piątek, 30 marca 2018

Jordi's Chocolate Madagascar Bejofo 75 % ciemna z Madagaskaru

Po dwóch pierwszych tabliczkach marki Jordi's (na moje nieszczęście białych) zupełnie nie wiedziałam, co o marce myśleć, bo jedna była ciekawa i smaczna (z zieloną herbatą), a druga okropna (z nibsami). Dałam szansę aż trzem ciemnym (w tym dwie z kakao dość rzadkich regionów), a żeby nie rzucać się na głęboką wodę, najpierw sięgnęłam po opcję najbezpieczniejszą, bo z kakao z Madagaskaru, czyli bardzo lubianego przeze mnie i charakterystycznego.
Co więcej, kakao, z której tę czekoladę zrobiono pochodzi z plantacji należącej do właściciela kochanej przeze mnie marki Akesson's - Bejofo, położonej w dolinie Sambirano (gdzie kakao zostało lata temu zaimportowane z Jawy - taka tam ciekawostka).

Jordi's Chocolate Madagascar Bejofo 75 % to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao trinitario z Madagaskaru, z doliny Sambirano.

Po otwarciu poczułam ogrom nabiału kojarzącego się twarożkiem, coś lekko cytrusowego, stykającego się również z ogromem ciepłych (choć wciąż w pewien sposób soczystych) nut takich jak żywe, ukwiecone drzewa (tu może i coś trochę miodowego) czy popiół / dym podchodzący pod wilgotny torf (za sprawą wspomnianych "cytrusków").

Bardzo ciemna, ale czerwonawa tabliczka głośno trzaskała, choć wydała mi się... jakby pełna, zawilgocona i gęsta.
Jakież było moje zdziwienie, gdy w ustach okazała się szorstka i piaszczysta. Wydawało mi się, że spośród mikroskopijnych drobinek płynęły hektolitry soku, dzięki czemu odebrałam ją jako lekką i rześką, nie tłustą.

Smak spiorunował mnie już od pierwszego kęsa lekko cierpkim, ale i soczystym kwaskiem owoców, a po chwili także nabiału.

Idealnie trafione palenie czy dosłodzenie podkręciły to, co najlepsze, biorąc się do roboty natychmiast, same w sobie nie zwracając na siebie aż tak uwagi.

Oto lekko odymione nuty przywodzące na myśl cygara i korę gdzieś pośród całego, żywego lasu tropikalnego (może jakiś przyrodnik zapalił sobie cygaro w małej chatce pośród takiego? może nawet popijał kawę? choć może to moja wyobraźnia już ją dodała) trafiając na ocean soczystości wydały niezwykle charakterny owoc: grejpfrut.

Twarożek, taki z podwędzanego sera białego (?) z... wymieszanym jogurtem / kefirem wpisał się w soczystość. Kiedy pojawiała się przy nim ziemista nutka, wyraźniej odzywała się cytryna (taka ze skórką), ale nie robiło się zbyt kwaśno.

Właśnie ten twarożek to tonował, a ja nagle z zaskoczeniem poczułam słodkie, czerwone owoce: maliny i... czereśnie? Dojrzałe, w pełni sezonu i słodziutkie.

Większość słodyczy pochodziło od wspomnianych malin, ale znalazło się i trochę miejsca dla lekko wręcz miodowych nut kręcących się na drzewnej (tej palono-odymionej) bazie. To osłodziło i cytrusy, niosąc dojrzałe, soczyste pomarańcze.

To właśnie bardziej drzewno-palone, konkretniejsze nuty kończyły degustację, konsystencja zwracała uwagę na miodowość (bo jakby taki scukrzony), ale w posmaku oprócz ich na jeszcze bardzo, bardzo długo pozostawał też twarożek, maliny i ogrom cytrusowej soczystości.

Byłam w szoku, jak intensywna i głęboka - po prostu pyszna! - okazała się ta czekolada, ale najbardziej zaskoczyło mnie, że w gruncie rzeczy była bardzo podobna (choć mniej złożona) do mojej ukochanej Akesson's 75 % Criollo Madagascar Ambolikapiky Plantation (choć Akesson's wygrywa bardziej kawowymi, herbacianymi nutami i strukturą) - dopiero po degustacji się wczytałam i wyszło, skąd Jordi's ma kakao.


ocena: 9/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 21,49 zł (za 50 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność:  602 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

czwartek, 29 marca 2018

Pacari Lemon Verbena ciemna 60 % z Ekwadoru z werbeną cytrynową

Do jedzenia (nie do degustacji prawdziwych czekolad!) lubię sobie coś włączyć. Nieważne co, ważne aby gadało i nie było zbyt wymagające jeśli chodzi o treść. Może to być dosłownie wszystko - film, który widziałam już sto razy, dyskusje kłótnie polityczne, seriale, anime, bajki. Ostatnio padło na Pamiętniki Wampirów, przy których po którymś tam razie mój zajęty głównie jedzeniem umysł zarejestrował słowo "werbena". Przypomniało mi to o tym, że podobnie jak miętową Pacari (mini, pełnowymiarowa), z werbeną jadłam już wersję miniaturową, a miałam jeszcze jedną, więc byłam ciekawa, czy pełnowymiarowa tabliczka odsłoni mi coś nowego. Czy będzie tak samo jak w przypadku miętowej? Nadarzyła się fajna okazja, by wszystko zjeść w krótkim odstępie czasu.

