sobota, 13 czerwca 2020

J.D. Gross Mousse au Lait Passion Fruit biała z kremem / musem śmietankowo-mlecznym i nadzieniem marakujowym

Lubię smak marakui, choć to jeden z tych owoców, których nie kupuję. Cena, forma, wielkość - nic mi nie pasuje, ale w kierunku marakujowych różności wzrok mi leci. Jedną z moich ulubionych czekolad z dodatkami jest właśnie Pacari Passion Fruit, jeden z moich ulubionych Zotterów to Passion Fruit and Caramel with Thyme, więc uważam, że marakuja do czekolady pasuje jak najbardziej. I dopiero przy tej czekoladzie pomyślałam, że... występuje zarówno w ciemnych, jak i słodszych zestawieniach. Wydało mi się to dziwne, bo np. zauważyłam tendencję do łączenia na zasadzie kontrastu, np. cytryny z białą czekoladą czy czarnych porzeczek z białą, czego osobiście bardzo nie lubię, bo właśnie na kontrasty jestem czuła i gryzie się takie coś według mnie. Marakuja z białą czekoladą jakoś w ogóle mi się nie kojarzyła, a jedyną która dość blisko takiego duetu stała, jaką jadłam to niezbyt udana Zotter Mitzi Blue Passion Fruit + Caramel. Mało brakowało, a dzisiaj przedstawianej bym nie kupiła, ale... jakoś uznałam, że "może akurat?". W sumie ciekawiło mnie, jak to wyjdzie, tym bardziej że w tego typu formie silniejsza słodycz mi aż tak nie przeszkadza (czego dowodem jest Gross Mousse au Lait Banana), wielokrotnie słyszałam, że białe czekolady z mousse'ami Moser Roth są obłędne, zaś dawno temu jadłam tylko Lindta Mousse Au Chocolat Weiss i wtedy mi smakował. A i po prostu biały Gross trochę ciekawił (a czysta biała z wanilią, która pojawiła się jako limitka, mnie nie kręci).

J.D.Gross Summer Edition Mousse au Lait Passion Fruit to biała czekolada nadziewana kremem / mousse'em mlecznym (24%) i nadzieniem z marakui (19%).

Gdy tylko rozerwałam sreberko, poczułam ogrom mleka i śmietanki. Doszukałam się wprawdzie sugestii mleka w proszku, ale że z kolei w silnej słodyczy odnalazłam wanilię, całość miała smakowity wydźwięk. Bardzo, bardzo słodki, a jednak przełamany cytrusowo-egzotyczną soczystością. Na dobrą sprawę marakuję poczułam wyraźnie dopiero przy podziale, w tym już samych kostek, czy to je nadgryzając, czy krojąc. Wszystko było jednak w pewien sposób rześkie.

W dotyku tabliczka była tłusta, ale nie miękka. Łamała się z lekkim pyknięciem z racji grubości samej czekolady. Nadzienia też cechowała zwartość, ale nie ciężkość.
Mousse już na oko przypominał tłustą bitą śmietankę, a dżem... to zdżemiony, zagęszczony jak konfitura żel, który minimalnie się ciągnął. Lepił się, owszem, ale zachowywał zwartość i gęstość. Nie lał się, choć miejscami odrobinę wsiąkł w mousse, co jednak nie przeszkadzało (a nawet poprawiło odbiór smaku, ale o tym jeszcze nie teraz).
W ustach czekolada rozpływała się dość szybko w gęsty, ale przyjemnie tłustawy, a nie tłusty sposób. Zalepiała, zmieniając się w gęsty, miękki krem.
Wnętrze okazało się jeszcze miększe. Mousse kontynuował kremowe zalepianie czekolady. Z tą różnicą, że był od niej rzadszy, a co za tym idzie tłustszy. I to w śliskawy sposób, ponieważ połączył oleistość i strukturę bitej śmietanki. Niemal bąbelkował. Miejscami, gdzie trochę wsiąkł w niego dżemor, może i sugerował grudkowość, ale to niewątpliwie mousse - lekki i ciężkawy zarazem.
Nadzienie owocowe rozpuszczało się w średnim tempie. Można je było kulkować, przylepiało się do reszty warstw. Nie było ani dżemem, ani sosem ani nawet żelem... Może żelo-galaretko-dżemem? Wyszedł dziwnie, ale był też przyjemnie soczysty, więc ogółem raczej przypadł mi do gustu.
Całość nie wyszła więc zbyt tłusto, a po prostu w punkt. 

W smaku sama czekolada to... tsunami mleka. Mleko, mleko i jeszcze raz mleko, przez które przeszła nawałnica waniliowej słodyczy. Pojawiła się szybko i wzrosła. Mimo że aż zadrapała w gardle, samej mleczności nie zabiła. Doszukałam się nuty mleka w proszku, ale to nawet nie wada; ogólna mleczność była jak najbardziej spoko. Ta wydała mi się leciutko waniliowo-śmietankowa i mimo, że zabarwiona aromatem waniliowym, to również słodka w naturalnie mleczny sposób. W tej kwestii proporcje wyszły bardzo dobrze, nic się nie narzucało.

