemistość. Dzięki temu ogólna gorzkość wzrosła dość znacząco. Z przypraw wyraźnie na chwilę wyłonił się pieprz, a także jeszcze coś... Chłodno-goryczkowata lukrecja? Wmieszały się jednak w kakao.

Jednocześnie słodycz też rosła i wydała mi się nieco ciężka. Wróciła myśl o kawowym biszkopcie, tym razem już przesłodzonym oraz o czekoladkach w polewie kakaowej z kawowym... może kawowo-orzechowym środkiem.

Pojawiło się bowiem sporo orzechów i migdałów. Mieszały się z kawą jako jakieś niejednoznaczne nadzienia czekoladek / cukierków i... może jakby tak zajadać się ciastem migdałowo-kawowym?

Daleko w tle przewinęła się lekka soczystość... jakby śliwek w niemal winnym wydaniu? Te czułam głównie w kęsach z nibsami - kawałek tabliczki trafił mi się bez nich i tam tej nuty prawie nie czułam.

Od nibsów rozchodził się palono-ziemisty, cierpkawo-goryczkowaty smak. Choć czuć ich gorzki smak niezaprzeczalnie, chwilami podkręcały kawową nutę.

Gryzione na koniec nibsy okazały się soczyście-ziemiste, cierpkie i leciutko kwaskowe jak wytrawne wino... śliwkowe? Zawarły jednak też palony akcent, wpisujący się w fuzję nibsów i kawy. Niektóre mignęły ziemiście-grzybowo i to w negatywnym sensie. Końcowo na pewno tonowały słodycz.

Po zjedzeniu został posmak kawowo-biszkoptowy, jakby po cappuccino i ciężkiej bitej śmietance, ale też mocno palona nuta. Gorzka, acz prosta - to było kakao w proszku i soczyste, ziemiste nibsy. Słodycz była ciężka i nieco odstająca, ale nie męcząca. Na języku czułam lekką pieprzność, lukrecjowość - ale bardziej efekt niż ich smak.

Czekoladę uznałam za całkiem w porządku, jednak to i tak nie moja forma, nie mój dodatek. Nie dość, że nie lubię nibsów, to jeszcze formy "posypki". A jednak same w sobie nibsy tu wyszły przystępnie. Nie zachwyciła mnie jednak baza o łagodnym, biszkoptowo-maślanym smaku, w którym ogromny udział miała bita śmietanka. Trochę ziemi, dymu i przypraw, orzechów i migdałów, gofry - wszystko to podporządkowało się śmietankowej nucie i znaczącej słodyczy. Uwypukliło je przeciętne kakao w proszku. Może nie było za słodko czy z dużymi wadami, ale nie znalazłam w niej niczego atrakcyjnego, by zjeść więcej niż jakieś 20g. A i tak starałam się wybrać fragmenty, gdzie dodatku było jak najmniej.

Mama, nielubiąca nibsów jak i ja, spróbowała tylko trochę i stwierdziła, że nie ma zamiaru kończyć: "Okropna. Te nibsy od razu nieprzyjemnie drapią czy to język, czy podniebienie i w ogóle bardziej przeszkadzają, niż coś pozytywnego wnoszą. A sama czekolada niesmaczna, że w ogóle nie chce się jeść. Dla mnie jakaś taka gorzka w lekowy, nachalny sposób.".
Reszta powędrowała do ojca. Jego opinia: "Dla mnie ona niesłodka, a kawałki kakao zupełnie zbędne". Przy czym "niesłodka" w jego rozumieniu w odniesieniu do czekolady to ogromna wada.


ocena: 6/10
kupiłam: dostałam od Loft Kulinarny
cena: ja dostałam, ale ich cena to 24 zł
kaloryczność: 586 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: czekolada (miazga kakaowa, cukier, lecytyna sojowa, sproszkowana wanilia), prażone ziarno kakaowca 10%

czwartek, 14 marca 2024

Beskid Chocolate Ghana Kuapa Kokoo Fairtrade Czekolada Rzemieślnicza Gorzka 70 % Kakao ciemna z Ghany

Czekolady z Ghany niemal zawsze zapewniają mi zacną degustację, więc perspektywa spróbowania tego regionu w wykonaniu jednej z ulubionych marek czekolad, polskiego Beskidu, bardzo mnie ucieszyła. Ta tabliczka została wykonana z mieszanki kakao Amelonado z różnych regionów, kupionego od spółdzielni Kuapa Kokoo. Ta została założona w 1993 r., a jej nazwa pochodzi z języka Twi i oznacza "dobrą uprawę kakao". Z certyfikatem Fairtrade pomaga w poprawie warunków życia i pracy rolników oraz ich rodzin. Kakao, z którego stworzono tę tabliczkę to odmiana Amelanado, ale pochodzące z różnych regionów: centralno-wschodniej części Ghany oraz obszarów: Ashanti, Brong-Ahafo, Volta. Główny okres zbiorów tam przypada na okres od wrześnie do marca, a półplonów od maja do sierpnia.


Beskid Chocolate Ghana Kuapa Kokoo Fairtrade Czekolada Rzemieślnicza Gorzka 70 % Kakao to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao Amelonado z Ghany, z regionów Ashanti, Brong-Ahafo, Volta oraz centralno-wschodniej części kraju; czas konszowania min. 72 godzin.