Pacari Lemon Verbena to ciemna czekolada o zawartości 60 % kakao z Ekwadoru z werbeną cytrynową.

Po otwarciu poczułam ogrom cytrusów, takich soczyście orzeźwiających, lekkich, ale i wkomponowanych w ziemistą czekoladę. Przy jej gorzkawości bardzo wyraźnie zaznaczyła się mocno ziołowa nuta, ale z kolei kwiatowa słodycz ciągnęła ją w bardziej żywym, lekkim kierunku.

Twarda, ciemna tabliczka trzaskała głośno, a w ustach rozpływała się powoli, nietłusto, a w przyjemnie pylisty sposób. Nie było w tym ani odrobiny suchości, czekolada była zaskakująco soczysta, jakby z tego pyłku płynął sok.

Degustację rozpoczynała lekka słodycz i stonowana ziemista, a już po chwili ziemiście-ziołowa, gorzkawość. Poszczególne nuty szybko ulegały rozproszeniu, przy czym każda nabierała wyrazistości.

Otóż gorzkawość ziemi rozkręcała się w coraz bardziej ziołowym kierunku. Było w tym coś rozgrzanego, ale i tak wilgotnego, że na myśl przychodziły raczej świeże rośliny niż suszone, chociaż i ziołowo-suszonego posmaku nie brakowało (pewnie za sprawą lekko palonej nutki kakao).

Słodycz szła w kierunku palono-karmelowym, ale zahaczała także o płatki róż. Na drodze do wręcz "perfumowości" typowej dla Pacari stanęła jednak cała ta roślinność, smak młodziutkiego zielonego badylka. Tchnęło to w kwiaty życie, rześkość. W pewnym momencie rześkość wręcz chłodziła (jak mięta). W całym tym orzeźwieniu świetnie odnalazły się cytrusy.

Cytryny, najpierw jakby ukryte w ziemistych nutach, rozwijały się w cudownie ziołowo-kwiatowym klimacie. Czułam jakby słodkie zioła, jakiś napar herbaciano-kwiatowy z mocno orzeźwiającym smaczkiem cytrusów. Wręcz jakby z cytrynką (chwilami zahaczając o skórkę)... Oczami wyobraźni widziałam ukwiecone drzewka cytrusowe, ale... kompozycja cały czas zawracała ku ziołowym smakom. Takie "ziołowe cytryny".

To właśnie one kończyły degustację. Rześkość, soczystość cytryn i wyraźna ziołowość wraz z ziemiście-cytrusowym kakao pozostawały na bardzo długo w posmaku, wraz z poczuciem orzeźwienia.

Ziołowe cytryny, kwiaty i pewna ziemistość - smaki te w bardzo ciekawy sposób nawzajem przypominały sobie o powadze i nadawały lekkości. To pyszna czekolada - zarówno bardzo soczysta, cytrusowa, jak i zdecydowanie ziołowa. Nie dla każdego, ale na szczęście bardzo dla mnie.

Miniaturowa wersja wydała mi się słodsza i lżejsza - pewnie przez to, że rozpuszczała się szybciej, więc kakao nie miało możliwości aż tak wyeksponować wszystkich swoich walorów. Nie znaczy to, że jest między nimi jakaś ogromna różnica; po prostu taka wynikająca z grubości (nie wiem, o co chodzi ze składem, bo na mini nie ma procentów).


ocena: 10/10
kupiłam: pralineria Neuhaus (za czyimś pośrednictwem - dziękuję!)
cena: 19 zł
kaloryczność: 597 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarno kakao 48,84%, cukier trzcinowy 40%, esencja werbeny cytrynowej 6%, tłuszcz kakaowy 4,96%, lecytyna słonecznikowa 0,20%

środa, 28 marca 2018

Domori Trinitario 70 % Rotondo ciemna

Po zakończeniu przygody z Franceschi doszłam do wniosku, że czekolady tej marki jakby próbują udawać Domori, co tym bardziej podkreśla przepaść między nimi. Nie jest to negatywny osąd, tylko uzasadnienie, dlaczego mnie nie porwały. Nawet te smaczniejsze (czyli linia Criollo) tabliczki jakoś do mnie, tak bardzo, nie przemawiały, a uzmysłowiły jedynie, jak bardzo stęskniłam się za Domori. I tu zrobiło się ciekawie, bo... nowości Domori miałam, owszem, ale to blendy z trinitario, więc takie "Domori zwyklejsze". Jak Domori odnajdzie się w takich klimatach? Byłam dobrej myśli, bo w sumie to właśnie te "zwyklejsze" Domori wydają się bardziej moje, niż subtelne (choć wciąż bogate) criollo.

