niedziela, 31 stycznia 2016

The Belgian Famous Chocolates ciemna 53 % z zieloną herbatą i maltitolem bez cukru

Wreszcie recenzja, o której wspominałam przy Zotter Goji Berries in Sesame Nougat. Jadłam ją dzień później, więc... miałam lepiej niż dobre odniesienie do tego, jak powinna smakować czekolada z zieloną herbatą.

Jednak najpierw krótka historia o bezmyślności, czyli jak to pewnego dnia zostałam z podejrzaną "dietetyczną" czekoladą, zamiast jakąś słodką pysznością...
Podczas jednego z moich wyjazdów (cholera, to było już rok temu), jak zwykle zajechałam do Almy, żeby w jakieś czekoladowe ciekawostki zainwestować. Kupiłam wtedy Dolfina z herbatą i uznałam, że herbata wydaje się naprawdę ciekawym dodatkiem, a także, że warto byłoby sprawdzić jak zielona (którą pijam codziennie) sprawdza się w czekoladzie. Wzięłam do rąk Dolfina i właśnie tą, po czym uznałam, że Dolfin jest ciekawszy (ładniejsze opakowanie mnie skusiło). 
Potem, już w samochodzie, ze zdziwieniem odkryłam, że na sklepową półkę odłożyłam nie tę czekoladę, co chciałam.

Ze złością wrzuciłam potem czekoladę do szuflady ze słodkościami, nie wiedząc jeszcze, ile będzie musiała tam przeleżeć, aż zacznie gonić mnie termin.
W końcu już musiałam ją otworzyć.
The Belgian Famous Chocolates No Sugar Added Dark Chocolate with Green Tea to nic innego, jak ciemna czekolada (zawartość kakao to marne 53 %) z zieloną herbatą (1%) bez cukru. Zamiast niego, dodano tam słodzik, maltitol, o którym słyszę po raz pierwszy w życiu. Stanowi on aż 43 %.
Tak, odkryłam to dopiero w dniu otwierania czekolady. Cudownie.

Po rozerwaniu sreberka zobaczyłam zwyczajną, ciemną czekoladę o skąpym zapachu. Ani jej kolor, ani ogółem wygląd, ani zapach nie kusiły. Wszystko to było nieco mdłe. Kolor - niby ciemny, ale jakiś taki bez wyrazu. Zapach? Czułam tu przeciętną deserówkę z dziwnym ziołowym i jakby wymuszonym orzechowym akcentem oraz słodyczą, w której coś mi nie grało.

Chcąc połamać ją na kostki, natrafiłam na opór - jest bardzo twarda i głośno trzaska. Wreszcie coś, za co mogę ją pochwalić.
Kiedy kawałek znalazł się w ustach, przez długi czas pozostawał tam i wydawał się nie mieć smaku. Po paru sekundach jednak coś ruszyło. Przy kolejnym kęsie odkryłam, że ssanie tej czekolady to najlepszy sposób na nią, bo inaczej długo trzeba czekać, by zmieniła się w miękką grudkę, jak gdyby opływającą czymś, co przypominało słodkawą wodę. Można się tu doszukać pewnej pyłowości i zwykłej tłustości, albo bardzo do takiej zbliżonej. To dość dziwna konsystencja, ale właściwie... tę dziwność od biedy można wrzucić do kategorii "neutralna"; nie jest paskudna.

Od czekolady od samego początku rozpuszczania ("opływania"?) rozchodzi się gorzkawość z lekko ziołową nutką i słodkawością. Gorzkawość jest tu wyraźnie kakaowa, może nawet można doszukać się tu lekko orzechowego akcentu, ale... jest dość płaska. Po prostu.
Po pewnym czasie dochodzi do niej ta słodkawość, która jest przeraźliwie nijaka. Wydała mi się nieco chłodząca, coś jak mięta, jednak smakiem miętowym bym tego nie nazwała. Tylko taki orzeźwiający efekt. Czekolada na pewno jest bardzo delikatnie słodka, ale wynika to z tego, że jest mdła, a nie "nieprzesłodzona". Ta słodycz wcale nie jest specjalnie przyjemna... ona jest po prostu "słodzikowata" i dziwna. Kojarzy mi się z czymś, co ma udawać smak ziołowy, a jest sztuczne.
Ta słodycz nie jest specjalnie paskudna czy coś, ale niecodzienna i niepasująca do tego płaskiego w smaku kakao.

Gdyby była to jedynie czekolada ze słodzikiem zamiast cukru, można by ją uznać za w miarę w porządku dla kogoś, kto rzeczywiście ma problem z cukrem, a boi się większej zawartości kakao. Można by się do takich czekolad przyzwyczaić (chociaż sama wolałabym po prostu przestać je jeść), jednak... samej czekolady ze słodzikiem w życiu bym nie kupiła.
Ja kupiłam ją dla zielonej herbaty, której...
Tu nie było w ogóle czuć. Ani odrobiny. Ani akcentu. Ta ziołowość na pewno nie miała nic wspólnego ze smakiem herbacianym.

Konsystencja? Kiepska, ale to na pewno wina maltitolu. Słodycz? Nieprzesadzona, ale też nie dobra. Osobiście, gdybym musiała ograniczać cukier, wybrałabym czekoladę z np. 85 % kakao, szukając czegoś delikatnie słodkiego i bogatego w jakiś smak. Bo to właśnie o smak chodzi! A tutaj... tu smaku ogółem zabrakło. Herbaty w ogóle nie czuć, a reszta jest w smaku mdła i płaska.

Kilka osób próbowało się z nią zmierzyć i nikomu specjalnie nie smakowała.
Oceniam ją jednak jako czekoladę ze słodzikiem (gdyby na tym jej opis się kończył, byłoby 6/10 - w końcu mogłam zwrócić uwagę na to, co jest napisane na opakowaniu) i zieloną herbatą (za brak której poleciały dwa punkty). Do Zottera nie ma co porównywać: tam zielona herbata jest, a tu... tylko teoretycznie.


ocena: 4/10
kupiłam: Alma
cena: 5,99 zł (chyba)
kaloryczność: 471 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

skład: masa kakaowa, słodzik: maltitol 42 %, tłuszcz kakaowy, zielona herbata w proszku 1%, lecytyna sojowa, naturalny aromat: wanilia

sobota, 30 stycznia 2016

Lindt Weihnachts-Marzipan marcepan z alkoholem, skórką pomarańczy oraz cytryny i orzechami laskowymi w białej i ciemnomlecznej czekoladzie

Po świątecznej trójcy, to wciąż nie koniec zimowych cudeniek od Lindt'a. Co prawda, dzisiaj nie jest to czekolada, a marcepan w czekoladzie, ale... ma 100 g, wiec można negocjować do czego go właściwie zaliczyć. Przyznaję, że długo marzyłam o spróbowaniu go, wracając co jakiś czas do recenzji Basi na jej blogu Sex, Coffee & Chocolate.
Wreszcie jednak nadeszła okazja spróbowania, co mimo kilku nie aż tak zachwycających Lindtów, było dla mnie chwilą wielką.

