wtorek, 31 maja 2016

Zotter Raspberry Juice + Lemon biała z malinowym ganaszem oraz kremem z cytryn i białej czekolady

Przepraszam za nieodpisywanie na komentarze, za nieobecność na Waszych blogach, ale byłam w górach, a obecnie jeszcze mnie nie ma w domu, więc cierpliwości - wszelkie zaległości będę systematycznie nadrabiać. ;)

Wiosna już trwa w najlepsze, coraz bliżej do lata, toteż czas na zmiany w jadłospisie! Nadchodzą sezonowe cudowności, więc ja osobiście mam zamiar korzystać, jak tylko można.
Ten rok będzie też o tyle ciekawszy, bo wreszcie udało mi się zdobyć chyba całą tegoroczną sezonową linię Zotterów i cóż... trzeba ją wreszcie jakoś zacząć. ;)


Zotter Raspberry Juice + Lemon to biała czekolada z malinowym ganaszem oraz kremem z cytryn i białej czekolady.

Połączenie smaków oraz grafika opakowania przedstawiająca wyluzowaną panią w ewidentnie upalny dzień sugeruje wyjątkowo wiosennie-letnią degustację.
Czy tak rzeczywiście będzie?

Od razu po rozchyleniu złotego papierka przyszło skojarzenie z lodami, koktajlami i sorbetami.

To oczywiście zasługa słodkiego zapachu wyrazistej waniliowo-śmietankowej białej czekolady oraz owocowego, niewątpliwie słodkiego, ale z zaznaczonym kwaskiem, nadzienia malinowo-cytrynowego.
Niezwykle smakowite połączenie!

Przełamałam tabliczkę o dość ciemnawym (jak na białą) kolorze i zobaczyłam przekrój: grubą warstwę czekolady, dominujące mocno różowe nadzienie i warstwa blado żółta. Nasiliła się naturalna woń owoców. Zapowiada się soczyście.

Spróbowałam najpierw samą czekoladę. Szybko ujawniła swoją błogą kremowość i tłustość, uwalniając ogrom mleka-śmietanki i wanilii, co skojarzyło mi się z prawdziwymi, dobrymi lodami włoskimi.
Mówiąc krótko: przepyszna (nie mogę się doczekać, kiedy spróbuję czystą białą Labooko).

Wreszcie przegryzłam się przez całość. Rozeszła się słodycz, o silnie waniliowym wydźwięku. Owszem, czekolada jest bardzo słodka, ale to przyjemna i nieprzesadzona słodycz.

Po chwili, gdy smak świeżego słodkiego mleka rozszedł się już konkretnie, przebiła się cytryna. Świeża i kwaśna. Wciąż było słodko, jednak doszedł do tego orzeźwiający i naturalny kwasek, co kojarzy się z sorbetem z cytryn.
Mniej więcej w tym samym czasie rozwija się słodko-kwaśny smak malin. Czysta natura, naprawdę bardzo silna słodycz (jednak wciąż przyjemna!) i lekki, rześki kwasek. Mniam! W mlecznej otoczce owoce leśne, chociaż rzeczywiście głównie maliny, dały efekt koktajlu owocowego.

Nadzienia są bardzo miękkie, nieco tłustawe i kojarzące się z mlecznymi lodami, gęstym shake'iem albo czymś takim. Zarówno pod względem smaku jak i konsystencji są naturalne, a poczucie to nasila spora ilość pesteczek malin.

Smaki cytryn i malin przeplatały się ze sobą, cały czas w słodko-mlecznym otoczeniu. Raz jeden był silniejszy, raz drugi, a momentami w ogóle się łączyły.
Całość jest przede wszystkim słodka, ale nie zamula. Świeży, soczysty kwasek owoców jest tu wyraźny i sprawia, że ta czekolada jest idealną, nieco orzeźwiającą, propozycją na wiosnę-lato.


ocena: 9/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 482 kcal / 100 g
czy kupię znów: może za rok? kto wie?