Domori Trinitario 70 % Rotondo to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao trinitario pochodzącego z różnych (nieokreślonych) regionów, a więc blend.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach drzew i ziemi o bardzo orzechowym charakterze. Nie bez znaczenia był tu palony motyw, ale wydało mi się to i tak żywe, drzewa momentami kojarzyły się wręcz z zielonymi badylkami, młodymi gałązkami.
"Żywość" i pewną soczystość nakręcał wątek granatowych, słodko-kwaskowatych owoców: porzeczek, jeżyn, granatowych winogron, jagód... takiego całego miksu.

Przy łamaniu twarda tabliczka wydała mi się "pełna", głośno trzasnęła, a w ustach rozpływała się powoli, łatwo, ale sprawiając wrażenie trochę opornej z racji tego, że przypominała gęsty, zbity krem (z czasem wręcz masło orzechowe).

W smaku w pierwszej chwili poczułam gorzki - choć nie za mocno - dym, pieczone orzechy i... kwasek właśnie orzechów. Ten był jednak słabiutki, zaraz się trochę usunął, a dym zaczął puszczać przodem drzewne i orzechowo-drzewne nuty. Przywodziło to w pewnym momencie na myśl coś suszonego.

Raz po raz, trochę na dłużej, potem tylko jako krótkie epizody, przebijały się zróżnicowane kwaski. Były to charakterne owoce z zapachu, a więc jakieś porzeczko-jeżyno-jagody.

Tonowała je jednak pewna stateczność. Skojarzyło mi się to z jakąś... mleczną bułką, potem może i czymś zupełnie bardziej mlecznym. Ta "bułkowość" równie dobrze mogła być jakimiś... fasolowymi (choć właśnie bardziej "na słodko") nutami (producent pisze o płatkach śniadaniowych - nie jestem w pełni przekonana), jednak ogrom palono-orzechowych akcentów i konsystencja stworzyły w mojej głowie obraz właśnie mlecznej bułki posmarowanej ogromem masła orzechowego.

Palone, wręcz podsuszane klimaty, cały czas przeplatały się także ze słodyczą, choć ta nie była zbyt mocna. Nie wydała mi się też charakterystyczna dla Domori. Przypominała raczej mniej charakterne daktyle.

To właśnie one, oraz palone nuty masła orzechowego, drzew i orzechów wraz z lekkim akcentem cierpkich, ciemnych owoców leśnych pozostawały w posmaku na dość długo.

Z zazkoczeniem odkryłam, że czekolada była podobna do blenda criollo - podobne nuty, tylko że trinitario była o wiele bardziej orzechowa niż owocowa. Zastanawiam się... może np. pochodzenie kakao i sposób produkcji były podobne, a zmieniono tylko gatunek?
Całość wyszła przyjemnie, choć bez szału.


ocena: 8/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 31,99 zł (za 75 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność:  558,5 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy

wtorek, 27 marca 2018

Millano-Baron Luximo Premium Ekwador 72 % cocoa ciemna

Plantacyjne czekolady z marketów ni jak się mają do prawdziwych plantacyjnych czekolad, ale już nie raz się przekonałam, że i takie potrafią czymś zaskoczyć. Ogólnie, jeśli producent pamiętał o zachowaniu dobrego składu, jestem do nich pozytywnie nastawiona. Za słodyczami z Biedronki jednak nie przepadam, ale i propozycjom stamtąd postanowiłam dać szansę kupując jedną na próbę. Stało się to jeszcze zanim Tata kupił mi "platacyjne limitki" z Biedry, więc próbowanie rozpoczęłam od tej, która jest chyba w stałej ofercie i która czekała u mnie już... dość długo.

Luximo Premium Ekwador 72 % cocoa czekolada gorzka to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao z Ekwadoru produkowana dla Biedronki przez Millano-Baron.

Po otwarciu poczułam mocno palony, raczej gorzki, zapach czekolady z wyraźnie zaznaczoną waniliową nutą. Tak mocno palone, wręcz przypalone nuty i waniliowa słodycz wydały mi się tu kiepską parą.
Małe, cienkie i bardzo ciemne tabliczki głośno trzaskały, ujawniając ziarnisty przekrój. Były twarde, nawet już w ustach się takie wydawały, mimo że tak naprawdę miękły.
Czekolada rozpływała się powoli, opornie i nietłusto, jak sucha plastelina, dopiero po dłuższej chwili oblepiając usta mazią. Trochę to męczący sposób, ale jeszcze do przyjęcia.

