wtorek, 5 maja 2020

Zotter Boozy Chocolate Mousse ciemna 70 % z kremem czekoladowym na bazie orzechów nerkowca z rumem

Z nadziewanych czekolad bardzo lubię te do potęgi czekoladowe. Czekolada z czekoladowym mousse'em / sosem / nadzieniem wydaje mi się smakowitym pomysłem, mimo że nie raz zdarzyło mi się naciąć na niewypał. Na dzisiaj przedstawianą nastawiłam się bardzo pozytywnie. Otóż nie lubię wegańskich czekolad, ale akurat np. wegańskie sojowe nadzienia czekoladowe Zottera zawsze trafiały w mój gust (bo były mniej tłuste; świetnym przykładem jest Chilli Bird's Eye z charakternym sojowym kremem oraz nowa wersja ze zbyt tłustym maślano-śmietankowym). Ucieszyłam się, że w opozycji do zwykłego musu czekoladowego (do którego, jako do BitterClassic Mousse też wrócę - bo jadłam w 2018, a ta zdążyła już zmienić opakowanie) wprowadził coś takiego. Jak ja jednak zareagowałam, gdy dokładnie sprawdziłam skład, to aż trudno opisać. Czekoladowe nadzienie na bazie nerkowców?! Wow! Nie ukrywam, że ostatnimi laty stwierdziłam, że to moje ulubione orzechy (latami miałam problem z wyróżnieniem jednych, bo lubię wszystkie, a bardzo-bardzo kilka rodzajów). Do tego od razu na myśl przyszły mi moje najukochańsze lody Syrenka Podwójna Czekolada. I choć to do mnie niepodobne, czekoladę zjadłam już na drugi dzień od otrzymania paczki, w której przyszła.


Zotter Boozy Chocolate Mousse Vegan to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao nadziewana czekoladowym mousse'em na bazie orzechów nerkowca z rumem (3%).
Mousse stanowi 57 %, a tabliczka jest wegańska. 

Po rozchyleniu papierka poczułam bezmiar czekoladowości o wytrawnym, palonym charakterze i subtelnej słodyczy palonego karmelu, a zaraz za nią wyraźną woń orzechów nerkowca. Wyszło to cudownie kremowo, trochę maślanie-śmietankowo, a jednak z charakterem, gdyż paloność i lekką goryczkę podkreślała kropelka rumu.
Po przełamaniu nasilił się zapach orzechów.

Przy łamaniu tabliczka wykazała się twardością. Była konkretna i zwarta, ale ewidentnie w sposób wilgotny i mazisty, wręcz gliniasto-zakalcowy, gdyż gruba, trzaskająca czekolada skrywała na oko gładkie nadzienie, kojarzące się z wnętrzem brownie.
Gdy przegryzałam się, efekt był średni, bo czułam się, jakby nadzienie zrobiono z masła.
W ustach jednak czekolada rozpływała się gładko i kremowo, powoli oblepiając podniebienie tłustawymi smugami. Nadzienie okazało się zgrane z nią; jemu też nie spieszyło się ze zniknięciem. Również pozostawiało kremowe smugi, nieco miękło stając się zwartą, gęstą masą kojarzącą się z zakalcowo-maślanym brownie. Chwilami wydawało mi się tłusto-śliskawe, chwilami śliskawe od orzechów. Tych wyłapywałam sporo miękkich drobinek, nadających lekkiej sprężystości. Pozornie gładkie nadzienie nie ukryło więc swej miazgowości (gładka masa + ogrom drobinek).
Efekt był niczym tłuste, konkretne brownie zrobione na miazdze z orzechów. Daleko temu do mousse'u, ale zakochałam się.

W smaku sama czekolada przywitała mnie gorzkością o wydźwięku orzechowo-chlebowym w dość mocno palonym klimacie. Leciutka karmelowa słodycz też wpisała się w paloność. Miałam wrażenie, że trochę przesiąkła rumem, podkreślającym tę właśnie niemal "odymioną" paloność swoim goryczkowatym smakiem.

Nadzienie kontynuowało czekoladowy smak. Było nie za mocno, ale znacząco słodkie jak czekoladowy, maślano-palony karmel. Harmonijnie splatał się z wytrawnym duetem goryczki i cierpkości o wydźwięku dymu i nutką ciemnego chleba.
Szybko rozszedł się delikatny maślany akcent, który dość szybko po odsłonięciu się wnętrza ustąpił miejsca naturalnie łagodnym, ale wyraźnie wyczuwalnym orzechom. Obok subtelnej gorzkości ciemnej czekolady rozchodził się smak orzechów nerkowca. Był konsekwentny w działaniu i coraz czystszy, przejrzysty. Czułam się, jakbym jadła nerkowcowe brownie.