Skład: tłuszcz kakaowy, surowy cukier trzcinowy, śmietanka z pełnego mleka w proszku, maliny (7%), mleko, syrop fruktozowo-glukozowy, słodka serwatka w proszku, odtłuszczone mleko w proszku, koncentrat cytrynowy (3%), suszone maliny (2%), sproszkowane maliny (2%), pełny cukier trzcinowy, lecytyna sojowa, wanilia, sól, suszone jagody, proszek cytrynowy (cytryny, skrobia kukurydziana), cynamon

niedziela, 29 maja 2016

Chocolat Bonnat Asfarth 65 % Milk Chocolate mleczna z Indonezji

Francuska marka Chocolat Bonnat (Bonnat Chocolatier) może pochwalić się naprawdę długą historią. Została założona w 1884 roku przez Felix'a Bonnat'a, a po latach tradycję kontynuowali jego synowie. Dzisiaj, czekolady Bonnat cieszą się wieloma nagrodami Akademii Czekolady, a asortyment jest naprawdę duży. Pochodzące z różnych plantacji na całym świecie 75-tki, mleczne, 100 % w kolorowych opakowaniach... aż nie wiedziałam od czego zacząć. W końcu padło na (rzekomo najlepszą) mleczną. Z ciemnych po prostu nie umiałabym wybrać jednej, a jako, że to moje pierwsze spotkanie z Bonnatem, nie chciałam od razu robić zapasu kilku tabliczek, chociaż 65 %-owa mleczna czekolada już od dawna mi się marzyła.


Chocolat Bonnat Asfarth 65 % Milk Chocolate to mleczna czekolada z Indonezji, a dokładniej z północno-zachodniej części wyspy Sumatra, o zawartości 65 % składników kakaowych. Najpierw myślałam, że to ciemna mleczna czekolada (jak np. mleczny Zotter 70 % "dark style"), ale... zapraszam do recenzji.
Czekolada jest zapakowana bardzo tradycyjnie i skromnie. Podoba mi się to.
Otworzyłam srebrny papierek i... trochę zdziwił mnie wygląd tabliczki. Podział na małe prostokątne kostki jest dość dziwny, a jej jasny kolor nie wskazuje na tak wysoką zawartość kakao.
Jedynym pocieszeniem był bardzo smakowity, naturalny zapach. Czułam ogrom śmietanki, takiej z wiejskiego mleka ze słodko-słonawym motywem. To drogie podchodziło pod ser i... oliwki. Oprócz tego były tu ciepłe nuty kakao i orzechów.

Czekolada głośno trzasnęła, mimo że wydawała się bardzo tłusta.

Gdy tylko pierwszy kawałek znalazł się w moich ustach, skojarzył mi się z zimną i śliska bitą śmietaną (której nie cierpię) zarówno ze smaku jak i z konsystencji, a potem nadszedł smak mlecznej kawy. Jej smak nie był wyraziście kawowy, to raczej delikatne cappuccino o nutach orzechowych i całkiem mocnym akcentem kakao.

Czekolada rozpuszczała się dość powoli, idealnie gładko i niezalepiająco, ale bardzo, bardzo tłusto. 65 jak widać to suma tłuszczu kakaowego i masy.

Smak zaczął się trochę rozwijać. Przy orzechach pojawiła się słona nutka, przechodząca w podwędzany motyw. Ni to coś trochę serowego (i jakże naturalnego), ni to po prostu wędzonego. Znalazłam tu dym, przysłaniający słodycz i... dopiero się zorientowałem, jak mało słodka jest ta czekolada. Słodycz wydaje się taka... naturalnie śmietankowa i znikoma, że to aż dziwne.
Chwilami pojawiały się tu nutki jakiś owoców... jakiś lekko cierpkich, innym razem truskawek... zalanych tłustą śmietanką.
Na koniec w ustach pozostaje suchy i gorzki posmak, co jest właściwie jedyną gorzkością, o jakiej można tu mówić.

Czekolada ma bardzo ciekawe nuty smakowe. Dym (który wystąpił także w indonezyjskiej Domori), kawa i takie "przyciemnienie słodyczy" jak w Pralus'ie, czy wędzono-serowe nuty znane mi z indonezyjskiego Morin'a mogłyby być trafieniem w sedno, zebraniem tego, co najlepsze z tych czekolad w jedną, gdyby tylko były intensywniejsze. Wystarczyło dać więcej ziaren kakao, na miejsce tłuszczu kakaowego. 
Za to strasznie podobała mi się znikoma słodycz. Jest znacząco lżejsza niż w Domori Javagrey.
Niestety za dużo jest tu tłuszczu, co psuje zarówno głęboki smak (uładza go, odziera z charakteru), jak i jedzenie. Smaczna, ale o wiele za tłusta czekolada, w której zawartość kakao jest według mnie przekłamaniem. Dodatkowo zabieram punkt za niewygodny podział na drobne kostki (co też psuło ogólne jedzenie).