Po otwarciu poczułam ciepły zapach piernika czekoladowego, kryjącego soczystą i bardzo słodką warstwę z dżemu morelowego. Miała lekko powidlane zapędy. Te zaś podsunęły myśl o czerwonych pestkowcach, acz bardzo słodkich - czereśniach? Nie były jednak zbyt jednoznaczne. Piernik mieszał się z dymem i tytoniem. Pomyślałam o papierosowym dymie, łagodzonym przez mleczne echo. Do mleka wkradła się subtelna słodycz miodu.

Twarda i masywna czekolada podczas łamania, do którego musiałam włożyć sporo siły, trzaskała bardzo głośno, jak suche, grube gałęzie.
W ustach rozpływała się powoli, wykazując wysoką gęstość i mazistą kremowość. Była maślano tłusta, jakby wewnętrznie zbita, a powierzchownie mięknąca. Robiła się nieco lepkawa. Pokrywała podniebienie czekoladowymi smugami, acz bazowo kształt zachowywała niemal do końca.

W smaku najpierw przemknął nieśmiały, jakby zgaszony miód. Zrobiło się słodko, ale nie za mocno. Miód powoli zaczął zmieniać się w miodowe cukierki, a te w mleczne karmelki.

W oddali, niemal niezauważalnie zaznaczyła się soczystość... jakby niemożliwie słodkiej czereśni? Która to zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.

Wkroczyła subtelna gorzkość dym. Oddawała nie tylko dym po prostu, ale zahaczała też konkretnie o dym papierosowy i tytoń.

Mleko za sprawą karmelków umocniło się. Mleczna nuta zapewniła kompozycji złagodzenie, jednak nie odebrała jej charakteru. Słodycz rosła delikatnie wraz z nią, nieśmiało podpowiadając mleko z odrobiną miodu. Miodu i cynamonu? Miód zaczął się rozmywać, jednak jako że słodycz nie słabła... mleko dosłodziło się czymś innym. Wanilią! I cynamonem.

Soczystość z tła znów spróbowała tchnąć... słodką cierpkość?

Dymne nuty wypuściły z siebie piernik. Był to piernik mocno czekoladowy, delikatnie pikantny. Cechowała go gorzkość oraz ciepło. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa w słodyczy pojawił się dżem morelowy, który zaraz wystąpił jako warstwa tego piernika. Piernika pełnego korzennych przypraw w nieprzesadzonej ilości: pieprzu, kardamonu i imbiru.

Dżem morelowy cały czas jawił się jako element słodyczy. Mimo soczystości, nie zapewnił za wiele kwasku. A jednak gdy dym trafił na niego, poczułam nieśmiałą cierpkość i jakby kwasku obietnicę. Przemknął jakiś cytrus, ale nie rozgościł się. Z czasem za to wyłapałam pomykające echo ciemnych owoców - bzu? Aronii? Prawie jednak nieuchwytnych.

Cierpkawość jako taka w zasadzie nie nadeszła. Na obietnicach i echu się skończyło. Owocowość jednak pobrzmiewała, acz jako słodszy splot czereśni i bananów. To w banany zmienił się niejasny już w tym momencie miodowo-waniliowy wątek.

Soczystość ukryła się w do granic możliwości czekoladowym pierniku, który chyba wieńczyła ciemnoczekoladowa, wręcz cierpko-soczysta polewa. Przyprawy trochę się zagubiły, a ja poczułam się, jakbym jedząc taki piernik właśnie zaczęła trafiać na pojedyncze orzechy.

Piernik przestał być piernikiem jednoznacznym. To już bardziej czekoladowe czy czekoladowo-kawowe ciasto z nutą piernika... Albo nawet niekoniecznie? Niby z odrobinką przypraw, ale nie piernikowe? Kawa na chwilę zrobiła się bardziej pewna siebie, ale zaraz umknęła i ona. A z ciasta wyłoniła się wanilia. Tę podkreśliło mgliste wspomnienie bananów.

W piernikowej czekoladowości pojawił się akcent ziemi, a już bardziej ciastowo-orzechowa nuta pożegnała się jako palone, odymione drewno. Ciepły, płonący zimą kominek? Przy którym to, po skończonej słodkiej uczcie, człowiek raczy się ciepłym mlekiem (z miodem i wanilią?).

W posmaku zostały cierpkie powidło-dżemy. Raczej z ciemnych owoców, ale i słodkie morelowe się zaznaczyły. Z ich słodyczą mieszała łagodna mleczność, a także słodycz wydobywająca się z mleka właśnie. Do tego soczyste echo bananów. Na zasadzie kontrastu zaznaczyła się ziemistość i gorzki dym, który przypomniał sobie o tytoniu i papierosach. Te zawarły w sobie ciepło. Wręcz korzennie ostrawe?

Czekolada była bardzo smaczna i ciekawa. Połączenie smaków wydało mi się dość nietypowe - od miodu i miodowo-karmelkowych nut mieszających się z gorzkością dymu, tytoniu i piernikiem po lekką, słodką soczystość i mleko, niejasne akcenty moreli, czereśni, bananów i ciemnych owoców. Niespodzianek nie brakowało. Gorzkość nie była mocna, ale znacząca i głęboka, a słodycz cały czas wydawała się nieśmiała. Dobrze to wyszło i obyło się bez kwasku. Może jakbyś by się przydał, ale i bez niego było zacnie.