Po chwili pojawił się delikatny cytrusowy kwasek, otwierający drogę wnętrzu. Nadzienia odzywały się mniej więcej równocześnie, ale owocowe oczywiście bardziej się odznaczało, bo mousse mieszał się z czekoladą.

Żel wchodził za sprawą kwasku cytryny, ale szybko odskakiwał w kierunku marakui. Jej smak dominował i był nie do pomylenia z czymkolwiek innym. Zrównał się z mlekiem, przy czym był... słodki. Egzotycznie słodko-soczysty, kwaskawy, ale wcale nie jakoś mocno. Marakuja wyszła bardzo naturalnie i zadowalająco intensywnie - taka dominowała długo.

Mousse podkreślał mleczność całości, uwypuklał jednak także słodycz. Poprzez mleko i śmietankę zapewniał harmonię, łącząc czekoladę z... kwaskiem cytryny. W kwestii owoców bowiem, przez swoją słodycz, to właśnie ją wydobył.

Przy mousse'ie, bliżej końca, zaczęłam zwracać uwagę na to, że marakuja zalatywała aromatem, a słodycz środka skrywała lekką sztucznawość.

Przy mleku i w słodyczy marakuja na pewien czas trochę odpuściła, ale bliżej końca wróciła. Odebrałam ją wtedy właśnie jako podkręconą, ale wciąż soczyście smakowitą.
Całościowo kojarzyło mi się to z waniliowo-marakujowym serkiem śmietankowym.

Po wszystkim pozostał mleczny, białoczekoladowy posmak, w który wpisało się silne, drapiące w gardle przesłodzenie o trochę waniliowym zabarwieniu. Niestety, w kwestii słodyczy po zjedzeniu pozostało też dziwne, sztucznawo-nieprzyjemne wrażenie, wzmocnione poczuciem "słodkiego zalepienia" (obwiniam o to syrop glukozowy). Co prawda, posmak marakui cytrusowo-marakujowej, słodko-sztucznawej i soczyście naturalnej jednocześnie trochę ratował sytuację. Nie ukrywam jednak, że wolałabym normalnie marakujowo-marakujową esencję marakui, niż tak wysoce cytrynową jej wersję.

Przez wysoką słodycz niestety nie byłam w stanie zjeść tego więcej niż 4 jednego dnia (znaczy: mogłabym na siłę, ale wolałam zostać z miłym wspomnieniem, a i tak w sumie z cukrowym piekiełkiem w gardle). Była jednak na tyle smakowita i ciekawa (ach ta fuzja marakui i mleka!), że nie skończyłam na jednym podejściu, a drugie było na uczelni, gdzie jestem mniej wymagająca, jeśli o czekolady chodzi (choć już dwie mnie znudziły, bo to jednak biała). Jednocześnie wcale nie była aż tak strasznie słodsza od Grossów: Mousse au Lait Banana czy Mousse au Chocolat Blackberry. Tylko wiadomo - białą odbieram inaczej. Reszta powędrowała do Mamy, której bardzo smakowała i stwierdziła, że "ja to bym chyba nawet 9 wystawiła, nawet taka przesłodzona jak na białą nie jest, ale... szkoda, że nie znam smaku marakui, to też, czekoladę mogę oceniać tylko czy mi smakuje, czy nie".
W kwestii ostatnio jedzonych biało-kwaśnych, ta bardziej przypadła mi do gustu niż Georgia Ramon Elderberry & Yogurt. Dlaczego? Otóż mleczna błogość białej czekolady i marakuja to zacny duet, gdzie nawet na słodycz można oko przymknąć, a mączność i dziwna wytrawność wymieszana z nie-całkiem-białoczekoladością-a-jednak-słodyczą jest po prostu dziwna.


ocena: 8/10
kupiłam: Lidl
cena: 8,99 zł (za 188g)
kaloryczność: 525 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, odtłuszczone mleko w proszku, olej palmowy, syrop glukozowy, bezwodny tłuszcz mleczny, syrop glukozowo-fruktozowy, słodka serwatka w proszku, laktoza, pełne mleko w proszku, stabilizatory: sorbitole, pektyny, mączka chleba świętojańskiego; 1,8% zagęszczony sok z marakui, śmietanka w proszku, lecytyna sojowa, regulator kwasowości: cytryniany sodu; kwas: kwas cytrynowy; naturalny aromat, ekstrakt z laski wanilii

6 komentarzy:

  1. W szafce mam limitowaną, białą czekoladę z wanilią Grossa. Jeszcze jej nie otworzyłam, bo raczej sięgam po ciemne tabliczki, ale czasem najdzie mnie ochota na coś innego. O samej czekoladzie wyraziłaś się pozytywnie, więc mam nadzieję, że moja "czysta" tabliczka to ten sam rodzaj czekolady, który pokrywał kostki w tym mousse'ie. Zmotywowałaś mnie, żeby jutro się za nią w końcu zabrać, zanim nadejdą upały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Daj znać, jak tylko spróbujesz. Sama jej nie kupiłam, bo wiem, że z czystej białej tabliczki nie umiałabym się cieszyć, ale właśnie ciekawi, jak wyszła.