Początkowo w smaku odebrałam ją głównie jako smakującą gorzkim dymem, a jednocześnie dość słodką. W dymie tym kryło się trochę spalenizny, smaczek mocno przypieczonego ciasta, piernika średniej jakości, a także lekka cierpkość.

Po tym, jak zaznaczyła się cierpkość, myślałam, że i jakiś kwasek się pojawi, ale nie. Coś tak prawie-jakby... ale wtapiało się w palone nuty. Te jednak trochę się zmieniały.

Z czasem w ogóle tylko klimat pozostawał dymno-palony, smak zaś robił się słodki. Chwilami był najzwyklejszy na świecie, a chwilami... Wyraźnie czułam wanilię, ale i coś lżejszego mi się plątało. Miałam wrażenie, że gdzieś tam kryła się jakaś nieśmiała kwiatowo-owocowa rześkość.

Na końcówce jednak szło to raczej w kierunku cierpkości (podkreślam: szło, a nie że było cierpko), wracała paloność, ale już słodsza.

Posmak, jaki pozostawał po tej czekoladzie był średni. Z jednej strony czułam palono-piernikowe nuty kakao, obok tego jakby stępioną, prostą słodycz, ale... gdzieś i taka sucha cierpkość, taniość wychodziła.

Ogółem czekolada wyszła średnio. Czuć jej średnią jakość, nie podobały mi się te wyłażące nutki niższej półki, konsystencja chwilami mnie denerwowała, ale można w niej poczuć i przyjemne palono-piernikowe, waniliowe nuty. Nie wyszła za słodko (znacznie mniej słodka od Lindta 70 %, ale wcale nie lepsza), a po prostu przystępnie.
To jedna z tych tabliczek, które można, ale nie trzeba zjeść. W porównaniu do J.D. Gross Ekwador 70 % wyszła strasznie nudno. W przypadku Luximo czuć cenę, J.D. Gross nie. To właśnie sprawia, że Luximo-Baron zjadłam, ale nie całą (znudziła mnie, więc oddałam Mamie, której w ogóle nie smakowała, bo nie lubi ciemnych) i uważam, że była spoko, a do J.D. Gross wracam (stosunkowo) często.


ocena: 6/10
kupiłam: Biedronka
cena: 3-4 zł (za 126g, czyli 6 mini-tabliczek po 21g)
kaloryczność: 520 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, lecytyna sojowa, ekstrakt z wanilii

poniedziałek, 26 marca 2018

Idilio Origins 14rto Chuao ciemna 72 % z Wenezueli

Może niektórym wyda się to nieprawdopodobne, ale mimo że doceniam najlepsze, najcenniejsze odmiany kakao na świecie, to nie robią na mnie aż takiego wrażenia. Widać na delikatność kakao z pewnych regionów mam za plebejski gust, ale akurat że "wioska Chuao daje zacne kakao", to zapamiętałam dzięki Pralusowi i Domori. Ucieszyłam się, że do grona marek, których czekolad stamtąd próbowałam, dołączy też jedna z moich czołowych ulubionych. Właściwie... na czekolady Idilio zawsze cieszę się już kilka dni przed degustacją, więc skąd kakao by nie było... no, ale dobra, tym razem kakao było akurat z Chuao, położonego w Choroni (dość istotne, wraz z kolejną recenzją na dniach się wyjaśni).

Idilio Origins 14rto Chuao to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao z Chuao, położonego w regionie Choroni w Wenezueli. Czas konszowania to 48 h.

Po otwarciu poczułam zapach o ciepłym, palonym (trochę wręcz pod dym podchodzącym) wydźwięku, na który składał się uroczy "biszkopcik", wypiek zrobiony z jakiejś "innej mąki" (np. migdałowej, jaglanej - takiej charakterniejszej), wchodzący w trochę drzewne tony oraz orzechy - grillowane laskowce i ziemne.

Przy łamaniu tabliczka była dość twarda, trzaskała, jakby był bardzo pełna i gęsta, co znalazło odzwierciedlenie w rozpływaniu się. Robiła to bowiem łatwo, choć powoli, bo właśnie w gęsty i cudnie kremowo-gładki sposób.

Przywitała mnie słodycz o palonym (leciutko dymnym) charakterze i owocowa.
Pierwsza od razu przyniosła skojarzenie z przypieczonym, "bułkowatym", esencjonalnie czekoladowym brownie zrobionym z jakiejś fajnej mąki (migdałowa, jaglana - z tych innych głównie z nimi miałam do czynienia i z nimi mi się to kojarzyło), a więc naturalnie lekko orzechowym. O tak, orzechy zaznaczały się już na początku.