Mocno czekoladowe ciasto, dym i ziemia, a także kwasek wręcz tylko iluzoryczny przypomniały mi trochę Pralus Ghana Forastero 75 %, ale bardzo podobnymi tych czekolad i tak bym nie nazwała.


ocena: 9/10
kupiłam: Beskid Chocolate (dostałam)
cena: 23,90 zł (za 70 g; ja dostałam)
kaloryczność: 439 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym do niej wrócić

Skład: ziarno kakaowca, cukier trzcinowy nierafinowany

środa, 13 marca 2024

Terravita CocoaCara 77 % Cocoa Dark Chocolate ciemna; po zmianach 2023

Terravita latami była mi obojętna, jednak miała krótki epizod, gdy marka zaczęła wprowadzać nowości i zmiany i wyglądać zaczęło to wszystko obiecująco. Niestety coś po drodze im nie wyszło i... Teravvita została obojętną mi Terravitą. CocoaCara 77 % Cacao Pure Dark Chocolate w 2019 nie zachwyciła i stwierdziłam, że nie chcę do niej wracać, jednak po latach zauważyłam, że trochę ją zmienili. Uznałam, że jakiegoś zwyklejszego dnia mogę dać jej szansę.

Terravita CocoaCara 77 % Cocoa Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 77 %; nowa 2023.

Po otwarciu poczułam palono-gorzki zapach kakao, nieco kojarzącego się z kawą oraz orzeszki arachidowe. Ta jednoznaczność aż mnie zaskoczyła. Otoczyła je nieprzesadzona słodycz o nieco waniliowych skłonnościach. Poczułam też pierniki, oblane polewą kakaową z lekko cukrowym echem. Daleko w tle wychwyciłam jeszcze soczystość śliwek jako cukrowo słodkie powidła czy nawet w formie kwaskawo-goryczkowatej, acz też cukrowej galaretki.

Tabliczka była bardzo twarda w skaliście-kruchy sposób. Łamała się z bardzo głośnym trzaskiem.
W ustach rozpływała się bardzo długo, najpierw wydając się oporną, leniwą. Z czasem miękła w kremowo-tłusty sposób, który kojarzył się z czekoladami mlecznymi. Czułam w niej, mimo realnej tłustości, suchość. Wyszła trochę nieprzystępnie ulepkowo, polewowo.

W smaku pierwsza pojawiła się wysoka słodycz cukru, którą po chwili dogoniła wanilia. Do głowy przyszedł mi budyń waniliowy.

Kontrastowo zaznaczyła się też cierpkość kakao i palony wątek. Gorzkość zaczęła rosnąć, kierując się w stronę spalonego drewna... I drewnianych pierników? Wyobraziłam sobie miękko-suchawe, korzenne pierniki w kakaowej polewie. Takie, które w ustach zaraz miękną i zapominają o początkowej suchości.

Pierniki hamowały zapędy gorzkości, a słodycz za ich sprawą rosła. Razem z wanilią łagodziły kompozycję.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa palona nuta zasugerowała kawę. Kawę czarną, acz zasłodzoną cukrem aż do bólu. Kawa podchwyciła pewne ciepło od pierników - wyobraziłam sobie kubek z parującą, gorącą, a tym samym rozgrzewającą kawą. Z czasem jednak wanilia znów o sobie przypomniała i kawa stała się waniliowa. Udział budyniu waniliowego wzrósł. Pomyślałam o tylko co ugotowanym, ciepłym budyniu.

W tle wyłapałam lekką soczystą cierpkość. Powidła śliwkowe pomykały, niezbyt zdecydowane. Kryły się w palonej goryczce... Goryczce dymu? I lekko gorzkawych od kakao piernikach.

Gorzkość jednak ogółem nie była wysoka, bo wkroczyły jeszcze orzechy. Dominowały ziemne, surowe i pełne smaku, ale wyłapałam też trochę laskowych, nieco naturalnie słodszych. Orzechy jeszcze bardziej łagodziły kompozycję. Ta wydała mi się wręcz lekko maślana, maślano-orzechowa jak... jakieś cukierki kakaowo-orzechowe lub oblane kakaową polewą wafelki z kremem orzechowym.

Bliżej końca z cierpkości dymu i śliwek wyraźnie wyłamała się cierpkość prostego, odtłuszczonego kakao w proszku. Nakręciło się nawzajem z cukrem, który mimo że kompozycja nie była mocno słodka, pod koniec przytłoczył biało cukrowym charakterem i denerwująco zaznaczył się w gardle. Tym razem to cukier wydawał się rozgrzewać tak, że w końcu zostałam z wyobrażeniem o piernikach już nie w polewie kakaowej, a w cukrowej glazurze.

Po zjedzeniu został cierpki posmak dymu, powideł i kakaowej polewy z pierników. Czułam przesadzoną słodycz cukrowego budyniu waniliowego, a także paloną gorzkość. Ta była jednak niska, bo złagodzona motywem orzechowo-kakaowych wafelków. Wszystko wydawało się ciepłe - minimalnie pierniczkowo, trochę jak gorąca kawa i ciepły budyń, a trochę jakby rozgrzewające od poziomu cukrowości.