ocena: 7/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 26 zł
kaloryczność: 626 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: kakao, tłuszcz kakaowy, cukier trzcinowy, mleko

sobota, 28 maja 2016

Wegmans Dark Chocolate with Raspberry flavored flakes 61 % ciemna z chrupkami o smaku malinowym

Czytając to, co tutaj piszę, na pewno można wywnioskować, jak bardzo lubię słodycze. Właściwie nie potrafię się oprzeć, gdy ktoś częstuje mnie czekoladą, której nigdy nie jadłam. Albo raczej inaczej: nie chcę się opierać. W końcu nie ma dwóch takich samych czekolad (powiedzmy), a już tym bardziej, jeśli chodzi o amerykańskie czekolady, w porównaniu do polskich.
Tą czekoladą zostałam poczęstowana, a właściwie to sama się poczęstowałam, i właściwie dopiero w tym momencie dowiedziałam się o jej istnieniu.

Wegmans Dark Chocolate with Raspberry flavored flakes 61 % to czekolada deserowa z zawartością 61 % kakao, chciałoby się powiedzieć: "z malinami", ale nic bardziej mylnego: z kawałkami o smaku malin. Prawdę powiedziawszy, nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek jadła właśnie czekoladę z malinami w kawałkach. Byłam jej bardzo ciekawa, chociaż głównie dlatego, że biorąc kawałek czekolady myślałam, że będę miała do czynienia właśnie z prawdziwie malinową czekoladą.

Tę czekoladę pozwoliłam sobie otworzyć zaraz po przyjeździe ze sklepu, a także zrobić parę zdjęć, żeby nikt nie zauważył (co mi się i tak nie udało). Przywitał mnie naprawdę przyzwoicie kakaowy zapach z nutą pewniej owocowości.

Wielka, kwadratowa kostka, czyli w mojej ulubionej formie, powędrowała do moich ust. Pierwszą rzeczą, jaką wyczułam była gorycz, sucha i nieostra. Czekolada sama w sobie miała całkiem sporo niezbyt przesadnej tłustawości, więc nie mogę powiedzieć, że miała suchą, czy pylistą konsystencję. Wyobraźcie sobie teren, na którym ciągle pada, a pewnego lata przychodzi straszliwa susza. Powietrze jest tak suche, że na języku można poczuć dziwaczną, przytępioną gorycz. Ta czekolada z początku przypominała coś takiego, jednak w wersji nieco osłodzonej.
Wyczułam tu w pełni stonowaną słodycz, której nie było za dużo, ale która swoje robiła, jak należy. Taka odrobinę maślano-karmelowa słodycz dodała tej tabliczce znacznie łatwiej przyswajalnego charakteru.
Gdy nadszedł kwaśny posmak cytryny, jakoś nie byłam zaskoczona. W tym smaku było coś takiego, że od razu miałam przed oczami cytryny, sok z nich, ich skórkę. Byłam pewna, że ten kwasek nie wziął się z kakao.
Byłam pewna, dopóki nie połączył się z kakao. Wtedy kwasek przybrał bardziej ziarnistą postać. Zaczęło mi się to podobać, gdy wreszcie czekolada odsłoniła małe, z początku straszliwie kwaśne, kuleczki.

Rozgryzłam je, a od nich rozszedł się słodko-kwaśny smak malin, zmieszanych z cytryną. Oba te smaki były przesadne, zbyt ostentacyjne. Smak malin też nie był tym, na co liczyłam. To nie były świeże, choć suszone maliny, a chrupiące kulki, udające je. Gdy spojrzałam na skład, stwierdziłam, że to kolejny produkt, na który można łatwo się naciąć. Nie wiem, mimo, że nie lubię podrabianych owoców w słodyczach, tak to... nie było aż takie złe. Ten, w końcu malinowy, smak zgrywał się z kwaskiem, który opisałam wcześniej i ciekawie to wyszło, jeśli przymknąć oko na sztucznawą słodycz.
Pod koniec, gdy kawałek czekolady prawie zniknął, a ja myślałam, że nic już mnie nie zaskoczy, poczułam nawrót goryczki, jednak znów niezbyt silnej. Była to gorycz trochę pod kawę pochodząca.

