czwartek, 25 lipca 2019

Mirzam India 65 % Dark Chocolate ciemna z Indii

Ze wzgląd na moje zainteresowanie kosmosem, jakoś na oko zainteresowały mnie czekolady marki Mirzam, gdy zastanawiałam się, co ciekawego zamówić z zagranicznej strony z czekoladami. Piękne opakowania i nazwa, będąca również nazwą jednej z najjaśniejszych gwiazd konstelacji Wielkiego Psa, przyciągnęły mnie. Mojej uwadze nie uszły czekolady z dziwnymi dodatkami, ale ostatnimi czasy stawiam na dobrą czekoladę, często czystą, nie zaś na szalone / pokręcone dodatki. Sama marka jednak jest dziwna. To założona w 2016 w Dubaju wytwórnia czekolad artystycznych, zainspirowana handlem morskim na przełomie wieków między Europą a Azją, zwracająca uwagę na zbierane ręcznie ziarna z ciekawych regionów. Ta konkretna tabliczka wyjątkowo mnie zainteresowała nie tylko dlatego, że z Indii jadłam niewiele czekolad. To surowa Earth Loaf 72 % z Indii właśnie (wraz z kilkoma Morinami) dała początek mojej przygodzie z prawdziwą, ciemną czekoladą. Dzięki niej odkryłam, jak łatwo jest wyczuwać nuty w dobrej czekoladzie. To było wyjątkowe doświadczenie. Prawdę mówiąc, chciałam zamówić coś Earth Loaf, ale nie było dostępnej ani jednej.

Mirzam India 65 % Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 65 % kakao z Indii, ze stanu Tamil Nadu.

Gdy tylko rozchyliłam papierek, poczułam wyraziście prażoną woń fistaszków i orzechów laskowych o bardzo ciepłym wydźwięku. Podkręciła go nuta wytrawniejszych, lekko pikantnych przypraw - do głowy przyszły mi jakieś "patyczkowe", między innymi fenkuł / kumin. Po chwili klimat wydał się wręcz drzewny, wciąż rozgrzany, a jednak w pewien sposób żywy (wilgotny?). Doszukałam się też słodko-ciepłej soczystości bananów i daktyli, ale również jakiś czerwonych, słodko-egzotycznych owoców.

Także kolor tabliczka miała ciepły, wręcz z rudawymi przebłyskami czekolady mlecznej. W dotyku suchawo-gładka, przy łamaniu zaś cudownie trzaskająca, jakby była pełna i... niczym właśnie jakieś żywe drzewa.
Przy wgryzaniu się miałam poczucie, że jest dziwnie twardo-miękkawa.
W ustach okazała się bardzo zwarta, zbita, acz rozpływała się z łatwością. Mimo że przypominała wręcz aksamitny krem, pojawił się w niej wodnisty motyw, przez który nie zalepiała. Było w niej coś lekko pylistego, niezbyt pożądanego (ale jakby hamującego wodnistość).

Od pierwszej chwili uderzyła mnie słodycz banana. Był to słodki banan w każdym możliwym wydaniu: banan czarny, banan surowy najzwyklejszy na świecie, soczysty nektar / sok bananowy i banan rodem z raw barów...

...o wręcz miodowym wydźwięku. Słodycz z czasem nabierała poważniejszego, choć wciąż słodko-soczystego wydźwięku za sprawą suszkowato-palonego, gorzkawego motywu. Do głowy przyszły mi świeżawo-podsuszone, wilgotne daktyle (jak Alesto z Lidla) o niemal miodowym smaku. Wszystko to skojarzyło mi się z przesłodzoną, acz zacnie korzenną masą makową, taką naturalnie lekko gorzkawą.
Ciepło i paloność przypomniały o prażonych orzechach, jednak to jeszcze nie był ich moment.

Z tła, w soczystości, mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wymknęła się nibykwaskowata sugestia. Z bananów przemykało to po czymś żółto-cytrusowym, ale osadziło raczej w niejednoznacznej czerwieni. Jak słodki granat?

Ta ogólna soczystość, pewna pesteczkowość granatu popchnęła moje myśli ku "nasionowym" przyprawom. Nagle rozgrzały kompozycję jeszcze bardziej, pozwalając na debiut pewniejszej siebie gorzkawości. Oto poczułam drzewną, ciepłą gorzkość, jakby za mocne prażenie i goryczkowato-wytrawne przyprawy. Orzechy laskowe i arachidowe obracały się w towarzystwie korzenno-wytrawnych fenkułu i kminów-kuminów. Niemal chłodząco-anyżowy, fenkuł, pikatno-gorzkawy kumin czy... wręcz kawowy kmin rzymski? Normalnie cała paleta nietuzinkowych wschodnich przypraw z przypalono-wędzonymi ("prawie mięsnymi, bez smaku mięsa") zapędami. Wędzenie to nabrało dzięki owocom intrygująco soczystego charakteru.
Soczystość wtłoczona w ogrom esencjonalnej, acz owocowej, ("owocowo-miodowej") słodyczy pod koniec odciągała wydźwięk od zbytniej wytrawności. Było głęboko słodko, łagodnie i czekoladowo w orzechowym kontekście.

