poniedziałek, 9 lipca 2018

Marou Tien Giang 70 % ciemna z Wietnamu

Z degustacjami czekolad jest jak... nie, właściwie to nie ma "jak". Są to chwile wyjątkowe, nieporównywalne do niczego innego i niezwykle dla mnie ważne. Uczucia i emocje towarzyszące po sięgnięciu po daną tabliczkę bywają nie do opisania, zwłaszcza, gdy chodzi o np. ostatnią posiadaną marki, która w stosunkowo krótkim okresie czasu z łatwością zdobyła specjalne miejsce w moim sercu. Zmieniła też moje pierwsze skojarzenie z Wietnamem - o ile kiedyś zawsze kojarzył mi się z konfliktami zbrojnymi (przez słabnące już zainteresowanie wojskowymi klimatami), tak teraz z bombą smaków, pyszną czekoladą. I dobrze.

Marou Tien Giang 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao trinitario z Wietnamu, z prowincji Tien Giang.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach o wytrawnym charakterze. Przede wszystkim czułam ziemię spowitą dymem, co też mocno kojarzyło mi się z jakimiś pestkami (dyni?). Poważny wydźwięk podkreślała subtelna nutka... będąca jakby mieszaniną oliwek, octu i alkoholu. Owoce zaznaczały się subtelnie i tak spójnie z resztą, że nazwanie ich łatwe nie było. Suszone figi? A za nimi coś leśnego - owoce czarnego bzu? jeżyny?

Przy łamaniu ciepłobrązowa tabliczka trzaskała niczym żywe gałązki, a w ustach rozpływała się kremowo-lepko, jakby proszkowo chrzęszcząc. To soczysty, nietłusty krem, nawet trochę wysuszający pod koniec. Może nie brzmi dobrze, ale to było sadystycznie przyjemne, jakby czekolada miała plan zamęczyć pysznością.

Czekolada przedstawiła się jako uderzająca dosadnym, acz niezwykle wyważonym smakiem.
Zaczęło się słodko-gorzko. Wykwintna gorzkość zdawała się rozchodzić w nieskończoność. Sporo w niej prażenia i dymu, lecz nie odebrałam jej jako mocno palonej.

Dym kłębił się i wił niczym rozleniwiony dziki kot na nutach ziemistych i kojarzących się z pestkami, nasionami (dynia, słonecznik itd.). Wśród nich znalazło się też całkiem sporo bliżej nieokreślonych, ale na pewno prażonych orzechów. Chwilami robiło się naprawdę wytrawnie.

Przy tym wszystkim słodycz również się rozwijała. Początkowo trzymała się na uboczu, niosąc wiele owocowej rześkości. To jasne winogrona, powoli pokazujące pazurki, zmieniając się w kwaskowate rodzynki. Te zaś z czasem zaczęły kojarzyć mi się z figami.
Na scenie pojawiła się bowiem leciutka słodycz... karmelowo-bananowa? Esencjonalna i prosta w naturalny sposób, taka może miodowa (producent właśnie o miodzie pisze).

Dym, ziemię i pestki nagle podkreśliły jakieś mocniejsze przyprawy - pieprz? chili? jałowiec? Ten trzeci trzymał się dymu, a pikanteria ogólnie się wpasowała. Również słodycz skorzystała z podkreślenia, co przełożyło się na skojarzenia z - w pierwszej chwili czymś miodowo-octowo-alkoholowym - syropem z winogron i / lub owoców leśnych (jeżyny na pewno; może coś czerwonego?).
Raz i drugi klimat zrobił się niemal zadziorny, bo pikantnie korzenny i trochę miodowy (jak masa makowa?).

Po tym wracał dym, mniej słodka, a bardziej wytrawna korzenność i orzechy. Prażenie nabierało impetu przez wysuszający efekt.
Na długo pozostawał gorzkawy posmak dymu zwieńczony odrobinką szlachetnej, złożonej słodyczy.

Jedząc, mniej więcej w połowie tabliczki uznałam, że czekolada jest przepyszna, jak reszta Marou i że wystawię jej 9, ale im bliżej było końca... Cóż, nagle zorientowałam się, że utopiłam się w jej głębi, "sadystyczna" czekolada zalepiła mi nie tylko usta, ale i umysł, serce. Stateczna i wyważona, a jednocześnie dosadna, pewna siebie.
Jej charakter to drzemiący, ale nie chowający pazurów dziki kot. Szlachetna gorzkość. Cała ziemistość i dym, prażone pestki z odrobiną pikanterii i słodyczą pochodzącą głównie od uwielbianych przeze mnie słodkich tworów (figi, banan, charakterniejszy ni karmel, ni miód, jeżynowate sugestie).