Reasumując, ta czekolada jest smaczna, ale w swojej prostocie nie skrywa niczego, co by jednak przyciągało. Myślę, że po jakimś czasie mogłaby zanudzić swoim poprawnym smakiem. Maliny mnie nieco rozczarowały, ale nie mogę narzekać - bądź, co bądź była nawet prawie smaczna.


ocena: 6/10
kupiłam: poczęstowałam się, ale została zakupiona w Wegmans
cena: 1.99 $ (chyba; ja nie płaciłam)
kaloryczność: 530 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie i sama bym jej nie kupiła

piątek, 27 maja 2016

Menakao Dark Chocolate 63 % / 70 % Fruity & Spicy Bird Chili ciemna z Madagaskaru z chili

Moją pierwszą Menakao była 70 % z chili. Z perspektywy czasu wiem, że nie byłam jeszcze wtedy gotowa na takie doznania, bo nie siedziałam w temacie prawdziwej czekolady, a z chili jadłam wcześniej tylko Lindt'a, który jest o wiele słodko-łagodniejszy.
Szybko postanowiłam zrobić do niej kolejne podejście, ale dopiero po przetestowaniu reszty asortymentu firmy. Zdarzyło się jednak coś kompletnie nieprzewidywalnego, bo Menakao wprowadziło zmiany i oprócz opakowania zmienili skład z 70 % kakao na 63 %.

Właśnie tę nowość dostałam jakiś czas temu od Piotra z Sekretów Czekolady, który chyba nie wiedział, jak wielką rzeczą okazał się w tamtym czasie dla mnie ten podarunek. Otóż stanęło na tym, że miałam dwie tabliczki: 70 % i 63 %. Nie mogło być lepiej!

Menakao Dark Chocolate 63 % Fruity & Spicy Bird Chili to ciemna czekolada o zawartości 63 % kakao pochodzącego z Madagaskaru z chili (także stamtąd).
Jest to propozycja Menakao z chili, którą wprowadzili w 2016.

Po wydobyciu tabliczki z czarnej folii, poczułam zapach typowy dla Menakao, czyli fuzję kefiru, drewna, owoców: cytrusów, czerwonych owoców oraz słodkich jagód. Nacisk położyłabym na te ostatnie: owoce. Nic nie zapowiadało tu dodatku chili, czyli ogół jest bardzo zbliżony do 70 %, chociaż może minimalnie bardziej słodki.
Kolor głębokiego brązu z czerwonawym połyskiem jest jaśniejszy, bardziej czerwono-mahoniowy.

Przy łamaniu czekolada okazała się bardzo twarda (nic dziwnego, popatrzcie jaka jest gruba), ale w końcu głośno trzasnęła. Był to dźwięk suchego drewna (bardziej suchego, niż sugerowałby to zapach).

Wreszcie pierwsza kostka wylądowała w ustach. Szybko zaczęła rozpuszczać się w szorstki, jakby surowy, sposób charakterystyczny dla Menakao, ale po chwili stała się bardziej kremowa, tłustawa (chociaż wciąż szorstka). Rozpuszczała się łatwiej, co w moim słowniku wcale nie znaczy lepiej.

Od razu rozeszła się soczysta owocowa słodycz ze specyficznym cytrusowym kwaskiem. Był to smak łagodny, ale w pewien sposób zadziorny.

Najpierw zaczęły przeplatać się tu czerwone owoce i soczyste pomarańcze, ale te pierwsze po chwili zalały słodkie jagody i jeżyny. Przy pomarańczach słodycz także się trochę nasiliła, a jednocześnie w gardle zaczęło robić się coraz cieplej za sprawą chili.

Analogicznie nasilał się też kwasek. Dosadnie zameldował się tutaj kefir, spod którego wychyliły się cytryny.
Ostrość chili zaczęła leciutko drapać w gardle, połączyła się z cytrusowym kwaskiem. Czekolada pokazała swój ostry pazurek!

Pomarańcze nie pozostawały jednak bierne i przy nasilającej się słodycz skojarzyły mi się bardziej z mandarynkami.
Gdzieś w oddali pozostała gorzkawość, która przyjemnie łączyła się z kefirowymi nutami - zaakcentowanymi dosadnie, ale nie zawsze na pierwszym planie; pikanteria chyba troszeczkę je przyćmiła.

Zakończenie było dość krótkie, najpierw trochę kefirowe, i czysto soczyste. To sok wyciśnięty z wymienianych owoców i przyjemna, znacząco silna, ale nie zaburzająca smaku czekolady, ostrość.


ocena: 10/10
kupiłam: dostałam od Sekretów Czekolady
cena: -
kaloryczność: 597,5 kcal / 100 g
czy znów kupię: możliwe

Skład: ziarna kakao z Madagaskaru, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa, bird chili


Menakao Dark Chocolate 70 % Fruity & Spicy Bird Chili to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Madagaskaru z chili (również stamtąd). Jest to poprzednia wersja czekolady z chili tej firmy.