Czekolada okazała się w zasadzie niezła, ale nie porwała. Palono gorzka, zapewniła nuty pierników w kakaowej polewie, gorącą, czarną kawę, cierpkość i orzechy arachidowe, laskowe. Przywiodła na myśl wafelki kakaowo-orzechowe i ciepły budyń waniliowy. Słodycz trochę męczyła, ale nie była mocno przesadzona. Nutka powideł zdecydowała się raczej na cierpkość niż kwaśność - tej tu nie uświadczyłam.

Całość okazała się inna niż miękka CocoaCara 77 % Cacao Pure z 2019 o nutach pierniczków w czekoladzie i wafelków z kremem kakaowym, która miała nuty kwaskawych dżemów śliwkowo-wiśniowych, kawy, margarynowe zapędy i fundowała lukrową słodycz. Dzisiaj przedstawiana na pewno wyszła lepiej, ale wciąż nie tak smacznie, bym miała np. kupić drugi raz. To jednak miłe zaskoczenie, że w czasach, kiedy obserwuję raczej spadek jakości wszystkiego, akurat tę czekoladę Terravita poprawiła.


ocena: 7/10
kupiłam: Auchan
cena: 6,99 zł
kaloryczność: 539 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, ekstrakt z wanilii

poniedziałek, 11 marca 2024

MORO Markham Papua-Nueva Guinea 75 % ciemna z Papui Nowej Gwinei

Robiąc spore zakupy z zagranicznych stron z czekoladami ze zdziwieniem odkryłam, że jest mnóstwo marek, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Moro jest kolejną z takich. To mała firma założona w 2011 przez Ángeles i Fernando z Hiszpanii, którzy poznali się podczas pracy jako wolontariusze w Nikaragui. Ten kraj tak im się spodobał, że postanowili rozpocząć tam zupełnie nowe życie. Odkryli też cudowność kakao. Niestety w 2018 roku przez kryzys polityczny musieli wrócić do Hiszpanii. Odtąd próbują tam sprzedawać smaki odległych regionów, m.in. Papui Nowej Gwinei, starannie wybierając, jakie kakao kupują. Wspomniany kraj zachwycił ich wulkaniczną glebą... Byłam ciekawa, czy mnie zachwyci ich czekolada z tego regionu.

MORO Markham Papúa-Nueva Guinea 75% to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao z Papui Nowej Gwinei, z regionu rzeki Markham.

Po otwarciu poczułam słodko-ostrawą, ciepłą woń wędzonej papryki... papryczki chili, wchodzącą w skład cierpkawego deseru czekoladowego. Może czekoladowo-orzechowego z nutą chili właśnie? Czułam w nich soczystość owoców niezaprzeczalnie, ale trudnych do uchwycenia. Przemknął bananowy nektar i lekki cytrus. W tle zamajaczyły jeszcze orzeszki arachidowe w przyprawach i lekka dymna cierpkość, nie stanowiące jednak mocnej gorzkości. Ta była na średnim poziomie, przełamana płatkami kukurydzianymi (corn flakesami). Delikatny kwasek podsunął wizję płatków z jogurtem.

Tabliczka była masywnie twarda i głośno, zdrowo trzaskała-chrupała podczas łamania.
W ustach rozpływała się powoli, lekko maziście. Ujawniała wysoką gęstość i kremowość, a także przeogromną masywność. Wydawała się bardzo pełna, acz soczystości też jej nie brakowało. Z czasem poczułam lekką pylistość, a na koniec cierpkawe ściągnięcie.

W smaku pierwsza rozeszła się słodycz kwiatów, a tuż za nią soczystych bananów. Już po chwili jednak słodycz się zreflektowała i nie gnała już do przodu, a jakby stonowała się od środka.

Szybko w tle zaznaczyła swoją obecność nuta nabiału. Cierpkawa jak jogurt, ale też jakby tłusta, a więc czegoś pełniejszego... początkowo jednak wątek ten pozostawał w oddali.

Kwiaty zmieniły się w kwiaty suszone, z pewną cierpkością. To i banany zmieniło w bardziej suszono-liofilizowane, bardziej nieokreślone. Soczystość jednak utrzymała się i zaczęła wplatać kwaskawe akcenty - chyba pomelo?

Suszone nuty ośmieliły herbatę, która wzmocniła cierpkość i zrobiła miejsce gorzkości. Ta po chwili znacząco wzrosła z pomocą dymu. Gorzki dym przeplótł słodycz spokojnie, ale wcale jej tak mocno nie zwalczał... po prostu pilnował, by nie pozwala sobie na zbyt wiele.

Poprzez cierpkość wkroczył też czekoladowy deser ze sporą ilością chili. Papryczek słodko-wędzonych? I z innymi przyprawami. Deser musiał być lekko śmietankowy, może jogurtowy... nieciężki. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa gorzki dym, przemieszawszy się z przyprawami, przełożył się na myśl o orzeszkach ziemnych w przyprawach.