      Usuń
    2. Wypadła tak dobrze, że aż sama jestem zaskoczona. Zaraz po otwarciu zorientowałam się, że to nie ta sama czekolada, która pokrywa kostki w Twoim mousse'ie. Jest upstrzona mnóstwem sporych, ciemnych drobinek wanilii, a sama masa też wydaje mi się troszkę ciemniejsza niż ta, którą widzę u Ciebie na zdjęciach. Myślę, że również smak jest inny. Ty pisałaś o dominującej mleczności, natomiast w mojej tabliczce zdecydowanie przeważa esencjonalna białoczekoladowść. Pewnie wiesz, o co mi chodzi. Naprawdę dobre białe tabliczki, mimo że nie mają w sobie kakao, to wciąż smakują głównie CZEKOLADĄ (tylko, że ta czekoladowść ma zdecydowanie inny charakter) a nie skondensowanym mlekiem w proszku. Do tego doszedł wyraźny smak naturalnej wanilii. Przewija się w niej charakterystyczna, balsamiczna goryczka, jakbyś ugryzła surową laskę suszonej wanilii. Tabliczka jest naprawdę słodka ale o wiele mniej niż inne białe czekolady, które próbowałam. Nie uznałam jej za przesłodzoną. Dobrze, że producent postawił na lepszy tłuszcz kakaowy i wanilię a nie na cukier. Tak szczerze, to ostatnio wkręciłam się, w próbowanie różnych czekolad i zastanawiam się, czy nie zacząć wstawiać recenzji na swojego bloga, jeśli znalazłabym coś godnego uwagi. Gdybym się na to kiedyś zdecydowała, pewnie napisałabym białej z wanilią Grossa, bo tutaj w komentarzu mogę o niej opowiedzieć tylko w wielkim skrócie.

      Usuń
    3. Kropek wanilii to się spodziewałam, że się w niej znajdą (w końcu w mojej jest tylko ekstrakt).
      Wiem, wiem - ten motyw tłuszczu kakaowego. Osobiście wolę bardziej śmietankowo-mleczne białe czekolady (ale nie mam na myśli jakiegoś taniego mleka w proszku, wiadomo). Czasem wydaje mi się za ciężko-maślany, bo jestem przewrażliwiona na punkcie tłustości, uwierzę jednak, że Gross odwalił kawał dobrej roboty.
      Dziwi mnie, że aż tak wyraźnie czuć nuty wanilii. W paru białych z wanilią właśnie mimo że bardzo ją było czuć, o goryczce i tak pomarzyć mogłam. Hm, brzmi to tak, że aż może mogłabym spróbować... choć całej tabliczki raczej bym nie chciała.

      Recenzje to świetna sprawa. Obecnie chyba nie mogłabym bez pisania ich żyć. Tym bardziej, że próbując tylu czekolad, bloga traktuję jako swój katalog, bo za nic nie udałoby mi się tego wszystkiego zapamiętać.

      Usuń
  2. Nigdy nawet nie pomyślałam, żeby kupić surowy owoc. Co jest dziwne, bo i ja go bardzo lubię. W sumie kupię któregoś dnia, jak wypatrzę. Białą czekoladę Grossa znam z kokosowej, zacna rzecz. Bita śmietanka... no. Co do żelu, właśnie przez niego nie kupuję grossowych musowych owocowych (:P). Po pierwsze żel nie pasuje mi do POTENCJALNEJ pianki, po drugie zraził mnie suchar od Ciebie :D Pamiętam, jak i mnie po białej było meeega słodko, ale jednocześnie cudownie. Czuję, że zestawienie mleka z marakują wypada tu super. Szkoda, że to nie mus jest marakujowy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się, że mousse marakujowy byłby lepszym rozwiązaniem od żelu.

      Wiesz, poniekąd dobrze, że suchar ode mnie Cię zraził, bo szczerze? Wątpię, że Grossy tego typu przetrwałyby u Ciebie dłużej niż dzień, a byłoby mi po prostu przykro, że musisz się męczyć z dobrymi, ale zestarzałymi, wielkimi tablicami i nie czerpałabyś z tego radości. Grossy powinny sprawiać przyjemność!

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.