Druga część słodyczy należała do owoców, ale miałam problem z dokładnym ich nazwaniem. W pewnym momencie poczułam słodziutki owoc granatu. Od razu wyobraziłam sobie brownie posypane jego pesteczkami i... polane jakimś owocowym sosem. Coś z żółtych owoców?

Wszystkie paloności z czasem wychodziły wyraźniej na wierzch - nie wszystkie na raz, ale i nie jakoś kolejno. Oczami wyobraźni widziałam konkretnie przypieczone brzegi biszkopto-brownie...
Nagle do kompozycji dołączała spora ilość ciepłych przypraw piernikowych, czyli trochę gorzkawego cynamonu i mnóstwo gorzkiej gałki muszkatołowej.
To one niesamowicie podkreśliły smak orzechów. Ewidentnie czułam fistaszki, orzechy laskowe i migdały.

Nuta owoców nie oddaliła się jednak zbytnio. Po prostu się zmieniła. Raz po raz podszczypywała zawadiacko lekkim kwaskiem. Na pewno był bardzo przyjemny i cytrusowy.
Chwilami, przez te wszystkie bardziej palone nuty, myślałam też o jakiś suszonych pomarańczach czy czymś... nie wiem, to było zbyt mgliste.

Pod koniec  robiło się mniej owocowo, a bardziej prażono-palono (orzechy + przyprawy) i tak... esencjonalnie brownie-czekoladowo, choć wciąż z nutą owoców (granat? jakieś żółte? cytryna?).

To chyba jedna z mniej owocowych Idilio, jakie jadłam, ale nie mniej pyszna. Jak zwykle zachwyciła mnie jej jednoznaczność i obrazowość (ciasto z charakternej mąki z owocami, fistaszki i laskowce, gałka), a także jej charakterek. Była bardziej palona i charakterna, coś jak Pralus i również z nieokreśloną cytrusową nutką, ale Pralus był mimo wszystko bardziej owocowy. Przyprawy i orzechy można skojarzyć z Domori, ale Domori była tak wyważona i delikatna, że Idilio zdecydowanie wygrywa (bo porywa!). Nie lubię wystawiać połówek, ale jestem zmuszona, bo chcę wyróżnić jakoś szczególnie te Idilio, na których punkcie oszalałam (te z 10-tkami).


ocena: 9,5/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 34,99 zł (za 80 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 582 kcal / 100 g
czy znów kupię: mogłabym

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

sobota, 24 marca 2018

Zotter Chilli Bird's Eye ciemna 70 % z mleczno-czekoladowym kremem na bazie ciemnej i mlecznej czekolady z chili i brandy

Jak krzywo patrzę na wszelkie wegańskie słodycze, na takie z zamiennikami nabiału, tak akurat w sojowym kremie Zottera, jaki był dawniej w Chili "Bird's eye" się zakochałam. Podobała mi się jego suchawość oraz to, jakie to było konkretne, więc zmiana nie podobała mi się już przed otwarciem nowej wersji. Co ja mówię? Przed zakupem, bo kupiłam tylko po to, by przekonać się, że mam rację i ponarzekać. Nie, tym razem nie ufałam Zotterowi.


Zotter Chilli Bird's Eye to ciemna czekolada, o zawartości 70 % kakao, nadziewana mleczno-czekoladowym kremem na bazie ciemnej i mlecznej czekolady z chili i brandy.

Po otwarciu poczułam ciepły, ciemnoczekoladowy zapach o alkoholowo-truflowym charakterze. Po przełamaniu ujawniło się także chili, jeszcze bardziej podkręcając zapach alkoholu. Czuć na szczęście wysoką jakość.

Przy łamaniu słychać trzaskanie - tabliczka okazała się twarda nie tylko za sprawą grubej warstwy czekolady. Samo, dość jasne, nadzienie też było solidne, zbite, nie zaś plastyczne. W ustach rozpływało się powoli i kremowo, jak tłusta i idealnie gładka czekolada, co pasowało do cudnie kremowej i nietłustej wierzchniej warstwy.

W smaku subtelnie gorzka czekolada bardzo przesiąkła nadzieniem, jednak nie sposób w niej nie wyczuć palonych, drzewnych nut i pewnej lekko owocowej soczystości - jakby grejpfruty? wiśnie? Alkohol sugerował raczej te drugie, co kojarzyło się z winem.

Przy przegryzaniu się przez całość nadzienie odzywało się niemal od razu. Spróbowane osobno też bez chwili wachania eksponowało pełnię swego smaku.
Chili uderzyło mocą, w ustach roztaczając niemal soczysty smaczek i równocześnie paląc w gardle. Muszę przyznać, że raz i drugi aż się przy tym zakaszlałam. Intensywna pikanteria pojawiała się wiec niemal natychmiast i trwała prawie cały czas.
Niemal równocześnie pojawiał się alkohol.

