wtorek, 28 maja 2019

Lindt Creation Hazelnut de Luxe Dark ciemna 47 % z nadzieniem migdałowo-orzechowym z kawałkami orzechów laskowych

Przy Lindt Creation Pistachio Delight with Almond Pieces wspomniałam o mojej pomyłce związanej z formą tabliczek. Nie ukrywam, że to, że to dawne Creation, a nie te małe, wysokie, przypadło mi do gustu, bo zawsze lubiłam ich płaskie kostki. Tę jednak kupiłam, bo widziała mi się tak... zotterowsko, no, ale właśnie okazało się, że jednak nie do końca. Peszek (uch, co za słowo, pasujące do sytuacji... albo i nie? Tak? Jak nazwisko spoko piosenkarki, tylko pytanie, czy czekolada będzie spoko?).

Lindt Creation Hazelnut de Luxe Dark / Croccante alle Noccioleto to ciemna czekolada o zawartości 47 % kakao nadziewana pralinowym kremem migdałowo-orzechowym z kawałkami orzechów laskowych; wersja do końca 2020r..

W trakcie rozrywania sreberka poczułam się, jakby spadł na mnie meteoryt z kremu typu wyidealizowana Nutella. Obłędny, niezwykle silny zapach orzechowo-kakaowo-czekoladowy cechowała nieco przesadzona słodycz i pewna mleczność, ale przede wszystkim bezkresna smakowitość. Miało to bowiem wytrawny wydźwięk dzięki sugestii migdałów i naprawdę intensywnego kakao.

Ciemna tabliczka prezentowała się tak sobie, ale w dotyku nic nie mogłam jej zarzucić.
Przy łamaniu była twarda, trzaskała, ale nie wynikało to tylko z grubości samej warstwy czekolady w stosunku do nadzienia. Ono również było dość twarde. Środek wypełniało zwarte nadzienie, wyglądające na raczej suchawe, wypełnione sowitą, ale nieprzesadzoną ilością całkiem sporych kawałków orzechów. Przy nielicznych trafiłam na białe bryłki cukru.

Czekolada rozpływała się tłusto-kremowo, dość szybko mięknąc, by w tej formie pozostać na długo. Na szczęście pozostawiała też leciutko pyliście ściągający efekt uprzyjemniający odbiór.
Nadzienie odsłaniało się wolniej, niż jego smak. Podtrzymało gęste rozpływanie się czekolady, dzięki czemu całość wydała mi się bardzo spójna. Było tłuste, ale nieco suchsze od czekolady i bardziej od niej zwarte. Wykazało również pewną twardość. Przypominało idealnie przemielony, trochę gumkowaty (ale właśnie z poczuciem, że przemielony) nugat - tylko że z kawałkami orzechów. Te były świeżo-chrupiące i nie za mocno podprażone, duża część ze skórkami.

Od początku w smaku wystrzeliła słodycz i wyraziste cierpko-gorzkawe kakao, podkoloryzowane orzechową nutą. Sama czekolada niosła palony, niemal kawowy klimat, dzięki czemu wydała mi się wytrawna i wyjątkowo kakaowa.

Słodycz jakby przywłaszczyło sobie nadzienie, dochodząc do głosu za jej sprawa. Trochę wzrosła, ale w kontekście mleczno-nugatowym. Delikatne orzechy laskowe jako nugat właśnie w pewnej chwili wzbiły się ponad wszystko, by następnie pozwolić rozwinąć się trochę mleku - ale pod kontrolą orzechów. Zmieszane z nimi, nie ingerowało w ciemnoczekoladowość wierzchu, choć i nadzienie lekko czekoladowe niewątpliwie było.
"Mleczny orzech laskowy" cudownie pasował do cierpkawego kakao i nawet silna słodycz się temu podporządkowała. To było niczym połączenie wyidealizowanych Ferrero Rocher i wyidealizowanej Nutelli w formie tabliczki.

Mniej więcej w połowie wyraźniej między tymi smakami ujawniły się migdały. Podkreśliły wytrawność kakao, a mi przemknęła myśl o marcepanie czy nawet jakiejś sugestii alkoholu. Ich nuta jednak utworzyła most do mleczno-nugatowej słodyczy środka.

Przy odsłaniających się kawałkach, a także mieszaniu się smaku migdałów i kakao, wzrosło poczucie paloności i prażoności. Prażone orzechy laskowe znów się wywyższały - zwłaszcza, gdy rozgryzałam ich kawałki. Gorzkie skórek przecinały słodycz raz po raz. Raz czy dwa trafiłam na kawałek po prostu słodki, ale te jakoś niewiele wnosiły (orzechy je zagłuszały). Orzechy były w sumie delikatne w smaku, ale takie świeżo-naturalne, więc wystarczyły, by podkreślić orzechowe walory całości.