Soczystość owoców tchnęła więcej kwasku. Był trochę jak wino, a trochę ewidentnie owocowy, ale... inaczej. Pomyślałam o pudrowo słodkich, a jednak kwaśnych liofilizowanych truskawkach i malinach... ogólnie czerwonych. Te do deseru czekoladowego z chili tchnęły soczystość, jakby dodano do niego odrobinę wiśni. Słodko-kwaśnej masy wiśniowej. Wiśnie zaraz jednak umknęły, zostawiając inne kwaskawe owoce.

Te mieszały się ze znacznie słodszymi bananami, które zaczęły zmieniać się w maślano-bananowe ciasto. Słodyczy mu nie szczędzono, ale i kwasek zawarło. Wydało mi się lekko nasączone, ale... nie na owocową nutę... może to ciasto jogurtowe? Dodano chyba jeszcze jakieś niedookreślone orzechy. Złagodziło to kompozycję całościowo.

Na zasadzie kontrastu kwasek wydał mi się klarowniejszy. Uchwyciłam w nich jeszcze rabarbar i chyba jakieś cytrusy... pomelo?

Owoce jednak stanowiły mniejszą część kompozycji. Mimo że kwaśność rozwijała się. Czasem jakby trochę na boku, czasem dosadniej... Wtedy dała się poznać jako jogurtowa.

Herbaciany wątek i orzechy z czasem skupiły się na gorzkości, porzucając ostre przyprawy. Orzeszki przedstawiły się ze zwyczajnie prażonej strony, a łagodnienie wszystkiego zasugerowało płatki kukurydziane z siekanymi fistaszkami. Takie jedzone z cierpkawym jogurtem. A wszystko to chyba popijane raz po raz cierpką herbatą.

Herbatą z kwaskawymi owocami? Czerwonymi? Albo suszem złożonym z kwiatów i owoców. To przełożyło się na niemal taninową nutę wina na końcówce.

Po zjedzeniu został posmak kwaskawy, rozmyty owoców czerwonych i cytrusowych, wkomponowanych w słodycz bananów czy raczej bananowo-maślanego ciasta. Czułam też lekką cierpkość herbaty i dymu. W tle przewinęły się jeszcze orzeszki. Dość długo utrzymywało się lekkie, taninowe ściągnięcie.

Całość była bardzo, bardzo smaczna i ciekawa, choć niedookreślona. Kwiaty i banany bawiące się soczystością i suszonymi nutami ciekawie mieszały się z goryczką herbaty, dymu i ostrością przypraw. Myśl o czekoladowym deserze z chili była bardzo żywa, podobnie jak corn flakesy z orzeszkami z jogurtem czy maślano-bananowe ciasto. Owoców za wiele nie było, ale sporo znaczyły. Liofilizowane czerwone, potem bardziej rabarbar i pomelo przełożyły się na lekki, nienachalny kwasek, adekwatny do również nieprzesadzonej słodyczy i przyjemnej gorzkości.

Przypomniała mi trochę Pralus Papouasie Trinitario 75 % z kwaskiem wina i rabarbaru, zmieszanych z maślano-śmietankowymi nutami oraz wątkiem ciasta czekoladowego (a dokładniej kruchych jasnych spodów przesiąkniętych czekoladowością czekoladowej masy).


ocena: 10/10
cena: 5 € (za 80g; około 22 zł)
kaloryczność: 426,4 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym móc do niej wrócić

Skład: kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

niedziela, 10 marca 2024

BrainMax Almonda Evocao Acai krem z migdałów z ciemną czekoladą

Gdy trafiłam na markę BrainMax, wydała mi się obiecująca i od razu zamówiłam 3 różne kremy, jako że każdy kusił. Niestety, oba dotąd spróbowane przyniosły wielkie rozczarowanie. O ile jednak Christmas Cream Vegan / Świąteczny krem granolowo-orzechowy po prostu był nie dla mnie, tak BrainMax Pure Activa Cashew & Cacao był niezjadliwy i osobliwy. Ten, który został, odkładałam w czasie, by jakoś o tamtych zapomnieć. Niestety, jak wczytać się w opis, za bardzo przypominał mi ten gorszy, czyli z aktywowanych nerkowców z kakao. Dziś prezentowany to propozycja także kakaowa, dokładniej czekoladowa. Jak tylko zaczęłam o niej czytać przed zakupem, wydała się wyjątkowo dla mnie. Otóż zrobiono ją z czekolady Evocao, która ponoć jest "niczym owoc kakaowca świeżo zerwany z drzewa", a wytwarza się ją tylko i wyłącznie z ziaren kakao - jest więc swego rodzaju czekoladą 100%, acz ponoć intensywnością przypomina tabliczki ok. 70% o niewiarygodnie kwaśno-owocowym smaku. Co prawda kwaśność w kremie orzechowym niezbyt mi się widziała, ale jeśli miała by to być świeżo-soczysta kwaśność zacnych ciemnych czekolad, brzmiało jak coś, co mogło mi smakować. Z tym że... póki nastał dzień otwarcia, do marki już się zraziłam. Tak czy inaczej jednak - cóż, może i im się coś udało. Ciekawiło mnie jednak też, po co dodali jagody acai - co, jednak Evocao sama w sobie nie jest aż tak owocowa? Smak tych jagód z kolei niektórzy opisują jako "mieszanka jagód i czekolady". Cóż, wciąż zapowiadało się ciekawie.