Alkohol nie był tu ordynarny, ale wyraźnie wyczuwalny. Wraz z soczystymi nutami chili i smaczkiem czekolady nakręcał skojarzenie z wiśniami i winem. Był to alkohol ewidentnie słodki.

Słodycz, nie tylko ta alkoholowa, rosła z czasem. O ile początkowo zwracałam uwagę na nią bardziej w alkoholowym kontekście, tak pod koniec przybywała ta łagodniejsza. Niosła nieco bardziej mleczny smak, który w obliczu wcześniejszego szału ostrości i alkoholu wydał mi się niepasujący (przez  za duży kontrast), za delikatny i mdły do tej kompozycji. Nie pomogło, że kakao cały czas było wyczuwalne.

Po czekoladzie pozostawało poczucie alkoholowości jakiś zacnych czekoladowych trufli, smakowite nuty kakao (taka leciutka cierpkawość) poczucie ostrości i... tyle. Taak, ta tabliczka zdecydowanie serwuje dużo alkoholu i chili.

Czekolada smakowała mi, jednak zdecydowanie wolałam dawną wersję. W nowej nie podobała mi się ta słodsza końcówka, bo smak kremu tracąc najmocniejsze nuty stawał się "żaden". Nie to, że był zły... on po prostu się nie sprawdził. Sojowy krem podkreślał charakterek kakao, zespajał poszczególne smaki, całość była dzięki temu bardziej wytrawna i poważna, a także spójna w tym wszystkim, poszczególne dodatki lepiej się rozchodziły.
Nowa może i została ujednolicona (według mnie spłycona), przedstawia mi się po prostu jako alkoholowa-chili, nie zaś jako kompozycja (i właśnie: bardziej alkoholowa).
Struktura nowej przypomina inne Zottery z czekoladowo-alkoholowymi kremami, ja jednak w tym przypadku mam zastrzeżenia do niej: do tego smaku było mi za tłusto-gładko, o wiele bardziej pasowały mi suche elementy sojowego kremu.


ocena: 9/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 496 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie, chyba że znowu zmienią (sojowej to aż bym chyba zapas zrobiła, gdyby wróciła)

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, mleko, tłuszcz kakaowy, syrop glukozowy z cukru inwertowanego, brandy z cukru trzcinowego, pełne mleko w proszku, chili "Bird's eye", sól, lecytyna sojowa, wanilia

---------------
Aktualizacja: 08.2020 r.
Czekoladę dostałam, zupełnie się tego nie spodziewając, stąd i powrót. Nie miałam co prawda robić tej aktualizacji, ale... odnotowałam małe zmiany, więc jednak. Na opakowaniu przesunął się napis, ha! Ale niee, nie o to chodzi. Minimalnie skład i po prostu trafiłam na coś. Na co?

Tylko utwierdziłam się, że nie może równać się z dawną, sojową wersją, ale ta wydała mi się jeszcze ostrzejsza i nawet z drobinkami chili, co uważam za namacalny dowód na jej pogorszenie. Nie podoba mi się to, co z nią zrobili, ale to oczywiście wciąż dobra nadziewana czekolada z chili; dalej na 9.


kaloryczność: 495 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie
Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, pełne mleko, tłuszcz kakaowy, syrop ryżowy, brandy z cukru trzcinowego, pełne mleko w proszku, odtłuszczone mleko w proszku, chili "Bird's eye", sól, lecytyna sojowa, sproszkowana wanilia

piątek, 23 marca 2018

Gniewko-Kluczewo Krówka makowa; kawowa


No i przyszła pora na ostatni krówkowy wpis, nawet nie wiecie, jak się cieszę!
Uwielbiając i kawę, i mak zawsze będę narzekać na za mało intensywne (w przypadku pierwszej) i za mało dostępne (drugie) słodycze z nimi. Obstawiałam, że te krówki będą jednymi z lepszych (najlepszymi?).

Gniewko-Kluczewo Krówka makowa to dokładnie "krówka mleczna z ziarnami maku".


Po rozwinięciu papierka poczułam zapach krówki z nutą maku.
Kruchy wierzch i mordoklejny środek wzbogacony został o strzelający, chrupiący mak o świeżej, zacnej strukturze. Nie pożałowano go.

W smaku uderzyła mnie przede wszystkim słodycz.
Dopiero potem zarejestrowałam posmak maku. Robił się wyraźny przy rozgryzaniu ziarenek. W sumie raz i drugi fajnie przełamał słodycz, wyszedł świeżutko (trochę "roślinnie") ale gdy zabierałam się za pomadkowe grudki, które oblepiły zęby, znów robiło się po prostu za słodko.
Mak czuć, ale całość wyszła i tak o wiele za słodko.


ocena: 5/10
kupiłam: jakiś mały spożywczak
cena: 29 zł / 1 kg
kaloryczność: 380 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, syrop glukozowy, mleko w proszku odtłuszczone, mak (5%), tłuszcz roślinny (rzepakowy, całkowicie utwardzony rzepakowy)

---------------

Gniewko-Kluczewo Krówka kawowa to dokładnie "krówka kakaowa z mieloną naturalną kawą".