Na koniec zrobiło się już bardzo słodko, ale nie odebrałam tego jako przesłodzenie. Orzechowo-mleczny wir cudownie szalał wraz z kakao na tym słodko-wytrawnym tle. Właśnie dość wytrawnie, prażono-orzechowo i palono-kakaowo było do ostatnich chwil. Dzięki temu pozostałam z obrazem smakowitego kremu orzechowo-czekoladowego.

W posmaku pozostały orzechy laskowe, dosadnie kakaowa ciemna czekolada, nutka migdałów, ale także skojarzenie z jakimś kremem typu Nutella (w wersji dla dorosłych) czy kremem a'la Ferrero Rocher i leciutka cierpkość kakao. Owszem, czułam ogrom słodyczy, ale była ona pożądana, bo o takim szlachetnym charakterze. Najdłużej utrzymały się naturalne i wyraziste, bo podkreślone skórkami, laskowce.
Tłustość wydawała się głównie orzechowa, więc też nie mam jej nic do zarzucenia. Ogólnie podobało mi się, że mimo wszystko poczucie twardości / konkretu charakterystyczne dla ciemnych czekolad zostało zachowane.

Całość zaskoczyła mnie tym, jak bardzo mi smakowała. Poniekąd nic przełomowego, można by powiedzieć, że była wręcz nudnawa, ale... po prostu to, że silna słodycz i pewna nugatowo-pralinowość tak zgrały się z jednak wytrawnym i wyrazistym charakterem kakao i orzechów, że jestem zaskoczona. Nie spodziewałam się tego po zaledwie 47 % kakao. Goryczka orzechów i cierpka goryczka kakao, nuta migdałów i nawet skojarzenia z alkoholem podrasowały klimat czekoladowo-orzechowego kremu. Może nieidealna, ale pyszna na tyle, że gdy nigdzie nie mogłam jej znaleźć, a trafiłam na nią w jednym sklepie za 18 zł, kupiłam dwie na zapas (a potem taniej kolejne w innych sklepach). Początkowo chciałam jej wystawić 9, ale nie wiem, co w niej jest, że przy trzeciej tabliczce zorientowałam się, że byłaby to ocena nieszczera.
Jestem jednak pewna, że wersja mleczna tak by mnie nie zachwyciła, a właśnie tylko znudziła i zasłodziła, więc by nie psuć sobie zdania o Hazelnut de Luxe, na ciemnej poprzestanę.


ocena: 10/10
kupiłam: Tesco / krakowski Jubilat / Auchan
cena: 13,49 zł (za 150 g) / 18,19 zł / 12,48 zł
kaloryczność: 557 kcal / 100 g
czy kupię znów: tak

Skład: cukier, miazga kakaowa, masa orzechowo-migdałowa 11% (cukier, migdały, orzechy laskowe), olej palmowy, orzechy laskowe 5%, tłuszcz kakaowy, bezwodny tłuszcz mleczny, mleko w proszku, aromaty, lecytyna sojowa, laktoza, odtłuszczone mleko w proszku, ekstrakt słodowy jęczmienny

PS W okolicach tej, zjadłam też taką wersję (czyli już trzecią edycję) Lindt Creation Chocolate Cake - zapraszam do aktualizacji.

4 komentarze:

  1. Czyżby to w Jubilacie byly po 18 zl? Ja tam nigdy nie kupuje slodyczy, tam jest wszystko strasznie drogie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tam. Ja też, ale wyjątek stanowi to, czego nigdzie indziej nie ma, np. gdy myślałam, że nigdzie już tej czekolady nie znajdę albo lody chałwowe Grycan.

      Usuń
  2. Właśnie przez zwarte, twarde i suchawe nadzienie nie przepadam za tą linią. Najlepszy Lindt obecnie to chyba... hmm... czysty mleczny? Może. Albo nie, nie! Zapomniałam o Lindorach, które kocham z całego serca. Mnie odpowiada tego typu mięciutka i tłuściutka konsystencja, więc Creation zostawiam Tobie. Nawet skojarzenia z Nutellą czy FR nie są w stanie mnie przekonać. Gdybym dostała - wiadomo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mimo wszystko czuję, że nie odebrałabyś jej bardzo źle. Gorzej ode mnie, ale te skojarzenia być może też byś miała.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.