Lindt Weihnachts-Marzipan (dokładniej edycja Weihnachts-Kostbarkeiten) to marcepan z alkoholem, orzechami laskowymi i skórką cytryny oraz pomarańczy w białej i ciemnomlecznej czekoladzie.
Tutaj pojawia się pewna kwestia, a mianowicie... mała zmiana składu - możecie porównać u Basi - w mojej wersji jest więcej migdałów, ale nie ma kandyzowanych owoców. Czy zmienia to moje ogromnie entuzjastyczne podejście? Ani trochę. 


Otworzyłam ładne opakowanie koloru miedzianego. Od razu poczułam cały wachlarz zapachów! Ewidentnie alkoholowy marcepan mieszał się ze słodką, śmietankowo-waniliową wonią czekolady. W tle znalazły się także pomarańcze... Szczerze? Już na tym etapie było bosko!

Po przełamaniu marcepanu zobaczyłam grubą polewę na wierzchu - z białej czekolady i cienkiej na dole. 
Zaczęłam próbowanie od białej. O tak, wyraziście śmietankowa i bardzo słodka, ale w kontekście przyjemnym i lekko waniliowym. Oczywiście tłusta, ale nie przesadnie, tak mleczno-maślanie. Nasiąkła smakiem marcepanu, więc w sumie ciężko rozpisywać się o niej więcej - jest po prostu pyszna.
O ciemnej mlecznej w ogóle trudno coś więcej napisać, bo nie dość, że jest jej mało, to jeszcze silny smak marcepanu się w nią wgryzł. Nie przychodzi mi nic do głowy oprócz tego, że czułam w niej zarówno słodycz, jak i kakao, co dało pozytywny efekt. 

Wnętrze to niezwykle wilgotny i soczysty marcepan o wręcz grudkowatej, słabo przemielonej konsystencji. Wrażenie to wzmacniały kawałeczki orzechów i skórek. Rozchodził się powoli i cudownie w ustach ujawniają feerię smaków. Przede wszystkim czuło się tu moc migdałów, oczywiście w marcepanowym kontekście. Były niewątpliwie nasączone sporą ilością alkoholu i smakiem pomarańczy, co jednak wciąż pozostawało dodatkiem; nie zabijało zasadniczego smaku. Orzechy w smaku trochę nikły, ale za to skórka cytryny nadrabiała swoim świeżo-goryczkowatym akcentem i dozą soczystości, podobnie jak nieco bardziej goryczkowata skórka pomarańczy.
Sam w sobie wydawał się jedynie słodkawy.
To wszystko, osłodzone dzięki cudownej śmietankowo-waniliowej czekoladzie, a także malutkim dodatku tej ciemniejszej, który to z kolei sprawiał, że czekoladowej słodyczy nie było za dużo, a w sam raz. Marcepan o alkoholowo-pomarańczowych nutach stanowił tu sedno.

Zdecydowanie jest to najsmaczniejszy marcepan, jaki jadłam. Owszem, wolałabym grubszą warstwę czekolady, ale... to w końcu marcepan w czekoladzie, a nie czekolada z marcepanem, jak napisała Basia. Niezaprzeczalnie jest to najlepszy produkt z lindtowskiej świątecznej serii.


ocena: 10/10
kupiłam: Allegro
cena: 15 zł (chyba)
kaloryczność: 499 kcal / 100 g
czy znów kupię: tak

Skład: cukier, migdały (29%), tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, orzechy laskowe, masa kakaowa, syrop glukozowo-fruktozowy, skórka cytryny, skórka pomarańczy, alkohol, odtłuszczone mleko w proszku, aromaty, substancja utrzymująca wilgoć (inwertaza), lecytyna sojowa

piątek, 29 stycznia 2016

Pralus Indonesie 75 % ciemna z Jawy (neapolitanka)

To jest ten moment, w którym już było mi obojętne, jaką neapolitanke zjem jako kolejną. Nie wiedziałam, czym się sugerować. Pomyślałam, że Indonezja może być ciekawa, a po kolor pomarańczowy nigdy bym zbyt szybko nie sięgnęła, więc... czemu teraz nie miałby być czas na właśnie tę?

Pralus Indonesie 75 % okazała się być ciemną czekoladą z ziaren criollo, których zawartość w niej jest równa 75 %. "Kakao z Indonezji" brzmi jednak dość ogólnie, prawda? A jeśli Wam powiem, że dokładniej z wyspy Jawy? Coś Wam to mówi? Dla mnie od razu przypomina się boska Domori 70 % Javablond.

Rozchyliłam papierek i zobaczyłam czekoladę jaśniejszą niż wszystkie poprzednie. Powiedziałabym, że wygląda mi na mleczną z bardzo podwyższoną zawartością kakao, ale na pewno na mleczną.
Zapach z kolei mówił mi zupełnie co innego. Był ciężki, ale nie męczący, lekko kwaskowaty i jakby papierosowy.

Od razu po pierwszym kęsie poczułam... słodycz? Przez sekundę, szybko przeszło w "ciemny", mocny smak. To było palone drewno... właściwie już spalone, takie z węglem, gdzie jednak jeszcze coś dogasa i wydziela się odrobina dymu.
Czekolada rozpuszczała się dość kremowo, gładko i w umiarkowanym tempie.
Smakowi wcale nie spieszyło się do zmiany klimatu i z tej palenizny przeszedł w czarną ziemię. Nie tyle wilgotną, ile przy czymś zapleśniałym. Pleśń, albo lekko cytrynowy kwasek... takie tam pierwsze skojarzenia. Mimo wszystko nie była to paskudna zapleśniała cytryna.
Ta ziemistość miała w sobie coś z tabaki... papieros wdeptany w ziemię?