Po otwarciu poczułam silny zapach kawy i krówki. Zapowiadało się dobrze.
Krucha z wierzchu i ciągnąco-mordoklejna wewnątrz krówka wypełniona była drobinkami mielonej kawy.

W smaku najpierw poczułam słodycz, a potem dołączającą do niej kawę. Zaraz jednak w ustach rozchodził się kwas i lekka goryczka najtańszej, najgorszej kawy.
Cały czas wpisanej w cukrowość.
Nie wiem, co było gorsze, czy kwach złej kawy, czy... nie. Całość była zła do tego stopnia, że po paru sekundach od zrobienia małego kęsa poczułam potrzebę wyplucia i wypłukania zębów (co też zrobiłam). A nie było to łatwe, bo krówka oblepiała zęby, a kawa właziła w nie.
Podły cukierek.


ocena: 1/10
kupiłam: jakiś mały spożywczak
cena: 29 zł / 1 kg
kaloryczność: 374 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, syrop glukozowy, mleko w proszku odtłuszczone, tłuszcz roślinny (rzepakowy, całkowicie utwardzony rzepakowy), kawa naturalna mielona (3%), aromat kawowy

czwartek, 22 marca 2018

Gniewko-Kluczewo Krówka o smaku rumowym; adwokata

Na alkoholowe słodycze zawsze patrzyłam przychylnym, ale przymrużonym, okiem. Do dobrze wykonanych mnie ciągnie, a tych gorzej staram się unikać jak ognia. Na krówki w takich klimatach zdecydowałam się trochę bez przekonania, bo widziałam, że w składach są tylko aromaty. Nie mniej jednak... może akurat? (A i tak Mamie kupowałam, to i sobie po jednej wzięłam.)

Gniewko-Kluczewo Krówka rumowa to "krówka kakaowa z dodatkiem kaszy jaglanej preparowanej o smaku rumowym".


Po otwarciu zapachniało mi raczej kakao i słodyczą niż rumem czy krówką.
Pod kruchym wierzchem, w ciągnąco-mordoklejnym wnętrzu, cukierek skrywał kulki preparowanej kaszy jaglanej. Wyszły dość twardo, ale i chrupiąco-chrzęszcząco, trochę jak orzechy, w zasadzie spoko, jeśli chodzi o strukturę.

W smaku, obok silnej słodyczy, czułam smak bliżej nieokreślony. Kojarzyło mi się to z czymś sztucznie czekoladowym, z czasem z owocową nutą... Tylko, że też sztuczną i w dodatku jakby zepsutą Chrupiące kulki tylko zerowały słodycz - prawie nic nie wnosiły. Jak jakiś trochę orzechowy karton.
Koło rumu to nie stało, krówką też nie było. Dziwny cukierek, z którym po pierwszym kęsie nie chciałam mieć więcej do czynienia.


ocena: 2/10
kupiłam: jakiś mały spożywczak
cena: 29 zł / 1 kg
kaloryczność: 380 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, syrop glukozowy, mleko w proszku odtłuszczone, tłuszcz roślinny (rzepakowy, całkowicie utwardzony rzepakowy), kakao, kasza jaglana preparowana, aromat rumowy

---------------

Gniewko-Kluczewo Krówka o smaku adwokata to "krówki dwuwarstwowe mleczno - kakaowe o smaku adwokata".


Po otwarciu poczułam raczej kakaowo-karmelowy zapach, trochę konkretniejszy, choć wciąż słodki. Kojarzył się bombonierkowo.
Kruchy z wierzchu, ciągnąco-mordoklejny wewnątrz cukierek składał się z dwóch warstw i wydaje mi się, że wewnątrz był najbardziej rzadki ze wszystkich próbowanych.

Całościowo wyszło bardzo słodko, ale była to słodycz lekko przełamana, bo wzbogacona o akcent kakao. Oczywiście to dół był kakaowy, ale i przegryzając się przez całość je czuć. Niestety, towarzyszył temu sztucznawy posmak.
Cukierek wyszedł całkiem ciekawie, jakoś tak inaczej, mniej słodko od np. kokosowych, ale niestety sztucznie. Z adwokatem... niewiele miał wspólnego.


ocena: 4/10
kupiłam: jakiś mały spożywczak
cena: 29 zł / 1 kg
kaloryczność: 373 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

cukier, syrop glukozowy, mleko w proszku odtłuszczone, tłuszcz roślinny (rzepakowy, całkowicie utwardzony rzepakowy), kakao, aromat zabajone