Po otwarciu folii poczułam kefir / twaróg, suche drewno, całą gamę soczystych owoców takich jak: cytrusy, głównie pomarańcze, grejpfruity, skórka cytryn czy czerwone owoce oraz fermentujące jeżyny. Suche drewno i twaróg przełożyły się na to, że kompozycję odebrałam jako nieco bardziej wytrawną niż 63 % (ale tylko odrobinkę). Żadnego chili.

Przełamałam. Głośny suchy trzask bardzo ciemnej, z lekko czerwonawym przebłyskiem, tabliczki.

Zrobiłam pierwszy kęs, a kawałek zaczął powoli się rozpuszczać w sposób sucho szorstki i zupełnie niegładki; taki dziki i surowy. Trochę tłustości się w końcu pojawiło, ale czekolada cały czas wydawała się dość oporna, co jest swoistym urokiem Menakao, w którym ja się zakochałam.
Do poczucia suchości w ustach szybko dołączyła kwaśna gorzkawość grejpfruta, a ciepło chili szybko pojawiło się w gardle.
Po chwili grejpfrut zaczął robić się coraz bardziej słodki, bardziej... pomarańczowy i niezwykle soczysty. Po drodze dołączył także smak jeżyn i porzeczek. Tutaj nasiliła się gorzkość kakao, a sekundę później już nad wszystkim rozeszły się twarogowo-kefirowe nuty. Motyw nabiału przez moment wszystko zdominował i bardzo ciekawie połączył się z posmakiem chili i nasilającą się odczuwalną pikanterią - szala przechylała się w jej kierunku.

Kolejna fala przyniosła cytryny, skórkę cytrusów i dużo czerwonych owoców. Znowu czułam grejpfruta, a soczystość tego wszystkiego złączyła się w jedno. Przy przyjemnej słodyczy, nasiliła się też gorzkość skórek. W tym czasie chili zdążyło rozwinąć skrzydła - podszczypywało przyjemnie cały czas, aż w końcu pozwoliło "działać" owocom.

Całość zamknęła właśnie ta cudowna soczystość, całkiem silna gorzkawość i charakterystyczny smak twarogu-kefiru. W ustach pozostała kakaowa suchość i poczucie egzotyki, jednak bardziej niż w przypadku 63% wytrawnej.

Odebrałam ją zupełnie inaczej, niż za pierwszym razem. Przyznam, że pikanteria rozwijała się w ten sam sposób, co wtedy, jednak... dopiero teraz byłam w stanie w pełni skupić się na kakao. Pierwsza degustacja była dla mnie szokiem, przepaścią między prawdziwą czekoladą z chili a przesłodzonym, uładzonym Lindt'em.


ocena: 10/10
kupiłam: swiezopalona.pl
cena: 8 zł (za 25 g)
kaloryczność: 620,66 kcal / 100 g
czy znów kupię: chciałabym, żeby to było możliwe!

Skład: ziarna kakao z Madagaskaru, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, bird chili


po lewej: 63 %; po prawej 70 %
Ogólnie wydaje mi się, że 70 % jest bardziej grejfrutowo-nabiałowa, chociaż silnej kefirowej nuty nie mogę odmówić także 63 %. Jednak ją odebrałam jako głównie słodko-owocową (mimo że wciąż mam na myśli także cytrusy). Jest bardziej słodko-kwaśna, a 70 % bardziej wytrawnie-kwaśna, ale różnica jest tak mała, że gdyby jeść je w dłuższym odstępie czasu, mogłoby to umknąć.
Obie są pyszne i charakterne, a także bardzo specyficzne.

Sporej różnicy doszukałam się jednak w konsystencji. 63 % rozpuszcza się o wiele łatwiej (chociaż wciąż szorstko). Odebrało to jej jakiś ułamek uroku. 

czwartek, 26 maja 2016

Zotter Walnuts with Marzipan mleczna 50 % z kremem z orzechów włoskich z ich skarmelizowanymi kawałkami oraz marcepanem z rumem

Czasem nachodzi mnie myśl, że jakiego bym połączenia w kuchni nie wymyśliła, Josef Zotter pewnie już dawno na to wpadł. Oferta Zottera to w końcu zwariowane smaki, kunsztownie połączone. Jest jednak taka kategoria tabliczek, z której w każdym moim zamówieniu zawsze musi znaleźć się przynajmniej jedna. Mówię tu oczywiście o klasycznych, prostych (ale na pewno nie zwyczajnych) wariantach.