Niektóre nuty były podobne co w innych Marou, mam jednak wrażenie, że Tien Giang była najbardziej zdecydowana i czekoladowa.


ocena: 10/10
kupiłam: Czekolady Świata
cena: 30 zł (dostałam rabat; za 80 g)
kaloryczność:  585 kcal / 100 g
czy kupię znów: tak

Skład: kakao, tłuszcz kakaowy, cukier trzcinowy


------------
Aktualizacja z dnia: 16.10.2020 ...powiedzmy, że aktualizacja, bo tym razem to miniaturka (24g).

Właściwie nie zamierzałam pisać tej aktualizacji, chciałam wrócić dla siebie, a nie na bloga, ale jak zobaczyłam, że miniaturka wygląda inaczej, uznałam, że warto ją pokazać. A w trakcie jedzenia odkryłam coś jeszcze.

Czekolada i znów zapachniała mi intensywnie wytrawnie, a więc ziemiście-dymnie, różnymi pestkami, podkreślonymi głównie oliwkami i octem. Tym razem jednak w dymie doszukałam się jeszcze podwędzonego sera jakby... w towarzystwie drewnianych beczek. Wyraźna soczystość owoców dodała temu głębokiej, ale delikatnej słodyczy. 

Miniaturowa wersja rozpływała się szybciej i bardziej mięknąc, co uważam za minus. W moim odczuciu im tabliczka cieńsza, tym gorzej, bo smaki przewijają się szybciej.

Od początku była słodko-gorzka, acz tym razem jakoś bardziej zwróciłam uwagę na słodycz (bo rozchodziła się szybciej). Nie za mocna, ale szlachetnie karmelowo-bananowo-miodowa, przy czym jakby poprzez banana łączyła się z innymi nutą. Dzięki jego leciutkiej soczystości i cierpkawości. 

A to właśnie wszelkie inne nuty i tym razem odegrały ważniejszą rolę. To znów przecudowna gorzkość ziemi, dymu (aż lekko podwędzona jak zapach). Tym razem jednak czułam więcej drewna, od którego odchodziły ostro-wytrawne przyprawy, podkreślone octowo-alkoholowym motywem. Wiedząc, że sporo będzie tu pestek, bardzo się na nich skupiłam. Oprócz gorzkawych pestek dyni, to przede wszystkim słonecznik... taki... wilgotny niczym prosto z żytniego pełnoziarnistego chleba. Sam w sobie był taki... ziemisty. Nutka sera i oliwek zawracały do soczystości owoców.

Z czasem nie tylko bananów, ale znów leśnych i rodzynkowatych.

Czekolada pozostawiła pikantnie-wytrawny posmak oraz ogrom esencjonalnej, szlachetnej słodyczy.

Zaskoczyła mnie tym, że w zasadzie odebrałam ją prawie tak, jak zapamiętałam. Właściwie wiele zdań z aktualizacji usunęłam, bo były powieleniem tych z recenzji (do której wróciłam później). Pamiętając nuty, którymi zdobyła moje serce, bardziej się na nich skupiłam. To już nie było: "o! Czuję pestki! Jakie? Dynia, ...", a "ok, dynia, słonecznik - jakie dokładniej? przecież jak rodem z mojego chleba...". Zachwyciła mnie jak za pierwszym razem. Naszła mnie myśl, że gdybym miała okazję tak dokładnie wczuć się we wszystkie nuty zawsze już za pierwszym razem... moje recenzję ciągnęłyby się jak Kodeks Karny. Fajnie więc tak dopisywać kolejne paragrafy, ustępy i nowelizacje po jakimś czasie. ALE!
Pluję sobie w brodę (trochę*), że chcąc przypomnieć sobie ten boski smak, a jednocześnie zaoszczędzić ("bo już znam"), zdecydowałam się na miniaturkę. Nie spodziewałam się, że to będzie takie... rozprasowane, tzn. że tabliczka będzie tak cienka.
To trochę... jakby oglądać film w przyspieszonym tempie. Przyjemność była więc mniejsza, ale cóż. To i tak jedna z moich ulubionych czekolad.
*Przynajmniej już teraz wiem, że następnym razem TRZEBA brać pełnowymiarową.

5 komentarzy:

  1. Zestawienie nut smakowych dość niezwykłe, na pewno spróbuję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkie te przyprawy w towarzystwie tej głębokiej słodyczy... no, takie dziwne zgranie... Przepyszne, spróbuj, jak tylko będziesz miał okazję.

      Usuń
  2. Recenzja napisana bardzo emocjonalnie i porywająco, niestety sama czekolada... no nie, to nie dla mnie. Zostanę przy czytaniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam tak samo bardzo często u Ciebie - strasznie przyjemnie mi się czyta, ale co do produktu... Wiadomo.

      Usuń
    2. Czyli jednocześnie doskonale się rozumiemy i nie :D

      (Pamiętam, pisałaś w komentarzu).

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.