BrainMax Almonda Evocao Acai Gluten Free & Vegan to krem z migdałów i czekolady, słodzony cukrem kokosowym z dodatkiem sproszkowanych jagód acai; wegański i bez glutenu.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach gorzko-ziemistej ciemnej czekolady, wzmocnionej kakao - do głowy przyszło mi surowe sproszkowane. Obie nuty przejawiały paloność. Czułam gorzki dym, podkręcony dosadnym olejem kokosowym (który kojarzy mi się trochę z zimnymi ogniami). Towarzyszyły temu wszystkiemu migdały - też wyraźne. Olej kokosowy podszepnął im marcepan. Słodycz także się zaznaczyła. Wyszła rześko-ciężko karmelowo. O jej rześkość zabiegała lekka soczystość - wzrastająca w trakcie jedzenia. Wtedy nieśmiało przewinęły się w niej kwaskawe cytrusy, z nieodzownym echem oleju kokosowego. Choć czekolada i kakao dominowały, olej kokosowy zakłócał to wszystko tak, że krem pachniał tak... "zdrowo", ale nie koniecznie w pełni i tylko przyjemnie.

Na wierzchu nie wydzieliła się ani kropelka oleju, a krem wyglądał na nieco podeschnięty i jak z zastygłą polewą czekoladową. Jednak nic bardzo mylnego.
Już w pierwszych sekundach po kontakcie z łyżeczką plaskał głośno, przedstawiając się z bardzo wilgotnie-tłustej, mazistej strony. Był gęsty i zwarty, ale nie twardy, a miękki. Kleił się do łyżeczki, a z wyglądu przypominał ciastową masę z drobinkami, zagęszczoną czekoladą.
W trakcie jedzenia potwierdziła się jego zbitość - był jakby zwięzły i miękki. Wilgotny i tłusty, dość papkowaty, ze znaczącym oleistym wątkiem. Mocno kojarzył się z oleistym ciastem. Trochę zalepiał usta i rozpływał się w umiarkowanym tempie, łatwo rzednąc. Czuć w nim czekoladowo-kremowe zagęszczenie dość ciężką, jakby nadtopioną czekoladą, a także lekką pylistość i kryształkowo-miazgowy efekt. Ostatni nieco przyspieszał rozpuszczanie się. Chwilami krem wydawał się wręcz ziarnisty, a przy podgryzaniu masy nieco chrupiąco-skrzypiący.
Gdy wszystko już się rozpłynęło, drobinek zostało trochę, ale nie za dużo. Okazało się, że migdały miały w tym marginalny udział. Było tam za to trochę czarnych, kamiennie twardych kropeczek, a także twarde i kryształkowe, jakby zawilgocone kryształki cukru.
Krem pozostawiał w ustach lekką suchość, a usta niemiłosiernie otłuszczał. Konsystencja ogółu wydała mi się "obrzydliwawa".

W smaku pierwszy rozszedł się gorzki, palono-dymny motyw ciemnej czekolady. Niczym cień, podpinający się pod jej gorzkość, podążał za nią olej kokosowy. Też zdradzał lekką goryczkę, acz zaburzał czekoladowość.

Tuż-tuż za tym rozchodziła się słodycz. Poniekąd rześka, a poniekąd zgrana z olejem kokosowym i... melasowa?

Czekolada zmieszała się z kakao, przywodzącym na myśl soczyste, ziemiste surowe kakao w proszku. Razem wyszły na prowadzenie, olej kokosowy pozostawiając trochę w tyle. Był jednak wyczuwalny cały czas.

Szybko zrobiło się bardzo słodko. Słodycz połączyła w sobie rześkość i paloną ciężkość. Wydała mi się karmelowo-melasowa, ale nie tylko. Z czekoladowością otarła się o piernik... lub piernikowe brownie?

W tle, wraz ze słodyczą pojawiły się migdały. Po paru chwilach nieco ośmieliły się, podkreślając gorzkawość czekolady i kakao gorzkawym smakiem swoich skórek. Przełożyło się to na myśl o migdałowym lub migdałowo-marcepanowo-piernikowym brownie. Słodycz i olej kokosowy podszepnęły jeszcze marcepan.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach migdały w obliczu gorzkawej czekolady i dosadnie kakaowego wątku, zaczęły wydawać się niemal maślano-mleczne, łagodne. Też jakby tak... olej kokosowy próbował złagodzić ich charakter? Pomyślałam o delikatniejszym, słodkim i migdałowym cieście czekoladowym.

Z polewą z ciemnej, bardzo ciemnej czekolady? Ta zaczęła zdradzać lekką soczystość. Chwilami przemykały nawet kwaskawe akcenty. Może i trochę cytrusowo-jagodowe, jakby tak... owoce chowały się w nucie soczystej ziemi i dymie, ale też... nieprzyjemnie kwaskowate, które należały do oleju kokosowego. Raz po raz ciemne, kwaskawo-cierpkawe jagody wyłaniały się na wierzch.

Jednocześnie słodycz zaczęła męczyć. Zaserwowała ciężko-przesłodzony, melasowy piernik.

Pod koniec zrobiło się bardziej słodko, ale wciąż nie mocno. Gorzkość kakaowo-czekoladowa wydała mi się spłycona rzygowinowym olejem kokosowym. Migdały prawie zupełnie schowały się w ziemiście-dymnej strefie złożonej gorzkawości.