Czarna, zimna kawa pita w ponury dzień. Głębia tego czysto gorzkiego, wręcz kwasowatego smaku...
Minimalistyczna słodycz, która zniknęła po pierwszej sekundzie, znów się pojawiła. Miała wyraz palonego karmelu.

Kawa, lekki kwasek, ziemistość i ta skąpa słodycz... ta czekolada jest po prostu bardzo ponura, chociaż nie wiem, na jakiej zasadzie tak mi się kojarzy. Jakbym miała dobrać do niej jakiś styl, byłby to gotyk.
Muszę przyznać, że czekolada zrobiła na mnie niemałe wrażenie. Na pewno jest bardziej dynamiczna niż Morin, ale... myślę, że gdybym spróbowała większą ilość, mogłabym wyczuć jeszcze więcej. Neapolitanka dostaje 9, a cóż... może kiedyś dorwę pełnowymiarową tabliczkę i wtedy zobaczymy.


ocena: 9/10
kupiłam: dostałam od Sekretów Czekolady
cena: -
kaloryczność:  nie podana
czy kupię znów: w przyszłości bardzo bym chciała

Skład: kakao, cukier, czyste masło kakaowe, lecytyna sojowa bez GMO

czwartek, 28 stycznia 2016

Bellarom Rich Chocolate ciemna śmietankowa

Jakiś czas temu (pewnie miesiąc, jak nie lepiej) była promocja na czekolady Bellarom w Lidlu - chyba po raz pierwszy! Nie mogłam z niej nie skorzystać i nie obkupić się w czekolady tej marki (które produkowane są przez producenta Vivani - tak swoją drogą) i pochwalę się Wam, że zaryzykowałam i wzięłam nawet białą z truskawkami - może akurat się przekonam? Musiałam jednak przed tym otworzyć jedną czekoladę (którą już miałam), żeby wiedzieć, czy zrobić jakiś jej zapas, skoro już można dorwać ją po okazyjnej cenie (tak wiem, zakupoholizm).

Bellarom Rich Chocolate to czekolada "ciemna śmietankowa", czyli zawierająca 45 % kakao, ze śmietanką, która jednak nie jest jedynym składnikiem mlecznym (jest jej ), bo mleko także jest w składzie, ale w stopniu znacznie mniejszym (5%). Tak czy inaczej, dla mnie brzmi bosko.

Otworzyłam tekturkę i zajęłam się złotym papierkiem. Jeszcze nim zobaczyłam głęboko brązowe grube czekoladzisko, poczułam smakowitą woń kakao i śmietanki.

Z trudem połamałam wielkie, twarde kostki, ale był to trud sprawiający wyłącznie przyjemność. Przy pierwszym kęsie utwierdziłam się w przekonaniu, że konsystencja jest bardzo porządna, solidna.

Nieco tłustawa, w sposób wyraziście śmietankowy i taki maślano-kakaowy, czekolada wita nas smakiem kakao, otulonym słodyczą. Zarówno o jednym, jak i o drugim wiele można powiedzieć. 

Słodycz jest przede wszystkim idealnie trafiona, bo nie narzuca się za bardzo i zdaje się wypływać jakby ze śmietanki. Mm, tłusta słodka śmietanka! Wydała mi się nieco karmelowa, pewnie w dużej mierze za sprawą karmelowo-palonego posmaku płynącego już z samego kakao. Oj, trzeba przyznać, że jest to idealny duet.
Kiedy kawałek powoli, w delikatny sposób, zalepiał usta, zaczął się od niego rozchodzić nieco kawowy smak, z odrobiną goryczkowatego akcentu. Motyw kawy doskonale zespolił się z dużą ilością śmietanki. To dwie przewodnie nuty w tej tabliczce.

Dość wyraźny był też posmak orzechów laskowych, przy których wydaje mi się, że nieodłącznie utrzymywał się akcent pełnego, naturalnego mleka. Tak jak już pisałam, był to jednak dalszy plan.
W oddali, mignęło mi coś w stylu słodowego posmaku, jednak zalanego nieprzesadzoną, a świetnie wyważoną, przyjemną słodyczą. 

To doskonały duet kakao i śmietanki, gdzie cukier pełni jedynie rolę dopełniającą. Przepyszna czekolada z nieprzekombinowanym składem.


ocena: 10/10
kupiłam: Lidl
cena: 3.99 zł (za 200 g; promocja)
kaloryczność: 577 kcal / 100 g
czy kupię znów: tak

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, śmietanka w proszku 14%, pełne mleko w proszku 5%, lecytyna słonecznikowa, naturalny aromat waniliowy

środa, 27 stycznia 2016

Pralus Venezuela 75 % ciemna z Wenezueli (neapolitanka)

Mimo małego doświadczenia w temacie ciemnych czekolad (wiem, że niektórych z Was to zdziwi, ale naprawdę, te, które próbowałam to malutka część setna tego, co chcę spróbować), słysząc połączenie słów "Wenezuela" i "czekolada" od razu myślę o czymś pysznym. Jeszcze żadna czekolada z kakao stamtąd nie wydała mi się słabsza niż "arcypyszna". Tak jak Madagaskar kojarzy mi się z czymś diabelsko pysznym i charakternym, tak Wenezuela... tu najszybciej przychodzi skojarzenie z czymś delikatnym (i pysznym), które to skojarzenie wzmacnia kolor opakowania (który mi się straszliwie nie podoba, ale to szczegół).

Pralus Venezuela 75 % to ciemna czekolada z Wenezueli, a dokładniej z Barlovento. Niestety nie jestem w stanie napisać nic bardziej szczegółowego, bo nie mówi mi to za wiele. Z krótkiego opisu na stronie wynika, że to obszar małych wiosek (a moja wyobraźnia już dorysowała troskliwe podejście do kakaowca). Tutaj mamy do czynienia znowu z ziarnami trinitario, czyli najpopularniejszymi z rejonu. 

Otworzyłam kolejną neapolitankę, sama nie wiedząc, czego tym razem się spodziewać.
Po zobaczeniu bardzo ciemnej czekolady, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że jest ona lżejsza od pozostałych. Niewątpliwie także ma 5g, ale tu chodzi raczej o zapach, możliwe, że także smak.
Co prawda, pachniała soczyście kwaśno, ale... coś mi mówiło, że wcale nie będzie owocowo.