Zotter Walnuts with Marzipan to mleczna czekolada o zawartości 50 % z kremem z orzechów włoskich z ich prażonymi i skarmelizowanymi kawałkami oraz marcepanem z rumem.

Po rozchyleniu złotka poczułam smakowity zapach, kojarzący mi się z chłodnymi, zimowymi wieczorami, kiedy to męczyłam się z wyłuskiwaniem orzechów włoskich ze skorupek, a gdzieś w tle unosił się zapach marcepanu i grzańca, zrobionego z rumem. Wszystko to było otulone przez słodki, subtelny aromat czekolady.
Ależ to na mnie podziałało! 

Ciemna (jak na mleczną) czekolada szybko znalazła się w moich dłoniach i lekko trzasnęła. Z dwuwarstwowego nadzienia doszedł mnie wzmocniony zapach marcepanu i orzechów włoskich, a ja... tradycyjnie odłamałam kawałek samej dość grubej warstwy czekolady.



Kremowo tłustawa i bardzo mleczna.

Wydała mi się nieco bardziej mleczna, niż Zotter Nicaragua 50 % czy Ecuador 50 %, a przy tym mniej kakaowa i delikatniejsza, ale wciąż bardzo smaczna i wręcz idealna jako rama kompozycji.
Wreszcie przegryzłam się przez całość. Czekolada zaczęła się błogo rozpuszczać, teraz wydała mi się odrobinkę orzechowa, z silniejszą goryczką. Czyżby orzechy...? Nie.

Marcepan je wyprzedził, "wypełzając" powoli spod czekolady. Jak się okazało, był miękki, dość plastyczny.
Myślałam, że będzie bardziej zbity, ale nie. Bardzo wilgotny, wręcz mokry, nie miał prawa taki być. Wyraziście migdałowy, minimalnie słodki i skąpany w jakby lekko przyprawionym rumie wydał mi się doskonały. Alkohol idealnie podkreślił smak marcepanu samego w sobie, nie wychylając się za bardzo swoim smakiem.

Po chwili do głosu doszła także dolna część - krem z orzechów włoskich (z ich kawałkami). Ten już był bardziej zbity, o konsystencji tłusto-kremowej, ale nie do końca gładkiej, bo pełnej chrupiących kawałków orzechów. Przy nim nasiliła się ogólna orzechowość (wiadomo) i słodka mleczność, jednak w tym momencie to ten zasadniczy smak wybił się ponad wszystko.

Orzechy włoskie, moi drodzy. Najprawdziwsze, najnaturalniejsze i najcharakterniejsze. Ich pełny smak, wzmocniony przez lekko podprażoną nutkę.
Gdy gryzłam małe kawałki, dochodziła także silniejsza słodycz - czuć, że zostały skarmelizowane i świetnie to wyszło.

Całość idealnie wchodzi w smak subtelnej mlecznej czekolady, końcówka degustacji jest lekko słodkawa (zjadając całą tabliczkę doszłam do wniosku, że słodycz jest tu niezwykle znikoma)  i bardzo orzechowo-migdałowa.
Widać, że postawiono tu na jednoznaczność i siłę smaków.
Jeszcze nie jadłam czekolady, w której tak świetnie wyszłyby orzechy włoskie (moje ulubione). Cudo.


ocena: 10/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 553 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym

Skład: cukier trzcinowy, marcepan 20% (migdały, cukier trzcinowy, cukier inwertowany), tłuszcz kakaowy, orzechy włoskie 12%, miazga kakaowa, pełne mleko w proszku, rum, syrop glukozowo-fruktozowy, masło, soja w proszku (soja, maltodekstryna, syrop kukurydziany), sól kuchenna, ziarna wanilii, lecytyna sojowa, anyż.