Drobinki pozostałe po rozpłynięciu się masy smakowały bardzo delikatnie migdałowo.

Po zjedzeniu został posmak ciemnej, karmelowo-słodkiej i palono-dymnej czekolady, echo migdałów, ale też nieprzyjemny posmako-niesmak po oleju kokosowym. Czułam do tego akcent jakby niedookreślonego kakao w proszku i cierpkość... ni kakaową, ni oleju kokosowego. 

Całość była w sumie prawie niezła, ale z wadami. Niestety znaczącymi. Smak wyrazistej ciemnej czekolady mieszał się z dosadnym kakao po prostu i razem przejawiały dymno-ziemiste nuty, co mogłoby zachwycić... gdyby nie olej kokosowy. Spłycał je, był wyraźnie wyczuwalny i przeszkadzał. Wepchnął się do goryczki (wyrazistej, ale wcale nie takiej siekierowej), wepchnął się do soczystości. Przez to kwasek aspirował do obiecywanych owoców, ale miał w sobie też nieprzyjemny wątek. Migdały wyszły ciekawie - bo i jako one same, z czasem łagodniej, ale przytoczyły także nutę marcepanu. Słodycz nie narzucała się, a skojarzenie z migdałowym brownie przypadło mi do gustu, lecz... olej kokosowy przeszkadzał, nie dając o sobie zapomnieć ani na chwilę. Konsystencja wyszła za tłusto-oleiście. Ogół był sam w sobie czekoladowo-ciężki, masywny i wręcz ciastowy, więc naprawdę nie widzę sensu dodawania tam oleju kokosowego. Czuję, że bez niego krem mógłby naprawdę zachwycić.
Na pewno wyszedł lepiej od BrainMax Pure Activa Cashew & Cacao, a gdyby nie tyle oleju kokosowego, może bym i wystawiła ocenę podobną co kremowi BrainMax Christmas Cream Vegan / Świąteczny.

Zjadłam połowę (z czego końcówkę swojej porcji już z lekkim obrzydzeniem), a resztę oddałam Mamie. Zjadła trochę na ciastkach kruchych maślanych z Kauflandu i opisała: "Ten krem to nawet z ciastkami mi nie smakował. Niby czekoladowy, ale ta jego kwaśność zupełnie nieprzyjemna była. Obecnie lubię kwaśność w owocach, jakbym jadła ciemną czekoladę to też chciałabym tam przyjemną kwaśność czuć, ale w tym kremie ona nie miała z taką nic wspólnego. To chyba ten olej kokosowy, ale na szczęście z ciastkami to tak w rzygi jeszcze nie szedł. Migdałów wcale tam nie czułam, a czekoladę właśnie jakby czymś próbowali podkręcić, a przygłuszyli. Konsystencja nieprzyjemna, bo nie jak kremów orzechowych, a jak takie jakieś oleiście-wilgotne, miękkie ciasto. Nieprzemyślany produkt".

Reszta powędrowała do ojca. Jemu ogólnie krem był "za mdły", co po zjedzeniu więcej rozwinął: "Może być, chociaż poza kakao i migdałami coś innego wyczuwałem... Jego słodkość może być". Przy czym w jego postrzeganiu słodyczy "im bardziej słodko, tym lepiej".


ocena: 5/10
kupiłam: brainmarket.pl
cena: 44,20 zł za 250g
kaloryczność: 585,49 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: 55% krem migdałowy, 27% czekolada Evocao (miazga kakaowa, kakao), cukier kokosowy, olej kokosowy, sproszkowane jagody acai

sobota, 9 marca 2024

Chapon Nectar aux Aromes Boises ciemna orzechowa (gianduja) z kakao leżakującego w beczkach po whisky

Choć w zasadzie wszystkie czekolady robione z kakao, które sezonowało wcześniej w alkoholu, mi smakowały, i tak wolę czyste, bez nawet takiego dodatku "na gładko". A jednak gdy zobaczyłam tę nowość w ofercie Chapon, zamówiłam ją, jako że i tak zamówienie składałam. Tylko tej bym nie kupiła, ale jako "jedną z" owszem. Dzisiaj prezentowana czekolada została zrobiona z kakao, które wcześniej leżakowało w beczkach z whisky... a przynajmniej tak myślałam kupując, aż do dnia przed degustacją, kiedy wczytałam się w skład. Kakao to jedno, ale zauważyłam drugi niecodzienny element - miazgę z orzechów. Czyżby więc miała to być tabliczka typu ginaduja, oprócz tej alkoholowości?

Chapon Nectar aux Aromes Boises to ciemna czekolada typu "gianduja" o niepodanej zawartości kakao, które leżakowało w drewnianych beczkach (po whisky?).

Po otwarciu poczułam bardzo słodki splot kwiatów, wanilii i miodu, zestawionych z orzechowo-ziemistym, bardziej statecznym wątkiem. Zapach był też mocno orzechowy, ale nie bardzo jednoznaczny. Na pewno czułam orzechy laskowe i włoskie, ale jakby w całej toni innych. Do tego pojawiła się nuta drewna i lekka goryczka dymu. Na styku dymu i słodyczy odnotowałam jakby ziołowo-kwiatową pikanterię. Wydaje mi się, że wyłapałam też pewną soczystość żółtych owoców.