W pewnym momencie rum podkreślił goryczkę kakao, sam trochę bardziej rozgrzał gardło. Paloność otuliła nerkowce, acz rum nie narzucał im się. Lekko alkoholowe tony nadały całości wytrawnego wyrazu, pojawiła się sugestia soli, ale znów to duet czekolady i orzechów wiódł prym. Brownie ewidentnie nieco nasączono procentami - nie odstawały, a jakby ukrywały się w wytrawności kakao.

Końcówka była nieco słodsza... trochę cukrowo-goryczkowata (karmelowa, ale jakby był to karmel czekoladowy)... Lekka maślaność i orzechowość, a przy tym ogrom czekolady ciemnej, cierpkość i nutka alkoholu wmieszanego w wytrawność kakao w połączeniu ze strukturą pod koniec przełożyło się tylko na jedno, niepodważalne skojarzenie: zakalcowe brownie.

Po wszystkim pozostał posmak cierpkawo-kakaowy, sporo maślano-nerkowcowych tonów, jak również rozgrzanie słodkim alkoholem bez mocniejszego smaku alkoholu. Palona czekoladowość cudnie opiewała wszystko.
Tabliczka pozostawiła po sobie leciutko pylisto-orzechowe wrażenie.

Czekolada zachwyciła i wbiła mnie w fotel. To tabliczkowe brownie: zrobione na nerkowcach, z chrupką czekoladą na wierzchu i mulisto-gęstym, zakalcowo-wilgotnym środkiem o obłędnie czekoladowym smaku z cierpkawo-kakaowymi akcentami, nasączone alkoholem. Nie za słodkie, a cudownie goryczkowate... ciemnoczekoladowe do granic możliwości i nie mniej nerkowcowe (ale nie że takie mocno jak orzechy, a jak brownie z nerkowców - moje wyobrażenie o takim).
To... moje ukochane lody Syrenka Podwójna Czekolada w wersji tabliczkowej, i to dla dorosłych.
To... spożywczy orgazm. Z łatwością dołączyła do moich ulubionych czekolad tak ogółem (a od dnia poznania do publikacji wróciłam do niej jakieś 10 razy).


 ocena: 10/10
kupiłam: biokredens.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 474 kcal / 100 g
czy znów kupię: tak

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, orzechy nerkowca, syrop ryżowy, rum, sól

4 komentarze:

  1. Mmmm... Wciągnęłam tę poezję dla podniebienia jedną dziurką od nosa (mam na myśli recenzję oczywiście, nie samą tabliczkę). Myślisz, że dotrze tera do serca, czy żołądka? Oby to tego pierwszego bo jak nie to cały dzień będzie mi burczeć w brzuchu ;D Och ta czekolada brzmi od początku do ostatniego końca obłędnie. I ten rum, no patrz. Już uderzył mi do głowy *.*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ani do serca (bo Ci stanie - SERCE W SENSIE - i nie będzie Ci nigdy dane zjeść tej czekolady), ani do żołądka (wiem, piszę dobrze, ale nie aż tak, by Ci tabliczka z ekranu jak Samara z "The Ring" wyszła). Do głowy! Niech Ci się tam zagnieździ z pomysłem zaopatrzenia się w nią. Jestem pewna, że bardzo, bardzo by Ci do gustu przypadła.

      Usuń
  2. Nie mogę napisać, że nie lubię wegańskich czekolad. Mam wobec nich takie same uczucia i oczekiwania jak wobec klasycznych. Zresztą prawie wszystkie Twoje ciemne są wegańskie, tyle że nie reklamuje się ich jako takich (ta jak wody czy jabłek). To pierwsze zdjęcie w przekroju <3 Ty się zakochałaś w brownie w trakcie degustacji, a ja już podczas czytania. I zapach też mnie urzekł. Że brak w nadzieniu musu, nie dziwię się (po Grossach wiem, że mus w czekoladzie to nie pianka, chyba że mówimy o Loffel Ei). Myślę, że to tabliczka dla mnie. Jedyna różnica między nami jest taka, że mnie nie wbiłaby w fotel (bo jem na łóżku, hłe, hłe).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje ciemne - no tak, ale czyste. Gdy chodzi o nadzienia to sprawa wygląda zupełnie inaczej.

      Ale właśnie - Loffel Ei w ogóle jest pewnie jakoś inaczej robione, a normalna czekolada pewnie by nie utrzymała czegoś takiego (znam tylko z Twoich recenzji, ale że dokładnie opisujesz, potrafię sobie wyobrazić).

      Ej, to nawet lepiej! Rzuciłaby Cię na łóżko od razu. :D

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.