W posmaku pozostała słodycz bananów, a także ich soczystość, wymieszana z soczystością inną, ogólną, nieokreśloną. To także drzewa i mało wyraziste fistaszki, z czego pierwsze stanowiły tło dla przypraw, a drugie podkręcały tylko ciepło i prażenie (smak orzeszków chował się). Prażone, rozgrzewające przyprawy dodały charakteru korzennie-pikantnym motywem.

Niską gorzkość wynagrodziło intrygujące zestawienie przypraw. Brak kwasku, a jednak ogrom soczystości, mnóstwo słodyczy, a jednak nie przecukrzenie. Ta tabliczka dała naprawdę interesujący efekt. Zupełnie, jakby rządziła się innymi prawami niż reszta czekolad. Banany i orzechowo-drzewne wątki przewodziły cały czas jednostajnie, ale to ogrom korzenno-wytrawnych przypraw i skojarzenie z masą makową okazały się kluczowe i bardzo mocne.
Bardzo mi smakowała, ale była tak jednoznaczna w owoce i przyprawy, że aż... mało ciemnoczekoladowa (jak aromatyzowana!), więc traktuję ją jako przecudowną ciekawostkę.

Orientalna korzenność i nawet kolor tabliczki bardzo kojarzyły się z Zotter Labooko India 62 %, jednak Mirzam wyszła o wiele ciekawiej. Z Earth Loaf 72 % przyprawy wiążą ją o wiele mniej. Tu raczej podobne są "ciepło" (w EL raczej dym), a więc wędzenie i moc owoców. Earth Loaf skupiła się na czerwonych, z czego granat i tu się pojawił.


ocena: 9/10
kupiłam: Cocoa Runners
cena: 12.95 £ (za 70 g)
kaloryczność: 553 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: ziarna kakao, cukier, tłuszcz kakaowy

5 komentarzy:

  1. Jejku, zakochałam się w tym opakowaniu <3 na Twoim miejscu oprawilabym je w ramkę i powiesiła na ścianie :D mimo że nie jestem fanką czystych czekolad, z chęcią spróbowałabym tej z ciekawości, jak smakuje taka z Indii. No i zawartość kakao jest jeszcze ok, do 70% zjem czekoladę bez grymaszenia :D zaintrygował mnie zwłaszcza smak bananów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie lubię wieszania na ścianach rzeczy, które nie pasują. Mam pokój w stylu japońskim to wiesz. A poza tym, mam całe mnóstwo pięknych opakowań, więc mimo że i mnie zachwyca, to znalazłoby się wiele równie pięknych.

      O tak, bardzo lubię bananowe nuty, a rzadko się zdarzają.

      Usuń
  2. Bardzo ciekawa, chętnie bym spróbował.

    OdpowiedzUsuń
  3. Patrzę na opakowanie i widzę nie tyle kosmos, co sny. Wnętrze głowy osoby śniącej coś pięknego. Nigdy nie wąchałam ani nie jadłam połączenia fistaszków i laskowców. Musi być ciekawe. Oba orzechy są wyraziste, więc wyobrażam sobie, że walczą o pierwszą pozycję na miecze. Za to jakieś fenkuł czy inne kuminy... nawet nie wiem, cóż to jest :P Daktyle Alesto, raw bary, orzechy - to cudne nuty. Gorzej z korzonkami. Niestety nie podobają mi się elementy, których nie znam. Nie przepadam też za anyżem. Niemięsne mięso, hmm. Trochę mi się to wszystko nie skleja z opakowaniem. Gdybym miała nadać smak moim snom, na pewno nie byłoby to nic słodziutkiego. Żadne karmele ani mleczne czekolady. Ciemna - na bank. Tylko co do niej? Przyprawy korzenne to niegłupi pomysł, natomiast inne niż tu. Dużo cynamonu, gałka muszkatołowa, goździki. Coś piernikowego może. I cierpkość wina.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fenkuł to koper włoski - wygoogluj sobie, śmiesznie wygląda, jak cebula z koperkiem. A mi trochę kojarzy się jak cynamonowy koperek? Dziwne, trochę ostre, nie wiem, raczej nie dla Ciebie, chyba że w małej ilości.
      Niemięsne mięso - jak wąchać, ale nie jeść. Jak mięso tak przyprawione, że aż w sumie zagubione.

      Sny? Masz rację! Moje byłyby mroczne i mocne. Piernik nasączony winem - o tak.

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.