Umieściłam kawałek na języku i tu jakby zawisło pytanie: "cierpkość?". Nie była to pewna tanina, tylko taka lekka sugestia... dość niepewna. Trochę cierpko było, ale jedynie przez moment.
Potem to zanikło, zrobiło się słodko i karmelowo. Kawałek rozpuszczał się dość szybko, trochę zalepiająco (z początku).
Zaczęło się robić jakoś tak... jakby ta czekolada była rzadka, a i smak niezdecydowany.
Karmel, karmel... ale palony. Palone toffi? Tak, zdecydowanie masło. Konsystencja dalej nie taka maślana... albo raczej jak roztopione (palone?) masło? Zupełnie nie umiem tego opisać. Takie dziwaczne przejście od cierpkości, przez słodki karmel po palone toffi.
Smak był zupełnie inny niż zapach.
Pojawiła się lukrecja z chłodną i orzeźwiającą słodyczą. To był efekt, podobny do tego, jaki wywołuje mięta, ale tej nie czułam.
Lukrecja też nie była czystą lukrecją. To była bardzo kakaowa lukrecja, do której dołączyła typowo kakaowa cierpkość i pozostała ze mną już na długo.

Ta czekolada była po prostu dziwna, nic mi tu do niczego nie pasowało, ale przejścia były zaskakująco gładkie. Tak jakby to, co czułam, było zupełnie normalne i oczywiste.
Co tu dużo pisać? Kolejna przepyszna i zaskakująca czekolada, która zainteresowała mnie na tyle, że kupiłabym kiedyś 100-gramową wersję.


ocena: 9/10
kupiłam: dostałam od Sekretów Czekolady
cena: -
kaloryczność:  nie podana
czy kupię znów: w przyszłości bardzo bym chciała

Skład: kakao, cukier, czyste masło kakaowe, lecytyna sojowa bez GMO

wtorek, 26 stycznia 2016

Krakuski Pierniki Królewskie o smaku śliwkowym

Kto oprócz moich czytelników może znać moją słabość do słodyczy? Do głowy przychodzi mi tylko jedna myśl: rodzice. Oboje wiedzą, że jak już się mnie odwiedza, to warto przynieść coś słodkiego do kawy. W przypadku Mamy najczęściej wygląda to tak, że ona kupuje coś sobie, a ja sięgam po coś z mojej szuflady, bo dobrze wie, że większość posiadanych przeze mnie czekolad by jej nie posmakowała. Kiedy jednak to Tata przyjeżdża (a ma do pokonania prawie całą Polskę), wie, że musi postarać się bardziej: prawie zawsze kupi coś, co rzeczywiście może mi smakować. Czasem potrzeba tu jasnej sugestii, czasem nie. Jak już sama mam coś wybrać, to zawsze proponuję rzeczy "uniwersalne", czyli takie, które są raczej dobre i posmakują także i jemu, a nie tylko mi.

-Coś by się do kawy zjadło...
-Tato, dawno nie jadłam pierniczków...
-Już jadę.

Mniej więcej tak trafiły do mnie bohaterowie tej recenzji. Tata wie, że uwielbiam przyprawy korzenne, a gdy w sklepach pojawiają się duże, okrągłe śliwki, mogłabym je jeść codziennie. Co z tej wiedzy wyszło? Dostarczenie mi produktu do recenzji oczywiście!

Krakuski Pierniki Królewskie o smaku śliwkowym to pierniczki w marmoladzie śliwkowej i ciemnej czekoladzie.
Jeśli mam być szczera, to przez większość życia nienawidziłam pierników z owocowymi nadzieniami. Kojarzyły mi się z biedą i ohydztwem. Jednak w tym roku ogólnie nastąpiły duże zmiany w kwestii mojego gustu, więc te konkretne pierniki wcale nie wydawały mi się już takie złe.

Po otwarciu paczki zwątpiłam. Dobiegł mnie zapach czegoś czekoladowego i taniego, razem z marmoladą z bliżej nieokreślonych owoców. Wzięłam kolejny wdech. Teraz poczułam wyraźnie śliwki - ni to takie świeże i smakowite, ni to takie z przetworu, może i marmolady. W zapachu łączyło się coś smakowitego i coś "sztucznawego". A może ja jestem uprzedzona?

Wyjęłam kilka pierniczków. Są one raczej małe, lekkie i o różnych kształtach.

Najpierw odgryzłam cieniutki kawałek czekolady. W smaku była gorzko-słodka, a rozpuszczała się szybko. Nieco tłustawa i łatwa w odbiorze, jeśli o konsystencję i smak chodzi. To raczej niezła, chociaż bardzo płaska, czekolada deserowa. Taka, jakiej po smacznych piernikach można się spodziewać.

Pod nią kryła się warstewka marmolady: ku mojej uciesze niezbyt gruba. Przypominała rozpuszczającą się dżemową galaretkę. Smakowała wyraziście śliwkowo i dość słodko, chociaż wciąż z kwaskowatym, typowym dla śliwek, "zacięciem". Trochę nasiąkła przyprawami.
Środek to po prostu pierniczek: raczej miękki niż twardy, suchy (ale nie jak wióry) i lekko napowietrzony. Przyjemnie się rozpuszcza, jest dobry. Czuć tu lekko korzenno-piernikowe przyprawy, głównie cynamon, który niezwykle daje się we znaki pod względem zapachu.

Piernik nie jest zbyt słodki, można go nawet określić jako dość neutralny, co uznałam za plus.

Całość wypada zadziwiająco dobrze. Nie jest za słodko (mimo całkiem wielu różnych "dosładzaczy" w składzie), śliwki czuć, przyprawy są dość wyraźne, chociaż osobiście wolałabym, by były jeszcze silniejsze. Skład, jak na taki produkt, też najgorszy nie jest, mimo że nie jest to także szczyt marzeń.
Przyjemnie jadło mi się je z herbatką i szczerze polecam. Czuję, że moja chęć na pierniczki została zaspokojona i cieszę się, że Tata wybrał właśnie te.


ocena: 8/10
kupiłam: (Tata kupił) w Kauflandzie
cena: 3,69 zł (?) za 150 g
kaloryczność: 386 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie wiem

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Pralus Trinidad 75 % ciemna (neapolitanka)





Na wstępie chciałabym Was bardzo przeprosić za wczorajszy wstęp: obiecałam recenzję pewnej czekolady, ale... pomieszałam kolejność wpisów, a bardzo nie chcę zaburzyć sobie kolejności i czasu dodawania recenzji czekolad Pralus. Powiem teraz tylko, że to jedna z tabliczek Belgian, którą... postaram się dodać możliwie jak najszybciej.