Tabliczka była twarda aż w niewiarygodnym stopniu. Wyglądała na dość suchą, a podczas łamania wydawała z siebie głośny, donośny i wysoki trzask, kojarzący się ze skałą. W sumie, jak i ona całościowo.
W ustach początkowo wydawała się trochę oporna, acz potem już rozpływała się nieźle. Nawet lekko lepkawo-maziście. Z tym że bardzo długo jakby nieco skąpo. Cały czas jednak kojarzyła się trochę z czymś stwardniałym, skamieniałym. Do końca utrzymywała zbity, zwarty kształt. Chwilami wydawała się lekko suchawa, acz też po dłuższym czasie nieco oleista, trochę jak czekolady 100%. Nie brakowało jej tłustości, ale nie była tak... jawnie tłusta. Pozostawiała na koniec lekką cierpkość na języku.

W smaku najpierw poczułam sugestię whisky, ale jakby pozbawionej alkoholu. Rozeszła się słodycz płynąca z alkoholu mocnego i słodkiego, acz bez procentów.... Przemknęła mi przez myśl słodko-alkoholowa japońska przyprawa mirin.

Słodycz ta zarysowała się na poważnej i spokojnej, subtelnej gorzkości drewna. Zaraz rozbrzmiały białe  kwiaty, wynosząc słodycz na poziom wysoki i lekko drapiący. Wydała mi się nieco pikantna jakby za sprawą mieszaniny kwiatów i ziół.

Do kwiatów z czasem dołączyły orzechy laskowe. Pomyślałam o kremie 100% z orzechów, który roztoczył słodką, właśnie typową dla takowych produktów, maślaność. Po chwili zmienił się w orzechowy krem czekoladowy.

Czekoladowość podkreśliła ziemia. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wraz z dymem nieco umocniły gorzkość, która jednak w ogóle i tak jawiła się jako niska. Ziemistość i dym wprowadzały bardziej goryczkowate niuanse, sporadycznie robiły aluzje do whisky. Takiej... w drewnianych beczkach? Pomyślałam też o oleju orzechowym, który z kolei gorzkość starał się łagodzić.

W tle nieśmiało raz po raz przemykały kwaskawe nutki. Były jednak trudne do uchwycenia... Wyłaniały się tylko na fali kontrastu do ogólnie mocno orzechowo-drzewnego i słodkiego smaku. Słodycz rosła cały czas. Chwilami wydawała się jakby ciepło-jasnomiodowa (jak grzany miodowy alkohol?). Kwiaty weszły w składową miodu. Przebłyski kwasku zmieniły się w owocową cierpkość i słodką soczystość, kojarzącą się trochę z suszonymi figami i jakby brzoskwiniami marynowanymi w alkoholu i miodzie.

Orzechowy krem musiano posłodzić jeszcze wanilią, bo z czasem ona połączyła kwiaty i jakby słodycz alkoholu. Pojawił się też karmel - prawie rozgrzewający, a więc też przywodzący na myśl słodycz mocnych, bardzo słodkich alkoholi acz bez alkoholu.

Soczystość owoców była coraz mniej jednoznaczna. W głowie miałam po prostu jakieś żółte - może nawet z odrobinką cytryny, ale trzymały się tyłów.

Gorzkość, choć niska, pod koniec jeszcze nieco wyskoczyła. Przemknęła po orzechach laskowych i podrzuciła im trochę innych, w tym włoskich. Końcówka zrobiła się rozmyto orzechowa i bardzo słodko-pikantna, w rozgrzewający sposób. Czułam lekką ostrość niedookreślonych przypraw, które aż szczypały w język.

Po zjedzeniu został posmak orzechów laskowych i mieszanka orzechów włoskich z drewnem - jakby stanowiły jedność. Takie... orzechowe drewno. Do tego czułam mocno waniliową słodycz jakby whisky-niewhisky. Alkoholowości konkretnie w zasadzie nie, za to ostrość i ciepło owszem. Czułam dym i palony karmel, a na języku dziwną cierpkość.

Całość była ciekawa, ale mnie nie chwyciła. Smak oparła na słodyczy i orzechach, a choć miała jakby setkowe aspiracje, to jednak nie była mocno gorzka czy kwaśna; delikatna gorzkość mnie nie usatysfakcjonowała. Słodycz zmieszała alkoholową z wanilią, miodem, kwiatami i karmelem, co aż z czasem męczyło. Dymu, drewna i ziemi było niewiele. Więcej orzechów laskowych i nie tylko, ale niespecjalnie mi takie ich podkręcenie w czekoladzie (z racji dodania miazgi) odpowiadało. Zwłaszcza, gdy zawisła sugestia kwasku (który jednak - chyba na szczęście - się nie pojawił). Interesująca ciekawostka, ale na raz. Więcej takich tabliczek bym nie chciała, mimo że w zasadzie była smaczna.
Nie dziwię się, że to dziwo wycofali z oferty, bo to najgorsza Chapon, jaką jadłam.


ocena: 7/10
cena: nie pamiętam (za 75g)
kaloryczność: 622 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, miazga z orzechów laskowych z Piemontu, cukier trzcinowy, sproszkowana wanilia