środa, 25 maja 2016

Vosges Super Dark 72 % Coconut Ash & Banana ciemna 72 % z bananami i węglem kokosowym

Samo sięgnięcie po kolejną tabliczkę Vosges wprawiło mnie w dobry humor, a świadomość (albo właściwie nieświadomość) dodatku, z jakim będę miała do czynienia, już w ogóle ten dobry humor wzmocniło.
Miała to być moja pierwsza Vosges z serii Super Dark Collection, czyli ciemnych tabliczek z naturalnymi i zdrowymi dodatkami.
A pro po tej czekolady warto przypomnieć, jak zdrowe są kokosy pełne zdrowych tłuszczy, błonnika, potasu, magnezu, fosforu czy witaminy B9, oraz banany dostarczające potas i witaminę B6, wpływające pozytywnie na układ odpornościowy, ciśnienie, skórę i włosy. To wyczytamy w co drugiej kolorowej kobiecej gazetce.
A czym  niby jest węgiel kokosowy?
To niezwykle gęsta substancja wytwarzana przez sprasowanie zwęglonych łupin kokosowych. Może nie brzmi to za dobrze, ale rzekomo świetnie się sprawdza w leczeniu wielu schorzeń czy chociażby problemów żołądkowych.
Tak, też tylko co się dowiedziałam o istnieniu czegoś takiego.

Vosges Super Dark 72 % Coconut Ash & Banana to ciemna czekolada, z zawartością 72 % kakao, właśnie z hawajskimi bananami i kokosem ze Sri Lanki pod postacią węgla kokosowego.

Po otwarciu ozdobnej folii, ujrzałam wyjątkowo ciemną czekoladę. Vosges są bardzo ciemne, ale ta była dosłownie czarna. Zapach nie odstępował wyglądu, gdyż oprócz (wiadomo) kakao, czułam tu fusiasto-węglowe nuty. Były bardzo pokrętne. Silnie palone, właśnie aż pod węgiel podchodzące, ale zarazem "słodkawo" kokosowe i niesłodkie. Przy drugim wdechu już wiedziałam, że to bardzo mocna herbata z wielkimi fusami... Bardzo kokosowo-ziołowa herbata.

Połamałam na kostki; czekolada była twarda, czemu zawdzięczała głośne trzaśnięcia. W przekroju zobaczyłam małe drobinki: część czarnych jak sama czekolada i trochę żółtych.

Wreszcie wgryzłam się w czekoladę i pozwoliłam kawałkowi rozpuszczać się w ustach. Nie spieszyło mu się. Najpierw lekko kremowy, po chwili przybrał wyraz szorstko-pylisty, ale nie oporny. Czekolada rozpuszczała się przyjemnie, w ciekawy, rzadko spotykany sposób. Była taka... ciężko mazista i lepka, sprawiała wrażenie okopconej.

Okopcona była także w smaku, a może głównie w smaku. Silna gorzkość nie miała w sobie nic z drapieżności czy ordynarności. To była gorzkość palonej kawy, ziół, kokosa i czarnej herbaty. Pojawił się też motyw węgla, ale zdawał się w dużej mierze wypływać z samego kakao. Nie myślcie jednak, że to sama esencja kakao, bo i słodycz tu jest - bardzo subtelna i naturalna, autentycznie odrobinkę kokosowa.

Naturalna, dlatego że od pewnego momentu spod paloności i ziołowo-herbacianych nut wyłania się delikatna, dość świeża słodycz. Kojarzy się z mgiełką koktajlu kokosowo-bananowego. Silna, ale jedynie owocowa, słodycz bananów nasila się w momencie rozgryzania twardych drobinek. Nie ma ich zbyt wiele, ale zbyt mało też nie, czuć je wyraźnie, chociaż są tylko szczegółem.

Z kokosem sprawa jest bardziej złożona. Jego smak to jedynie posmak, ale zdaje się wypływać z kakao. Jest świeży i słodkawy; występuje też pod postacią twardych drobinek, które pod naciskiem zębów robią się miękkie i przyklejają się do nich. Warto przypomnieć, że to nie są wiórki! Mimo to, nasilała się przy nich słodko kokosowa nuta, ale wciąż jest niezwykle delikatna, tak, że prawie jej nie były.
Węgiel kokosowy...? Te kawałki to chyba nie do końca spalone kawałki kokosa, a sama kokosowo-węglowa miazga, jak mi się wydaje, jest wtopiona w tabliczkę (może nie powinnam tego pisać, ale kiedy wyjęłam kawałek czekolady z ust, pobrudziła mi palce na czarno, zupełnie jak węgiel).

Czekolada straszliwie mi smakowała, mimo że dodatki, na które głównie się nastawiłam, okazały sie zupełnie inne, niż je sobie wyobrażałam. Jest ich tak mało, że ciężko nazwać je dodatkami, ale są na tyle wyraźne, że czuć ich nuty i zdają się one wypływać z samego kakao. To akcent bananaów i akcent kokosa, a nie ich dodatek. Węglowy element straszliwie mi się spodobał i bosko złączył się z mocą kakao!
Myślę jednak, że więcej drobinek i np. dodatek wiórek nie zaszkodził by tej czekoladzie.


ocena: 9/10
kupiłam: Wegmans
cena: 6.99 $
kaloryczność: 558 kcal / 100 g
czy kupię znów: z chęcią bym do niej wróciła

Skład: ciemna czekolada (miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, wanilia), kawałki suszonych bananów, spożywczy węgiel z łupiny orzecha kokosowego, naturalny aromat

wtorek, 24 maja 2016

Domori D-Fusion Javagrey Milk Chocolate mleczna 45 % z Jawy z mlekiem tyrolskich krów

Po paru czekoladach mlecznych z solą, jakie pojawiły się na moim blogu, przyszedł czas na zgrabne przejście do czystych mlecznych. Jako, że to właśnie akurat te dwie Domori chciałabym do siebie troszeczkę porównać, myślę, że w tej roli doskonale się sprawdzą. Po Domori Lattesal, zdecydowałam się na drugą mleczną tabliczkę tej marki, gdzie zamiast wyjątkowo konkretnego dodatku ujawniono, jakie mleko zostało użyte do produkcji. Jest to mleko szarych krów z Tyrolu (regionu Austrii).
Nie wiem, ile sensu będzie miało moje porównanie z racji innego pochodzenia kakao, ale cóż... trzeba sprawdzić.

Domori D-Fusion Javagrey Milk Chocolate to mleczna czekolada, o zawartości 45 % składników kakaowych pochodzących ze wschodniej Jawy, z mlekiem szarych tyrolskich krów.

Po otwarciu sreberka i zbliżeniu jasnej, rudawej tabliczki do nosa, poczułam łagodny zapach mleka, przy którym delikatnie zarysowała się sugestia kakao i toffi. Przez moment wydawało mi się, że czuję tu i pewną kwiatową nutkę konwalii.

Trzymana w rękach czekolada wydawała mi się bardzo tłusto-miękka (trochę jak niektóre białe przypominające taflę masła), więc przy łamaniu jej na kostki ze zdziwieniem odebrałam chrupnięcie bądź co bądź twardawej tabliczki. 

W chwili pierwszego kęsa zaskoczyła mnie "niesłodkość" czekolady. W aż takim stopniu naprawdę bardzo rzadko spotykana w mlecznych. W tym miejscu natomiast pojawił się ogrom tłustego, świeżego mleka. 
Czekolada zaczęła się rozpuszczać bez problemu, powoli. Nie była jednak gładka jak ciemne Domori, a bardziej proszkowo-szorstka (ale tylko trochę), szorstko-mazista.

Kawałek czekolady uwolnił odrobinkę goryczki kakao, w której "coś" się kryło. To "coś" zostało bardzo szybko zalane naturalną i 100 %-owo mleczną słodyczą. W tej z kolei jakby kryła się słonawość, ale nie słony smak soli, a taka naturalna nutka wzbogacona jeszcze o bliżej nieokreślony motyw. 
Przy tym ponownie pojawiły się kwiaty, ale w wydaniu cięższym. Podsuszone, "poddymione"... Może to po prostu akcent dymu?
Kwiaty wydawały się wyłaniać z mlecznej słodyczy, która wraz z tym, jak maziście rozpuszczał się kawałek, przybrała wyraz mlecznego toffi. Ten posmak pewnie wziął się z cukru trzcinowego.

Pod koniec akcent kakao złączył się zarówno z toffi, jak i z dużą ilością mleka, a "dymne kwiaty" wydały mi się mieszanką jakiś przypraw, zalanych mlekiem. 

Podobała mi się tu silna mleczność, która była bardzo jednoznaczna (a nie płaska jak w np. mlecznej Valrhonie Jivara), a także słodycz, która była, ale... jakby zarazem jej nie było, a przynajmniej nie wprost. Jakby robiła uniki. To, co mnie trochę męczyło, to straszliwie delikatne nutki pochodzące od kakao, którego było za mało, by jakoś szczegółowiej je opisać. Zostały zalane mlekiem i toffi, co przełożyło się na smaczną, ale bardzo łagodną i nie taką niezwykłą kompozycję.
Chyba sól Guerande rzeczywiście mocno podkreśla smaki, bo Domori Lattesal jest o wiele wyrazistsza.


ocena: 8/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 11,90 zł (zniżka) za 25 g
kaloryczność: 602 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku (20%), miazga kakaowa, lecytyna sojowa