Są trzy typy kakao: criollo, forastero i trintario. To trzecie jest mieszanką dwóch pierwszych, łączącą smak criollo i wytrzymałość forastero, a swoją nazwę zawdzięcza miejscu pochodzenia, czyli Trynidadu. Trynidad to największa wyspa państwa Trynidad i Tobago, położona na Atlantyku, u północno-wschodnich wybrzeży Ameryki Południowej.
Piszę to wszystko, by przybliżyć Wam, z jakim kakao stykam się przy okazji tej recenzji. Dziś mam zaszczyt przedstawić Wam czekoladę z ziaren kakao typu trinitario, prosto z ich ojczyzny.

Pralus Trinidad 75 % to czekolada ciemna, zawierająca 75 % kakao właśnie tego wspomnianego w poprzednim akapicie. Niestety dysponuję tylko neapolitanką ważącą 5 g, tak jak w przypadku innych czekolad Pralus.

Po rewelacyjnej i zaskakującej Papuose do tej neapolitanki podeszłam z nowym, ogromnym entuzjazmem.

Otworzyłam papierek i zaciągnęłam się głębokim i cudownym ziołowo-kakaowym zapachem. Znalazł się tu też lekki kwasek. Bogactwo kakao (i ziół?) - to jest to! Aromat ten rozchodził się od ciemnej czekolady, która w dotyku sprawiała wrażenie suchej, co tylko nasiliło skojarzenie z suszonymi ziołami.

Po znalezieniu się w moich ustach, kawałek potrzebował chwili, by zacząć się rozpuszczać. Nawet, gdy ten proces już się zaczął, czekolada wydała mi się taka... leniwa.

W końcu nadciągnął i smak, równie silny i głęboki co zapach. Od razu czuje się tu korzenne przyprawy, głównie cynamon, ale także lekką goździkową słodycz i charakterek imbiru. Aż dziwne, że tak naprawdę ich tam nie ma! Jak pięknie się ze sobą łączą...
W tym tańcu korzeni szybko pojawiają się także suche zioła, a po zamknięciu oczu, widzę tradycyjną, malutką aptekę sprzed wielu lat, albo raczej zielarnię, gdzie jest całe mnóstwo leczniczych skarbów natury.
Mimo pierwszego wrażenia, czekolada nie jest ani sucha, ani oporna w rozpuszczaniu. Zrobiła się kremowa i oczywiście gładka, ale to rozkoszne lenistwo nie zmieniło się.
W tym wszystkim wyraźnie narasta słodycz, aż dochodzi do momentu, w którym mogę powiedzieć "pikantna słodycz" - wiecie, taka korzennie cynamonowa.
Od tej cudnej, lekko rozgrzewającej, "zdrowej" kompozycji przechodzi się do wrażenia posmaku tabaki, ale po chwili zalewa ją słodycz w nieco waniliowym wymiarze.
Słodycz rośnie, rośnie i w mojej wyobraźni zobaczyłam słodkie ciasteczka korzenne.

Z takim, ciasteczkowo-korzennym i oczywiście wciąż bardzo kakaowym, posmakiem pozostałam jeszcze dłuższą chwilę. Ależ to było pyszne! Dobra passa trwa. Ciekawe, co jeszcze bym odkryła przy możliwości radowania się pełnowymiarową tabliczka?


ocena: 10/10
kupiłam: dostałam od Sekretów Czekolady
cena: -
kaloryczność:  nie podana
czy kupię znów: w przyszłości bardzo bym chciała

Skład: kakao, cukier, czyste masło kakaowe, lecytyna sojowa bez GMO

niedziela, 24 stycznia 2016

Zotter Goji Berries in Sesame Nougat sojowa 40% z sezamowym nugatem, kremem z zielonej herbaty oraz jagodami goji i kolendrą

Wiecie, ten Zotter spłatał całkiem ładnego psikusa jednej "dietetycznej" czekoladzie, która przypadkiem do mnie trafiła (recenzja już jutro), bo... została spróbowana dzień później, hihi. O co chodzi? Cierpliwości! Jutro (i po przeczytaniu dzisiejszego postu) będziecie mieli pełen obraz wydarzeń.
Na razie zajmijmy się czymś bezpośrednio dotyczącego tej tabliczki i mojego zdania na temat poszczególnych dodatków. Jestem niezwykle ciekawa sojowych kombinacji Zottera, bo soja to według mnie roślina bardzo ciekawa, mimo że do wegetarianki i zastępowania nią białka mięsnego, mi daleko.
Zielona herbata? Dzień bez takowej to dla mnie dzień stracony. Ogromna ilość liści, żeby poczuć ich goryczkę... coś cudownego.
Sezam? W każdej postaci. Wiem, że niektórzy z Was na samą myśl o chałwie pewnie się wykrzywiają, ale... ja chałwę bardzo lubię, zwłaszcza taką domową.
A jagody goji? O nich to swego czasu było głośno! Lubicie? Ja kiedyś z ciekawości kupiłam i... w sumie mi smakowały, ale nie wiedziałam z czym je jeść. Perspektywa jedzenia samych suszków (dotyczy to wszystkich rodzynek itp.) nie wydaje mi sie zbyt kusząca, w owsiankach takich rzeczy nie lubię, a tak to... wyobraźni mi zabrakło. Na szczęście, Zotterowi nie.


Zotter Goji Berries in Sesame Nougat to czekolada sojowa o 40 %-owej zawartości kakao z sezamowym nugatem, kremem z zielonej herbaty oraz jagodami goji i kolendrą.

Sama nie wiem dlaczego, ale opakowanie niezwykle mi się podoba. Niby nie są to moje ulubione kolory czy coś, ale... trafiło do mnie! Nie zmienia to jednak faktu, że o wiele bardziej interesowało mnie to, co znajdowało się w środku: tabliczka ukryta w złotym papierku.
Kiedy go rozwinęłam, zobaczyłam brązową czekoladę, której kolor znowu trochę mnie zdziwił. Był to nieco szarawo-rudawy odcień równie niezbyt intensywny co w Ayurverdic Relaxation Treatment, co mnie tym razem ani trochę nie zraziło. 
Kakaowo-orzechowy zapach z nutami sezamu, podkręcony przez waniliową słodycz i akcent bliżej nieokreślonych, ale przyjemnych przypraw, zachęcał do przełamania.
Czekolada okazała się twarda i... mająca naprawdę niezwykłe wnętrze! 