środa, 21 marca 2018

Original Beans Piura Malingas 75 % ciemna z Peru

Peruwiańskie kakao jest cudowne! Raz, że ma smakowite nuty, to jeszcze poszczególne regiony Peru są niezwykle zróżnicowane. Smakowite nuty stają się więc różnościami, ale zawsze z charakterem. Jedną 75%-ową Original Beans (Piura Porcelana) już jadłam i bardzo mi smakowała, jednak że była z ziaren Porcelana, wyszła dość łagodnie. Czułam, że peruwiańska nowość okaże się jeszcze bardziej "moja". Obydwa rodzaje pochodzą naturalnie z tamtych rejonów i są tak czyste, jak tylko się da (nie posadzono tam żadnych nowoczesnych drzew hybrydowych), jednak Piura Malingas różni się od Piura Porcelana tym, że zawiera znikomą ilość białych ziaren. 

Original Beans Piura Malingas 75 % to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao pochodzącego z Peru z doliny Piura.

Po otwarciu poczułam soczysty zapach cytrusów, "porzeczko-jagódek" i niemal zwiewny, kwiatowy motyw w towarzystwie wytrawniejszego duetu drzew i miodu, przywodzącego na myśl Domori.

Tabliczka w odcieniu ciepłego brązu pięknie trzaskała, ale nie była bardzo twarda. O ile trzask sugerował coś suchego, w ustach stawała się gładkim aksamitem.

Tę czekoladę widzę jako obraz. Otóż od początku do końca czuć bazę, powiedzmy: ramę, którą jest wysublimowana gorzkość o drzewnym wyrazie.
W ramie jest płótno - bardzo ważna rzecz, ale o której nikt nie myśli podziwiając obraz - a przecież bez niego... nie byłoby obrazu. Płótnem była nieprzesadzona, głęboka karmelowo-miodowa słodycz palonego miodu oraz leciutko zaznaczająca się na początku i przy łagodniejszych owocach śmietanka.

Po tych pierwszych smaczkach uderzyły owoce, a więc sam obraz, to, co namalowane pędzlem wybitnego artysty.
Najpierw były to śliwki i wiśnie, a więc coś charakterniejszego i łączącego się jeszcze z goryczkami, choć już wnosząc wiele owocowego kwasku.
W tym momencie uważny widz dostrzega szczegóły zdobionej ramy: przy drzewach lekko zaznaczyło się palenie, jednak pozostało subtelne.

Owoce zmieniały charakter na głównie cytrusowy, za sprawą skórek cytryny, które szybko ustępowały tym soczystym, rześkim i lekkim owocom. Cytryna, limonka zaczynały się przeplatać, a ja raz po raz czułam w nich "słodki kwasek" - może to i marakuja sugerowana przez producenta, a może odrobinka lychee. Co by to nie było, było bardzo soczyste.
Do splotu cytrusów dołączała plejada soczystych egzotycznych owoców - prawdziwa multiwitamina: nektarynki, banan...
A w słodkim kwasku z czasem zaczęłam czuć też jakieś zielone owoce. Cytrusy ustąpiły sporo miejsca soczystym kiwi i zielonym jabłkom.

Pod koniec znów to charakterniejsze owoce zaczynały dominować. Kojarzyły mi się, jak zapach, trochę porzeczkowo, trochę czereśniowo, a w końcu słodko-kwaśno-cierpko wiśniowo. Przy tych ostatnich powracał prażono-palony smak drzew.

Taki posmak, a więc wiśni, porzeczek, jagódek i drzew pozostawał na bardzo, bardzo długo. Czułam też wspomnienie multiwitaminy i cytrusów, a właściwie ich soczystą rześkość.

Czekolada mnie zachwyciła. Miała wytrawną bazę i zarazem była niewiarygodnie soczysta, rześka. Owszem, nie brakuje kwasku, ale to jedynie owocowa kwaśność zaserwowana w doskonałych proporcjach. To owocowy obłęd cytryn i limonek, kiwi i zielonych jabłek, całej multiwitaminy, podkreślany charakternymi wiśniami. Wszystko było cudownie wyraziste, głębokie i bogate. Jedna z bardziej owocowych czekolad (a jednak wciąż z mocą kakao), jakie jadłam ostatnio.
Momentami występowały w niej bardzo podobne smaki co w Piura Porcelana, ale... Malingas to ich "uowocowiona" po tysiąckroć wersja, zalana soczystością i lekkością, wzbogacona o zupełnie inne, rzadko występujące w czekoladach, nuty.
Było w niej coś z Domori, ale raczej nie z Domori Porcelana (o nutach malin, moreli i orzechów, kawy, chleba) a tak ogólnie "domoriowaty, choć bardziej owocowy, charakter".


ocena: 10/10
kupiłam: Smakowe Inspiracje
cena: 28 zł (70g)
kaloryczność: 581 kcal / 100 g
czy znów kupię: tak

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy