środa, 30 listopada 2016

Krówka Olecka (OSM Olecko) cukierki śmietankowe

Wraz z nadejściem chłodniejszych dni, moja Mama zamiast popołudniowych lodów, jak co roku, zaczęła podjadać coś słodkiego i konkretniejszego. Są to czekolady, cukierki i batony łatwo dostępne w sklepach, jednak jako, że jedzenie latami tego samego trochę jej się znudziło, a sklepy zaczęły sprowadzać nowości, to i takie zdarza się jej kupić. A że do słodyczy ma słabość, wie, że ja też ciekawostki lubię, to czasem i mi coś wpadnie (czy tego chcę czy nie). Obu nam marzą się krówki zapamiętane sprzed lat - suche i kruche z wierzchu i mokre, ciągnące wewnątrz, z tą tylko różnicą, że Mama postanowiła je znaleźć kupując po kolei te, jakie są. Pewnego dnia uwzięła się, że nie zje 0,5 kg cukierków jednego dnia... a wredna pani w spożywczaku zamiast "do pół kilo", nałożyła "trochę" więcej i tę różnicę (na oko Mamy) w postaci czterech cukierków oddała mi. Ile z tego pożarłam? A to się zaraz okaże.

Krówka Olecka OSM Olecko to krówki śmietankowe sprzedawane na pewno w wielu sklepach w północno-wschodniej części Polski, głównie na wagę. 

Cukierki mają według mnie brzydkie papierki, ale sposób ich pakowania (klasyczny papierek + przezroczysty papierek wewnątrz) obudził we mnie nadzieje na wyrób "jak sprzed lat".
Po wydobyciu ciężkiej beżowej krówki klejącej się naprawdę minimalnie, poczułam słodki, taki po prostu cukierkowo-krówkowy, zapach.

Przy krojeniu okazały się twarde i suche, okropnie się rozpadały. Przy gryzieniu wyszła jeszcze jedna paskudna cecha - były "przemielono" proszkowe. O ciągnięciu się, zalepianiu nawet nie ma mowy.

W smaku czułam głównie sam cukier i mleko / śmietankę w proszku (właściwie trudno określić przez ilość cukru).
Połowa krówki mnie zasłodziła, w gardle drapało tak, że poczułam potrzebę wypicia czegoś naprawdę gorzkiego. Czułam się, jakbym wsadziła do gęby kostkę (albo od razu kilka) cukru - aż mnie wykręciło, bo do tego tsunami cukru dobiegł smak "proszku i czegoś pochodzenia mlecznego" - (nie wiem, chyba przez cukier) nie szło zidentyfikować czy to bardziej mleko czy śmietanka, ale na pewno w proszku. (W składzie śmietanka nie jest w proszku, ale na smak to się nie przekłada.)
Konsystencja w ustach też była taka rozpadająco się cukrowo-proszkowa, aż do momentu wyplucia resztki.

Najgorsza krówka, jaką jadłam. W sumie... nawet jednej nie dałam rady. Nie wiem, czy uda mi się zmusić do sięgnięcia po jeszcze jedne otrzymane krówki (chociaż tamte zapowiadają się już lepiej).


ocena: 1/10 (bo zer nie wystawiam)
kupiłam: moja Mama kupiła w Lewiatanie
cena: 36,99 zł / kg
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: nie

Skład: cukier, syrop glukozowy, śmietana, mleko w proszku

wtorek, 29 listopada 2016

Zotter Viennese Melange biała z kremem kawowym i waniliowym

Kiedy moja szuflada na nowo zapełniła się Zotterami, cudownymi nowościami, po prostu nie wiedziałam, jak ułożyć sobie degustacje. Które najpierw? Co może być tak arcypyszne by zasłużyć na szczególny dzień? Nie wiedziałam i dalej nie wiem, ale w tym przypadku pomogła mi... data. Na tej czekoladzie zapomniano o "pieczątce" z datą, więc wcisnęłam ją na początek.


Zotter Viennese Melange to biała czekolada z kremem kawowym z dodatkiem czekolady ciemnej i kawowej oraz kremem waniliowym (na bazie mleka, śmietanki, miodu i migdałów).
Część kawowa stanowi 42 %, a waniliowa 18 % - bardzo podobają mi się takie proporcje.

Od razu po rozchyleniu złotego papierka poczułam kawę. Dużo kawy. W towarzystwie łagodnej, słodkiej śmietanki, ale tym, co zawładnęło moim umysłem była woń... Kawy. Patrząc na dość jasną tabliczkę, nie powiedziałabym, że to jej zapach, ale gdy tylko ją przełamałam, poczułam się, jakbym siedziała w jakiejś porządnej kawiarni. Naprawdę!

Skubnęłam każą warstwę osobno, ale od razu mówię, że najlepiej wszystko czuć podczas przegryzania się przez całą tabliczkę.

Bardzo tłusta w śmietankowo-maślany sposób czekolada rozpuszczała się kremowo, odrobinę zalepiająco, roztaczając swój błogi, bardzo słodki smak. Znalazło się w niej wiele wanilii i ewidentnie inne przyprawy, choć już po chwili stało się jasne, że także kawowym nadzieniem bardzo przesiąkła.

Z czasem robiło się coraz bardziej kawowo, słodycz także się rozwijała. Nie mam tu na myśli wzrastania. Ona po prostu robiła się inna. Jej waniliowy charakter stawał się pełniejszy, dochodziła do niego lżejsza nuta. Może odrobinę różana, soczysta. 
Tłuste nadzienie pod względem konsystencji kojarzyło mi się z bitą śmietaną i to także znalazło odzwierciedlenie w smaku, chociaż można tu mówić o bardziej mlecznej śmietanie.

Posmak, który wyłaniał się dopiero w połączeniu z drugą warstwą nadzienia, to subtelne migdały. Kiedy oddzielałam poszczególne części, tonęły w waniliowo-śmietankowej słodyczy, a z ciemną częścią odnajdowały się z, także jedynie posmakiem, kakao i miały okazję trochę zabłysnąć.

Tyle razy już wspomniałam o kawowej części - nic dziwnego, to ona stanowi tu większość. Ta warstwa nadzienia także była tłusta, ale rozpuszcza się wolniej, była odrobinkę szorstka, prawdopodobnie przez zmieloną kawę. Także w smaku zgarnęła większość. 

Przede wszystkim czułam dobrą kawę o smakowitej, niedrażniącej, gorzkości. Ten smak był wyrazisty, wręcz spektakularny. Czułam się, jakby zamknięto tam espresso z delikatnie kakaową nutką. Słodycz reszty tylko ten smak podkreślała na zasadzie kontrastu. Od samego początku czuć akcent kawy, który potem zmieniał się w jej pełny, cudowny smak, ze śmietankowymi akcentami, a końcówka była kolejną odsłoną boskiego napoju.

W tej kompozycji kawa cały czas była niepokonana, najważniejsza. Czułam się, jakbym popijała wzmocnione espresso z dodatkiem śmietanki i trochę dosłodzone, jednak wciąż z gorzkim charakterem. Nic a nic nie zakłóciło tu kawy nawet przez moment. To tak, jakby do Zotter Espresso "so dark" po prostu dodać śmietankę i trochę cukru, jednak nic nie odebrano.
Konsystencja była bardzo tłusta, ale nie wiem, czy to dzięki temu, jak to smakowało, czy też może ja zrobiłam się na to bardziej tolerancyjna (wszak to tłustość najwyższej jakości), bo nawet to mi tu pasowało.

Muszę przyznać, że początek mojej przygody z nowościami Zottera jest naprawdę świetny!


ocena: 10/10
kupiłam: foodieshop24
cena: 16 zł
kaloryczność: 508 kcal / 100 g
czy znów kupię: możliwe

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, śmietanka z pełnego mleka w proszku, mleko, syrop glukozowy z cukru inwertowanego, odtłuszczone mleko w proszku, słodka serwatka w proszku, kawa w proszku, miód, miazga kakaowa, pełny cukier trzcinowy, kawa mielona, migdały, wanilia, lecytyna sojowa, sól, cynamon, płatki róż, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier)

niedziela, 27 listopada 2016

Milka Peanut Caramel mleczna z orzeszkami ziemnymi w nadzieniu karmelowym i nadzieniem z orzeszków ziemnych z kawałkami orzeszków i chrupkami ryżowymi

Nie wierzę, sama w to nie wierzę. Milka na moim blogu?! Cóż, ja po prostu ciągle zaskakuję.

Mnie już Milki itp. zupełnie nie ciekawią, jednak moja kochana Mama wciąż to właśnie je jada. I nie zamierza tego zmieniać, ewentualnie swoją ulubioną karmelową czy Oreo, postanowiła raz zmienić na nowość (z karmelem! Tak, ona uwielbiam toffi, karmel itp.).  Bardzo, bardzo jej smakowała i, całkiem nieźle znając mój gust, uznała, że mi też może pasować.


Milka Caramel Peanut to czekolada mleczna z orzeszkami ziemnymi (11%) w nadzieniu karmelowym (10%) i nadzieniem z orzeszków ziemnych (22%) z kawałkami orzeszków ziemnych (1%) i ryżowymi chrupkami (0,4%).

Po rozchyleniu sreberka poczułam mocno słodki, ale i słono-fistaszkowy zapach, wzbogacony o nutę "taniości", ale w sumie nie był odpychający, tylko taki ot, zwyczajny.

Urocze orzeszki na każdej kostce nastawiają jednak człowieka pozytywnie (no, chyba, że tylko zdziecinniałą mnie), a że przy łamaniu nie ma żadnych problemów z tą czekoladą (nie topi się, nie rozwala, karmel pozostaje w środku), spróbowałam ze stoickim spokojem.

Natychmiast zaatakowała mnie słodycz, za którą wyraźnie pobrzmiewał akcent prażonych fistaszków. 
Czekolada rozpuszczała się tłusto i zalepiająco bardzo szybko ujawniając jeszcze tłustsze nadzienie najeżone chrupaczami (dzięki czemu poczucie tłustości było nieco osłabione), kostka nieco się rozchodziła, rozwalała ujawniając duże kawałki orzechów oraz całe (lub połówki?) orzechy, których nie pożałowano, i, jak na mój gust, za rzadki karmel - na szczęście w skąpej ilości. 
Przyznam, że ta milkowa konsystencja mnie zmęczyła, bo zdążyłam się od niej odzwyczaić, ale myślę, że słowo "przeciętna" będzie najbardziej trafne.

Wracając do smaku. Kiedy już wbiłam sobie do głowy, z jakiej półki czekoladą mam do czynienia, uznałam, że jak na nią, to w sumie sama czekolada jest prawie ok, tylko że za słodka i jakoś nawet niespecjalnie mleczna. Typowa Milka.

Od samego początku czuć orzeszki ziemne, których smak z czasem, dość szybko, się nasila. Kiedy nadzienie się rozpuszczało, czuć silną słodycz, ale i właśnie fistaszkowość, chociaż ten krem sam w sobie nie jest mocno orzechowy. Wydaje mi się, że czułam w nim nutkę soli. To, jak i fistaszkowość, napędzały kawałki orzechów. Te już były bardzo wyraziste w smaku, solidnie podprażone, dzięki czemu cudownie chrupały. Osłabiły ogólną słodycz, radząc sobie nawet z bardzo słodkim karmelem.
Jego było na szczęście mało, dzięki czemu trochę zanikał w smaku orzeszków. Trudno jest mi dlatego szczegółowo opisać jego smak, ale... wydaje się taki zwykły, jak z tych wszystkich batonów itp. (nie powtórzył się koszmar z milkowego karmelowego trio). Przy nim i przy kremie orzechowym przez chwilę odnotowałam jednak niepożądany, ale bliżej nieokreślony, posmak (chociaż wiadomo, że to margaryna). 
Orzeszki zatopione w karmelu skutecznie to wszystko tłumią. Podobnie jak te mniejsze kawałeczki, są bardzo dobre.
Ostatni dodatek to ryżowe chrupki, które w smaku nie grają żadnej roli (no chyba, że stanowią neutralne wypełnienie), ale nadają chrupkości. 

Ta czekolada w smaku kojarzyła mi się trochę z Michaszkami, masłem orzechowym a najbardziej ze Snickersem. Było co prawda bardzo, bardzo słodko i jeszcze bardziej tłusto, ale w sumie zjadliwie. Na pewno wyszło lepiej niż Reese's Chocolate. Zdaję sobie sprawę, że w tej cenie (czyli tych około 3 zł / 100 g) ciężko o coś lepszego i ciekawszego, jednak ja bym tej czekolady po prostu nie kupiła. 

Dwie kostki mi wystarczyły i i tak zrobiło się za słodko i za tłusto, choć przyznam, że uznałam wtedy tę czekoladę za całkiem w porządku (takie "można zjeść, ale jakbym nie zjadła to też byłoby ok"), w sumie... zaskoczyła mnie całkiem pozytywnie, jak na Milkę. 
Zrobiłam jednak mały eksperyment i wcisnęłam w siebie trzecią kostkę (na opakowaniu to sugerowana porcja, z czego zawsze kpię, bo są raczej śmiesznie małe) i po niej było już bardzo, bardzo za słodko, a na ustach czułam tłuszcz. Poczułam też nagłą potrzebę wypicia mocnej kawy. Oj, to już mnie przerosło.

Mam problem z wystawieniem oceny. Zdaję sobie sprawę, że nie mogę jej oceniać skalą dla prawdziwej czekolady, ale mam opory, wręcz sprzeciw wewnętrzny, przed wysoką oceną, bo dla mnie to taki mocny średniak wśród czekolad ogółem. Patrząc na jej skład i porównując go do innych Milek stwierdzam, że jest (jak na Milkę) nawet ok... Biorąc to wszystko pod uwagę, starając się być obiektywna i pamiętając, że po dwóch kostkach uznałam ją za "w porządku", wystawiam ocenę z przymrużeniem oka.


ocena: 8/10
kupiłam: dostałam od Mamy
cena: - (wiem, że kupiła w promocji w Tesco za 7,99 zł)
kaloryczność: 549 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: cukier, orzeszki ziemne, tłuszcz kakaowy, olej palmowy, odtłuszczone mleko w proszku, serwatka w proszku (z mleka), miazga kakaowa, syrop glukozowy, pasta z orzeszków ziemnych (3%), tłuszcz mleczny, syrop glukozowo-fruktozowy, kawałki orzeszków ziemnych, emulgatory (lecytyna sojowa, E476, E471, lecytyna słonecznikowa), mąka ryżowa, pasta z orzechów laskowych, aromaty, sól

sobota, 26 listopada 2016

Wild Ophelia Peanut Butter Cups Caramelized Bananas (czekoladki) mleczna 41 % z nadzieniem z masła orzechowego i czekolady oraz karmelizowanymi bananami na wierzchu

Z moją pasją jaką jest jedzenie i tym, jak celebruję cały proces przygotowywania posiłku, jego spożywania, czy nawet po prostu odkrywaniem smaków, czasem trudno jest mi się z niektórymi ludźmi dogadać. Chodzi mi o podejście "a coś tam zjem i nieważne, czy to będzie kanapka czy nie, z chlebem? jakimkolwiek! może być i ten biały tygodniowy. z czym? a co jest w lodówce? a jakiś ser... niech będzie". Dlaczego o tym piszę? Z jedną osobą nie mogłam się domówić, że prosząc o czekoladę Wild Ophelia z masłem orzechowym i bananami mam na myśli czekoladę. Tabliczkę. A nie cokolwiek o tym smaku. Nie powinnam narzekać, bo dostałam dwie paczki (żeby gramatura około 100 g, jak czekolady, się zgadzała), ale wiecie... każdy ma jakieś swoje dziwactwa. Ja akurat mam takie.

Wild Ophelia Peanut Butter Cups Caramelized Bananas to babeczki z mlecznej czekolady o zawartości 41 % kakao z nadzieniem z masła orzechowego i czekolady oraz karmelizowanymi bananami na wierzchu.

Traktuję je jako czekolada w formie babeczek, a co tam.


Po otwarciu paczki poczułam mocny zapach masła orzechowego, wyraźny akcent głębokomlecznej czekolady z odrobiną kakao i słodką nutkę bananów. 

Babeczki miały zaskakująco ciemny kolor. Kawałeczków bananów nie było zbyt wiele i w dodatku na części czekoladek było ich mniej, na części znacznie więcej.

Spróbowałam. Czekolada stanowiła dość grubą warstwę, ale okrywała słuszną ilość nadzienia. Dobre proporcje.
Rozpuszczała się wolno, zalepiająco, bo była kremowo-tłusta na sposób przyjemnie mleczny i maślany. W pewnym momencie robiło się jeszcze bardziej tłusto i zarazem "konkretniej", tak na sposób kremowy, ale i "przemielony". To nadzienie dochodziło do głosu także w konsystencji, bo w smaku... a właśnie.

Początkowo czułam głównie słodkie połączenie mleka i kakao. Mimo dość znaczącej słodyczy, nie było trudno skupić się na zasadniczych smakach, mleko miało bowiem pełny, wyrazisty smak, a nutka kakao była podkreślona przez lekką orzeszkową słonawość, wyczuwalną w tle już od samego początku. 

Raz i drugi poczułam słodycz bananów, z takim owocowym orzeźwieniem, w towarzystwie nieco palonego karmelu. Była to jednak nutka bardzo epizodyczna i pojawiająca się dosłownie na chwilę.

Posmak orzeszków ziemnych, w wydaniu oczywiście masłoorzechowym, z czasem się nasila. Pojawiał się akcent soli, na moment zniknął, znów się pojawił. Wydaje mi się, że słodycz także nieco wzrosła, ale wydała mi się taka bardziej podpalano karmelowa. 
Wyraźnie czułam masło orzechowe, ale smak czekolady z akcentem kakao nie zniknął ani na moment. Bardzo podobało mi się takie rozwiązanie (czekolada także w nadzieniu), bo w tego typu czekoladkach zawsze mnie trochę denerwowało, że najpierw czuję czekoladę, a potem zostaję z samym masłem orzechowym.

Całość jest bardzo smaczna, mimo że tłusta (ale w końcu masło orzechowe po prostu jest tłuste). Czekolada jakościowo jak najbardziej mi odpowiadała, a nadzienie było naprawdę świetne. Słodycz jest silna, ale wolałabym, żeby może nie tyle, co ją zmniejszyć, ale dodać więcej soli. 
Jedyne, co bym zmieniła, to banany. Na pewno dałabym ich nieco więcej i umieściła także wewnątrz, bo czułam lekki niedosyt jak na smak "Caramelized Bananas".
Coś tak czuję, że forma tabliczkowa bardziej by mnie zachwyciła.
Z Reese's Miniatures nawet nie ma porównania, przy Wild Ophelii są one śmiesznym gniotem z margaryny i cukru (ocen jednak nie różnicuję, bo i inne warianty, inne cenowe półki). 


ocena: 8/10
kupiłam: dostałam
cena: -
kaloryczność: 525 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: czekolada mleczna (cukier, miazga kakaowa, pełne mleko w proszku, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, naturalny aromat waniliowy), masło orzechowe (orzeszki ziemne), karmel (śmietanka, syrop kukurydziany, cukier trzcinowy, lecytyna sojowa, wodorowęglan sodu), suszone banany (banany, cukier), woda, sól morska, naturalny aromat.

piątek, 25 listopada 2016

Heidi WinterVenture Apple & Cinnamon mleczna z karmelizowanymi kawałkami suszonych jabłek, cynamonem i prażonymi chrupkami ryżowymi

Jadąc do taty do Krakowa, nie mogłam nie zatrzymać się w Warszawie. Wiadomo: coś zjeść, wypić kawę... i kupić jakąś czekoladę w Almie. Tam spotkały mnie jednak... puste półki. Tylko czyste Dolfiny i Cachety, które specjalnie mnie nie interesowały. Z kpiącym uśmiechem odwróciłam się w kierunku Heidi, gdzie wcześniej kątem oka zarejestrowałam całą letnią - rzekomo paskudną serię -(chciałam mieć satysfakcję, że wyjdę ze sklepu bez czekolad, bo Heidi w końcu nie wezmę), ale zamarłam. Przed moimi oczami leżały dwie czekolady, jak mi się wydawało, limitki z zeszłej, albo i jeszcze wcześniejszej, zimy. Prawie do nich podbiegłam. Daty? Długie. Kupiłam obie.
Przepyszną cynamonową z pomarańczą, jaką jadłam już dwa razy te dwa lata temu (biorąc pod uwagę, że rzadko robię powroty do jakiś czekolad, to dużo) oraz tę, na którą długo polowałam. Dlaczego? Poprzednią tabliczkę zjadłam na parę dni przed pomysłem założenia bloga i potem nie mogłam przeboleć, że nie mam zdjęć, by ją tu zamieścić.
Moje marzenie jednak się spełnia, czego efektem jest ta recenzja.

Heidi WinterVenture Apple & Cinnamon to czekolada mleczna z karmelizowanymi kawałkami suszonych jabłek, cynamonem i prażonymi chrupkami ryżowymi.

Jakoś wyjątkowo podoba mi się grafika na opakowaniu tej serii. Taka esencja zimowych smaków.

Po otwarciu tekturki i jeszcze przed rozerwaniem sreberka poczułam zapach cynamonu i jabłek. O rany! Gdy sreberko opadło... dopiero poczułam moc tych dodatków! Normalnie jakbym miała przed sobą szarlotkę, a obok schodzącą na dalszy plan typową, słodką mleczną czekoladę.

Cienka i jasna tabliczka okazała się zaskakująco twardawa, nie rozpuszczała się w rękach. Przy łamaniu wydała mi się dość chrupka, ale nie kruszyła się - to po prostu dodatki.

Po pierwszym gryzie od razu poczułam nieco przymglony przez słodycz cynamon.
Czekolada rozpuszczała się szybko ujawniając ogromną ilość dodatków - namiękających chrupków ryżowych, nadających poczucia chrupkości, oraz miękko-twardych kawałków jabłek, trochę oblepiających zęby. Dzięki temu nie odebrałam czekolady jako specjalnie tłustej, ale mimo to mam zastrzeżenia co do konsystencji. Za dużo mi tu było tych chrupaczy. Chrupki ryżowe w smaku nie wniosły nic, były tylko urozmaiceniem konsystencji, co na ten czas odebrałam jako wadę (wolę, żeby czekolada się rozpuszczała, a nie co i raz chrupać coś bez smaku podczas jedzenia jej).

W smaku przodowała słodycz, zdecydowanie za silna, chociaż nie jakoś tam wyjątkowo bardzo. Po prostu poziom zwykłej mlecznej czekolady, w której mimo wszystko czułam także przyjemną mleczność. Ewidentnie pełne mleko, chociaż mleczności Lindta nie osiągnęła.

Tym, co przełożyło się na stosunkowo dobry odbiór była naprawdę solidna ilość lekko pikantnego cynamonu. W zasadzie chwilami to on przejmował tu dowodzenie, co przy tej jakości czekolady uznałam za plus.
Dość szybko przebijała się także nutka jabłek. Początkowo był to soczysty, naturalny kwasek łączący się z cynamonem, co w efekcie dało wrażenie czekolady "szarlotkowej". Gdy jednak kawałki jabłek porządnie się odsłoniły, wydało mi się, że tylko nasiliły słodycz. Smakowały jabłkowo, oczywiście, ale tak słodko-jabłkowo, a przy tak słodkiej czekoladzie to już trochę za dużo. Na szczęście nie był to smak takich suszonych miękkich jabłek, a bardziej soczyście szarlotkowych i karmelizowanych kawałków.

Ogółem jednak nie mogę powiedzieć, że mi nie smakowała. To w sumie taka szarlotkowa, bardzo cynamonowa, przesłodzona chrupiąca czekolada i tyle. Nie ma co tu się za dużo rozwodzić, bo to czekolada, którą można nawet ze smakiem zjeść, ale bez której człowiek się obejdzie. Z tego co pamiętam, z pomarańczą i ciasteczkami bardziej mi smakowała. Wydaje mi się, że pomarańcze więcej wnosiły, a ciasteczka... po prostu nie były nielubianymi przeze mnie chrupkami ryżowymi.


ocena: 8/10
kupiłam: Alma
cena: 5,99 zł
kaloryczność: 533 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, karmelizowane kawałki jabłka 5,5% (suszone jabłko 70 %, cukier). prażone chrupki ryżowe 2% (mąka ryżowa, sacharoza, słód pszeniczny, dekstroza, sól), odtłuszczone mleko w proszku, cynamon 1%, lecytyna sojowa, aromaty: ekstrakt z wanilii i jabłkowy

czwartek, 24 listopada 2016

baton Cini Minis

Małej mnie nie kupowano słodkich płatków do mleka, a i nie ciągnęło mnie do nich. W czasach wczesnej podstawówki razem z Mamą miałyśmy jednak fazę na jedzenie Cini Minis na sucho, czasem w towarzystwie szklanki mleka. O ile ona do dziś darzy je sympatią, tak mi po pewnym czasie zaczęły wydawać się za słodkie. Gdy wróciłam po latach do takiego chrupania, też już nie cieszyły. Postanowiłam jednak dać jeszcze szansę batonowi-zlepkowi. O ile wszelkich zlepko-mikrusów udających coś zdrowego wprost nie cierpię, tak takiego czegoś... nie jadłam i w sumie byłam ciekawa, zwłaszcza że w jedzeniu słodyczy miałam długą przerwę (spowodowaną zwykłą niechęcią). Na logikę do "cinisów" kategoria słodycza w sumie pasowała.

Baton Cini Minis to płatki zbożowe w formie batonika z polewą mleczną od Nestle.

Od otwarcia nozdrza pieścił wyrazisty, ostro-słodki cynamon. Batonik po wyjęciu pachniał intensywnie cynamonowo, ale też do przesady cukrowo-słodko. Czułam też powiew mleka i oczywiście zbożową bazę.

Baton mimo małego rozmiaru, wydał mi się treściwy, konkretny, a jednak bardzo łatwy do przełamania. Poszczególne, pozlepiane fragmenty (kulki i kwadraciki) aż się ciągnęły. Był bardzo lepki. Lepił się do paluchów, sam zachowywał formę zlepka itd. Polewy na spodzie dali średnią ilość. Już na dotyk była tłusta i wyglądało, że zaraz zacznie się rozpuszczać.
Przy jedzeniu rzeczywiście rozpuszczała się szybko i proszkowo-tłusto, przez co wydała mi się lekko sucha.
Baton był trochę tylko suchawy jak płatki, średnio chrupiący i wlepiający się do zębów, jak to cinisy i chrupki zbożowe mają w zwyczaju. Zaskoczył mnie, jak dziwnie twardy był. O wiele twardszy i konkretniejszy niż można by się spodziewać po płatkach i takich chrupkach. Zawilgocił go syrop cukrowo-tłuszczowy. Zrobił się przez to twardo-ciężki, nie kruchy. Za jego sprawą batonik wyszedł więc dość mokro, jak oblany... no syropem, no. Według mnie to obrzydliwe.

W smaku z kolei... też straszne. Ta przeraźliwie słodka, lśniąca, przezroczysta polewa smakowała nie tylko czystym cukrem, ale też dziwnie obleśnie sztuczną słodyczą. Zasładzała natychmiast i to niestety w złym sensie. Drapała w gardle, w ustach męczyła. Już myślałam, że nic spod niej nie wyczuję, ale jednak.
Cynamon wreszcie się obudził. Czuć go trochę, oczywiście na słodko. Dobrze się łączył z płatkowo-chrupkowym, zbożowym smakiem. Ten kojarzył mi się z prażonym / karmelizowanym zbożem i... chrupkami do mleka, po prostu. Nie wydaje mi się, by między kwadracikami a kulkami była jakaś wielka różnica. Chwilami jakbym na słoność trafiła? Może ich naturalną? Przez cukrowość i tłuszczowy posmak trudno orzec.

Z polewą białą miałam ten sam problem, bo spod cukru niewiele w niej czuć. Cukier, mleko i margaryna miały w sobie jakiś zaduch, który jednak pasował do płatków.

Całość nie dość, że szybko zasładzała i tym samym odpychała, to jeszcze przyprawiała o niesmak w ustach, nim na dobre zdążyłam przełknąć. To jakiś dziwny posmak tłuszczu i słodycz? Na pewno nie cini minisów... przynajmniej nie tych ze wspomnień.

Batonik gdy chodzi o zamysł w sumie jest konsekwentny, ale to jak wyszedł, nie podoba mi się. Za słodki, że aż bez smakowego wątku głównego. Mało mi tu cynamonu, wolałabym silną mleczność warstwy ze spodu i niezawilgocone na twardo płatki. Jeśli ktoś myśli, że to fajna lekka przekąska, myli się. Jeśli ktoś myśli, że to "coś na dobry start"... myli się, oj myli bardzo.
To może nie tragedia, ale utwierdziłam się, że nie cierpię batonów-zlepków. Da się zjeść, ale ja wolę nie.


ocena: 3/10
kupiłam: Tesco
cena: jakieś 1,20 zł (?)
kaloryczność: 407 kcal / 100 g; batonik 25g - 102 kcal
czy kupię znów: nie

ziarna zbóż 39,5% (mąka pszenna pełnoziarnista 26%, płatki owsiane pełnoziarniste 7,7%, mąka ryżowa 5,3%, mąka kukurydziana 0,5%), biała polewa 18% (odtłuszczone mleko w proszku 5,1%, tłuszcz kokosowy, maltodekstryna, cukier, substancja wzbogacająca: składnik mineralny–wapń; tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa, aromat naturalny), syrop glukozowy, mleko zagęszczone słodzone 10%  (mleko, cukier), syrop cukru inwertowanego, substancje utrzymujące wilgoć (sorbitole, glicerol), olej słonecznikowy, cukier, odtłuszczone mleko w proszku 2,7%, maltodekstryna, skrobia kukurydziana, sól, substancje wzbogacające (składniki mineralne: wapń; witaminy: B3, B5, B2, B6, B9), lecytyny słonecznikowe, przeciwutleniacz (mieszanina tokoferoli), cynamon 0,03%, ekstrakt słodowy jęczmienny ciemny, barwniki (beta-karoten, annato), aromat naturalny

środa, 23 listopada 2016

Jubileu Plus Noir Pepitas De Cacau Caramelizadas ciemna 70 % z karmelizowanymi ziarnami kakao

Ostatniego dnia pobytu w górach w październiku miałam wybrać się na Szpiglasowy Wierch, a przy okazji  chciałam zobaczyć, jak wygląda Wielka Siklawa po dwóch tygodniach, jakie minęły od mijania jej. Tak mało czasu, a w górach normalnie jak dwie różne pory roku! 
Niestety, pogoda była taka, że... Jakby to powiedzieć? Jedna, wielka biel. Mam na myśli trasę na Szpiglasowy. Wielka, śnieżna pustynia, która skojarzyła mi się z białą wersją Marsa (planety, moi drodzy; wiem, że pewnie przez tematykę bloga o czymś innym pomyśleliście). Co więcej, widać było, że nikt tam nie chodził, przez co nie byłam pewna, gdzie jest szlak. Przez to zahaczyłam o schronisko w Dolinie Pięciu Stawów i przy czekoladzie zastanowiłam się, co dalej. Zdecydowałam, że po prostu pójdę sobie nad Morskie Oko przez Świstówkę (1763 m n.p.m.). Tam było całkiem przyjemnie ciepło, a nad Morskim trafiłam na piękną niebieska aurę, ale.... Asfalt mnie wykończył. Na szczęście, mogłam pocieszyć się czekoladą!

Jubileu Plus Noir Pepitas De Cacau Caramelizadas to czekolada ciemna o zawartości 70 % kakao z karmelizowanymi ziarnami kakao.

Kiedy zobaczyłam ją w Biedronce, nie wahałam się ani chwili, bo ciemną z galaretkami limonka-chili wspominałam naprawdę dobrze. Chciałam kupić jeszcze z gruszkami i migdałami, ale w porę zorientowałam się, że to mleczna, a tu już do poziomu słodyczy nie miałam zaufania i jednak odłożyłam.
Zakupioną podobnie jak poprzednie Jubileu zabrałam w góry.

Po otwarciu poczułam naprawdę mocny, czysto kakaowy i tylko trochę osłodzony, zapach.

Przełamałam bardzo ciemną, wręcz czarną, tabliczkę, która miło trzasnęła i ujawniła wiele kawałków kakao: większych i mniejszych.

Kiedy spróbowałam, kawałek czekolady zaczął powoli się rozpuszczać w sposób raczej kremowy niż suchy, ale na pewno nie zbyt tłusty.

Smak był, podobnie jak zapach, wyraziście kakaowy oraz średnio podprażony, co przełożyło się na lekko orzechową nutkę. Gorzkość była tu wyraźna, ale uładzona minimalną słodyczą. Kojarzyła mi się trochę z przypieczonymi brzegami ciasta kakaowo-orzechowego.

Gorzki smak nie nasilał się nawet specjalnie przy karmelizowanych kawałkach kakao. No, może trochę, ale odebrałam to raczej tak, że kawałki te smakowały gorzko, ale tak bardziej kawowo z jakby jagodowym zacięciem, jednak nawet bez najmniejszego kwasku. Całe szczęście, że nie przesadzili z ich ilością, bo nie lubię, gdy twardego, chrupiącego dodatku jest więcej niż czekolady.

aparat w telefonie coś
z kolorami czekolady "zakombinował"
Gorzkość nie była tu silna, ale można powiedzieć, że "dowodziła" innymi smakami, choć raz jeszcze podkreślę, że na pewno nie wydałaby się zbyt drażniąca dla osób wolących łagodne smaki.

Po zniknięciu kawałka, w ustach pozostawał posmak kakaowy, nie czekoladowy.

Ogólnie ta czekolada była dobrze wyważona, chociaż na szczęście raczej gorzka, niż słodka. Była mocno kakaowa i pyszna, właśnie dzięki tej prostocie.


ocena: 9/10
kupiłam: Biedronka
cena: 4,99 zł
kaloryczność: 589 kcal / 100 g
czy znów kupię: jak je przecenią, to może kupię

Skład: miazga kakaowa, cukier, karmelizowane ziarna kakao 10 % (ziarna kakao, cukier), tłuszcz kakaowy, koncentrat masła, lecytyna sojowa, aromat waniliowy

wtorek, 22 listopada 2016

J.D. Gross Ecuador / Ekwador 70 % ciemna z Ekwadoru z kawałkami karmelu

Tego dnia (12.10) pogoda miała być okropna i chyba ze trzy razy zmieniałam zdanie, co do tego, gdzie by tu pójść. W końcu stanęło na Rakuskiej Czubie, bo bałam się złych warunków np. na Jagnięcym. Po drodze do Białej Wody z jednej strony miałam mgłę i deszcz, a z drugiej (czyli ze strony mojego szlaku) słoneczko. Przyznam, że mnie to zaskoczyło, oczywiście pozytywnie. Droga do Zielonego Stawu okazała się strasznie męcząca, bo mimo że niemal płaska, to pokryta topiącym się śniegiem i błotem.  Od schroniska było jednak już tylko lepiej: ciepło, zero wiatru, nic nie padało, a widoki... Zapierające dech w piersiach. Droga na szczyt była wyjątkowo widowiskowa i aż dziwne, że nikogo tam nie było - brnęłam w śniegu przecinając sobie drogę. Na Rakuskim Przechodzie nie mogłam nacieszyć się widokami, ale naprawdę się wystraszyłam, spotykając ludzi (bo wcześniej naprawdę żadnych śladów nie widziałam), a gdy w końcu dotarłam na Rakuską Czube (2038 m n.p.m.), nagle nawiało chmur i nie widziałam nic oprócz starego krzyża (jakaś wyprawa krzyżowa mi w tym październiku wyszła). Jeśli mam być szczera... on też mnie wystraszył, bo jakoś wyleciał mi z głowy, a wyglądał co najmniej upiornie. Eh, no ale mówi się trudno. Najśmieszniejsze jest to, że gdy wracałam, chmury znów odsłoniły okolicę.
Czekoladę, którą specjalnie wybrałam jako zawierającą sporo cukru (zastrzyku energii) przy jednocześnie zadowalającej zawartości kakao, otworzyłam na szczycie, ale właściwie jadłam ją przez cały dzień. I muszę przyznać, że skutecznie mi ten cały dzień umiliła, mimo, że i tak był świetny!

J.D. Gross Ekwador 70 % z Kawałkami Karmelu to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao odmiany arriba pochodzącego z Ekwadoru z kawałkami karmelu. Tabliczka ma niestandardowe 125 g.
Tak przynajmniej jest na opakowaniu, na którym niestety nie znalazłam producenta. Wiem więc tyle, że to czekolada z Lidla (a czekolady z Lidla bardzo lubię... tylko wolałam ich anglojęzyczne nazwy).

Po otwarciu poczułam przyjemny słodki zapach wyraźnie ciemnoczekoladowy, a więc jako specyficzny duet ze sporą dawką kakao. Po porządniejszym "wwąchaniu" się czułam także lekko słodkokarmelowy motyw.
Wiem, że wygląd mojej tabliczki nie zachwyca, ale w tych chmurach zaczęło trochę kropić i... ekhem, widać. :P

Po przełamaniu i usłyszeniu charakterystycznego trzasku, zobaczyłam dość sporo złotych kawałków i wreszcie wgryzłam się w dużą i elegancką kostkę.

Czekolada nie była zbyt tłusta, ale rozpuszczała się kremowo i powoli, ujawniając chrupiąco-chrzęszcząco-rozpuszczające się kawałki karmelu.

Od początku witał mnie wyrazisty smak kakao o nieco kawowym wyrazie, ewidentnie silnie prażony. Gorzkość była łagodna, stonowana przez nieprzesadzoną słodycz. Żadnych kwasków, czy ściągania.
Powoli dochodził do niej bardziej palony posmak, może nawet ze szczyptą soli, a później nasilała się słodycz.

Słodycz w dość znaczącej części pochodziła od karmelu, którego smak był głównie słodki i palony, co wyjątkowo pasowało do "kawowej" czekolady.

Do głowy przyszło mi skojarzenie z kawą z syropem karmelowym, zbliżonym smakiem do cukierków typu Werther's Original. Całkiem silny był tu posmak masła, co kojarzy mi się bardziej z toffi niż karmelem.

Ogólnie jest to bardzo dobra czekolada zawierająca wszystko, co obiecuje opakowanie. Nie ma przegięcia w żadną ze stron, chociaż ten karmel bardziej mi przypomina toffi. Tutaj na myśl przyszła mi Cachet z karmelem - tam z tymi cukierkami mamy przykład źle dobranego karmelu do czekolady, w J.D. Gross właściwie ciężko znaleźć jakieś wady.
Mogliby jeszcze zrobić taką z karmelem i solą, to byłoby marzenie!


ocena: 9/10
kupiłam: Lidl
cena: 4,99 zł (za 125 g)
kaloryczność: 531 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie wiem

Skład: miazga kakaowa, cukier, kawałki karmelu 15% (cukier, syrop glukozowy, bezwodny tłuszcz mleczny, naturalny aromat, sól, lecytyna słonecznikowa), tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa, ekstrakt z wanilii

poniedziałek, 21 listopada 2016

Bellarom Hazelnut Milk Czekolada mleczna z całymi orzechami laskowymi

Drugiego dnia podczas październikowego wyjazdu zdecydowałam się na Polski Grzebień (2200 m n.p.m.) leżący w słowackich Tatrach Wysokich. W latach dwudziestych to nim biegła granica Polski z Węgrami (stąd nazwa), a ja... No cóż, uważam, że przełęcze mają wyjątkowy klimat, a tutaj jeszcze takie małe dziwadełko - szczypta Polski na Słowacji.
Idąc z Tatranskiej Polianki przez Polanę Velicką miałam naprawdę przyjemną pogodę, wydawało się, że słońce lada moment wyjdzie zza chmur. Niestety, od schroniska widać było, że dalej nikt nie idzie. Ja jednak tym razem o raczkach nie zapomniałam ani się nie zaleniłam, więc ruszyłam już w nich. I dosłownie pół godziny później lazłam w śniegu po kolanach. Na oślep sunęłam w miejscu, gdzie gdzieś pode mną w śniegu były łańcuchy. Zaczynała naciągać mgła i prószyć śnieg, ale naprawdę nieprzyjemne warunki spotkały mnie dopiero na Grzebieniu. Straszliwie wiało, że właściwie tylko weszłam i zaraz zaczęłam schodzić, albo raczej zjeżdżać (mimo raczków) w śniegu. Przyznam, że się trochę bałam, ale skoro weszłam to i zejść trzeba było (a stara metoda dupoślizgu zawsze dobra).

Schodząc już w bardziej cywilizowaną część szlaku, czułam silną potrzebę uczczenia tego. Tak, już schodząc, bo nie jestem aż tak walnięta, by robić sesję czekoladzie przy takim wietrze i śniegu, jakie były na górze. Co więcej, nie chciałam jeść czekolady, która mogłaby smakować jak taka tylko co wyjęta z lodówki, więc otworzyłam ją już nieco niżej, w przyjemnie osłoniętym miejscu.

Bellarom Hazelnut Milk Chocolate / Czekolada mleczna z całymi orzechami laskowymi zawiera aż 27 % orzechów i 12 % śmietanki, która w składzie jest przed mlekiem. 
Oznacza to, że ma aż o 2 % więcej śmietanki niż Bellarom Hazelnut Chocolate / Czekolada deserowa śmietankowa (ciemna mleczna) z całymi orzechami laskowymi  (która miała jej 10 %) i paradoksalnie mniej mleka (dzisiejsza 3,5%, a tamta 4%). Oczywiście to kakao (a nie cukier) ciachnięto do 33 %, ale i tak bardzo chciałam je porównać ze względu na "nasiąknięcie orzechami", o czym pisałam przy tamtej.

Po otwarciu tektury i rozchyleniu złotego papierka, poczułam słodki zapach czekoladowo-orzechowy. Przyznam, że był smakowity, mimo że nie wyjątkowy, czy tak silny jak migdałowy w wersji z migdałami.

Połamałam. Orzechy tradycyjnie świetnie się w niej trzymały, było ich dużo: ogrom całych i kilka kawałków. Czekolada wydała mi się ciemniejsza od migdałowej, ale to chyba dobrze (?).

Wreszcie spróbowałam, a kawałek który miałam w ustach zaczął rozpuszczać się tłusto na sposób śmietankowo-maślany powoli ujawniając orzechy.

Od samego początku czułam smak mocno mleczny, ale z wyraźnie zarysowaną śmietanką, która to z czasem zawłaszczała sobie coraz więcej miejsca.
Kakao było całkiem nieźle zaznaczone jak na tę zawartość, ale ono nie było już smakiem samym w sobie. Wydało mi się zespolone z lekko orzechową nutą, jak w jakimś kremie czekoladowo-orzechowym. Czekolada ewidentnie przesiąkła orzechami laskowymi, których smak oczywiście nasilał się przy ich rozgrywaniu. Były chrupiące i wyraziste, mniam, po prostu idealne.

Jeśli zaś chodzi o słodycz to muszę przyznać, że nie wydała mi się aż taka przesadzona. Właściwie była idealnie trafiona, jeśli ktoś sięga właśnie po mleczną, a nie ciemną śmietankową.  Oczywiście była silniejsza, ale nie czysto cukrowa, bo i orzechy były wyrazistsze.

Ogólnie mi bardzo smakowała, chociaż nie na 10. Jest to zadowalająco wysoka jakość przy niskiej cenie. Wydała mi się słodsza i bardziej orzechowa od ciemnej deserowej, a przy tym oczywiście bardziej mleczna i mniej kakaowa, co chyba oczywiste (hm, moja teza znalazła potwierdzenie).
Dodatkowo, Lidl ma u mnie ogromny plus za to, że posiada w ofercie i ciemną deserowa z orzechami i tą. Mógłby jeszcze pomyśleć o innych orzechach...


ocena: 9/10
kupiłam: Lidl
cena: 5,89 zł (promocja)
kaloryczność: 598 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie wiem

Skład: cukier, orzechy laskowe (27%), tłuszcz kakaowy, śmietanka w proszku (12%), miazga kakaowa, mleko pełne w proszku (3,5%), serwatka w proszku, lecytyna słonecznikowa, naturalny aromat wanilii