Czekolada, tak jak we wspomnianej już tabliczce, jest rewelacyjna: orzechowa o lekko roślinnym zabarwieniu i wyraziście kakaowa (chyba soja po prostu dodatkowo wydobywa zalety kakao), udekorowana lekką słodyczą. Zdecydowanie nie jest przesłodzona; ma miły akcent wanilii i lekko przesiąkła wnętrzem. 
Wydała mi się nieco proszkowa, co po chwili przeszło w tłustawą kremowość. Tłuszcz kakaowy robi swoje!

Przegryzając się przez całość z początku dominuje orzechowo-kakaowy smak, do którego w końcu dociera smak kremu typu ganasz z zielonej herbaty. Jest on dość subtelny, aczkolwiek bardzo wyraźny. Dość zbity i zarówno lekki krem rozpuszcza się gładko, przy czym rozchodzi się lekko cierpki herbaciany smak, okraszony kolendrą. Jeśli chcemy tu mówić o słodyczy, to... prawie w ogóle jej tu nie ma. Nugat spróbowany osobno, wydaje się może minimalnie słodszy i delikatniejszy. 
Mimo wyrazistości smaku, wolałabym, aby ta cierpkość herbaty była jeszcze silniejsza. 

Dalej przechodzimy do sezamowego nugatu, w którym nie brakuje całych ziarenek. Ta warstwa jest bardziej zbita i nieco tylko przemielona. Rozchodzi się trochę topornie, grudkowo. Przypomina... odrobinę gumowatą domową chałwę. Odrobina słodyczy wydaje się pochodzić także bezpośrednio z sezamu, a potem jakby wiązać się ze słodkawymi nutami, które w tej tabliczce są bardzo subtelne. Nie ma tu goryczki sezamu, czego trochę mi brak. Wydaje mi się, że na jej miejsce próbowały wejść przyprawy, których tu nie mogłam bliżej określić. Mieszanina kolendry, cynamonu - ale jedynie malutka szczypta.
Ostatnim dodatkiem są jagody goji, które zaskoczyły mnie swoją... soczystością. Tak, wydają się być świeżymi owocami, których smak delikatnie dopełnia tej minimalnie słodkiej i nie całkiem cierpkiej kompozycji. Te są lekko tylko cierpkie i dość miękkie. Ich smak nie jest tak ordynarny, jak to zapamiętałam z czasów, gdy kupiłam sobie paczkę suszonych jagód goji.

Całość jest dość... niezwykła. Smak tej czekolady mógłby być synonimem słowa "subtelność". Smaki kręcą się wokół pewnej goryczkowatości i słodkawości, jednak żaden z tych smaków nie jest "pełny". 

Delikatna zielona herbata, sezam, którego smaku nikt nie próbował przesadnie podkręcać, jagody i szczypta przypraw... to wszystko otoczone dobrą, nieprzesłodzoną, czekoladą o ciekawych nutach.
Nie pogardziłabym silniejszą ordynarnością smaków (może tylko słodyczy nie chciałabym silniejszej), ale tą czekoladą jestem zachwycona. 


ocena: 9/10
kupiłam: zamówiłam u dystrybutora
cena: 16 zł
kaloryczność: 486 kcal / 100 g
czy kupię znów: z chęcią bym do niej wróciła

Składniki: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, proszek sojowy (soja, maltodekstryna, syrop kukurydziany), sezam (12%), masa kakaowa, jagody goji (9%), syrop fruktozowo-glukozowy, olej sezamowy (1%), zielona herbata w proszku, sól, lecytyna sojowa, kolendra, wanilia, anyż, cynamon

Aktualizacja: Jeju, przepraszam! Pomyliła mi się kolejność wpisów i wybaczcie, ale jutro nie będzie czekolady ze wstępu, bo... mam prawie cały miesiąc recenzji już zaplanowany. Zdradzę tylko, że to Belgian, żeby Wam jakoś wynagrodzić te zarzucenie tajemnicy.

sobota, 23 stycznia 2016

Pralus Papouasie 75 % ciemna z Papui-Nowej Gwinei (neapolitanka)

O kolejnej czekoladzie Pralus, na którą się zdecydowałam, czytałam różne rzeczy wskazujące na to, że naprawdę wyróżnia się z tłumu. O co chodzi? Rzekomo jest to jedna z lepszych czekolad tejże firmy, fundująca niezwykłe doznania smakowe. Padło nawet określenie "ekstremalna", co nie dziwi po lekturze kilku artykułów i opinii o tym, że kakao z Nowej Gwinei poniekąd takie właśnie jest. Bogate w różne nuty smakowe, zmienne, dynamiczne. Jakie dokładniej? Nie mogłam się doczekać chwili, w której mogłam odkryć to sama, chociaż żałuję, że nie mam tej czekolady w większym rozmiarze.
Pralus Papouasie 75 % to ciemna czekolada z ziaren trinitario pochodzących z Papui-Nowej Gwinei, będących połączeniem criollo i forastero.

Po wyjęciu neapolitanki z papierka, pierwszym przymiotnikiem, jaki zabłysnął w mojej głowie było słowo: "kredowa". Czekolada bowiem jest w dotyku trochę jak kreda. Zapach ma subtelny i całkiem zwyczajny, bo gorzko-słodki, a tym samym bardziej smakowity niż intrygujący.

Od samego początku czekolada jest bardzo słodka, ale nie brak jej cierpkości. Ta przybierała na sile, aż doszło do momentu, w którym poczułam wręcz siarkowy kwach. Może nie rodem z Zottera Peru 100 %, ale całkiem silny i... przyjemny.
Średnio pasował mi do konsystencji, który przywoływała na myśl tłustawy mousse. Po trzasku, jaki usłyszałam przy łamaniu, w życiu nie postawiłabym na taką delikatną strukturę.
Kremowa czekolada rozpuszczała się dość szybko i równie szybko zmieniał się jej smak.

Z chemicznego wręcz kwaśnego smaku przeszedł w niedojrzałe truskawki. Przy nich zaczęło się robić ciekawiej, bo jak gdyby w trakcie rozpuszczania się, zaczęły dojrzewać.
Obok tego, również z tego kwachu, wyłonił się jakby motyw cytrynowy powoli zmieniający się w smak rabarbaru. Takiego samego, tylko co z ogródka przeniesionego.

W zupełnym oderwaniu od tego, w mojej głowie pojawiło się skojarzenie z czekoladowym ciastem. Po tamtych nutach, niewątpliwie było to ciasto z owocami. Pyszne, murzynkowate ciasto z rabarbarem i słodkimi (w końcu "zdążyły dojrzeć") truskawkami.
Cytryna z kolei przeszła w smak herbaty z cytryną - mocnej i niesłodzonej.

Ta czekolada była bardzo interesująca... właściwie trafiłam tu na smaki, o które nie posądziłabym jej aż do momentu, w którym je poczułam. Jest równie smaczna, co ciekawa, więc to właśnie przy niej naprawdę nakręciłam się na resztę neapolitanek i z chęcią kupiłabym jej 100 gramową wersję.


ocena: 10/10
kupiłam: dostałam od Sekretów Czekolady
cena: -
kaloryczność:  nie podana
czy kupię znów: nie wiem

Skład: kakao, cukier, czyste masło kakaowe, lecytyna sojowa bez GMO

piątek, 22 stycznia 2016

Ritter Sport Vanilla Chai Latte mleczna z kremem waniliowym z przyprawami korzennymi i czarną herbatą

Chyba do żadnych czekolad ostatnio nie podchodzę tak ostrożnie, jak do Ritter Sport. Nawet nie wiem dlaczego, w końcu sama nigdy się na żadnej tej firmy nie przejechałam.
Smaki edycji zimowej wydały mi się jednak na tyle interesujące, że po prostu nie mogłam z nich zrezygnować.

Ritter Sport Vanilla Chai Latte to czekolada mleczna z kremem waniliowym (45%) oraz ekstraktami z przypraw (oczywiście chodzi tu o przyprawy korzenne) i czarnej herbaty. Jest jedną z trzech tabliczek wchodzących w skład edycji zimowej na 2015/16.

Naderwałam opakowanie i... 'O, tak! Tak! Cynamon!' zachwycona zbliżyłam tabliczkę do nosa i... Poczułam masło. Owszem. Czytałam recenzję Posypanej Cukrem, ale do każdej czekolady próbuję podchodzić z ''czystym umysłem'', wiec poczułam się nieźle skonfundowana.
Wyjęłam czekoladę i powąchałam raz jeszcze, uważnie. Teraz poczułam się jeszcze bardziej zdezorientowany, bo z jednej strony czułam nuty mleka, herbaty i cynamonu, a z drugiej wciąż po prostu masła. Jakby się zwalczały. Dziwne to było, ale jak gdyby nigdy nic połamałam czekoladę na kostki i odgryzłam najpierw kawałek grubej warstwy czekolady.

Okazała się bardzo słodka i dość tłusta w kontekście maślanym, ale bez przesady. Rozpuszczała się szybko, kierowała się ku ulepkowi, ale w gruncie rzeczy była niezła. Przede wszystkim czuło się tu mleczną czekoladę z minimum kakao, które nie zostało zabite przez cukier, ale było blisko.
Nasiąkła nieco przyprawami korzennymi, co dodatkowo działało na korzyść i wzmacniało kakao samo w sobie.

Dość szybko smak ostrych korzennych przypraw zaczął się nasilać.
To nadzienie dochodziło do głosu. Drogę torował tu kardamon, może nawet szczypta imbiru i przede wszystkim ogromna ilość cynamonu.
Po rozejściu się czekolady, ujawniała się tłusta i zbita masa, w której strukturze było coś nieco... szorstkiego, piaszczystego - co od razu przywoływało na myśl przyprawy i drobinki herbaty.
Szokiem było dla mnie to, że poczułam wyraźnie smak herbaty z taką minimalną wręcz gorzkawością. Przy niej stała jakby... gałka muszkatołowa? Chyba tak.
Ten smak łączył się z pikantną słodyczą cynamonu i goździków.
Przyznam, że taki ogrom i wyrazistość przypraw mnie zaskoczył. Przecież znalazły się tu wszystkie przyprawy, które powinny być w dobrym pierniku i to właśnie jego smak przychodził mi do głowy.

To wszystko zostało zatopione w strasznie słodkim kremie, w którym osobiście wanilii nie wyczułam. Znalazłam tu za to sporo masła, ale na szczęście także mleka. Wydawało mi się, raz i drugi, że spod cukru próbuje przebić się naprawdę lekka nutka margaryny, ale koniec końców nie udało jej się - na szczęście. Tu warto zauważyć, że masła jako masła nie lubię (w słodyczach toleruję jednak motywy maślane), a na margarynę (zwłaszcza ostatnio), jestem wyczulona, więc możecie mi wierzyć - nie jest z tym jeszcze aż tak źle.

Za sprawą całkiem silnej mlecznej nuty, skojarzenie z chai latte (herbata ze spienionym mlekiem) z przyprawą do piernika przychodziło samo.

Niezła czekolada z bardzo tłustym i bardzo słodkim kremem, któremu jednak na szczęście smak nadają przyprawy korzenne (i to w jakiej ilości!) i wyraźny, herbaciany motyw. Krem mógłby być o wiele mniej tłusty (albo przynajmniej mogliby ten tłuszcz innym zastąpić); nie zaszkodziłoby mniej cukru, ale... jest to udany i ciekawy smak.


ocena: 7/10
kupiłam: Allegro
cena: 4.90 zł
kaloryczność: 586 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie


PS Mała aktualizacja do recenzji Mount momami białej z solą, a właściwie jej Kauflandowej wersji, o której pozwoliłam sobie parę zdań napisać. Zapraszam do zerknięcia. ;)

czwartek, 21 stycznia 2016

Zotter Pink Coconut and Fish Marshmallow biała kokosowo-malinowa z kremem i wiórkami kokosowymi oraz galaretką z pstrąga z jagodami, cebulą, koprem włoskim, pieprzem, chili, liściem laurowym i miętą

Przeglądając mojego bloga łatwo jest dojść do wniosku, że lubię niekonwencjonalne czekolady. Nie raz już próbowałam czekolad z mięsem i... ze zdziwieniem (ale nie aż tak dużym), odkryłam, że bardzo mi to połączenie pasuje. Łosoś z Alaski w czekoladzie też zrobił na mnie niemałe wrażenie, więc teraz już naprawdę coraz trudniej znaleźć dodatek, który wywołałby u mnie jakiś szok. Zainteresowanie - owszem, ale nie wiem, czego by trzeba było, żeby mnie zszokować. 
Tak też, od wymyślnych dodatków, jeszcze bardziej zaciekawiła mnie ciekawa forma tej czekolady, o którą naprawdę umiejętnie opisała Basia na swoim blogu Sex, Coffee & Chocolate.


Zotter Pink Coconut and Fish Marshmallow to czekolada kokosowo-malinowa z kokosowo-malinowym kremem i wiórkami kokosowymi oraz galaretką z pstrąga z małą ilością ciekawych dodatków takich jak: jagody, cebula, koper włoski, mięta, pieprz, chili, liść laurowy. 
Jesteście na to gotowi? 

Szybko rozchyliłam złoty papierek i moim oczom ukazała się czekolada, która wydała mi się dziwnie twarda, jak na białą tabliczkę. Nazwanie jej "białą" jest jednak małym minięciem się z prawdą, bo, jak widzicie na zdjęciach, ma ona bardziej beżowo-"pudroworóżowawy" kolor. 
Zapach jest przede wszystkim kokosowy, można w nim wyróżnić nawet np. mleko kokosowe, ale także typowy dla białej czekolady, czyli maślano-słodki, taki lekko waniliowy. Malinę czułam dopiero, jak się porządnie skupiłam i prawie dotykałam czekolady nosem.

Przy przełamywaniu czekolady poczułam, że zaczyna się lekko nadtapiać w palcach, a środek (galaretka) jest... dość ciężka do rozdzielenia: rozciąga się, ale w końcu ulega i się urywa. 
Środek ma "beżowawy" kolor o naprawdę lekkim, niewyraźnym różowym zabarwieniu. Nie jest to tak różnobarwne, jak na stronie Zottera, ale kojarzy mi się z... filetem z wędzonej ryby. 

Przy pierwszym kęsie poczułam bardzo silną słodycz czekolady o kokosowo-mlecznych nutach. Zaczęła się bardzo szybko rozpuszczać za sprawą tłustości, która jednak nie była zbyt ciężka, co często się zdarza w białych czekoladach. Ta była bardziej mleczna i taka kokosowa; powiedziałabym, że nieco rzadka. Po pewnym czasie pojawiał się i lekko owocowy kwasek malin oraz jagód.

Przejście od czekolady do kremu było tak spójne, że można by je przeoczyć. W pewnym momencie zrobiło się po prostu bardziej malinowo, wydaje mi się, że słodycz jeszcze bardziej się nasiliła, a tłustość już w ogóle przybrała na sile. Konsystencja była dość kremowa, ale nie całkiem gładka, bo tu już zaczęły pojawiać się soczyste wiórki z nieco twardawą konsystencją. Przy nich nasilił się kokosowy smak.

W pewnym momencie maliny stały się jakby mdłe i wymuszone, co skojarzyło mi się z Lindt'em Pink Explosion, co jednak miłym skojarzeniem nie było. Tutaj pojawiła się nowa nuta... jakby jakiś przypraw, taka nieco ostrzejsza... czego jednak nie byłam w stanie bliżej określić ze względu na słodycz, która tu już prawie wszystko zdominowała. Doszło do tego, że przy jednej trzeciej tej czekolady, było mi za słodko, ale... zjadłam ją do końca - już wyjaśniam dlaczego.

Te wiórki skojarzyły mi się z takimi twardszymi kawałkami rybiego mięsa w momencie gdy mój język natrafił na coś twardego i gumowatego... kojarzącego się z obślizgłym kawałkiem tłuszczu, który znajduje się przy rybich ościach.
Tu nasilił się "obcy" smak przypraw. Pokusiłabym się o wyróżnienie cebuli, chili albo kopru włoskiego, a wtedy... w ustach została tylko ta galaretka, słodycz zelżała, mimo że pozostała taka kojarząca się z piankami i... taki akcent lekko rybny dał się we znaki. Nie wiem, czy potrafiłabym stwierdzić, że to smak ryby (to samo tyczy się tych konkretnych przypraw), gdybym nie wiedziała, co jem.

Galaretka jest pełna małych kropek, które na pierwszy rzut oka mogłyby być wzięta za wanilię - nic bardziej mylnego. Spróbowana osobno ma o wiele intensywniejszy smak; mimo wciąż silnej słodyczy i motywu pianki czuć tu przyprawy i nutę... rybną.

Wtedy całość zaczyna grać: wierzchnia warstwa to względnie chude rybie mięso, przejście do kremu - mięso nieco tłustsze, a reszta tak, jak pisałam wcześniej. Nie ma tu jasno wyczuwalnego smaku ryby, ale jest zagranie na skojarzeniach i... oczywiście subtelny posmak.

Całości postanowiłam nie oceniać, bo... nie pasowała mi ta mdła nuta malinowa, nadmierna słodycz w ogóle trochę mnie zmęczyła, ale... ta czekolada dostarczyła mi niewyobrażalnie dużo zabawy, uśmiechu i humoru na cały dzień.
To nie czekolada: to granie na skojarzeniach i zabawa.


ocena: -
kupiłam: zamówiłam u dystrybutora
cena: 16 zł
kaloryczność: 466 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, masło kakaowe, syrop fruktozowo-glukozowy, wiórki kokosowe (8%), proszek ryżowy (ryż, woda, olej słonecznikowy, sól), pstrąg (4%), śmietanka z pełnego mleka w proszku, mleko, koncentrat ananasowy, proszek kokosowy (mleko kokosowe, maltodektryna), mleko kokosowe (2%), odtłuszczone mleko w proszku, suszone maliny (1%), cebula, słodka serwatka w proszku, koncentrat cytrynowy, żelatyna, suszone jagody, pełny cukier trzcinowy, lecytyna sojowa, wanilia, sól, proszek cytrynowy (cytryna, skrobia kukurydziana) lecytyna słonecznikowa, koper włoski, mięta, pieprz, cynamon, chili Bird's eye, liść laurowy